piątek, 30 grudnia 2016

Rozdział 6 „Atak”

1 komentarz:

— Kochanie, musimy jeszcze kupić coś dzieciom. — Niska i pulchna kobieta z siwiejącymi włosami zwróciła się do swojego męża, który stał obok niej z miną cierpiętnika.
— Przecież dostali już od nas prezenty na zakończenie szkoły! — zaprotestował basowym głosem towarzyszący jej mężczyzna.
— Nie wygłupiaj się! Przecież są ich urodziny!
— No i co z tego? Nie uważasz, że trochę ich rozpieszczasz? Skończy się na tym, że wyrosną na rozkapryszonych gówniarzy.
— Wyrażaj się! — krzyknęła. — Nie jesteśmy w domu! Wokół pełno ludzi!
    Jednak on tylko wymamrotał coś pod nosem i poszedł za żoną w stronę centrum handlowego. Przemieszczali się od jednego sklepu do drugiego, szukając prezentów. Mężczyzna miał już dosyć tych tortur, jakimi poddawała go małżonka i powiedział, że to ostatni lokal, z którego coś wezmą albo dzieci w tym roku nic nie dostaną. Kobieta, widząc że jej mąż mówi całkowicie poważnie, zdecydowała się w końcu na dwie Błyskawice oraz zestawy czyszczące do nich. Kiedy wyszli, gniewnie powiedział:
— Ponad siedem tysięcy galeonów! Czy ty aby nie przesadzasz, Annie?
— Ostatnio zrobił się z ciebie straszny sknera! — wypomniała mu.
— Ostatnio nie mieliśmy długów i miałem pracę! — wykrzyknął mężczyzna. — Dobrze wiesz, że mój wybór na ministra magii jest naszą ostatnią deską ratunku. W przeciwnym razie czeka nas bruk! A ty szastasz naszymi ostatnimi oszczędnościami na prawo i lewo!
— Przecież moi rodzice nas wspierają!
— Tak, i za każdym razem twoja matka nie może powstrzymać się od komentarzy o tym, jaki ze mnie nieudacznik!
— Przesadzasz — stwierdziła i pociągnęła męża do sklepu mięsnego, by kupić coś na obiad.
    Zakupy trwały jeszcze jakiś czas. W końcu małżeństwo opuściło miasteczko, wracając bezdrożami do domu, obładowane pakunkami. Po drodze ciągle się sprzeczali. Żadne z nich nie zauważyło dwójki postaci, podążających za nimi krok w krok.

***

    Małżeństwo weszło do domu zdyszane. Rzucili pakunki na kuchenny stół i w tej samej chwili zbiegli dwaj chłopcy. Przywitali się z rodzicami oraz ujrzawszy prezenty, rzucili się na nie jak drapieżne wilki. Mężczyzna przyglądał się temu sceptycznie, lecz nie powiedział ani słowa. Nastolatkowie wzięli swoje miotły, po czym ruszyli w kierunku ogrodu, chcąc je wypróbować. Usłyszeli jeszcze głos ojca nakazujący im nie oddalać się zbytnio.

***

    W tym samym czasie mężczyzna z długimi, jasnymi włosami przypatrywał się dwupiętrowemu mieszkaniu. Jego szare i zimne oczy pokazywały, że jest rozdrażniony. Czarnowłosa kobieta stojąca obok niego, co jakiś czas śmiała się ironicznie i przestępowała z nogi na nogę, sprawiając wrażenie niezmiernie podnieconej. Jej oczy były utkwione w dwójce postaci szybujących na miotłach. Wyciągnęła wykrzywioną różdżkę i celując w chłopców, zaczęła wymawiać zaklęcie, lecz powstrzymała ją dłoń towarzysza:
— Jeszcze nie, Bella! — warknął.
    Bellatrix prychnęła i z niechęcią opuściła rękę. Jej wrodzona niecierpliwość strasznie denerwowała jasnowłosego, ale nic nie mógł z tym zrobić. Mimo że to on dowodził całą akcją, obawiał się, że jego szwagierka nie będzie współpracować. Zawsze wszystko robiła po swojemu i nie słuchała nikogo prócz ich pana. Tylko jego bała się na tyle, aby ze wszystkich sił próbować pohamować swoje mordercze instynkty. Miało to też swoje dobre strony. Często siała strach w szeregach wrogów i dekoncentrowała ich, przez co przechylała szalę zwycięstwa na ich stronę, ale dzisiejsza misja była inna. Nie chodziło w niej o to, by zabić, tylko uprowadzić, więc Lucjusz obawiał się, czy Bella jest odpowiednią osobą do tego zadania, lecz takie było życzenie Czarnego Pana, więc nie miał nic do gadania. Na szczęście miał też kilkoro innych towarzyszy. Wszyscy czekali cierpliwie, aż słońce znikło za horyzontem i wtedy kiwnął głową na znak, że czas zaczynać. Śmierciożercy wyszli z cienia oraz stanęli na ulicy, rozpoczynając piekło w tej spokojnej okolicy. Nie minęło nawet pół minuty, a większość mieszkań już stała w ogniu oraz zewsząd dało się słyszeć spanikowane krzyki. Uśmiechnął się paskudnie. Uwielbiał to. Kochał obserwować, jak na ich widok ludzie uciekali, wrzeszcząc i błagając o ratunek. Sprawiało to, że czuł się kimś ważnym, kimś, kto ma coś do powiedzenia. Podniecała go myśl o sobie w roli sędziego dla tych wszystkich przerażonych osób. Wyciągnął różdżkę i zaklęciem Incendio podpalił jakąś kobietę. Jej pełen agonii krzyk był jak muzyka dla jego uszu. Jednak nie wszyscy zamierzali tak ginąć. Zaatakowani dzielnie walczyli ze śmierciożercami, chociaż wiedzieli, że są bez szans. Kątem oka pan Malfoy zauważył, jak Lestrange rzuca Cruciatusy na dwójkę ośmioletnich dzieci. On sam wycelowawszy różdżką w wysoki budynek, krzyknął: Bombarda Maxima! Konstrukcja wybuchła z ogłuszającym hukiem. Tony gruzu spadały na nich, lecz zaklęcie tarczy bez problemu sobie z nimi radziło. Siejąc zamęt, śmierć i zniszczenie poplecznicy Voldemorta zbliżali się w stronę czerwonego, dwupiętrowego domu.

***

    W momencie, gdy zaczął się atak na wioskę, Annie i jej mąż przygotowywali kolację. Głośny huk sprawił, że talerze wysunęły się z rąk pani domu, a mężczyzna przeklął siarczyście. Wyjrzał przez okno i gwałtownie zbladł. Szybko pobiegł na piętro, skąd wyciągnął wielki dębowy łuk oraz kołczan. Zszedł na dół i rzucając żonie krótkie: „Sprowadź chłopców”, wybiegł przez drzwi frontowe. Na jego szczęście miejsce, gdzie mieszkali, otoczone było gęstym lasem, tak więc mógł się bezpiecznie ukryć. Wyjął jedną strzałę, wyszeptał zaklęcie i wystrzelił ją w najbliższego agresora. Ledwie strzała dotknęła jego piersi, eksplodowała, przez co ciało nieszczęśnika rozerwało się na małe kawałki. Śmierciożercy, widząc to zaczęli szukać winnego, lecz przez ciemności nic nie mogli dostrzec. Świst. Drugi strzał i kolejny huk. Czarnowłosa kobieta zaczęła coś mówić, lecz z tej odległości nic nie słyszał. Napiął cięciwę z zamiarem posłania kolejnej wybuchającej niespodzianki, ale nagle zniknęli z pola widzenia. „No tak” pomyślał z przekąsem. „Zaklęcie kameleona. No dobra łajzy, zobaczymy, kto jest sprytniejszy.” Zarzucił broń na ramię i wyciągając różdżkę, szepnął:
Ostendinvis*
    W różnych miejscach ulicy zaczęły świecić malutkie kropki. „Ach, więc to tam jesteście” rzucił w myślach. Skierował patyk na najbliższy punkcik i wyszeptał:
Drętwota!
    Rozległ się jęk i nieprzytomne ciało ukazało się na poboczu. Nagle zakamuflowane postacie znów się ukazały i podbiegły do nieprzytomnego towarzysza. Celowali we wszystkie strony, lecz nie widzieli napastnika. A tymczasem mężczyzna już szykował kolejną strzałę, gdy nagle poczuł różdżkę wbijającą mu się w plecy.
— Nawet nie próbuj, staruszku.
    „Jasna cholera! No to tyle z działania po kryjomu” pomyślał, po czym obrócił się i grzmotnął stojącą za nim postać pięścią w nos. Napastnik zatoczył się, a łysiejący mężczyzna rzucił w jego kierunku zaklęcie ogłuszające. Pozostali widząc, gdzie ukrywa się wróg, ciskali w niego klątwami. Chowając się za drzewem, miotał na oślep czarami. Gdy tuż obok niego wybuchnął gruby pień dębu, zrozumiał, że czas zmienić kryjówkę. Machnął różdżką, a liście zasłoniły widok poplecznikom Voldemorta. Schował się za niewielkim pagórkiem i powalił jednego nieprzyjaciela celnym ogłuszaczem. Niestety, znowu zdradził swoją pozycję. Myśląc, iż nie ma sensu dalej się ukrywać, stworzył tarczę i stanął twarzą w twarz z dwójką śmierciożerców. Wybuchła walka. Staruszek powalił jednego nieprzyjaciela, ale jego towarzysz rozciął mu urokiem skórę na barku. Syknął z bólu, lecz nie poddawał się. Kiedy był już bliski zwycięstwa, rozległ się krzyk:
— Tato!!
    Mężczyzna obrócił się i zobaczył Bellatrix oraz Lucjusza, trzymających w żelaznym uścisku jego żonę wraz z dwójką synów. Uśmiechali się do niego szyderczo:
— Poddaj się albo zaraz zobaczymy, jak wyglądają w środku! — Kobieta krzyknęła takim głosem, jakby miała nadzieję, że mężczyzna nie spełni jej żądania.
    Wściekły rzucił różdżkę oraz łuk na ziemię. W tym samym czasie Lucjusz Malfoy wycelował w niego różdżką, sprawiając, że grube liny owinęły mu ręce i nogi. Na jego twarzy widniał uśmiech tryumfu i z nienawiścią wpatrywał się w swojego więźnia.
— Nie krzywdź ich — rzekł. — Puśćcie ich wolno, oni nic złego nie zrobili.
— Ale ty zrobiłeś — odparła Bellatrix szaleńczym tonem. — Zabiłeś naszych towarzyszy. Oni też byli ojcami i mężami, a ty pozbawiłeś ich życia. Ich żony i dzieci nie wybaczyliby nam, gdybyśmy tak to zostawili. — Bella mówiła tak słodkim tonem, że staruszek poczuł mdłości. A potem bez żadnego ostrzeżenia doskoczyła do jego syna i poderżnęła mu gardło.
    Annie wrzasnęła i zaczęła przeklinać kobietę, która zaśmiała się jak opętana. Mężczyzna poczuł, jak ciemnieje mu przed oczami, a w jego żyłach płynie istny ogień furii. Wydarł się na całe gardło:
— Ty dziwko!! Zatłukę cię jak psa!!
— Oj, Oj — cmoknęła Bella. — Nieładnie tak mówić do dam. Myślę, że druga lekcja powinna cię tego nauczyć — Mówiąc to, rzuciła zaklęcie uśmiercające na keljnego chłopca.
    Annie zemdlała, a staruszek czuł, jak łzy spływają mu po twarzy. W sercu grasował potworny ból i rozpaczliwie starał się uwolnić z więzów. Jego marzenia o zostaniu ministrem, o sławie oraz godnym życiu nagle legły w gruzach. Teraz pragnął tylko jednego. Rozszarpać Bellatrix Lestrange. Sprawić jej niewyobrażalny ból. Niestety więzy, którymi był skrępowany nie popuszczały nawet trochę. Tymczasem Lucjusz ocucił jego żonę. Matka, która właśnie straciła swoich synów, ledwo stała na nogach spazmatycznie szlochając. Bella patrzyła na nią z obrzydzeniem.
— Jesteście tacy słabi. Aż trudno uwierzyć, że jesteście czystej krwi. Dobrze, że chociaż smarkacze nie przedłużą już waszego rodu.
    Bella mówiła to prosto w twarz szlochającej kobiecie. Gdy skończyła, oczy Annie rozbłysły wściekłością. Z głośnym rykiem wyrwała się trzymającemu ją Lucjuszowi i rzuciła na Bellatrix. Śmierciożerczyni nie zareagowała w porę i nim się obejrzała leżała na ulicy ze złamanym nosem oraz sińcem pod okiem. Pan Malfoy razem z ocalałym towarzyszem pochwycili ją, odciągając od niej. Lestrange podniosła się dygotając z furii i w przypływie szału rzuciła na kobietę zaklęcie Cruciatus. Rozdzierający krzyk przeszył cichą ulicę. Ofiara miotała się powalona niewyobrażalnym bólem.
— Przestańcie do cholery! Wyżywajcie się na mnie nie na niej!
    Bellatrix odwróciła się do niego. Jej oczy sprawiały wrażenie, jakby kompletnie straciła rozum. Skierowała na mężczyznę różdżkę.
— Jak śmiesz mi rozkazywać?! — krzyknęła. — Stary psie! Avada...
    Mocny chwyt Lucjusza uniemożliwił jej dokończenie zaklęcia. Teraz on patrzył na szwagierkę z furią.
— Zwariowałaś?!! — wrzasnął. — Czarny Pan chce go żywego! Trup na nic mu się nie przyda! Skończ z tą babą i spadamy!
    Bellatrix znowu popatrzyła na Annie. Wyjęła nóż i dźgnęła ją w brzuch. Oczy kobiety zaszły mgłą, ale Lestrange nie zamierzała na tym poprzestać. Z szałem zadawała kolejne ciosy, aż całe jej wyglądało jak ser szwajcarski. Natomiast mężczyzna patrzył na tę scenę, z rozpaczy nie mogąc poruszyć nawet palcem. W jednej chwili stracił wszystko. Rodzinę, marzenia, wolność. Śmierciożercy podnieśli go, a Lucjusz wyszeptał mu do ucha:
— A teraz zapraszamy na kolację do Czarnego Pana.
    Śmierciożercy wraz z więźniem zniknęli, zostawiając za sobą płonące budynki, strach i bardzo dużo śmierci.

______________

*Ostendinvis — wskazuje miejsce, w którym znajdują się niewidzialne osoby.

piątek, 23 grudnia 2016

Rozdział 5 „Kwatera Główna”

Brak komentarzy:



    Wylądowali na pustej uliczce naprzeciw starej kamienicy. Harry spojrzał na Dumbledore'a, lecz dyrektor przeszedł przez niską furtkę i stanął na czymś, co przypominało podwórko. Kiedy chłopak do niego dołączył, starzec wyciągnął małą kartkę i podał ją chłopakowi.
— Zapamiętaj, a potem powtórz w myślach.
    Na kartce widniało tylko kilka słów:

Kwatera Główna Zakonu Feniksa. Grimmauld Place 12.

    Jak tylko wypowiedział zdania w głowie, pomiędzy domami z numerami jedenaście i trzynaście zaczął wyrastać budynek. Harry zdziwił się, że mieszkańcy sąsiednich budynków niczego nie zauważyli, ale zaraz zganił się za swoją głupotę. Magia. To jedno słowo wyjaśniało wszystko. Kiedy mieszkanie już całkiem się pojawiło, Dumbledore podszedł do wejścia oraz otworzył je, przepuszczając chłopaka. Znaleźli się w długim korytarzu pokrytym ohydną tapetą w kwiaty. Ściany były obdrapane i aż prosiły się o remont. Puszysty dywan, po którym szli, wzniecał tumany kurzu. Wiszące obrazy napawały Pottera obrzydzeniem i strachem jednocześnie. Przedstawiały potwory, o jakich nie śnił nawet w najgorszych koszmarach. Na końcu, po prawej stronie, stał stojak przypominający nogę trolla. Dyrektor stanął przed drzwiami na wprost i odwrócił się do swojego towarzysza.
— Znajdujemy się w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa, Harry. Nie jest to luksusowe miejsce, ale przynajmniej mamy pewność, że nikt niepowołany tu nie wejdzie.
    Wybraniec tylko skinął głową. Wciąż z zaciekawieniem rozglądał się wokół. Jego uwagę przykuł olbrzymi zasłonięty portret, znajdujący się na półpiętrze schodów prowadzących na górę. Dumbledore otworzył drzwi oraz wprowadził przez nie Pottera. Znajdowali się w kuchni, gdzie siedziało wielu czarodziejów. Przez ułamek sekundy panowała cisza, a potem rozległ się dźwięk odsuwanego krzesła i widok przesłoniła mu burza gęstych, brązowych włosów.
— Harry! Ty tutaj?! Oh, jak się cieszę!
    Była to Hermiona Granger. Rzuciła się chłopakowi na szyję i zamknęła go w uścisku, który odwzajemnił. Następnie podszedł do niego Ron, również ze szczerym uśmiechem na ustach, po czym poklepał go po plecach. Jego młodsza siostra, Ginny, powtórzyła gest dziewczyny, dodatkowo całując go w policzek. W kuchni zapanowało poruszenie, wszyscy rzucili się, aby go powitać. Na samym końcu stanął przed obliczem pani Weasley.
— Kochaneczku — rzekła swoim ciepłym głosem. — Tak bardzo się cieszę, że jesteś z nami. Z pewnością jesteś głodny, prawda? — Nie czekając na jego odpowiedź, dodała. — Siadaj przy stole, za chwileczkę coś ci podam.
    Ale Harry jej nie słuchał. Wpatrywał się w czarnowłosego mężczyznę, który uśmiechał się do niego promiennie.
— Syriusz! — Gryfon podbiegł do niego oraz wyściskał go. — Ty tutaj?
— No, a gdzie? — roześmiał się zapytany. — Dobrze cię znowu widzieć, Harry.
    Potter przypatrywał mu się z mieszaniną szczęścia i niedowierzania. Zmienił się bardzo, odkąd widział go po raz ostatni. Miał na sobie normalne ubrania oraz zadbane uczesane włosy. Jego oczy nie sprawiały już wrażenia, jakby należały do szaleńca, lecz uradowane wpatrywały się w chłopaka. Harry nadal go nie puszczał, jakby w obawie, że jego ojciec chrzestny zniknie, gdy tylko to zrobi. Syriusz położył dłoń na ramieniu chrześniaka i poprowadził go do stołu, gdzie pani Weasley przygotowała dla niego olbrzymią porcję naleśników. Nim jednak zaczął jeść, głos zabrał Dumbledore:
— Harry zostanie tutaj do końca wakacji. Remusie, Alastorze, chciałbym z wami porozmawiać po kolacji. A teraz jedzmy, jak patrzę na te pyszności przygotowane przez Molly, to aż ślinka mi cieknie.
    Pani Weasley zarumieniła się i zakłopotana zaczęła tłumaczyć, że to nic wielkiego. Wszyscy zasiedli do kolacji. Harry od razu zagadał Syriusza:
— Skąd się tu wziąłeś?
— No wiesz — uśmiechnął się Łapa. — Mieszkam tutaj. To mój rodzinny dom.
— Żartujesz? — Harry wytrzeszczył oczy.
— Ale dosyć niechętnie go wspominam — dokończył mężczyzna. — Kiedy Zakon Feniksa wznowił działalność, Dumbledore poprosił mnie, bym użyczył mu go jako miejsce narad. Cóż, chociaż tak mogłem mu się odwdzięczyć za uratowanie od Azkabanu. A jak u ciebie? Mugole dali ci w kość?
— Jak to oni. Chociaż ciotka jakby stała się dla mnie milsza i nie uwierzysz, przeprosiła mnie za wszystko.
— No cóż — odparł Syriusz. — Ludzie się zmieniają. Nie wszyscy, ale niektórzy tak.
— Czym jest ten cały Zakon Feniksa? — zapytał Gryfon, zmieniając temat.
— To organizacja powołana przez Dumbledore'a. Zbieramy informację o działaniach śmierciożerców i ze wszystkich sił staramy się im przeszkodzić. Na razie dosyć skutecznie. Dzięki Merlinowi, bo na Ministerstwo czarodzieje chyba nie mają co liczyć.
— Dlaczego?
— Te fajtłapy nie radzą sobie z niczym. Poza tym Knot podał się do dymisji, a tymczasowy minister magii jest jeszcze gorszy niż on. Voldemort powrócił, a wiesz co szanowny pan minister uczynił, aby ochronić ludzi? Rozesłał do każdego domu bezpłatne podręczniki o samoobronie oraz wydał oświadczenie do gazety, w którym zapewniał, że aurorzy przeszli dodatkowe kursy doszkalające. I tyle. Na tym polega ich walka z Czarnym Panem. Całe szczęście, że jest na tym stanowisku tylko do czasu pełnoprawnych wyborów nowego rządu.
    Harry nadal rozmawiał z Syriuszem na błahe tematy. Po pewnym czasie Łapa zajął się rozmową z Remusem, a piętnastolatek odwrócił się do Rona i Hermiony:
— Długo tu jesteście?
— Od początku lipca — odpowiedział Ron. — Przenieśliśmy się tutaj z Nory. Hermiona przyjechała jakieś dwa tygodnie temu.
— Jak wam minęły wakacje?
— Mama każe nam cały czas sprzątać tę ruderę — powiedział Weasley, na co Syriusz chrząknął oburzony. — W życiu nie namachałem się tak ścierką i mopem jak przez ten miesiąc — Harry zaśmiał się, ale przyjaciel szybko go zgasił. — Nie ciesz się tak. Ciebie też na pewno zapędzi do roboty.
— U Dursleyów robiłem to codziennie, więc nie przeraża mnie to tak bardzo, jak ciebie.
    Kolacja upłynęła wszystkim domownikom w spokojnej atmosferze. Po skończonym posiłku pani Weasley wygoniła młodzież na górę, twierdząc, że teraz zaczyna się zebranie Zakonu i nie powinni w nim uczestniczyć. Oburzeni poszli na górę oraz zamknęli się w pokoju Hermiony, gdzie zaraz dołączyli do nich Fred i George.
— Cześć, Harry! — przywitali się. — Was też wygonili z kuchni?
— Po co się pytasz, skoro tam byłeś i wszystko widziałeś? — odparł Ron.
— Ironia wcale do ciebie nie pasuje, Ronuś — George wystawił mu język. — Tak czy siak nie mamy zamiaru być niedoinformowani, więc chcemy skorzystać z Uszu Dalekiego Zasięgu. Idziecie z nami?
    Harry, Hermiona, Ron i Ginny ochoczo się zgodzili. Młodzież zbiegła na dół, a chwilę później chciwie łowili każde słowo wypowiedziane przez dorosłych.

***

    Tymczasem czarodzieje w kuchni słuchali raportu Kingsleya.
— Na razie nie ma żadnych doniesień o działaniach śmierciożerców. Do Ministerstwa nie napływają żadne skargi, również aurorzy nie są wzywani na misję. Wydaje się, że po początkowych rozróbach śmierciożercy jakby się uspokoili. Można rzec, że przepadli jak kamień w wodę łącznie z Sami Wiecie Kim.
— Niepokoi mnie to — zabrał głos Alastor Moody. — Dopóki działał otwarcie, wiedzieliśmy, na czym stoimy, a teraz kompletnie nie wiemy czego się spodziewać.
— Zbyt długo nie wytrzyma siedząc cicho — odparł z pewnością w głosie Remus Lupin. — To nie w jego stylu.
— Severusie, wiesz może, co planuje Voldemort? — Dumbledore zwrócił się do mężczyzny w czarnej szacie.
— Czarny Pan zniknął i nie pokazuje się nawet ludziom ze swojego najbliższego otoczenia — odrzekł Snape. — Ewentualne polecenia wydaje listownie.
— Czy poinformowaliście o zagrożeniu ministerstwa w innych krajach? — Albus zmienił temat.
— Tak, wszyscy zgodnie odparli, że nie można siedzieć bezczynnie i biernie czekać na rozwój wypadków. Francuskie oraz portugalskie ministerstwa zapowiedziały, że wesprą nas w ewentualnej wojnie. Jeśli chodzi o innych, to skupiają się przede wszystkim na sytuacji w swoich państwach, ale myślę, że w razie konieczności będziemy mogli liczyć na ich pomoc — odpowiedział Dedalus Diggle.
— Pozostaje jeszcze kwestia olbrzymów. Hagridzie? — Wzrok starca spoczął na gajowym Hogwartu.
— Część z nich już przyłączyła się do tego gnojka. Razem z Olimpią przekabaciliśmy na naszą stronę kilka klanów, ale zdecydowana większość opowiedziała się po drugiej stronie.
— Dementorzy także opuścili Azkaban — wtrącił Kingsley. — Oczywiście ministerstwo to zatuszowało.
— Jeśli chodzi o klany wilkołaków, to także nie możemy na nich liczyć. – Ze smutkiem powiedział Lunatyk.
— Na szczęście druidzi i elfowie przyłączyli się do nas — poinformowała Tonks z lekkim uśmiechem. — Przynajmniej nie będzie miał dostępu do starożytnych zaklęć, jakimi dysponują.
— Mundungusie, co z goblinami?
— Małe cholery twierdzą, że to nie ich sprawa. Chcą pozostać neutralni — powiedział mały człowieczek siedzący w kącie.
— Podsumowując, jak na razie nasze siły są mniej więcej wyrównane. Wróg nie zdobył jeszcze miażdżącej przewagi – oświadczył Szalonooki.
— Masz rację — stwierdził starzec. — Ale nie możemy pozwolić sobie na chociażby chwilową utratę czujności. Martwi mnie to nagłe zniknięcie Toma. Co on kombinuje? — Ostatnie pytanie zadał jakby samemu sobie. — Poza tym niedługo wybory na ministra magii. Musimy wybrać kandydata stojącego po naszej stronie. Jeżeli poplecznik Toma nim zostanie, to będzie koniec ministerstwa. Pomyślę nad odpowiednim człowiekiem. Czy ktoś ma jeszcze coś do dodania?
— Mogę jeszcze dodać, że Sami Wiecie Kto kazał mi uwarzyć spory zapas eliksiru wielosokowego — przemówił nietoperz.
— Eliksiru wielosokowego? — Minerva zmrużyła podejrzliwie oczy. — A na cholerę mu on?
— Nie wiem! — warknął Snape. — Nie pytałem go. Nie jestem samobójcą.
— Z pewnością nie chciał go tylko dla zachcianki. Musisz się dowiedzieć, do czego jest mu potrzebny — zawyrokował dyrektor.
— Niby jak? — sarknął Severus. — Przepraszam cię panie, ale czy mogę się dowiedzieć, na co ci ten eliksir?
— Nie próbuj być ironiczny Smarkerusie — zgasił go Łapa. — Nie wychodzi ci to.
— Jeszcze raz mnie tak nazwij, a przysięgam, że coś ci zrobię.
— A co może mi zrobić takie zero jak ty? — roześmiał się Syriusz. — Możesz mi jedynie czyścić buty i to tylko wtedy, jak ci na to pozwolę.
— Dosyć! — zagrzmiał Dumbledore, lecz potem przemówił spokojniej. — Riddle powrócił, a wy nadal zachowujecie się, jakbyście mieli po szesnaście lat. Nie rozumiecie, że tylko zjednoczeni mamy jakiekolwiek szanse? Jeżeli nie przestaniecie na siebie naskakiwać, to gwarantuję wam, iż nic nie uchroni nas przed terrorem ze strony Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
    Syriusz i Severus zamilkli, spoglądając na siebie morderczym wzrokiem. Nie wyglądało na to, aby przemowa Dumbledore'a w jakiś sposób do nich dotarła. Obaj układali w myślach rozmaite scenariusze mordu drugiej osoby. Tymczasem dyrektor wstał od stołu i ogłosił koniec zebrania. Kiedy wszyscy zaczęli wychodzić, Albus poprosił Remusa i Moody'ego, by zostali.
— Posłuchajcie, chciałbym, abyście sprowadzili do Kwatery dwie osoby. Jedną z nich jest dziewczyna mieszkająca w mieście o nazwie Florencja, a drugą chłopak przebywający w Japonii.
— Kim oni są? — zapytał Moody.
— Dowiecie się, jak już tutaj będą. Są bardzo ważni zarówno dla nas, jak i dla Harry'ego. Nie przewiduje żadnych komplikacji w przetransportowaniu ich tutaj, ale na wszelki wypadek upewnijcie się, że nic się nie stanie. Remusie, udasz się po do Włoch, natomiast Alastor odwiedzi Japonię. Wyruszycie jutro rano.
    Mężczyźni skinęli głowami i cała trójka opuściła kuchnię.

***

    Kiedy Fred, George, Harry, Hermiona, Ron i Ginny usłyszeli słowa Dumbledore'a obwieszczające koniec zebrania z pośpiechem schowali Uszy Dalekiego Zasięgu, po czym czmychnęli na górę. Bliźniacy udali się do siebie, a czworo przyjaciół poszło do pokoju chłopaków. Kiedy wszyscy usiedli Potter uznał, że czas wyjaśnić przyjaciołom kilka spraw:
— Słuchajcie, zanim tu przybyliśmy, rozmawiałem z Dumbledore’em — zaczął.
— I co? — zapytała Ginny.
— Powiedział mi o kilku ważnych sprawach. Już wiem, dlaczego Voldemort chciał mnie zabić piętnaście lat temu. — Zaczął opowiadać im przebieg rozmowy ze starcem. Kiedy skończył, przyjaciele patrzyli na niego z rozszerzonymi oczami. Pierwsza odezwała się Hermiona.
— Wiesz dobrze, że cię z tym nie zostawimy. Razem coś wymyślimy jak zawsze. A poza tym profesor ma rację, jesteś świetnym czarodziejem, choć trzeba cię jeszcze podszkolić.
— Tak, ale... — Gryfon zawahał się. — Dyrektor nie jest nieomylny. Poza tym zaczynam powoli myśleć, że nawet on traci kontrolę nad całą sytuacją.
— No co ty stary? — zawołał Ron. — Tylko on jeszcze sprawił, że wszystko się nie rozleciało. Każdy wie, że tylko jego Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać się boi.
— Masz rację, ale zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdyby umarł? Przecież jeśli Voldemort go nie wykończy, to starość już na pewno.
— Harry. — Ginny przemówiła łagodnie. — Nie tylko on opiera się Sam Wiesz Komu. Jest jeszcze Lupin, Moody, Syriusz i inni. Nawet jeśli go zabraknie, to przecież inni również są dostatecznie wyszkoleni, by zapewnić nam ochronę, przynajmniej dopóki nie będziemy pełnoletni. A potem my przejmiemy pałeczkę, i to my poprowadzimy następne pokolenia do walki ze śmierciożercami.
    Harry popatrzył na nią zdziwiony. Nigdy nie słyszał takich słów z ust siostry Rona. Zdał sobie sprawę, że Ginny wydoroślała. Już nie była tą płochliwą dziewczynką, której wszystko wylatywało z rąk, ilekroć się pojawiał. Stała przed nim czarownica, która doskonale zdawała sobie sprawę ze zła, jakie szerzy się na świecie i była gotowa z całych sił z nim walczyć.
— Masz rację, Ginny. Jest jeszcze jedna sprawa. Oprócz przepowiedni Dumbledore powiedział mi również, że... — Tu Harry się zaciął.
— No, wyduś to z siebie — zachęcił go Ron.
— Powiedział mi, że... — Wybraniec zaklął w myśli. Teraz już rozumiał, ile trudności sprawiło dyrektorowi powiedzenie mu o rodzinie. Sam nie wiedział, jak ma to oznajmić. Odetchnął głęboko i spróbował jeszcze raz. — Powiedział mi, że mam żyjące rodzeństwo.
    Zapadło długie milczenie. Przyjaciele Pottera trawili usłyszaną informację. Pierwszy z szoku otrząsnął się Ron:
— Ale jakim cudem? Chciałem powiedzieć, że gdybyś miał jeszcze jakąś rodzinę, każdy by o tym słyszał, prawda? W końcu jesteście Potterami.
— Dumbledore utrzymywał wszystko w tajemnicy. Nikt o nich nie wie poza mną i wami.
— Nieźle nas zaskoczyłeś — stwierdziła Hermiona.
— Wyobrażasz sobie, jak ja się czułem? Z jednej strony się cieszyłem, z drugiej bałem się, że to zbyt piękne, by było prawdziwe.
— Wiesz o nich coś więcej? — zapytał Ron.
— Znam tylko ich imiona. Cassandra i Connor. Nic więcej nie wiem, dyrektor stwierdził, że będzie najlepiej, jak sam ich zapytam.
— Miał rację — Ginny pokiwała głową. — W końcu od kogo najlepiej się dowiedzieć jak nie od nich?
— Zaraz! – Panna Granger zmarszczyła brwi. — Powiedziałeś „najlepiej jak sam ich zapytam”. To znaczy, że oni tu przybędą?
— Podobno — odparł Harry. — Mówił, że pisał do nich z prośbą o przybycie.
    Nagle Ron się roześmiał. Było to tak nieoczekiwane, iż wszyscy popatrzyli na niego jak na psychola, ale on dostał takiego ataku wesołości, że chwycił się za brzuch i poczerwieniał na twarzy. W końcu Ginny zapytała:
— Można wiedzieć, co cię tak bawi?!
— No bo... — zaczął, patrząc na Harry'ego rozbawionym wzrokiem. Kiedy się uspokoił, dokończył. — Pamiętasz, jak zawsze się dziwiłeś, że trzymam Ginny z daleka od chłopaków i oskarżałeś mnie o to, że musi się mnie pytać o pozwolenie na jakiekolwiek spotkanie? Nie mogę się doczekać, aby zobaczyć, jak ty będziesz zachowywać się względem swojej siostry.
    Kąciki ust Harry'ego drgnęły, ale nim odpowiedział rozległ się oburzony krzyk Ginny:
— JA mam się ciebie pytać o pozwolenie!? Od kiedy niby!?
— Od zawsze! — odciął się rudzielec. — Dopóki nie będziesz pełnoletnia, nie będziesz się z nikim obściskiwała po kątach.
    Tym razem to Ginny się zaśmiała.
— Chyba sobie żartujesz! Nie masz prawa mi rozkazywać, a jeśli myślisz, że czegokolwiek mi zabronisz to przesadziłeś z nowym winem Mundungusa.
— A właśnie, że mam! Jestem od ciebie starszy! — gniewnie odkrzyknął Ron.
— Może i tak, ale to nie znaczy, że mądrzejszy!
    Ginny wstała i oparła ręce na biodrach. Ze zmrużonymi oczami Harry'emu skojarzyła się z panią Weasley. Podziwiał Rona, że jeszcze ma odwagę o czymkolwiek z nią dyskutować. Rodzeństwo Weasleyów zaczęło na siebie krzyczeć, aż w końcu przyjaciele zaczęli ich uspokajać. Po kilku minutach wściekła dziewczyna wyszła z pokoju, a chłopak z zadowoloną miną usiadł na łóżku.
— No — powiedział. — Wiedziała, że ze mną nie wygra i odpuściła. Nie będzie robić wszystkiego, co jej się podoba. Jest jeszcze za młoda.
    Harry i Hermiona szczerze wątpili w to, czy Ginny posłucha Rona, lecz woleli nie poruszać tego tematu. Zajęli się natomiast dyskusją o tym, jak będzie przebiegać spotkanie rodzeństwa Potterów. Gryfon nie powiedział o tym przyjaciołom, ale odczuwał lęk na myśl, czy się ze sobą dogadają. W końcu nigdy się nie widzieli, więc ciężko sobie wyobrazić, że nagle padną sobie ze łzami w oczach w ramiona. Wiedział, iż na początku nie będzie łatwo, ale liczył na to, że z biegiem czasu znajdą wspólny język. Bądź co bądź byli przecież rodziną. Rozmawiali do późnych godzin nocnych, aż w końcu zmęczona dziewczyna pożegnała przyjaciół i udała się do swojego pokoju na spoczynek. Chłopcy także wzięli prysznic i wskoczyli do ciepłych łóżek. Wkrótce pogrążyli się w głębokim śnie.


_____________________________________________________________


 Jako, że jutro jest Wigilia, więc rozdział wrzucam dzisiaj, gdyż jutro mogę nie mieć czasu. Równocześnie życzę wszystkim czytelnikom Wesołych Świąt w ciepłej, rodzinnej atmosferze, hucznego Sylwestra oraz wytrwania w waszych postanowieniach noworocznych ( jeśli ktoś takowe posiada ). Jako, że w tym roku Sylwester również wypada w sobotę, więc kolejnego rozdziału spodziewajcie się w piątek :). Pozdrawiam i jeszcze raz Wesołych Świąt!


   

sobota, 17 grudnia 2016

Rozdział 4 „Connor Potter”

2 komentarze:



    Powoli cały świat zaczęły spowijać ciemności nadchodzącej nocy. Na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy, a gdzieś w oddali dało się słyszeć pohukiwanie sów. Wiał mocny wiatr oraz wszystko wskazywało na to, że będzie padać. Wysoka postać stojąca na skraju lasu otaczającego małą wioskę Gensokyo, położoną na południowym krańcu Japonii, patrzyła na budynki niknące w oddali. Był to szesnastoletni chłopak, ubrany w czarny płaszcz z kapturem, który doskonale zlewał się z panującym dookoła mrokiem. Na ziemię spadały pierwsze krople deszczu, a już wkrótce ulewa rozszalała się na dobre. Nieznajomy wcale się tym nie przejmował, tylko stał nieruchomo i dalej wpatrywał się w majaczące przed nim osiedle ludzkie. Jedynym ruchem, jaki wykonywał, było odgarnianie mokrych włosów z czoła, a także zerkanie od czasu do czasu na zegarek. Co jakiś czas rozglądał się dookoła z uniesioną różdżką. Nic nie dostrzegając, wracał do poprzedniej pozycji. Tkwił tak jakiś czas, a przez ten okres na twarzy nie drgnął mu ani jeden mięsień. Nagle podskoczył jak oparzony, gdy w jego głowie rozległ się głos.
— Spóźniają się. Jesteś pewien, że gnojek nas nie wykiwał?
— Nie wiem — odpowiedział telepatycznie chłopak. — Poczekajmy jeszcze jakiś czas. Jak w ciągu dwudziestu minut nic się nie wydarzy, to wracamy. Jonathan, jak wygląda sytuacja w twoim sektorze?
— Cisza. Kompletnie nic się nie dzieje, pomijając sprzeczkę jakichś mugolskich gówniarzy.
— Lou?
— U mnie też spokój.
— Azami?
— Tak samo. Connor, wracajmy, nie wygląda, żeby śmierciożercy mieli się tu zjawić.
— Powiedziałem, że czekamy. Dosyć tej gadki. Przerwijcie telepatię. Musimy mieć siły na ewentualną walkę.

    Połączenie zostało zerwane. Tymczasem z ulic znikały ostatnie grupki ludzi. Wioska pogrążała się we śnie, a cztery postacie stojące po różnych stronach osady czuwały niczym kamienni strażnicy. Nagle ciszę rozdarł głośny trzask, po czym na jednej z dróg pojawiło się około dwudziestu zakapturzonych postaci. Przybysze natychmiast się rozdzielili i gwałtownie wchodząc do mieszkań, wywlekli zdezorientowanych i przerażonych mieszkańców. Chłopak, zwany Connorem, poruszył się oraz wyjął zdobiony miecz z pochwy na plecach. Wycelował w niego różdżką, mrucząc coś pod nosem, aż nagle zimna stal przybrała zielony odcień. Zamknął oczy, wytężając umysł i porozumiał się z towarzyszami.
— Widzicie ich?
O tak — odpowiedzieli podnieceni. — Wchodzimy.
Czekajcie! — powstrzymał ich Connor. — Jonathan, masz najlepszy widok z nas wszystkich. Ilu ich jest?
— Na oko dwudziestu. Bułka z masłem, po pięciu dla każdego.
Dobra, przygotujcie się! – Chłopak znowu się odezwał. — Azami, kiedy zaatakujemy, bierzesz mugoli oraz odstawiasz ich w bezpieczne miejsce. Masz na to cztery minuty, w tym czasie będziemy cię osłaniać. Potem biegnij do nas i pomóż nam. Pamiętajcie, nikogo nie oszczędzamy. Wszystko jasne?
Jak słońce! — odkrzyknęli.
No to jazda!
    Znowu przerwał połączenie, po czym zaczął biec w kierunku wioski. Wbiegł do niej i od razu miotnął zaklęciem tnącym pierwszego śmierciożercę. Zamaskowana postać złapała się za gardło oraz osunęła na ziemię. Zanim poplecznicy Voldemorta zorientowali się, że nie są sami, już trzech ich towarzyszy pożegnało się z tym światem. Zaczęli ciskać zaklęciami w cztery osoby nadbiegające z różnych kierunków, jednak oni odbijali je bez problemu. Klątwa uśmiercająca Jonathana wyłączyła kolejnego z walki. Connor tymczasem walczył z dwoma przeciwnikami naraz, rzucając czary z taką szybkością, że poplecznicy Voldemorta nie byli w stanie skutecznie się bronić. A tymczasem on, rozprawiwszy się z wrogami, wskoczył w zbitą grupkę czterech wrogów oraz kilkoma ruchami miecza rozpłatał im brzuchy. Zobaczył lecący w jego stronę promień Avady, więc błyskawicznie padł na ziemię.
    Śmierciożercy po początkowym szoku zorganizowali się oraz zaczęli stawiać coraz zacieklejszy opór. Spychali trójkę czarodziei w jedną z uliczek, odcinając im drogę ucieczki. Chłopcy bronili się dzielnie, jednak to nie wystarczyło. Mocny Cruciatus powalił blondyna na ziemię, a mężczyzna uśmiechał się z triumfem. Nie trwało to długo, gdyż nóż rzucony przez Connora zakończył jego życie. Nagle rozległ się ogłuszający huk i napastnicy odwrócili się stając oko w oko z niebieskowłosą dziewczyną. Skoczyła na nich i nim zdążyli się zorientować, leżeli martwi. Niedobitki widząc, że przegrywają walkę, chcieli się deportować, jednak nic z tego nie wyszło:
— To na nic, chłopcy — powiedziała dziewczyna o imieniu Azami. — Rzuciłam zaklęcie antydeportacyjne.
    Śmierciożercy wpadli w panikę. Jeden z nich podniósł różdżkę oraz celując w dziewczynę, zawołał:
— Avada Kedavra!
    Connor pociągnął ją na ziemię, dzięki czemu śmierć minęła Azami o cal. W tym samym czasie z różdżki rudowłosego chłopaka wyleciał pomarańczowy promień, który trafił w niedoszłego mordercę. Przez chwile nic się nie działo, lecz zaraz potem śmierciożerca zaczął miotać się rozpaczliwie i pluć krwią. Po pewnym czasie jego oczy zaświeciły pustką, po czym padł bez życia na ulicę. Dwaj żywi czarodzieje zaczęli w panice uciekać, ale chłopak biegł tuż za nimi:
— O nie. Nie myślcie, że stąd uciekniecie!
    Sieknął mieczem w plecy bliższego mężczyzny. Następnie podniósł rękę, wykonał nią dziwny gest i drugi uciekający runął na ziemię. Chłopak podszedł do niego oraz przewrócił na plecy. Pokonany przeciwnik, patrząc na niego przerażonymi oczami, zdołał jedynie wyszeptać:
— Litości, błagam litości.
    Connor uśmiechnął się, lecz jego oczy pozostały zimne.
— Nie ma litości — powiedział, po czym wyciągnął nóż oraz poderżnął śmierciożercy gardło. Odnalazł trójkę towarzyszy, po czym zapytał. — Wszyscy cali? Lou, jak się czujesz po tym Cruciatusie?
— Przeżyję — odpowiedział jasnowłosy chłopak.
— Azami, mugole bezpieczni?
— Tak, zmodyfikowałam im pamięć. Siedzą zamknięci w miejscowym kościele.
— To teraz zajmiemy się ciałami i spływamy stąd. — Connor podszedł do trupa na ulicy oraz rzucił jakieś zaklęcie, pod którego wpływem ciało zaczęło stopniowo znikać. Potem popatrzył na towarzyszy. — Co tak stoicie? Chyba znacie formułę, prawda?
— Tak jest, kapitanie Potter! — zasalutowali, na co tylko wywrócił oczami.
    Pozbycie się ciał z ulicy zajęło im pięć minut. Potem wszyscy zebrali się na rynku z zamiarem opuszczenia tego miejsca, gdy nagle rudowłosy chłopak wykrzyknął:
— Stójcie!
    Pobiegł w kierunku jednego z budynków. Cała trójka wybuchnęła śmiechem, widząc, z czym wraca. Pod pachą niósł paczkę czipsów, zajadając się równocześnie pączkiem.
— No co? — zapytał pod rozbawionymi spojrzeniami pozostałych. — Zgłodniałem po tej całej jatce.
— Jonathan, jesteś niemożliwy! – Lou poklepał go po plecach.
    W końcu cała czwórka deportowała się.

***

    Wylądowali na wielkim marmurowym dziedzińcu. Przed nimi górował ogromny zamek z dębowymi drzwiami. Wokół nich było mnóstwo ludzi, wykonujących codzienne obowiązki. Jakiś staruszek z miotłą w ręce ukłonił im się i rzekł:
— Dobry wieczór, panie Potter.
    Connor lekko skinął głową. Skierowali się w stronę zamku i przeszli przez wrota. Znaleźli się w holu wejściowym, gdzie widniały obrazy przedstawiające słynnych japońskich czarodziejów, łącznie z ich krótką biografią. Kamienna podłoga sprawiała, że ich kroki dudniły w cichym wnętrzu. Po pewnym czasie przyjaciele się rozdzielili. Chłopak przechodził przez kolejne pomieszczenia, aż dotarł do spiralnych schodów prowadzących w dół. Zszedł po nich i zaraz ogarnął go chłód. Znajdował się w lochach, a jedynym źródłem światła były pochodnie na ścianach. Wyciągnął różdżkę oraz szepcząc Lumos zaczął iść krętymi korytarzami. Po paru minutach stanął przed drzwiami, pilnowanymi przez dwóch wartowników. Kiedy go zobaczyli, pozdrowili go skinieniem, po czym odsunęli się, robiąc mu przejście. Potter wszedł do środka oraz znalazł się w małej celi z jednym łóżkiem i okratowanym oknem. Na materacu siedział wychudzony człowiek, mający liczne zadrapania oraz siniaki na twarzy. Prawa ręka spoczywała na temblaku, natomiast lewą trzymał się za brzuch. Kiedy go zobaczył, odruchowo skulił się, ale ten tylko powiedział:
— Witaj Rowle. Zapewne ucieszy cię wieść, że twoje informacje były prawdziwe. Twoi kumple faktycznie zjawili się w Gensokyo. Zadbaliśmy o to, by czuli się tam dobrze.
    Rowle przełknął ślinę.
— Wypełniłeś swoją część umowy. Teraz ja dotrzymam swojej.
    Po tych słowach uderzył w drzwi i natychmiast pojawił się jeden z wartowników.
— Doprowadźcie go do porządku i przyprowadźcie do głównego holu.
    Wyszedł, zostawiając ich z więźniem. Wrócił na górę, zmierzając do swojej komnaty. Wystrój wnętrza stanowiły tu dwa krzesła, wielkie dębowe biurko, olbrzymia szafa oraz bogato zdobione łoże. Connor zdjął miecz z pleców, po czym zaczął się przebierać. Spojrzał na siebie w lustrze. Krótkie, czarne włosy oraz szare oczy nadawały mu wygląd zbira. Wrażenie to potęgowała mimika, która nie zdradzała żadnych emocji. Miał lekko wysunięty podbródek i delikatny zarost. Wieloletnie treningi walki mieczem oraz ćwiczenia siłowe sprawiły, iż jego sportowej sylwetki mógłby pozazdrościć mu niejeden nastolatek. Nie dziwiło więc nikogo, że szesnastolatek cieszył się dużym zainteresowaniem płci przeciwnej. Przebrawszy się w granatową bluzę oraz dżinsowe spodnie, zszedł do sali wejściowej i zobaczył Rowla w towarzystwie dwóch strażników. Skinął na nich głową, a oni zrozumiawszy nieme polecenie odeszli. Connor przechodząc obok niego, rzucił krótkie „za mną” nie zwalniając kroku. Wyszli na marmurowy dziedziniec, przystając na szczycie schodów.
— Tam — rzekł Potter, wskazując na coś palcem. — Jest brama wejściowa do miasta. Nałożona jest tu bariera antydeportacyjna, więc będziesz musiał wyjść poza mury, by opuścić to miejsce. Możesz wrócić do Voldemorta albo rodziny. Nie obchodzi mnie to, to twój wybór. Dotrzymałem swojej części umowy. Jesteś wolny. A teraz spieprzaj.
    Jednak Rowle nie ruszył się z miejsca, wpatrując się z przerażeniem w wielki tłum przed nim. Śmierciożerca doskonale zdawał sobie sprawę, że każdy w tym mieście chce jego głowy przez to, komu służył. A teraz ma przejść przez obok tych wszystkich ludzi? Popatrzył na Connora Pottera, który stał, przyglądając mu się z ironicznym uśmiechem:
— Jak ja niby mam stąd wyjść?
— Proponowałbym na nogach, ale nic nie stoi na przeszkodzie żebyś się czołgał — odpowiedział Connor, z zainteresowaniem lustrując zgrabną Japonkę, która obok nich przeszła.
— Nie o to mi chodzi! — warknął Rowle. — Przecież oni mnie zabiją, jak tylko zejdę z tych schodów.
— Z pewnością — odparł Potter. — W takim razie sugeruję ci nie zatrzymywać się i biec ile sił w nogach.
— W co ty pogrywasz, Potter!? — zezłościł się mężczyzna. — Obiecałeś, że darujesz mi życie, jeśli powiem ci o kolejnym ataku Czarnego Pana.
— Nie, Thorfinie. – Celowo zwrócił się do śmierciożercy po imieniu, by jeszcze bardziej go sprowokować. — Przyrzekłem jedynie, że cię nie zabiję. Nic nie mówiłem, że nie zrobi tego ktoś inny.
    Rowle popatrzył na dziedziniec. Wszyscy oderwali się od swoich zajęć i z zainteresowaniem wpatrywali się w dwie postacie na szczycie schodów. Niektórzy uśmiechali się drapieżnie, jeszcze inni wyciągnęli różdżki, kilku też ostrzyło noże. Wszyscy czekali na to, co ze śmierciożercą zrobi Connor Potter. Mężczyzna, widząc że nie ma żadnych szans na przeżycie, poczuł, jak ogarnia go furia.
— Niech cię szlag, Potter! — wykrzyknął. — Mam nadzieję, że Czarny Pan dorwie ciebie, twojego skretyniałego brata i zdzirowatą siostrę!
    W tym momencie oczy Connora niebezpiecznie zabłysły. Odwrócił się do Rowla z szybkością dźwięku i grzmotnął go pięścią w nos. Złapał go za głowę, poprawił mu kolanem w brzuch, a na koniec jeszcze raz uderzył. Pochylił się nad śmierciożercą i wysyczał głosem, od którego słudze Voldemorta przeszły ciarki.
— Możesz mnie obrażać do woli, ale nigdy nie szkaluj mojej rodziny. Ciesz się, że zgodnie z naszą umową nie mogę cię zabić, bo najpierw trochę byś pocierpiał.
    Po tych słowach złapał go za kołnierz szaty, a potem zepchnął ze schodów. Rowle spadał, boleśnie obijając się o stopnie. W pewnym momencie coś chrupnęło i poczuł przeraźliwy ból w nodze, która wygięła się pod różnym kątem. Upadł na sam dół. Próbował wstać, ale złamana kończyna mu to uniemożliwiała. Natomiast Connor wykrzyknął do zebranych na dziedzińcu ludzi:
— Zostawiam go w waszych rękach. Zabijcie go albo wypuśćcie. Wasz wybór.
    Zniknął za drzwiami prowadzącymi do zamku. Natomiast na dziedzińcu zapanowało wielkie poruszenie. Wszyscy powoli zbliżali się do leżącego, otaczając go kołem. Zewsząd posypały się wyzwiska pod jego adresem. Rowle próbował jeszcze wstać, lecz po kilku próbach dał za wygraną. Krąg ludzi coraz bardziej się zacieśniał, aż w końcu ktoś złapał go za włosy i wbił mu nóż między żebra. Osunął się na kolana, plując krwią, ale inni także zadawali już ciosy. Po kilku sekundach straszliwego bólu, oczy mężczyzny stały się puste.

***

    W tym samym czasie, kiedy Rowle umierał, Connor zamknął się w swojej komnacie i zaczął nerwowo chodzić po pokoju. Raz po raz klął pod nosem i wyzywał od najgorszych śmierciożercę. Jego tyradę przerwał Jonathan, który nie wiadomo kiedy znalazł się w pomieszczeniu.
— Nieładnie, panie Potter, nieładnie — rzekł do przyjaciela z rozbawieniem. — Wy nie przeklinacie.
— Ta gnida mnie wkurzyła!
— A czym?
— Pojmujesz, że ta żałosna imitacja człowieka odważyła się obrazić Harry'ego i Cassie?!
    Jonathan gwizdnął, współczując w myślach śmierciożercy. Doskonale wiedział, że jego przyjaciel łatwo wybucha, gdy chodzi o jego rodzinę. Pamiętał doskonale jego niedawną furię, jak dowiedział się o postępowaniu Dursleyów z jego bratem.
— Tak w ogóle co z nim zrobiłeś?
— Zostawiłem go na łasce mieszkańców — westchnął Connor, powoli się uspokajając.
— Mhm. – Jonathan pokiwał głową. — Czyli co? Mam rozumieć, że pan Chang będzie musiał znowu machać łopatą?
— Pewnie tak. Po dzisiejszej akcji w Gensokyo mam ochotę się schlać.
    Jonathan roześmiał się. Cały Connor, pomyślał z rozbawieniem, przypatrując się przyjacielowi. Mimo trudnego charakteru najstarszego Pottera chłopcy zaprzyjaźnili się już jako dzieci. Zawsze walczyli ramię w ramię i trzymali się razem. Mimo swojej przyjaźni ciągle ze sobą rywalizowali, spierając się o to, który z nich jest silniejszy. Pamiętał, że jako dziecko był zawsze chętny do psot i rozśmieszał swoim zachowaniem wszystkich. Chętnie pomagał starszym ludziom w mieście nosić ciężkie torby z zakupami lub robiąc za przewodnika. Jego poczucie humoru oraz chęć pomocy sprawiły, iż nastolatek zjednał sobie przychylność wszystkich mieszkańców. Każdy uważał go za szlachetnego i dzielnego czarodzieja, który ma przed sobą świetlaną przyszłość.
    Wszystko jednak zmieniło się, kiedy Hirohiko, opiekun Connora zginął z rąk śmierciożerców pozostałych na wolności po upadku Czarnego Pana. Wydarzenie to sprawiło, że chłopak zbyt szybko wydoroślał. Stał się bardziej poważny oraz poprzysiągł zemstę wszystkim poplecznikom Voldemorta. Zaczął uczyć się coraz potężniejszych zaklęć, aż w końcu zabrnął w kierunku czarnej magii. Trenował coraz bardziej zaawansowane uroki, powoli stając się najsilniejszą osobą w mieście. Nawet Jonathan wiedział, że go nie pokona. Ludzie obawiali się, iż kiedyś mroczna siła nim zawładnie i stanie się taki sam jak Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Jednak okazało się, że wielka moc wcale nie zmieniła Pottera. Zdawał on sobie sprawę, że praktykując ten rodzaj magii, nie należy przekraczać pewnej granicy. Mimo że dla swoich wrogów był zimny i bezlitosny, to przyjaciołom oraz mieszkańcom nadal służył pomocą i radą. Kiedyś nawet publicznie zadeklarował, że ochroni ich wszystkich przed siłami zła, a każdego zabitego pomści dwukrotnie. Powiedział wtedy, że oni wszyscy są dla niego jedną wielką rodziną. Charyzmatyczny chłopak stał się dla nich symbolem wolności. Wszyscy wierzyli, że pod jego opieką zarówno miasto, jak i oni są całkowicie bezpieczni, dlatego w wieku czternastu lat został wybrany na przywódcę Cieni.
    Była to organizacja założona już w czasach starożytnych, mająca za zadanie strzec bezpieczeństwa na świecie. Walczyli ze złem bardzo skutecznie. Działali z ukrycia i niewielu wiedziało o ich istnieniu, dlatego budzili grozę w najpotężniejszych czarnoksiężnikach na przestrzeni lat. Przywódca Cieni władał jednocześnie całym miastem. Wszyscy byli gotowi bronić swojego wodza, gdyby groziła mu utrata życia, lecz umiejętności Connora zawsze ratowały go z opresji. Kiedy rozeszła się wieść, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać powrócił, bractwo wznowiło swoją działalność. Bronili niemagicznych przed terrorem we wszystkich krajach, nierzadko wyręczając w tym aurorów. Tak więc Potter, mimo bardzo młodego wieku udowodnił, że nie jest kimś, kogo należy lekceważyć. Wielu dziwiło się, dlaczego nie zebrał swoich oddziałów i nie rzucił wyzwania Czarnemu Panu, którego z pewnością mógł łatwo pokonać. Jonathan niedawno zapytał go o to, lecz chłopak powiedział tylko, że zabicie Voldemorta nie jest przeznaczeniem jego, tylko jego brata. Wspomnienia chłopaka o przeszłości przyjaciela przerwało pojawienie się domowego skrzata.
— Wiadomość dla pana, sir — rzekł, podając Connorowi kopertę.
— Dziękuje, Hektorze — Potter uśmiechnął się do skrzata i wyjął zapisaną kartkę pergaminu.
    Czytał kolejne zdania listu z kamienną twarzą. Kiedy skończył, odłożył pergamin na biurko i wyjrzał przez okno. Wyglądał, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. Więc w końcu Dumbledore uznał, że trzeba zorganizować rodzinny zjazd, pomyślał Connor nie bez ironii. Czemu nie? Może być ciekawie. A poza tym, będzie można się dowiedzieć jakie działania podjął Zakon Feniksa. Odwrócił się i spojrzał na Jonathana, który ciągle mu się przypatrywał.
— Co to za list? — zapytał rudowłosy. Szesnastolatek odpowiedział mu pytaniem.
— Masz może ochotę spędzić wakacje w Londynie?
— W Londynie? Po co?
— Dumbledore chce zorganizować rodzinny zjazd. Chcę zapoznać mnie z Cassie i Harrym. Oczywiście wybieram się tam. Jedziesz ze mną?
— Pewnie — roześmiał się Jonathan. — Za nic nie przegapiłbym widoku nieustraszonego Connora rzucającego się w ramiona rodzeństwa.
    Chłopak prychnął, ale nic nie powiedział. Usiadł za biurkiem i napisał list do Albusa z potwierdzeniem przybycia oraz informacją, że nie będzie sam, równocześnie podając miejsce, skąd będzie można go odebrać. Po wypuszczeniu sowy na zewnątrz skierował się do wyjścia z komnaty, rzucając przez ramię do Jonathana:
— Chodź przyjacielu. Jak już powiedziałem, mam ochotę się dzisiaj upić.
    Jonathan wyszczerzył się i z ochotą poszedł z Connorem. Wyszli z zamku, a po chwili obaj zniknęli między budynkami olbrzymiego miasta.

niedziela, 11 grudnia 2016

Rozdział 3 „Cassandra Potter”

1 komentarz:



Witam. Na chwilę opuszczamy naszego Wybrańca i skupiamy się na kimś innym :) Ten rozdział, tak jak kolejny, będzie przedstawiał pozostałych członków rodziny Potterów :D. Przyznam wam się, że ciężko było mi stworzyć postać Cassandry taką, jaką sobie wymyśliłem, ale myślę, że nawet, nawet mi to wyszło. Miłego czytania :P. W następnym rozdziale będzie wreszcie trochę walki ;)



    W pokoju, pomalowanym jasnozieloną farbą siedziała młoda dziewczyna. Jej kasztanowe i gęste włosy opadały na ramiona, a grzywka była zaczesana na prawą stronę. Miała orzechowe oczy oraz mały nosek, który w połączeniu z rumianymi policzkami dawał olśniewający efekt. Dodatkowo średniej wielkości wzrost, a także modny styl ubierania powodował, że większość chłopców zwracała na nią uwagę. Zdawała sobie sprawę, że jest obiektem wielu ich marzeń, ale nic sobie z tego nie robiła. Nie chciała wchodzić w żadne przejściowe związki i cały czas czekała tylko na tego jedynego, z którym spędzi resztę życia. Wierzyła w idealną miłość zdolną pokonać wszystkie problemy, te małe i te wielkie. Kiedy jej koleżanki wypełniały sobie czas, spotykając się z kolegami, ona podchodziła do płci przeciwnej z dystansem. Kochała przyrodę oraz wszystkie zwierzęta. Potrafiła całymi dniami pielęgnować jakiegoś rannego hipogryfa lub jednorożca, a także nie bała się odwiedzać bardziej niebezpiecznych gatunków. Wiele razy zdarzało się, że prawie przyprawiła o zawał serca nauczycieli, którzy spotykali ją w towarzystwie lwów lub nawet centaurów. Uważała, że każdy na Ziemi ma prawo do życia, a także nikogo oraz niczego nie traktowała jak coś gorszego od siebie. Jej zamiłowania nie podzielali opiekunowie, którzy oskarżali ją o lekkomyślność, ale nie przejmowała się tym zbytnio. Wiedziała, że jej przybrani rodzice nie mogą zabronić jej realizować swoich zainteresowań.
    To oraz inne czynniki sprawiały, że opiekunowie, przyjaciele, a nawet nauczyciele ze szkoły uważali Cassandre Potter za anioła. Zawsze chętna do pomocy, do bólu lojalna względem przyjaciół oraz umiejąca stanowczo postawić na swoim dziewczyna zdobyła serca wszystkich. Teraz, leżąc na wygodnym łóżku, nastolatka czytała otrzymany rano list. Pisał do niej Albus Dumbledore, dyrektor szkoły magii w Anglii oraz najpotężniejszy czarodziej na świecie. Z każdym przeczytanym zdaniem Cassie coraz bardziej marszczyła nos. Czarodziej proponował jej spędzenie wakacji w Londynie, gdzie będzie miała możliwość poznania swojego rodzeństwa. Wiedziała oczywiście, że sławny Harry Potter jest jej bratem i nawet chciała go poznać, ale Francesca i Jacopo Battistowie stanowczo się temu sprzeciwiali. Tłumaczyli jej, że to bardzo niebezpieczne i ze współczuciem patrzyli na coraz większy smutek na jej twarzy. Jednak obiecali starcowi ochronę osieroconej córki Jamesa oraz Lily i nie zamierzali tej obietnicy łamać. Mimo wielokrotnego ponawiania prośby byli nieugięci.
    W końcu dziewczyna odpuściła sobie przekonywanie ich oraz nauczyła się żyć ze świadomością, że gdzieś tam w świecie żyje jej brat, a ona nigdy go nie pozna. Jedyne informacje o nim czerpała z gazet. Pamiętała nieprzespane noce i ciągłe zamartwianie się o niego, gdy przeczytała artykuł o ucieczce Syriusza Blacka z Azkabanu, a potem podsłuchała rozmowę dorosłych w kuchni mówiącą o jego motywach. Jednak czas mijał, a Harry nadal żył, więc nieznacznie się uspokoiła. Mimo że nigdy go nie poznała była z nim bardzo zżyta. Często przed snem wyobrażała sobie, jakby to było, gdyby ona i on wychowywali się razem u Battistów. Posiadałaby kogoś, komu mogłaby bez wahania zdradzić swoje sekrety i kto zawsze służyłby jej radą. Co prawda miała także drugiego krewnego, ale nic o nim nie wiedziała. Jedynie to, że ma na imię Connor i przebywa w Japonii. A teraz po tylu latach los wreszcie pozwala jej poznać obydwu. I to w najmniej spodziewanym momencie! Cassandra chciała wyruszyć do Londynu jak najszybciej, ale nie wiedziała, jak zareagują na to jej opiekunowie. Była nieletnia, dlatego sama nie mogła nic zrobić.
    Kiedy tak rozmyślała, usłyszała dzwonek do drzwi, a chwilę później wejście do jej pokoju otworzyło się oraz stanęły w nim jej dwie najlepsze przyjaciółki. Cassie zawsze bawiło to, jak te dziewczyny są od siebie różne. Sonia wysoka, a Cristina niska. Pierwsza ma kruczoczarne włosy, natomiast druga jest blondynką. Morskie oczy brunetki wyglądały jak spokojne wody oceanu, a szare tęczówki jej towarzyszki na pozór sprawiały wrażenie chłodnych i obojętnych. Jednakżę mimo tych różnic obie szczerze się lubiły i wiedziały, że mogą sobie w pełni zaufać. Cała trójka była w szkole nazywana papużkami—nierozłączkami. Nie było miejsca, do którego nie szłyby razem, oprócz toalety i sypialni. Po serdecznym przywitaniu rozpoczęły rozmowę:
— Jak wam mijają wakacje? — zapytała Sonia.
— W porządku. Rodzice wyjechali do Holandii. Zajmuję się mną babcia, ale ona nie ingeruje w moje życie. Tak więc mam dużo luzu. – odpowiedziała Cristina.
— O ja! — Brunetka pokiwała głową. — Ale ci zazdroszczę. Moi chyba myślą, że ciągle mam pięć latek i na nic mi nie pozwalają. Masz być w domu o tej i o tej. Nie możesz iść tam i siam. W porządku, ja rozumiem, że jesteśmy jeszcze młode i nieletnie, ale kurczę mogliby trochę odpuścić. Wyobrażasz sobie, że kazali mi wrócić o dziewiątej? — zakończyła oburzona.
— Martwią się o ciebie — wtrąciła Cassie. — Chyba dobrze, że zwracają na ciebie uwagę i nie chcą, żebyś szlajała się nie wiadomo gdzie, prawda?
— No tak, ale mogliby to robić w inny sposób. Jest środek lata, a o dwudziestej pierwszej na zewnątrz jeszcze całkiem widno. Poza tym nie chodzimy do szkoły, więc nie muszę wcześnie kłaść się spać. I co ja mam niby robić przez cały wieczór w domu co? Oglądać telewizję lub czytać gazety?
    Cassie wzruszyła ramionami w odpowiedzi. Pamiętała, że od najmłodszych lat jej przyjaciółka skarżyła się na nadopiekuńczość swoich rodziców. Chciała być niezależna, a ich metody wychowawcze, jak sama mówiła, podcinały jej skrzydła. Jednak mimo to kochała ich i za nic nie chciałaby mieć na ich miejscu nikogo innego. Kiedy z różnych powodów poświęcali jej zbyt mało czasu, zarzucała im, że w ogóle się nią nie interesują.
    Cristina miała całkowicie odmienną sytuację. Ojciec zajmował się kierowaniem ciężarówki w wielkiej firmie transportowej, przez co często nie było go w domu, natomiast matka całą swoją uwagę poświęcała jej dwuletniemu bratu, nierzadko zapominając o córce. Brak ciepła rodzinnego sprawił, że młoda czarownica często gdzieś imprezowała oraz nie wracała na noc do domu. Tylko ze swoimi przyjaciółkami mogła porozmawiać, wiedząc, że zawsze ją wysłuchają oraz pomogą w trudnych chwilach. Niejednokrotnie nocowała u jednej albo drugiej, próbując przedłużyć jak najbardziej powrót do domu. Z całego serca nienawidziła, gdy ktoś się nad nią litował.
    Cassie pamiętała sytuację w szkole, kiedy nastolatka zrobiła awanturę na cały budynek, gdy profesorka od eliksirów zaproponowała, że porozmawia z jej rodzicami. Zaczęła krzyczeć, żeby nie wtrącała się w nie swoje sprawy oraz używać niecenzuralnych zwrotów, przez co dostała miesięczny szlaban. Po upływie kilku lat przyjaciółki Cristiny nauczyły się, że najlepiej nie poruszać przy niej tego tematu. Zawsze starały się odciągać ją od myślenia o nich, za co była im wdzięczna.
    Podczas gdy Sonia wyrzucała z siebie żale o nadopiekuńczych rodzicach, Cassandra wróciła pamięcią do otrzymanego listu. Chciała jak najszybciej porozmawiać z opiekunami. Uważała, że skoro sam Dumbledore zaproponował jej poznanie braci, Jacopo i Francesca nie będą mieli nic przeciwko. W myślach układała już scenariusze rozmowy z nimi, gdy nagle z zamyślenia wyrwał ją głos przyjaciółki:
— Hej, słuchasz nas w ogóle?
— Co? — zapytała roztargniona Cassandra. — Tak, słucham.
— Naprawdę? — Złośliwie uśmiechnęła się Cristina. — To o co cię zapytałam?
— Eee... — Cassie się zmieszała. — Dobra nie słuchałam. Co mówiłaś?
— Czy masz jakieś plany na wakacje? – Dziewczyna wywróciła oczami. — O czym tak myślisz?
    Cassie w odpowiedzi podała przyjaciółkom list od Dumbledore'a. Obie w milczeniu go przeczytały, a potem popatrzyły na nią.
— Wow! — odezwała się blondynka.
— Co zamierzasz? — Druga przyjaciółka wykazała się większym zasobem słownictwa.
— To chyba jasne, że chcę tam pojechać — odrzekła Cassie.
— Sądzisz, że się zgodzą? — Sonia miała na myśli państwa Battistów.
— Nie wiem, ale tym razem nie spocznę, póki ich nie przekonam!
— Jak zawsze uparta. – Obie dziewczyny wybuchnęły śmiechem. — Więc na co czekasz? Chętnie zobaczymy, jak ci idzie przekonywanie ich.
— Chyba zwariowałaś. – Cassandra wywróciła oczami. — Nie będę się z nimi kłócić przy was. To może poczekać do wieczora. A teraz muszę wam zadać jedno bardzo ważne pytanie.
    Sonia i Cristina spojrzały na siebie z niepokojem.
— Jakie?
— Co będziemy dziś robić? — wyszczerzyła się.
— Jesteś nienormalna — zaśmiała się brunetka. — Jak powiedziałaś o tym ważnym pytaniu, miałaś taki głos, że aż mi ciarki przeszły, a potem nagle wyskakujesz z czymś takim. Chociaż to dobre pytanie. Może pójdziemy nad Arno?
    Cała trójka zgodziła się ochoczo i już po chwili wyszły na nagrzane słońcem ulice. Florencja. Przez wielu uważana za stolicę sztuki i kultury czemu trudno się dziwić. Prawie na każdym miejscu można się tutaj natknąć na przeróżne galerie sztuki, muzea oraz wystawy. To właśnie tutaj przebywali ludzie osławieni na całą Europę jak Da Vinci, Machiavelli lub Dante. Wielu turystów zachwycało się atrakcjami miasta, a z zachwytu prawie wypadały im oczy. Jednak dla Sonii, Cristiny i Cassandry nie znajdowało się tu nic nadzwyczajnego. Przebywały w nim od dziecka i o ile na początku również były nim zachwycone, to potem uważały, że jest nudne.
    Ulice zapełnione przechodniami oraz samochodami znacznie utrudniały im ruch, więc minęło sporo czasu, zanim dotarli nad rzekę. Usiedli na jednej z ławek w pobliżu, zajmując się plotkowaniem o wszystkim i niczym. Nie mogąc znaleźć sobie żadnego zajęcia, poszły do galerii. Spędziły w sklepach kilka godzin, kupując nowe ubrania oraz dobrze się bawiąc. Kiedy jeden z ekspedientów podszedł do nich z pytaniem, czy czegoś im potrzeba nawet nie zauważyły jego obecności. Dopiero kiedy odszedł, Cristina przyjrzała mu się zza okularów przeciwsłonecznych i rzekła, z aprobatą kiwając głową:
— Niezły. Ciekawe jak wygląda bez koszulki.
    Pozostałe dwie dziewczyny tylko znacząco popukały się w czoło oraz wróciły do oglądania odzieży. Doskonale wiedziały, że Cristina tylko żartuje i nie jest z rodzaju tych dziewczyn, które robią z każdym przystojnym facetem różne sprośne rzeczy. Wreszcie opuściły galerie. Dzień zbliżał się ku końcowi, więc musiały się pożegnać.
— Daj znać, jak poszła ci rozmowa z opiekunami — mówiła Cristina, ściskając Cassie.
— Nie martw się, będziecie pierwszymi osobami, które się o tym dowiedzą.
— Trzymamy kciuki.
    Cassie wróciła do domu państwa Battistów. Pierwsze co zrobiła, to zaniosła pakunki do pokoju. Potem zeszła na dół oddychając głęboko dla uspokojenia nerwów. Przeszła do jadalni gdzie Francesca już szykowała kolację. Mimo swojego wieku zachowała doskonałą figurę, a jej długie i lśniące włosy wywoływały zazdrość u córki Lily. Jej mąż Jacopo oglądał w telewizji jakiś teleturniej. Mężczyzna miał twarz poznaczoną bliznami, które zdobył w wielu potyczkach. Był aurorem we włoskim Ministerstwie Magii, tak więc niebezpieczeństwo oraz walka to był jego chleb powszedni. Wiele razy martwiła się z przybraną matką o to, czy wróci do nich w jednym kawałku. Dziewczyna podeszła do kobiety i zagadnęła:
— Pomóc ci w czymś?
— Nie myszko, nie trzeba — uśmiechnęła się kobieta, po czym machnięciem różdżki sprawiła, że stół był już nakryty do kolacji. — Chodź, niedługo będziemy jedli.
— Francesco, Jacopo, chciałam was o coś zapytać — nieśmiało powiedziała Cassandra.
— Tak? — Czarodziej wyłączył telewizor, odwracając się do rozmawiających panien.
— Chodzi o to, że dostałam pewien list... — zaczęła.
— Od kogo? — przerwał jej auror.
— Od Albusa Dumbledore'a. — Widziała, jak jej opiekunowie wymienili zaskoczone spojrzenia.
— Tak? I co takiego stary drops pisze? — zachichotał.
— Drops? — zdziwiła się Cassie.
— Nieważne — roześmiał się mężczyzna. — Więc co takiego pisze?
— Prosił, abym przyjechała na wakacje do Londynu.
    Małżeństwo spojrzało na siebie z zaskoczeniem oraz niepokojem.
— A-a-ale jak to? — Kobieta załamała ręce. — Jak to do Londynu? Po co?
— Chciał, abym poznała swoich braci. Uważa, że nadszedł już czas.
— Ale teraz? — Francesca była przerażona. — Teraz kiedy Sami-Wiecie-Kto powrócił?
— Proszę cię! — Zdenerwowała się Cassie. — Przez cały ten czas nie chcieliście mnie tam puścić, bo nie było zgody Dumbledore'a. A teraz, kiedy on sam to zaproponował to też nie, bo Voldemort powrócił.
    Francesca wzdrygnęła się na dźwięk tego imienia. Po chwili odezwał się Jacopo:
— Ona ma rację, kochanie. Nie możemy wiecznie jej zakazywać. To jej rodzina i ma prawo ich poznać. A poza tym sam Albus się zgodził, więc ja nie widzę problemu.
    Młoda dziewczyna poczuła przypływ wdzięczności do swojego przybranego ojca, ale jego żona nadal była sceptycznie nastawiona. W końcu, po wielu prośbach, dała się ubłagać oraz wyraziła zgodę.
— Dumbledore poprosił, żebym wysłała mu sowę z odpowiedzią. Więc zgadzacie się?
    Małżeństwo pokiwało twierdząco głowami (Francesca z widocznym wahaniem). Szczęśliwa Cassandra pognała do swojego pokoju i natychmiast wysłała sowę do Londynu, a następnie wyciągnęła komórkę, pisząc dobrą wiadomość do przyjaciółek. Po chwili przyszedł od nich SMS „Gratulujemy! Baw się dobrze i nie zapomnij o nas w tym Londynie”. Cassie z radością zjadła kolację, a potem położyła się do łóżka. Wreszcie ich poznam. Ciekawe, jacy oni są? Głównie zastanawiała się, jaki jest Connor. O Harrym wiedziała co nieco z gazet, lecz jej drugi brat był dla niej zagadką. Zobaczymy, rozmyślała. Z pewnością też jest super. Myśli o rodzeństwie nie pozwoliły jej zasnąć, a kiedy wreszcie jej się udało, było już grubo po północy.


sobota, 10 grudnia 2016

Rozdział 2 „Prawda”

3 komentarze:


    Dumbledore rozejrzał się po salonie ze swoim standardowym uśmiechem. Omiótł wzrokiem czerwoną z wściekłości twarz Vernona, blade oblicze Petunii i przerażonego Dudleya. Wreszcie jego wzrok spoczął na Harrym. Przez krótki czas dyrektor i uczeń patrzyli na siebie w milczeniu, a potem starzec przemówił:
— Harry, mój drogi chłopcze. Jak mijają ci wakacje?
    Nim chłopak zdążył odpowiedzieć, rozległ się grzmiący głos wuja Vernona:
— Co to ma znaczyć?! — Głowa rodziny tryskała śliną na wszystkie strony. — Co ktoś taki jak ty tutaj robi? Co ja ci mówiłem na temat przyprowadzania tu swoich znajomych?!
    Ruszył na Harry'ego z uniesioną ręką, na co chłopak cofnął się przerażony. Nagle Petunia stanęła mężowi na drodze.
— Vernon, uspokój się! — zawołała, kierując przerażone spojrzenie na Dumbledore'a.
    Pan Dursley też zrozumiał, że kierowanie złości na siostrzeńca w obecności innego czarodzieja nie jest zbyt dobrym pomysłem. Przez chwilę stał nieruchomo, po czym opuścił rękę i zwrócił się do Dumbledore'a, ciągle jeszcze dygocąc z wściekłości.
— Bardzo proszę, aby opuścił pan mój dom.
— Ależ bardzo chętnie, panie Dursley — odpowiedział Albus, kłaniając mu się z uśmiechem. — Zrobię to, jak tylko porozmawiam z waszym siostrzeńcem. Bo widzi pan, przychodzę z...
— Nie interesuje mnie, z czym pan przychodzi! — warknął Vernon. — I nie będę czekał, aż łaskawie skończycie rozmowę. Ma się pan wynieść i to teraz! A jeżeli nie to dzwonię na policję!
— Nie radziłbym, proszę pana — pogodnym tonem odpowiedział Dumbledore. — Z pewnością nie uwierzą, że pojawił się u was rabuś, który przyszedł po to, aby wypić z Harrym herbatę i porozmawiać. A propo mógłbym prosić o coś do picia? Zaschło mi w ustach. — I nie czekając na reakcję wyczarował pięć filiżanek.
    Vernon zrobił się purpurowy z oburzenia. Gdyby wzrok mógł zabijać, Dumbledore byłby już martwy. Niezapowiedzianą wizytę czarodzieja po pewnym czasie mógłby jeszcze znieść. Ale fakt, że starzec w JEGO domu używał czarów i to w dodatku nie licząc się z JEGO zdaniem na ten temat, był dla niego nie do zniesienia. Wydawało się, że rzuci się na niego z pięściami, jednak powstrzymał go ostrzegawczy syk żony. Petunia była nienaturalnie blada i chyba tylko świadomość, że gdyby nie ona, mąż mógłby zrobić coś głupiego, powstrzymywała ją od osunięcia się na ziemię. Albus widząc, że gospodarze nie zamierzają dalej protestować, usiadł na kanapie oraz powoli sączył herbatę. Harry usiadł obok niego i wpatrywał się w dyrektora. Serce waliło mu jak oszalałe. Chciał, aby wreszcie dyrektor przemówił, lecz nie miał śmiałości go popędzać. Zdawało mu się, że minęło kilka lat, zanim się odezwał:
— Harry, pewnie wiesz doskonale, dlaczego tu przybyłem, prawda?
    Potter skinął głową.
— Jest to dla mnie bardzo trudna sytuacja. Szczerze mówiąc nie wiem, od czego zacząć.
— Najlepiej od początku — powiedział Harry, zanim ugryzł się w język. Dumbledore uśmiechnął się.
— Tak, to chyba będzie najlepsze rozwiązanie. Od początku, hmmm, tylko gdzie jest początek tego wszystkiego? Twój ojciec i matka byli bardzo silnymi czarodziejami. Niewiele było osób, które mogłyby im dorównać. Ale wiesz, że każdy spotka w końcu kogoś lepszego od siebie. Tym kimś był właśnie Voldemort. Czternaście lat temu przyszedł on do waszej rodzinnej miejscowości z zamiarem...
— Już to wiem — przerwał Gryfon. — Voldemort był tak miły i na cmentarzu opowiedział mi, co się wtedy stało. Chcę wiedzieć, dlaczego ja?
    Dumbledore przez chwile milczał. Widać było, że z trudem przychodzi mu poruszanie tego tematu. Aby kupić sobie trochę czasu, znowu zaczął pić napój, a Harry poczuł nagle dziwną chęć wytrącenia mu filiżanki z ręki. Powstrzymał się jednak i cierpliwie czekał, aż dyrektor skończy. Dursleyowie także z zainteresowaniem patrzyli na niego. Nigdy tak naprawdę nie wiedzieli, co się stało z siostrą Petunii i jej mężem. W końcu starzec przemówił.
— Widzisz, Harry, za czasów twoich rodziców Lord Voldemort uchodził za najpotężniejszego czarodzieja na świecie. Nikt nie miał odwagi, by stawić mu czoła, poza mną oczywiście. Ale Tom Riddle zdawał sobie sprawę, że nie będę żył wiecznie, więc, zamiast mnie zabić postanowił poczekać, aż zrobi to za niego upływający czas. W międzyczasie rozbudował swoją armię i powiększył ją o wiele potwornych stworzeń. Wydawało się, że po mojej śmierci nic nie będzie w stanie go powstrzymać, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jednakże los chciał inaczej. Kilka miesięcy przed twoimi narodzinami wygłoszona została przepowiednia, mówiąca o chłopcu urodzonym pod koniec lipca, który będzie miał moc unicestwienia Czarnego Pana. Miał być synem ludzi, którzy trzy razy mu się przeciwstawili. Kiedy się o tym dowiedział, oszalał z wściekłości. W zasadzie trudno mu się dziwić. Wyobraź sobie jego sytuację. Zbudował swoją potęgę i dzięki swoim metodom był pewien, iż nikt nie będzie kwestionował jego władzy. Aż tu nagle dowiaduje się o dziecku, które ma obrócić wszystko, co stworzył w ruinę. Nic więc dziwnego, że obsesyjnie szukał rodziny, która miała przyczynić się do jego upadku. Ja także to robiłem. Okazało się, że są tylko dwie możliwości. Albo jest to rodzina Potterów, albo Longbottomów. Nie było wiadomo, która dokładnie, więc postanowiłem chronić obydwie. Jednak Czarny Pan również potrafi myśleć i szybko doszedł do tych samych wniosków co ja. Zaproponowałem Lily i Jamesowi rzucenie zaklęcia Fideliusa na ich dom w Dolinie Godryka oraz że to ja będę ich Strażnikiem Tajemnicy. Potterowie zgodzili się, jednak Strażnikiem chcieli zrobić kogoś innego. Twierdzili, że będę zbyt oczywistym wyborem. Padło na Syriusza, który przekonał ich, że o nim też łatwo się domyślić, toteż został nim Glizdogon. Resztę już znasz z opowieści Syriusza. Jednak na swoje nieszczęście Voldemort znał tylko pierwszą część przepowiedni, więc nie mógł wiedzieć, że próbując cię zabić, naznaczy cię jako swojego przeciwnika i tym samym przypieczętuje swój los. A oto pełna treść przepowiedni: „Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana... Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca... A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna... I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje... Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca…”* — Dumbledore ponownie upił łyk swojej herbaty. — Tak więc teraz już wiesz, dlaczego Czarny Pan chciał cię zabić — zakończył.
    Harry słuchał go, a z każdym zdaniem dyrektora jego oczy powiększały się coraz bardziej. To, co powiedział mu Albus przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Myślał, że to będzie coś w stylu — wiesz, Voldemort miał po prostu wielką chęć kogoś zamordować i niestety padło na ciebie i twoich rodziców — ale to? Że niby on ma być tym, który ma moc pokonania czarnoksiężnika? Że niby on ma być bohaterem? Ma być mordercą lub ofiarą? Potter patrzył na Dumbledore'a jakby w nadziei, że ten zaraz wybuchnie śmiechem i powie mu, że to wszystko jest żartem, ale nic takiego się nie wydarzyło. Chłopak odwrócił od niego wzrok i zerknął na swoje wujostwo, które siedziało teraz z otwartymi ze zdumienia ustami. Na ich twarzach malowało się niedowierzanie pomieszane z przerażeniem. W tym samym momencie ciotka spojrzała na niego, a on dostrzegł w jej oczach współczucie. Starzec natomiast zdawał się całkowicie skupiony na popijaniu herbatki dając mu czas na przetrawienie informacji. Wreszcie po parominutowym milczeniu chłopiec zabrał głos:
— Czy jest pan absolutnie pewien, że chodzi o mnie?
— Niestety tak, Harry — odpowiedział smutno Dumbledore. — Teraz chyba rozumiesz, dlaczego nie powiedziałem ci tego na twoim pierwszym roku w Hogwarcie. Doskonale widzę, że jesteś w szoku, a wyobraź sobie, co by było, gdybyś dowiedział się wszystkiego wtedy, kiedy byłeś, nie oszukujmy się, jeszcze dzieckiem? I tak uważam, że teraz też jest za wcześnie by ci o tym mówić, ale biorąc pod uwagę okoliczności, uznałem, że nie mogę dłużej z tym zwlekać.
    Potter wiedział, że te okoliczności to niedawny powrót Voldemorta. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Przecież ja nie dam rady, rozpaczał. Jak piętnastolatek ma pokonać najpotężniejszego czarnoksiężnika na świecie? No cóż, Harry, nadszedł czas wykupić miejsce na cmentarzu.
— Harry, nie wolno ci w siebie zwątpić — odezwał się stanowczo Albus, a chłopak uświadomił sobie, że wypowiedział swoje myśli na głos. — Jesteś naprawdę potężnym czarodziejem. Nie bez powodu Tom cię wybrał. A poza tym nikt nie mówi, że masz go pokonać, teraz kiedy masz piętnaście lat. Przepowiednia nie podaje dokładnego terminu waszego starcia. Przez ten czas z pewnością staniesz się jeszcze silniejszy i pewnego dnia będziesz gotów na spotkanie z nim oraz zakończenie tego wszystkiego.
— Ale, panie profesorze — zwrócił się do niego Potter. — On chyba nie będzie czekał, aż stanę się lepszy, prawda? Chyba lepiej wyeliminować potencjalne zagrożenie jeszcze zanim zacznie sprawiać kłopoty, nie uważa pan?
— Chłopcze, pamiętasz, co ci powiedziałem w czerwcu, prawda? Nie jesteś w tym wszystkim sam. Ministerstwo oraz członkowie Zakonu Feniksa zapewnią ci ochronę.
— Nie jest łatwo się tym nie przejmować, profesorze — odparł smętnie, lecz zaraz zmarszczył brwi. — Członkowie czego?
— Zakonu Feniksa. To tajna organizacja powołana przeze mnie do walki z Lordem Voldemortem. Zrzesza najróżniejszych czarodziei wszystkich narodowości, którzy nie chcą poddać się tyranii Czarnego Pana. Jak na razie nieźle nam idzie krzyżowanie jego zamiarów. Będziesz miał ochronę, a w Hogwarcie nauczysz się przydatnych zaklęć, które ci pomogą. Wreszcie, gdy już nadejdzie właściwy moment, stawisz mu czoło, a kiedy będzie po wszystkim, będziesz mógł wieść długie i spokojne życie aż do śmierci. I oczywiście będziesz miał co opowiadać wnukom — Dumbledore miał nadzieję, że ten żart odpręży trochę jego podopiecznego. Jednak Gryfon dalej smutno mu się przyglądał.
— A może mi pan zagwarantować, że z nim wygram?
— Nie — odrzekł zrezygnowany starzec. — Ale jeżeli to zrobisz, z pewnością zmieni to twoje życie.
— Tak myślałem — mruknął Potter. — Wie pan, zawsze sądziłem, że moje spotkania z Riddlem były kompletnie przypadkowe, że po prostu miałem pecha oraz zawsze znajdowałem się w nieodpowiednim miejscu o niewłaściwej porze. A teraz dowiaduje się, iż to wszystko było mi przeznaczone.
    Dumbledore nic nie odpowiedział, tylko ze smutkiem wpatrywał się w chłopca. Naprawdę chciał oszczędzić mu cierpień. Gdyby tylko zależało to od niego od razu poszedłby do Voldemorta i wyręczył Harry'ego w zabiciu go. Nigdy nikomu o tym nie mówił, ale Gryfon był dla niego jak wnuk. Albus zawsze traktował go bardziej ulgowo niż innych uczniów oczywiście, jeśli nie przekraczał pewnych granic. Teraz patrząc na jego przygnębioną twarz i pozbawione wyrazu oczy czuł, że serce mu się kraje. Taki młody, a tak duża odpowiedzialność na nim ciąży, myślał. Powinien teraz myśleć o dziewczynach i zabawie, a nie o ratowaniu świata. Tak, Tom całkowicie zniszczył mu dzieciństwo. Zresztą nie tylko jemu. Nagle Potter otrząsnął się i bystro patrząc na dyrektora, zapytał:
— To nie wszystko, co ma mi pan do przekazania, prawda?
— Nie Harry, jest jeszcze jedna rzecz — odpowiedział dyrektor. — Ale nie wiem, czy to właściwy czas, abym ci o tym mówił.
— Niech pan powie — poprosił Potter. — Chyba nie ma już nic gorszego od tej przepowiedni?
— No cóż. – Albus odchrząknął – W zasadzie nie.
— Więc? — drążył chłopak.
— Ale uprzedzam, że to może być dla ciebie szok — ostrzegł go Dumbledore. — Widzisz, Lily i James... Oni... — jąkał się starzec.
— Profesorze, śmiało — Gryfon lekko się uśmiechnął. — Prosto z mostu.
— Chodzi o to, że... — Kompletnie nie wiedział jak zacząć. W końcu postanowił pójść za radą Wybrańca. Prosto z mostu, pomyślał. — Mój drogi, masz rodzeństwo — Powiedział to jednym tchem.
    Harry myślał, że nic go już nie zaszokuje, lecz zorientował się, że się mylił. W głowie nadal dźwięczały mu słowa Dumbledore'a. Mój drogi, masz rodzeństwo... Masz rodzeństwo... Rodzeństwo...
    Dursleyowie wyglądali, jakby strzelił ich piorun. Siedzieli sztywno, nie mogąc wydusić z siebie słowa ani się poruszyć. Również przetrawiali dopiero co usłyszaną nowinę. Minęła dłuższa chwila, nim Harry odzyskał głos:
— To znaczy? — To mało inteligentne pytanie było jedynym, na co w tej chwili mógł się zdobyć.
— Masz starszego brata i siostrę w twoim wieku.
— Hę? — Harry nadal nie panował nad myślami. W końcu jednak opanował się. — Chce pan powiedzieć, że oprócz nich — wskazał na Dursleyów — i Syriusza, mam jeszcze rodzinę?
— Tak, mój drogi — ostrożnie przytaknął Dumbledore.
— W takim razie, gdzie oni są? Dlaczego nic o nich nie wiedziałem? Dlaczego nie ma ich tu ze mną? Wiedzą o mnie? — Zadawał pytania, jedno za drugim, z prędkością karabinu maszynowego.
— Spokojnie, chłopcze. Po kolei. — Dyrektor odchrząknął. — Chłopak przebywa w Japonii, natomiast dziewczyna mieszka we Włoszech. Nie wiedziałeś o nich, ponieważ nikt oprócz mnie o nich nie wie. Nie ma ich tutaj, gdyż uważam, że osobno jesteście bardziej bezpieczni. I tak, wiedzą o tobie.
— Co to ma znaczyć, że tylko pan o nich wie?! — Nawet nie zauważył, że podniósł głos. — Jakim prawem ukrywał pan to przede mną?
— Chciałem zapewnić wam ochronę.
— Rozdzielając rodzeństwo, które poza sobą nie miało nikogo innego? — niespodziewanie wtrąciła się Petunia. — Co prawda nie darzę zbyt wielką sympatią Potterów, ale to, co pan zrobił, było po prostu podłe.
    Harry, chcąc nie chcąc, musiał zgodzić z ciotką. Zdziwiła go jej deklaracja, ale nie przejmował się tym w tej chwili. Miała rację. Dumbledore nie miał żadnego prawa ich rozdzielać. Starzec widząc, że ma teraz dwóch przeciwników, musiał jak najszybciej pospieszyć z wyjaśnieniami.
— Wyjaśnię wam to, jeżeli się uspokoicie.
    Harry, wciąż zły na dyrektora, z niechęcią usiadł i czekał na jego wypowiedź. Ciotka zrobiła to samo. Dumbledore widząc, że sytuacja nieco się uspokoiła, odchrząknął, po czym rzekł:
— Rozdzieliłem ich z dwóch powodów. Po pierwsze, uważałem, że razem byliby zbyt łatwym łupem dla ocalałych popleczników Czarnego Pana. Zaklęcia ochronne rzucone na ten dom dotyczą jedynie Harry'ego, a nie całą trojkę. Tak więc nie byliby tu bezpieczni tak jak on. A gdyby śmierciożercy ich tu odnaleźli, z łatwością znaleźliby by również jego. Dlatego uznałem, że najbezpieczniej odesłać ich w dwa różne miejsca. Miejsca, gdzie co prawda nie działają tak silne czary, jak te, które otaczają wasze mieszkanie, ale wystarczająco silne, by zapewnić im ochronę aż do pełnoletności. A drugim powodem byliście wy — Tu kiwnął na Dursleyów.
— My?! — wykrzyknęła Petunia. — A co my mamy do tego?!
— Dużo — odpowiedział Dumbledore. — Myślicie, że nie wiem, jak traktujecie chłopaka, gdy u was przebywa? Jak zwracacie się do niego, jakby był kimś obcym, a nie członkiem waszej rodziny? Jak każecie mu wszystko za was robić? Wierzcie mi, że gdyby nie te zaklęcia ochronne już dawno przeniósłbym go w inne miejsce jak najdalej od was. Odnosicie się do niego z pogardą tylko dlatego, że jest czarodziejem. Wiem również, z jaką niechęcią przyjęliście go pod swój dach i zgodziliście się go zaadoptować. Skoro wychowanie jednego dziecka obdarzonego magicznymi mocami wywołało u was takie oburzenie i pogardę, to co by było, gdybyście musieli adoptować aż trzech, hmm?
    Dursleyowie nic nie odpowiedzieli. Ciotka Petunia zbladła, gdy uświadomiła sobie, że słowa Dumbledore'a były jak najbardziej prawdziwe. To prawda, myślała. Ledwo przekonałam Vernona do jednego, a co dopiero trzech? W tej chwili zrozumiała, że przecież Harry tak naprawdę w niczym jej nie zawinił. Mściła się na nim za krzywdy wyrządzone przez jej przez siostrę. Ten chłopak był niewinny, a ona traktowała go jak śmiecia. I dlaczego? Tylko z powodu jego matki. Niespodziewanie łzy napłynęły jej do oczu. Wybiegła szybko z salonu pod pretekstem skorzystania z toalety. Natomiast Potter czuł jak złość na Albusa znika. Powody, które podał, brzmiały sensownie. Wiedział, że dyrektor nie zrobił tego z czystej złośliwości tylko w celu ochrony ich. Był mu za to wdzięczny. Kiedy już trochę ochłonął, zapytał go:
— W takim razie, co się z nimi teraz dzieje?
— Wiodą spokojne życie u swoich rodzin zastępczych. Nikt ani nic im nie zagraża.
— Chciałbym ich poznać — oświadczył Harry.
— Domyślałem się tego — uśmiechnął się Albus. — Wysłałem już do nich sowy, w których przedstawiłem im całą sytuację. Czekam tylko na ich odpowiedź.
— Opowie mi pan o nich? — poprosił chłopak. Chciał wiedzieć wszystko o swojej rodzinie.
— Cóż, tak naprawdę niewiele o nich wiem. Cassandra przebywa u znajomej twojego ojca, natomiast Connor u mojego przyjaciela ze szkoły. Myślę, że powinieneś zaczekać, aż sami ci o sobie powiedzą. Ja naprawdę nie mam pojęcia.
— Jacy oni są?
— Cassie z charakteru przypomina twoją matkę. Zawsze miła, pomocna i opiekuńcza. Natomiast twój brat, cóż w nim chyba najbardziej objawiły się geny Jamesa, jeśli chodzi o poczucie humoru. Jest również bardzo dumny ze swojego nazwiska. Jeżeli ktoś obrazi jakiegokolwiek Pottera, on mu tego nie popuści. Podejrzewam, że nie byłby zadowolony, gdyby wiedział jak Dursleyowie cię tu traktują i próbowałby ich pouczyć, aby zmienili do ciebie nastawienie.
    W tym momencie Vernon aż zachłysnął się powietrzem. Przypomniał mu się wczorajszy wieczór.

***

    On i Petunia wybrali się na zakupy do pobliskiego supermarketu. Obładowani pakunkami z trudem doszli do samochodu stojącego na parkingu. Vernon otworzył bagażnik i kiedy wrzucił siatki do środka, poczuł na swoim gardle ostrze noża. Kobieta wrzasnęła, jednak napastnik szybko sobie z nią poradził. Chwile potem poczuł jego pięść na swoim brzuchu. Padł na ziemię, krztusząc się i trzymając w miejscu, gdzie spadł cios. Spojrzał na nieznajomego, lecz jego twarz zakrywała srebrna maska z dziwnymi, złotymi symbolami. Był wysoki oraz miał na sobie długi, czarny płaszcz z wyszytą srebrną paszczą wilka na piersi. Chwilę im się przyglądał, a potem przemówił zimnym głosem:
— Vernon i Petunia Dursley?
— T-t-tak — wyjąkała przerażona kobieta, po czym sięgnęła do torebki i wyjęła z niej plik banknotów. — Proszę, to wszystko, co mamy.
— Nie chcę waszych pieniędzy.
— To, czego do diabła chcesz!! — wrzasnął wściekły mężczyzna. Kopniak w brzuch powiedział mu, że nie powinien podnosić głosu.
— Chcę z wami porozmawiać o Harrym Potterze.
    Małżeństwo zbladło, a nieznajomy ciągnął dalej.
— Doszły mnie słuchy, że macie coś przeciwko temu, iż jest czarodziejem. Przeszkadza wam to tak bardzo, że zmuszacie go do wykonywania wszystkich prac w domu i traktujecie gorzej niż psa. Więc posłuchajcie mnie uważnie. — Głos nieznajomego był zimny jak lód. — Jutro wasz spasiony synalek będzie wszystko robił, a Harry sobie odpocznie. Pojutrze to wasz spasiony synalek będzie wszystko robił, a chłopak sobie odpocznie. I tak dalej, i tak dalej. Z tego, co widziałem, przyda mu się trochę ruchu. Potterowie są rodziną bardziej znaczącą od was. Nie jesteście nawet godni czyścić im butów, więc bardzo denerwuje mnie fakt, że traktujecie jednego z jej członków w taki sposób. Czy wszystko, co powiedziałem, dotarło do was?
— Kim ty do diabła jesteś, żeby mówić mi, jak mam wychowywać gówniarza?! — krzyknął Vernon ponownie nabierając odwagi.
Zimna stal noża przy szyi znowu zniechęciła go do zgrywania bohatera. Tymczasem człowiek w masce odparł:
— Kimś, kogo już nigdy więcej nie spotkacie, jeżeli dacie chłopakowi spokój. Lub kimś, kto zakończy wasze życie, gdy dalej będziecie nim pomiatać. Pamiętajcie, cień też ma oczy.
    Po tych słowach nieznajomy ulotnił się, a Petunia i Vernon przerażeni wrócili do domu.


***

    Vernon czuł, jak zbiera mu się na wymioty. Więc to był on, myślał. To był jego cholerny braciszek. Tymczasem Dumbledore oznajmił:
— No Harry, pakuj się, czas już ruszać.
— Słucham? — odparł zdziwiony Potter. — Gdzie?
— Zabieram cię do Kwatery Głównej Zakonu Feniksa. Tam spędzisz resztę wakacji z Ronem i Hermioną.
— Naprawdę? — ucieszył się chłopak.
— Oczywiście — zaśmiał się starzec. — No już, już. Pośpiesz się, nie mamy całej nocy.
    Harry wybiegł z salonu i wpadł do swojego pokoju. Po kilku minutach był gotów do drogi. Zbiegł na dół i oznajmił Dumbledore'owi:
— Jestem gotowy!
— No to ruszamy. – Dyrektor otworzył drzwi wejściowe.
— Harry, poczekaj. — Niespodziewanie pojawiła się ciotka Petunia. — Czy mogę z nim chwile porozmawiać? — zapytała Dumbledore'a, a ten skinął głową.
— Będę czekał na zewnątrz.
    Harry patrzył na ciotkę nierozumiejącym wzrokiem. Petunia natomiast odetchnęła oraz powiedziała:
— Chcę cię przeprosić za swoje zachowanie przez te wszystkie lata. Wiem, że nie wybaczysz tak łatwo, ale wiedz, że jeśli wrócisz na następne wakacje, dołożę wszelkich starań, by było ci tu lepiej niż dotychczas.
    Zdezorientowany patrzył na ciotkę. Nic nie odpowiedział, ale skinął głową oraz wyszedł na zewnątrz. Dumbledore z zainteresowaniem oglądał kwiaty przed domem. Odwrócił się, gdy usłyszał czyjeś kroki i obdarzył Pottera uśmiechem.
— To co, idziemy? Harry skinął głową. Dyrektor wystawił ramię oraz polecił chłopcu go za nie złapać. Teleportowali się, zostawiając za sobą dom pod numerem czwartym na ulicy Privet Drive.



______________

* treść przepowiedni zaczerpnięta z książki " Harry Potter i Zakon Feniksa "

piątek, 9 grudnia 2016

Rozdział 1 „Dziwne zachowanie Dursleyów”

3 komentarze:
     A więc pierwszy rozdział mam za sobą. Uważam, że nie jest aż taki zły jednak pewnie mógłby być lepszy. Musiałem przecież zacząć historię od czegoś spokojnego, a nie od razu przechodzić do akcji :P :D Zapraszam do czytania.           

Rozdział zbetowany przez: Lauren (wielkie dzięki) :)

         ___________________________


  



    Na spokojnej, londyńskiej ulicy Privet Drive stało wiele podobnych do siebie domów, ale w jednym z nich, pod numerem czwartym, mieszkała rodzina Dursleyów, która najbardziej na świecie ceniła sobie porządek, spokój i stateczność, a w oczach sąsiadów uchodziła za przykładną i poukładaną.
    Pan Vernon Dursley, otyły i niski mężczyzna, prowadził – cieszącą się dobrą opinią na rynku – firmę produkującą świdry. Jego największym marzeniem było zostać międzynarodowym przedsiębiorcą oraz ze swojej miejskiej placówki stworzyć potężną korporację i dążył ku temu nawet po trupach. Właśnie w tej chwili rozmawiał z jednym ze swoich pracowników:
— Prezentacja ma być gotowa na jutro Jenkins i nie obchodzi mnie, że musisz odebrać syna ze szkoły. Niech zrobi to opiekunka lub ktokolwiek inny. No, chyba że chcesz stracić pracę?
   Jenkins coś odpowiedział, a Vernon odrzekł z wyższością:
— Więc lepiej mnie nie zawiedź. Pamiętaj, że mam wielu innych chętnych na tą posadę. W twoim interesie leży przekonanie mnie, iż nie warto rozważać ich kandydatury.
   I odłożył słuchawkę z wrednym uśmieszkiem.
  Żona pana Dursleya, Petunia, delektowała się w odkrywaniu tajemnic swoich sąsiadów. Ta wysoka, szczupła kobieta z kościstą twarzą potrafiła przez cały dzień obserwować z okna życie innych. Nieraz wychodziła również do ogrodu, aby podziwiać swoje kwiaty i równo przystrzyżony trawnik. Państwo Dursleyowie mieli także syna. Dudley, zwany przez matkę pieszczotliwie Dudziaczkiem, posturą i głupotą przewyższał nawet swojego ojca. Rozpieszczany przez rodziców uważał się za króla i bezkarnie robił wszystko, na co tylko miał ochotę.
  Mieszkańcy domu pod numerem czwartym w oczach innych uchodzili za normalną rodzinę. Jednak nie była to do końca prawda. Wszystko przez czarnowłosego chłopca, który teraz leżał na łóżku w swojej sypialni. To właśnie on wzbudzał ciągły strach u pozostałych domowników. Nastolatek był bowiem czarodziejem, który właśnie ukończył swój czwarty rok nauki w Hogwarcie, szkole kształcącej młodych magów. W swoim świecie większość uważała go za bohatera, lecz tutaj uchodził za zwykłego dziwoląga. Wujostwo ciągle zmuszało go do wykonywania przeróżnych prac takich jak mycie okien albo skoszenie trawnika. Inne dzieci korzystały z letnich wakacji, a on przyglądał się im smętnie ze ścierką w dłoni. Młody Harry zdążył się już do tego przyzwyczaić. Jedynie w zamku traktowano go jak człowieka, dlatego też z utęsknieniem czekał na to, aż tam wróci. Niestety, od powrotu dzieliły go dwa długie miesiące.
  Teraz leżąc na łóżku, rozmyślał o wydarzeniach z ubiegłego miesiąca. Pod koniec roku szkolnego jego największy wróg, Lord Voldemort powrócił do świata żywych. Jego celem od razu stał się Harry i to już kilka minut po odrodzeniu. Jednak chłopiec po raz kolejny cudem uniknął śmierci. Niestety, tylko jemu się udało. Jego przyjaciel, Cedrik, nie przeżył spotkania z czarnoksiężnikiem. Doskonale pamiętał rozpacz na twarzy ojca chłopaka, gdy ten zobaczył ciało swojego syna. Potter również bardzo to przeżył. Pierwszy raz widział, jak na jego oczach umiera drugi człowiek, nie licząc oczywiście rodziców, lecz tego zapamiętać nie mógł. Był w tak podłym nastroju, że od wakacji nie wychodził ze swojego pokoju. Stał się apatyczny i rzadko się odzywał. Kiedy wuj albo ciotka wołali go na dół, schodził wolnym krokiem, w milczeniu wysłuchiwał czynności, które miał zrobić w danym dniu, zjadał śniadanie i po pracy wracał do siebie, gdzie spędzał resztę dnia. Nie reagował także na zaczepki Dudleya. Czasami mówił do śnieżnobiałej, zamkniętej w klatce sowy, ale nie mógł oczekiwać, że ptak mu odpowie.
  Harry wstał z łóżka, podrapał bliznę na czole i omiótł wzrokiem pokój. Sterty ubrań porozrzucanych dookoła oraz walające się wszędzie książki nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. W rogu stała duża, dębowa szafa z urwanymi drzwiczkami i małe biurko. Na nim znajdowała się zepsuta lampka. Pomieszczenie nie było zbyt okazałe, ale Potter i tak się tym nie przejmował. Teraz czarnowłosy przypomniał sobie wydarzenia wczorajszego dnia. Około północy do jego pokoju wleciała sowa z listem od Dumbledore'a. Nastolatek zdziwił się, gdyż dyrektor nigdy do niego nie pisał, ale treść wiadomości sprawiła, że ścisnął mu się żołądek. „Chce ze mną rozmawiać. Obiecał wyjaśnić mi wszystkie moje wątpliwości” – pomyślał chłopiec. Nie zastanawiając się długo, odpisał twierdząco i nagle ogarnął go niepokój. Co prawda zawsze pragnął dowiedzieć się, czemu Voldemort chciał zabić właśnie jego, ale nigdy nie sądził, że uda mu się tę wiedzę posiąść. Dlatego pozwalał sobie na marzenia o tym, że poznaje całą prawdę. Natomiast teraz, kiedy rozmyślania miały stać się rzeczywistością, zaczął odczuwać lęk przed tym, co usłyszy. W końcu wzruszył ramionami. „Wszystko mi jedno” – pomyślał. „Cóż może być gorszego od tego, co już przeżyłem?”.
  Harry otworzył drzwi i zszedł na dół. Zastał troje Dursleyów przy stole. Zjadł swoją namiastkę obiadu i kiedy chciał odejść, zatrzymał go głos ciotki Petunii.
— Na lodówce powiesiłam ci listę prac, które masz wykonać przed kolacją. Jak się nie wyrobisz, nie będziesz jadł.
  Potter kiwnął tylko głową i ruszył w stronę lodówki. Przeczytał listę czynności, po czym zabrał się do pracy. Po wysprzątaniu całego domu, wyniesieniu śmieci, umyciu samochodu wuja i skoszeniu trawnika ledwo starczyło mu sił, aby zjeść kolację. W międzyczasie Vernon zabrał Dudleya na mecz, więc Harry został z ciotką sam. Już chciał wrócić do pokoju, kiedy Petunia złapała go za rękę.
— Co się z tobą dzieje? — zapytała troskliwie.
 Harry uniósł w zdumieniu brwi i odpowiedział:
— Nic. A co ma się dziać?
— Odkąd tutaj przyjechałeś, nie wypowiedziałeś nawet słowa. Poza tym zamykasz się na całe dnie w pokoju i w ogóle nie pokazujesz się między ludźmi.
— Chyba o to wam chodziło, prawda ciociu? — rzekł z ironicznym uśmiechem Harry. — Nie zadawaj pytań, nie odzywaj się niepytany, nie pokazuj się nikomu na oczy. To wasze słowa, prawda?
  Ciotka zaniemówiła wpatrzona w jego oczy – puste, pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. Tymczasem Harry wyminął ją i udał się do swojego pokoju. Popatrzył na kalendarz. Dziś była środa, a zatem Dumbledore przybędzie za trzy dni. Westchnął oraz spędził w pokoju resztę dnia. Kolejne dni nie różniły się niczym innym od poprzednich. Śniadanie, prace domowe, sypialnia, obiad, prace domowe, kolacja, sypialnia. Wreszcie nadeszła upragniona sobota. Potter obudził się z nieprzyjemnym skurczem w brzuchu. „Więc to dziś” – pomyślał. „Dzień, który z pewnością zmieni wszystko”. Ubrał się, po czym zszedł na dół. Po śniadaniu skierował się do lodówki, aby zobaczyć swoje obowiązki na dziś, ale powstrzymał go głos Petunii:
— Dziś masz wolne. Dudley zrobi wszystko za ciebie.
  Na Petunie spojrzały dwie pary całkowicie zaskoczonych oczu. Harry na początku myślał, że się przesłyszał, więc znów skierował się do lodówki, lecz ciotka powtórzyła swoje słowa. Czarnowłosy nie wiedział, jak ma się zachować. Natomiast Dudley patrzył na matkę tak niezrozumiałym wzrokiem, jakby nagle kazała mu wymienić nazwy wszystkich rzek na całym świecie.
— Eee... — zaczął inteligentnie Dudley. — Mamo?
— Tak? — Ciotka odwróciła się do niego.
— No bo... Wiesz... — jąkał się chłopak. — Właśnie powiedziałaś, że ja mam wszystko robić w domu, a nie on.
— I co w związku z tym?
— No, bo wiesz... — Najmłodszy Dursley nie wiedział, co powiedzieć.
— Chyba jesteś już wystarczająco dorosły, aby poradzić sobie z umyciem okien lub naczyń, prawda?
— Ale... — W jego oczach stanęły łzy. — Przecież on to zawsze robił.
— ON nazywa się Harry. Poza tym przez jeden dzień możesz go wyręczyć.
— Ciociu... — Dla Pottera słyszącego swoje imię z ust tej kobiety, to było już za wiele. — Może się położysz, co?
— Co? — warknęła Petunia. — Niby dlaczego?
— Właśnie kazałaś swojemu synowi cały dzień zajmować się domem, a mnie pozwoliłaś odpocząć. Nie sądzisz, że to trochę nienormalne?
– Nie. Dudziaczkowi przyda się trochę ruchu, a tobie trochę wytchnienia. Dosyć tej rozmowy. Chłopcze, marsz do ogrodu, a ty... — Zwróciła się do Gryfona — nie wiem... Pooglądaj telewizję, przejdź się albo poczytaj gazetę... Po prostu czymś się zajmij.
 Petunia wyszła z kuchni. Harry i Dudley tkwili nadal na swoich miejscach zbyt zszokowani, by się ruszyć i próbowali przyswoić sobie to, co się właśnie stało. „No pięknie” — pomyślał chłopak. „Co prawda myślałem rano, że ten dzień zmieni wszystko, ale nie o takie zmiany mi chodziło. Co się tu dzieje? Ciotka pozwoliła mi odpocząć? Zagnała tego wieprza do roboty? Ciekawe, co jeszcze? Snape przyjdzie z flaszką i zacznie mi się zwierzać ze swoich problemów sercowych?”. Wybraniec aż parsknął śmiechem na ostatnią myśl. Niestety, kuzyn chyba inaczej zinterpretował jego zachowanie. Wstał wściekły od stołu i wbił nienawistny wzrok w Pottera.
— Bawi cię to, że moja matka oszalała?! — wykrzyknął.
— Nie bardziej niż widok ciebie z mopem w ręce! — odparował Harry.
— Nie będę wykonywał twojej roboty! Możesz o tym zapomnieć dziwolągu! — Potter poważnie zaczął bać się, że Dudley dostanie apopleksji.
— Co? Wielki De nie wie, jak machać ściereczką? — zakpił. — Ciekawi mnie tylko jedno.
— Niby co?
— To — Gryfon postanowił ostatecznie dobić kuzyna. — Że podobno dziś wpadają do ciebie koledzy z twojej bandy. Jestem ciekaw, jakie będą mieli miny, gdy zobaczą cię w roli perfekcyjnej pani domu.

 Dudley nagle zbladł i z płaczem wyleciał z kuchni, aby odszukać matkę. Harry słyszał, jak próbuje przekonać ją, by się opamiętała i kazała Wybrańcowi sprzątać., lecz ciotka była nieugięta. Tak więc syn państwa Dursleyów musiał przejąć jego obowiązki, a on sam wylegiwał się na kanapie, patrząc na poczynania kuzyna. Potter miał niezły ubaw, kiedy chciał umyć okna płynem do naczyń, a naczynia płynem do mycia toalet. Jednak nie kiwnął nawet palcem, aby mu pomóc. „Tłusta świnia zasłużyła na to” – myślał. „A ja nie zamierzam przerywać tego cudownego leniuchowania”. Kiedy Vernon wrócił z pracy, poczuł strach na myśl, jak zareaguje na wieść o tym, co wydarzyło się dzisiaj w ich domu. Chłopak oczywiście z płaczem opowiadał mu o decyzji matki, lecz reakcja mężczyzny całkowicie go zaskoczyła. Nakrzyczał na syna, że jest leniwą kanalią i trochę ciężkiej pracy mu się przyda. Po czym usiadł obok niego oraz zaczął przełączać kanały w telewizorze. Gryfon nie miał zielonego pojęcia, co się dzieje. Kiedy próbował wypytać Petunię o powód jej dziwnego zachowania, odparowała tylko, że jeśli tak bardzo chce to może zmienić Dudziaczka. Podejrzewał, że próba podpytania wuja skończyłaby się tak samo, więc nawet tego nie próbował. Dzień minął mu wyjątkowo dobrze. Upokorzenie Wielkiego De oraz zmiana wujostwa w stosunku do niego pozytywnie wpłynęły na jego samopoczucie. W momencie, kiedy do drzwi zadzwonił dzwonek, poczuł, jak coś ciężkiego opada mu na dno żołądka. Kompletnie zapomniał o wizycie Dumbledore'a. Wstał dokładnie w tym samym momencie, kiedy Petunia wprowadziła dyrektora Hogwartu do salonu.

Mrs Black bajkowe-szablony