sobota, 20 czerwca 2020

Rozdział 33 „Samhain cz.3”

8 komentarzy:

Rozdział zbetowany przez: 0_Maggie_0( Dziękuję :) )
Rozdział zbetowany również przez: Aleks ( Dziękuję :) )



   Grace i Connor dotarli na górny dziedziniec, a dziewczyna zauważyła, że pojawił się na nim szeroki podest, na którym stała czwórka czarodziejów w podeszłym wieku. Mieli na sobie czarne płaszcze. Jeden z nich, pomarszczony i łysy człowieczek, zrobił krok do przodu i przykładając różdżkę do gardła, oznajmił donośnym głosem:

— Za pół godziny wybije północ. Zanim jednak udamy się do Kaplicy Medytacji, przypomnijmy sobie najbardziej zasłużonych obywateli naszej społeczności. Podziękujmy im chwilami ciszy za wszystko, co uczynili.

   Mężczyzna skinął głową jednemu z Cieni, a ten podszedł do wózka, na którym leżały fajerwerki. Wyciągnął wszystkie i powbijał je w ziemię, tworząc okrąg. Rzucił na siebie zaklęcie tarczy, które miało chronić go, gdyby coś poszło nie tak i odpalił pierwszego fajerwerka. W tym samym momencie Inuzuki rzekł:

— Uczcijmy Thorena Jednorękiego za obronę Tytanu przed armią wilkołaków, w której został przez nich rozszarpany.

   Fajerwerk wystrzelił w powietrze, ukazując na niebie podobiznę młodego mężczyzny z krótkimi włosami i grzywką opadającą mu na prawe oko. Wszyscy zaczęli szeptać niezrozumiałe dla niej słowa, a kiedy umilkli, czarodziej znów przemówił.

— Uczcijmy Alison Nieustraszoną. W pojedynkę uwolniła dwunastoosobowy oddział zwiadowczy, który dostał się w niewolę podczas rewolucji goblinów.

   Tym razem na niebie ukazała się podobizna młodej kobiety w okularach. Kręcone włosy opadały jej na ramiona, a w oczach błyszczała determinacja.

— Uczcijmy Ezafa Męczennika, który stracił życie, strzegąc naszych sekretów przed wrogiem.

   Ceremonia trwała w najlepsze. Na niebie pojawiały się kolejne twarze czarownic i czarodziejów. Grace zauważyła, że gdy wyczytano kogoś imieniem Hirohiko, Connor spuścił głowę i przymknął oczy.

— I wreszcie — oświadczył mężczyzna. — uczcijmy czcigodnego Akashę, założyciela naszej społeczności i tego, który wyznaczył nam cele i ideały.

   Na niebie ukazał się czarodziej o groźnym spojrzeniu z krótką brodą oraz zmarszczkami wokół oczu. Wszyscy przyklęknęli i wznieśli różdżki, z których wystrzeliły czerwone iskry. Po zakończonej ceremonii tłum się rozproszył. Grace udała się przed główne wejście, aby poczekać na Connora. W międzyczasie wzięła kolejny łyk eliksiru, powstrzymując wzdrygnięcie. Miała już dość picia tego świństwa przez cały dzień.

   Connor zjawił się jakiś czas później. Przeszli przez opustoszałe miasto i skręcili w prawo, idąc wzdłuż murów. W milczeniu doszli do zbocza góry, gdzie wąska ścieżka wiła się na sam szczyt. Chłopak potwierdził jej podejrzenia, mówiąc:

— Musimy wejść na samą górę. Prawdopodobnie wszyscy już zaczęli, więc gdy dojdziemy, powinno być pusto.

— A jak zauważą twoją nieobecność?

— Nikt nie będzie się nad tym zastanawiał. Dzisiaj każdy ma na głowie co innego. Nie ma powodów do obaw.

   Ślizgonka kiwnęła głową i ruszyła pod górę. Connor szedł za nią, zagadując ją, aby droga minęła im szybciej.

— Słyszałaś jedną z historii dziadka?

— Tak — odpowiedziała Grace, ocierając czoło, na którym wystąpiły małe kropelki potu. — Podobało mi się. Jestem ciekawa, czy to wydarzyło się naprawdę.

— Raczej nie, chociaż gdybyś go zapytała, pewnie odpowiedziałby twierdząco. A tak z ciekawości, o czym opowiadał?

— O dziewczynie przemienionej w wampira, która zabiła swojego ukochanego.

   Connor zmarszczył brwi i przez chwilę milczał.

— To musi być jakaś nowa historia — odezwał się po chwili. — Jeszcze jej nie słyszałem.

   Grace opowiedziała mu ją najdokładniej, jak umiała. Potter słuchał i w niektórych momentach uśmiechał się lekko. Kiedy skończyła, pokiwał głową.

— Ciekawa opowieść — stwierdził. — W zeszłym roku opowiadał nam legendę o królu Dunhanie. Za każdym razem przygotowuje nowe historie dla tych, którzy zechcą go słuchać.

— Opowiesz ją? — zapytałą Grace, odwracając się przez ramię.

— Może później — odparł Connor, patrząc w górę. — Jesteśmy już w połowie drogi, nie starczy nam czasu.

— A skoro o legendach mowa, to wcześniej byłam w karczmie. Słyszałam o jakimś czarnoksiężniku, który żyje pod wodą.

   Connor westchnął przeciągle i pokręcił głową.

— Niektórzy potrafią wierzyć w różne historie. Często nie są one potwierdzone nawet mglistymi poszlakami, ale ludziom nie przeszkadza to w przypisywaniu im niedających się inaczej wyjaśnić sytuacji. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o tym „czarnoksiężniku”, spytaj moją siostrę. Wspominała mi kiedyś, że czytała tę legendę.

   Grace kiwnęła głową i przez chwilę szli w całkowitym milczeniu. Wreszcie dziewczyna zapytała:

— Wiesz coś o Salamandrach lub Strażniczkach Równowagi?

   Potter popatrzył na nią zdziwiony, zanim odpowiedział:

— To, oprócz Cieni, inne organizacje, które szkolą czarodziejów i w mniejszym lub większym stopniu wpływają na losy naszego świata. Salamandry są podobni do nas, choć przyznaje, mniej konserwatywni. Strażniczki za to stawiają bardziej na dyplomację niż rozwiązania siłowe, mimo to też umieją całkiem sporo. A czemu pytasz?

— Słyszałam te nazwy w karczmie. Harry Potter podobno się u nich szkolił.

— Cooo?!!! — krzyknął zaskoczony Connor, raptownie przystając. — On miał trening u Salamander?! Kiedy?!

— Nie wiem — odparła Grace, zdziwiona jego reakcją. — Wiem tylko, że pokonał w walce kogoś od tego drugiego czarnoksiężnika. Przynajmniej tak mówił ten facet. Nie wspominał ci?

— Nic a nic — mruknął Potter, wciąż nie mogąc tego przetrawić. — Nawet słowem się nie odezwał, ale to by wyjaśniało jego nagłą poprawę z zaklęć. Jak wyglądał ten człowiek, który o tym opowiadał? — zapytał.

— W średnim wieku, miał przepaskę na oku. Chyba cię nie lubi. Twierdził, że nie wiesz, co robisz i powinieneś zrezygnować ze stanowiska.

   Connor zmarszczył brwi i mruknął:

— Tak mówił? Ciekawe. Słyszałaś coś jeszcze?

   Grace potrząsnęła głową, a potem zapytała z wahaniem:

— Ale to chyba nieprawda, co? Poza Sam-Wiesz-Kim nie ma nikogo innego?

   Connor spojrzał na nią i dostrzegł jej niepokój. Uśmiechnął się pocieszająco.

— Jasne, że nie. Spokojnie, to tylko straszak na małe dzieci.

   Grace obserwowała go przez chwilę, jakby chciała wyczytać coś z jego twarzy. Wreszcie westchnęła i kontynuowała marsz. Droga dłużyła się niemiłosiernie, a z każdym kolejnym krokiem Ślizgonka coraz szybciej łapała oddech. Słyszała, jak Connor mruczy pod nosem coś w stylu: „Już ja sobie z nim porozmawiam”. Zaśmiała się lekko na myśl, że młodszy Potter pewnie śpi teraz w zamku, nie mając pojęcia, co go wkrótce czeka.

   Po dziesięciu minutach wreszcie zobaczyła, jak ścieżka zaczyna się wyrównywać. Odetchnęła z ulgą, bo jeszcze trochę, a chyba położyłaby się na ziemi i nie wstała przed świtem. Kiedy droga zrobiła się szersza, Connor zrównał się z nią.

— Za zakrętem będzie wejście do kapliczki.

   Grace zobaczyła najpierw małe, metalowe ogrodzenie, a potem niewielki budynek wykonany z białego marmuru. Dwie pochodnie, po obu stronach wejścia, oświetlały wielkie, dębowe drzwi, na których wyryto jakieś obrazki. Podeszli bliżej i zatrzymali się przed wrotami.

— Wchodzimy pojedynczo — oznajmił Connor. — Jak będziesz w środku, weź jedną gałązkę, podejdź do piedestału i połóż ją na nim. Następnie wypowiedz tę inkantację.

   Connor podał jej pergamin, na którym napisane były słowa:

Táim tar éis fanacht ar feadh na bliana le do theacht. Ar an lá seo, nuair a thiocfaidh saol na mbeo agus na marbh i réim, maolaigh mo mhian agus nochtfaidh mé dom é. Tar chugam*


   Grace mało nie połamała sobie języka, próbując odczytać słowa. Connor przyglądał jej się z rozbawieniem.

— Musisz powiedzieć to bardzo dokładnie. Na koniec wypowiedz imię swojego ojca i czekaj.

— A jak pomylę jedną literkę i przez przypadek przyzwę jakiegoś demona? — zapytała z rozbawieniem.

   Connor parsknął śmiechem i chwycił za klamkę.

— Pójdę pierwszy — oznajmił — Ty w tym czasie poćwicz wymowę.

   Grace kiwnęła głową i usiadła na pobliskim kamieniu. Connor tymczasem zniknął za drzwiami. Znalazł się w małym pomieszczeniu, w którym można było wyczuć delikatną woń kadzideł. Skierował się do wnęki po prawej stronie, gdzie znajdowała się waza z cienkimi gałązkami, wyglądającymi jak długie wykałaczki. Wziął jedną, wyciągnął różdżkę i podpalił. Zapłonęła czerwonym płomieniem, a w jego nozdrza wdarł się słodki zapach. Przeszedł w stronę małego, kamiennego piedestału z wyrzeźbionymi runami, kładąc ją na nim. Następnie odetchnął głęboko i wyrecytował:

Táim tar éis fanacht ar feadh na bliana le do theacht. Ar an lá seo, nuair a thiocfaidh saol na mbeo agus na marbh i réim, maolaigh mo mhian agus nochtfaidh mé dom é. Tar chugam Lily. Tar chugam James. Tar chugam Hirohiko.

   Przez moment nic się nie działo, aż wreszcie usłyszał za plecami dobrze znany kobiecy głos:

— Wyrosłeś od naszego ostatniego spotkania.

   Connor powoli się odwrócił i spojrzał na swoich rodziców oraz opiekuna. Uśmiechnęli się do niego kiedy podszedł bliżej, robiąc taki ruch, jakby chciał ich przytulić, jednak przypomniał sobie, że przecież byli duchami. Wyglądali tak żywo, co nie zmieniało faktu, iż nie pochodzili z tego świata. Chłopak przełknął ślinę i odezwał się dziwnie zachrypniętym głosem:

— Dobrze was widzieć. Tęskniłem.

— My za tobą też — odparła Lily, patrząc na syna z miłością. — Za Cassie i Harrym również. Czy Albus wreszcie pozwolił wam na spotkanie?

— Tak, mamo — odparł Connor. — Wszyscy jesteśmy w Hogwarcie, cali i zdrowi.

— To świetnie — odetchnęła pani Potter. — Naprawdę się cieszę, że jesteście razem. Opowiedz nam o nich.

— Harry wygląda zupełnie jak tata, tylko oczy odziedziczył po tobie. Ma naprawdę wspaniałych przyjaciół, którzy są mu lojalni. Jest dobrym człowiekiem, pilnie się uczy, zwłaszcza nowych zaklęć, choć lubi też pakować się w kłopoty. Zdarza mu się działać impulsywnie i nierozważnie.

— Zupełnie jak ojciec — kobieta zaśmiała się radośnie.

— Hej! Ja tu jestem! — wtrącił James oburzonym tonem.

— No co? Może to nieprawda? Nawet po śmierci pamiętam idiotyczne wyskoki, które robiliście z Syriuszem — prychnęła, spoglądając na męża karcąco.

— Byliśmy dziećmi Lils — mężczyzna wywrócił oczami. — W tym wieku różne rzeczy wpadają do głowy.

— O przepraszam, nigdy nie widziałam dwunastolatka, który śpiewa miłosną piosenkę przed gabinetem swojej nauczycielki. Biedna Minerwa pewnie do dzisiaj ma koszmary, ale muszę przyznać, w tym smokingu wyglądałeś naprawdę uroczo. Szkoda, że miałeś wtedy katar, a cały romantyczny efekt popsuły smarki z twojego nosa, kiedy parsknąłeś na widok jej miny.

   Connor wybuchnął śmiechem, kiedy James zaczął z zakłopotaniem pocierać swój kark i mamrotać coś pod nosem, patrząc na Lily. Kobieta natomiast chichotała jeszcze jakiś czas, a gdy wreszcie się uspokoiła, powiedziała:

— A co z Cassie?

— Nie lubi być w centrum uwagi i wciąż siedzi z nosem w książkach. Nieraz suszy głowy mnie i Harry’emu, kiedy zrobimy coś wybitnie głupiego. Jest wtedy naprawdę przerażająca. Jej pasją są magiczne zwierzęta oraz uzdrowicielstwo. Kiedyś słyszałem, jak pani Pomfrey chwaliła jej umiejętności lecznicze. Tiara Przydziału umieściła ją w Ravenclawie.

— Z tego, co słyszę, wyrośliście na świetnych ludzi — stwierdził James z dumą. — Naprawdę się cieszę. Jesteśmy z was dumni.

— A czy… — Lily wyraźnie się zawahała. — Czy on nadal żyje?

   Connor nie musiał nawet pytać, o kogo chodzi. Doskonale wiedział.

— Tak, mamo. Voldemort nadal żyje, ale od jakiegoś czasu nic o nim nie słychać, jakby zapadł się pod ziemię. Pomówmy o czym innym.

— Masz rację synku — Lily pokiwała głową. — To nasza chwila i nie będziemy jej tracić na rozmowy o nim. Wiemy już o Harrym i Cassie, powiedz teraz o sobie. Wszystko u ciebie w porządku?

   Connor pokiwał głową i opowiedział jej, co działo się u niego przez cały rok. Lily i James słuchali go uważnie, czasami wtrącając swoje trzy grosze. Gdy skończył, opowiedział również o przygodach Harry’ego i Cassie, które kiedyś od nich usłyszał. Z ich oczu biła niesamowita duma pomieszana ze smutkiem. W pewnym momencie Lily wybuchła płaczem, zawodząc, jak strasznie żałuje, że nie było jej dane patrzeć na dorastanie ich dzieci. James objął ją ramieniem w geście pocieszenia. Chłopak również czuł, jak jego głos słabnie, a gardło ściska coraz większy żal. Zawsze uchodził za twardego oraz niewzruszonego, ale od kilku lat, w ten jeden dzień w roku, pozwalał masce opaść i odsłonić jego prawdziwe oblicze. W głębi duszy był zagubiony i niepewny. Potrzebował kogoś bliskiego, komu mógłby powierzyć swoje zmartwienia, kto wysłuchałby go, a także dał dobrą radę. Chciałby choć raz zobaczyć, jak to jest, kiedy ramiona matki i ojca nie przenikają przez niego, a obejmują mocno, tak aby po pewnym czasie próbował się wyswobodzić, jęcząc, że się dusi. Poczuł lodowate zimno na swoich plecach, gdy rodzice wzięli go w objęcia, lecz powstrzymał wzdrygnięcie. Hirohiko stał z boku, patrząc na tę scenę z uśmiechem, nie mając zamiaru przeszkadzać. Chociaż był jego opiekunem w dzieciństwie, wiedział, iż rodzice Connora mają pierwszeństwo, więc cierpliwie czekał na swoją kolej. Kiedy postacie Jamesa i Lily zaczęły blednąć, Potterowie odsunęli się od siebie, a mężczyzna rzekł smutnym tonem:

— Musimy wracać, opiekuj się Harrym i Cassie. Szkoda, że nie mogliśmy zobaczyć waszej trójki.

— Następnym razem, tato — powiedział Connor, wycierając oczy. — Obiecuję, że w kolejnym roku ich przyprowadzę.

— Trzymamy cię za słowo — Lily uśmiechnęła się czule, a gdy zobaczyła, że postać Jamesa już niemal zniknęła, dodała szybko. — Dopilnuj, aby Harry nie pakował się w kłopoty tak często. Żegnaj synu.

   Rozbłysło lekkie niebieskie światło, a James oraz Lily zniknęli. Potter wziął kilka głębokich oddechów, aby się uspokoić i spojrzał na Hirohiko, który przyglądał mu się z uśmiechem. Mężczyzna podszedł do niego oraz położył mu dłoń na ramieniu. Zimno zamiast ciepłej ręki. Znowu.

— Jak ty to robisz, że zawsze znikasz później niż oni? Pojawiacie się jednocześnie, więc tak samo powinniście odejść.

— Mam fory w zaświatach — zażartował Hirohiko, lecz zaraz spoważniał. — W końcu znam ten rytuał, więc wiem, co zrobić, by zostać dłużej.

— Nie możesz im tego zdradzić?

— Pamiętaj, że widzę ich tylko te kilka minut, a żeby to wyjaśnić potrzeba co najmniej pół dnia — mężczyzna odetchnął i kontynuował. — Dobrze wyglądasz.

— Mam załzawione oczy i wciąż nie mogę się uspokoić, raczej wyglądam jak siedem nieszczęść — odparł chłopak, pociągając nosem.

— Przesadzasz, każdy ma prawo rozkleić się w takiej chwili. Jak się sprawy mają? Z tego, co słyszałem, Cienie wyszły z ukrycia.

— W pewnym sensie, chociaż niektórzy mają mi to za złe.

— Pewnie ci „niektórzy” są czwórką przebrzydłych staruchów, którzy poza knuciem nie robią nic sensownego?

— Trafiłeś w samo sedno. — Connor lekko się zaśmiał. — Na razie trzymam ich na dystans, ale z roku na rok są coraz gorsi.

— Musisz mieć się na baczności. — Hirohiko zrobił poważną minę. — Nie są wybitnymi czarodziejami, lecz mają liczne wpływy, a także potrafią utrudnić życie. Nie rób głupstw i nie daj się sprowokować.

   Connor skrzywił się, a Hirohiko spojrzał na niego uważnie.

— Już zrobiłeś głupstwo — mężczyzna bardziej stwierdził, niż zapytał.

— Sprowadziłem tu uczennicę Hogwartu — odparł Connor. — Jest za drzwiami.

   Hirohiko westchnął i przetarł twarz.

— Ufam, że pomyślałeś o tym, aby ją zakamuflować.

   Connor skinął głową, więc Hirohiko odetchnął z ulgą. Poczochrał chłopakowi włosy, a raczej przejechał po nich ręką, która i tak przeszła przez jego głowę. Rozmawiali jeszcze jakiś czas, aż wreszcie Potter zauważył, że postać Hirohiko również zaczyna blednąć.

— Czas się pożegnać — rzekł mężczyzna. — Do zobaczenia mój dzielny chłopcze. Twoi rodzice mieli rację. Wyrosłeś na naprawdę wspaniałego człowieka. Zawsze będziesz dla mnie jak syn.

— Ja też traktuje cię jak ojca. — odparł Connor, ściskając Hirohiko. — W sumie mam dwóch tatusiów. Bardzo nowocześnie.

   Hirohiko parsknął śmiechem i po chwili zniknął w niebieskiej poświacie. Connor stał jeszcze chwilę, pogrążony w myślach, lecz zaraz potem westchnął, otarł oczy oraz wyrzucił spaloną gałązkę do kosza. Wyszedł z kapliczki, a kiedy zobaczył Grace uważnie studiującą pergamin, nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu, cisnącego mu się na usta. Marszczyła brwi w skupieniu, recytując słowa z kartki. Podniosła wzrok, gdy usłyszała, że się zbliża. Potter podszedł do niej, mówiąc:

— Teraz twoja kolej. Poczekam tu na ciebie.

   Lekko przestraszona kiwnęła głową i niepewnym krokiem weszła do kapliczki. Connor tymczasem stanął na skraju ścieżki oraz wpatrywał się w miasto, majaczące na dole. Wielkie ognisko, przez które skakali Cienie, zaczęło powoli wygasać. Światła również gasły, co oznaczało, że mieszkańcy udali się na spoczynek. Nie dziwił się, w końcu była prawie druga nad ranem. Było tak cicho i spokojnie, z dala od wojennej zawieruchy. A jednak wojna gdzieś tam była, a także coraz bardziej sięgała jego, Harry’ego i Cassie. Pomyślał o chłopaku, który teraz zapewne smacznie spał w wieży Gryffindora. A więc jego młodszy braciszek, który podczas wakacji wydał mu się niewinnym dzieckiem, które może zdmuchnąć najprostsze zaklęcie, dołączył do jednego z trzech wielkich bractw. Teraz, jak o tym myślał, wydało mu się dziwne, że niczego nie zauważył. Zdecydowanie nabrał pewności siebie, choć nie była ona jeszcze bardzo widoczna, potrafił również posługiwać się bardziej zaawansowanymi zaklęciami. Za jakiś czas może być z niego naprawdę potężny czarodziej. Cieszył się, że nie czeka na uśmiech losu i robi co może, aby przeżyć konfrontację z Voldemortem. Pomagał mu jak mógł, ale zdawał sobie sprawę, że kiedy przyjdzie odpowiedni moment, to ostateczny pojedynek będzie musiał stoczyć sam. To było jego przeznaczenie, czy tego chciał, czy nie.

   Jego myśli zajęła teraz Cassie. Słodka, niewinna Cassie. Szara myszka, która nie wychodzi przed szereg i zawsze trzyma się w cieniu. Nie wiedział, czy to przez fakt, że była jego małą siostrzyczką, ale martwił się o nią bardziej niż o Harry’ego. Wydawała się taka delikatna, a jednak miał już okazję zapoznać się z jej temperamentem. Ciekawe, jaką ona odegra rolę w tym wszystkim? Jeszcze tego nie wiedział, lecz przeczuwał, że na pewno coś zrobi. W końcu była Potterem, a Potterom los zawsze musi postawić jakieś wyzwanie. Jak na razie tylko zadanie jego brata jest całkowicie jasne. Uśmiechnął się i wziął do ręki medalion, który kiedyś od niej dostał. Doskonale pamiętał ich przysięgę, złożoną w wakacje. I, mimo że się z tego nabijał, traktował ją poważnie.

   Przypomniał sobie dzień, kiedy spotkał ich po raz pierwszy. Prawdopodobnie bał się bardziej od nich, co próbował ukryć pod maską złośliwości i chłodnego opanowania. W końcu co nieco wiedział o ich poczynaniach i zorientował się, że to niewinni i czyści ludzie, bez żadnej skazy. A on? Przed ich spotkaniem odebrał życie kilku śmierciożercom. Brutalnie przesłuchiwał więźniów i niejednokrotnie zachowywał się jak sam Voldemort. Jednak nie odtrącili go, przeciwnie, przyjęli go z ochotą i dali mu coś, czego mu brakowało. Możliwość życia razem ze swoją prawdziwą rodziną. Nawet gdy dowiedzieli się o nim całej prawdy, zrozumieli i zaakceptowali to, kim jest. I Merlin mu świadkiem, że będzie im za to wdzięczny do końca życia.

   Connor odwrócił się i spojrzał na kapliczkę. Ślizgonka wciąż była w środku. Westchnął i odpalił papierosa. Grace Riley. Kolejna osoba, która spowodowała, że porzucił swoje dotychczasowe zasady. Coraz częściej plątała mu się w głowie i nie była mu obojętna, a niezbitym tego dowodem był fakt, że przyprowadził ją tu na święto Samhain. Wciąż nie wiedział, co tak naprawdę do niej czuje. Czy było to tylko zauroczenie, czy miłość? Czy byłby w stanie oddać za nią życie tak jak jego rodzice za niego i jego rodzeństwo? Chłopak nie był nowicjuszem, jeśli chodzi o dziewczyny, ale z nią było zupełnie inaczej. Żadna inna nie potrafiła sprawić, że zapominał języka w gębie. Żadnej innej by tu nie zaprosił tylko dlatego, że go poprosiła. O żadnej innej nie myślałby w tej chwili, stojąc na szczycie góry i spoglądając na pogrążony we śnie Tytan. Więc to może jednak miłość?

   Przetarł twarz dłonią i wyrzucił niedopałek. W tej samej chwili usłyszał ciche pociąganie nosem. Grace stała kilka kroków dalej z zaczerwienionymi oczami. Podszedł do niej, a ona przytuliła się do niego, wciąż szlochając. Nie pocieszał jej, wiedział, że to nic nie da. Pamiętał, jak Hirohiko przytulał go i głaskał po głowie, ilekroć ten przybiegał do niego z płaczem. Zrobił to samo, zanurzając dłoń w jej brązowych włosach i czekając, aż dojdzie do siebie. Wreszcie odsunęła się od niego i powiedziała słabym głosem:

— Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Przepraszam za to, ale jak zobaczyłam go po tylu latach to…

   Nie dokończyła, a i on tego nie potrzebował. Doskonale wiedział, jak się czuła, przecież był w podobnej sytuacji to samo jeszcze kilka minut temu.

— To równocześnie szczęśliwe i smutne doświadczenie, prawda? Szczęśliwe, bo przez kilka minut możesz poczuć się jak dawniej, a smutne, ponieważ kiedy odchodzą, dociera do ciebie, że naprawdę nie żyją.

   Grace pokiwała głową i spojrzała na niego. Jej fiołkowe oczy odnalazły jego szare tęczówki. Czas jakby zatrzymał się dla tej dwójki, będącej teraz w żałobie. Connor, wiedziony jakimś impulsem wyciągnął rękę i delikatnie pogłaskał ją po policzku. Zadrżała, ale nie cofnęła się. Potter nachylił się i powoli zaczął przybliżać swoje wargi do jej ust. Zamknęła oczy, czując, jak nogi zaczynają się pod nią uginać. Milimetry dzieliły ich od pocałunku, gdy nagle przerwał im głośny huk. Odskoczyli od siebie jak oparzeni, patrząc w stronę źródła dźwięku. Okazało się, że ktoś w Tytanie jeszcze nie śpi i odpalił resztki fajerwerków. Obserwowali ten krótki pokaz, czując się trochę niezręcznie.

— Ktoś pewnie dostaje teraz burę stulecia — powiedział Connor, chcąc nieco rozładować napiętą atmosferę.

   Grace lekko się zaśmiała. Wciąż czuła się nieco nieswojo, mając w pamięci niedawną sytuację, tym bardziej że teraz w głowie pojawił jej się Malcolm. Przecież miała chłopaka, a prawie pocałowała kogoś innego. Była zła na siebie, że dała się ponieść chwili. Zerknęła na Connora, ale ten był zapatrzony w niebo. Skarciła się w duchu za swoją głupotę i postanowiła, że nie dopuści więcej do takiej sytuacji. Jednak złośliwy głosik w jej głowie zadał pytanie, na które nie potrafiła odpowiedzieć. Czy gdyby chłopak zrobił to jeszcze raz, odmówiłaby?

— Wracajmy. — Connor przerwał niezręczną ciszę. — To już koniec święta Samhain. Prześpisz się trochę i odstawię cię do Hogwartu.

   Grace kiwnęła głową, łyknęła ostatnią porcję eliksiru wielosokowego i poszła za Connorem w stronę Tytanu.









* Słowa są w języku irlandzkim. W tłumaczeniu na polski znaczy to: Cały rok czekałem na twoje przybycie. W tym dniu, gdy świat żywych i umarłych staje się jednością, ulżyj mej tęsknocie i objaw mi się. Przyjdź do mnie
Mrs Black bajkowe-szablony