sobota, 25 marca 2017

Rozdział 17 " Metoda profesora Cartera "

2 komentarze:
   

   Następnego dnia w Wielkiej Sali wszyscy uczniowie spożywali śniadanie z kwaśnymi minami. Dotarło do nich, że spokojny czas błogiego wypoczynku dobiegł końca i ponownie będą musieli zmagać się z lekcjami. Opiekunowie domów rozdali im plany lekcji. Harry spojrzał na pergamin, wręczony mu przez McGonagall i głośno jęknął. Na samym początku czekają go dwie godziny eliksirów ze Snape'm, a następnie dwie godziny zielarstwa. Całość zamykała jedna godzina Obrony przed Czarną Magią. Potter zdawał sobie sprawę, że Snape z pewnością odrobi sobie dwa miesiące nie upokarzania go przy wszystkich. Ron także zdawał się nie być zadowolony z obecnego planu, natomiast Hermiona, jak zawsze, wręcz kipiała entuzjazmem. Zerknąwszy na jej plan Harry wytrzeszczył oczy, ze zgrozą uświadamiając sobie, że przyjaciółka ma dwa razy więcej zajęć. Potrząsnął głową i wrócił do swojego śniadania. Po skończonym posiłku Gryfoni udali się w kierunku lochów na spotkanie z postrachem Hogwartu. W drodze na dół trójka przyjaciół zobaczyła Rosalie, dziewczynę, która towarzyszyła im w drodze do szkoły. Harry i Hermiona od razu zwrócili uwagę na jej zapuchnięte oczy. Wyglądała tak jakby płakała. Nie zdążyli jednak o nic zapytać, gdyż tłum uczniów śpieszących na lekcję zagradzał im drogę do Krukonki. Harry usłyszał głos Hermiony:

- Ciekawe co jej się stało?

    Chłopak jedynie wzruszył ramionami. Z jakiegoś powodu czuł, że nawet gdyby zapytali i tak nic by nie powiedziała. Co więcej miał dziwne wrażenie, że dziewczyna z jakiegoś powodu nie pała do niego sympatią. Harry uznał, że najlepiej będzie, jak nie będzie mieszał się do cudzych spraw.
   Pod klasą Snape'a stała już spora grupka osób. Jak zawsze Gryfoni mieli eliksiry ze Ślizgonami. Draco Malfoy, w towarzystwie Dafne Greengrass i Blaise'a Zabiniego. Harry lekko się zdziwił, że nie ma z nim Crabbe'a i Goyle'a. Po chwili zorientował się, że na uczcie powitalnej także ich nie widział. „Ciekawe gdzie są?” zapytał się w myślach. Malfoy spojrzał na niego, a w jego oczach błysnęła wściekłość. Widać nie zapomniał mu upokorzenia w pociągu. Jednakże powstrzymał się od jakichkolwiek komentarzy pod jego adresem i teatralnie go ignorował. Po chwili drzwi do klasy otworzyły się i stanął w nich Severus Snape. Jak zawsze omiótł wzrokiem uczniów stojących przed drzwiami oraz bez słowa wpuścił ich do środka. Gdy wszyscy zajęli miejsca, Snape przemówił cichym głosem, lecz i tak wszyscy go słyszeli.

- Jak wiecie w tym roku macie SUM-y, więc możecie być pewni, że głąbów do nich nie dopuszczę – jego wzrok skierował się na Harry'ego. - Mam nadzieję, że przez wakacje cała wiedza nie wyleciała wam z głowy. Jeżeli tak, to macie problem, bo nie będę tracił czasu na powtórki. To w waszym zakresie leży opanowanie dotychczasowych wiadomości. Potter! - nagły krzyk Snape'a sprawił, że zapytany podskoczył. - Opisz mi działanie eliksiru wielosokowego!
- Eliksir ten pozwala tymczasowo przejąć wygląd innej osoby – odpowiedział pewnie Gryfon.
- Na jak długo?
- Godzinę.
- Jakie składniki są niezbędne do jego uwarzenia?
- Muchy siatkoskrzydłe, pijawki, ślaz, rdest ptasi, sproszkowany róg dwurożca, skórka boomslanga oraz odrobina tego, w kogo chcemy się zmienić.
- Proszę, proszę – odparł ironicznie Snape. - Widzę, że pan Potter ma jednak odrobinę rozumu. Doprawdy zdumiewające. To może w takim razie powiesz mi, jaki dodatkowy składnik powoduje wydłużenie czasu działania tego eliksiru i o ile?

   Harry zamrugał zaskoczony. To było w ogóle możliwe? Potter gorączkowo nad tym myślał, próbując jednocześnie ignorować wyciągniętą rękę Hermiony, a Snape patrzył na niego ze wzrastającym triumfem w oczach. W końcu Harry postanowił zaryzykować:

- Nie można zwiększyć jego czasu działania, profesorze.
- Ach tak? - powiedział zimno Snape, a potem powiódł wzrokiem po klasie. - Czy zgadzacie się ze stwierdzeniem pana Pottera?

   Nikt się nie odezwał. Potem jedna ze Ślizgonek podniosła nieśmiało dłoń do góry. 
 
- Tak, panno Riley?
- Można wydłużyć czas działania eliksiru o trzy godziny, jeżeli zamiast ślazu dodamy ognistą pokrzywę lub zębate ziele. 
- 10 punktów dla Slytherinu – powiedział Snape kiwając głową. - Słyszałeś, co powiedziała twoja koleżanka, Potter? Za brak podstawowej wiedzy Gryffindor traci 5 punktów. Jeżeli z taką wiedzą chcesz zdawać SUM-y Potter, to życzę ci powodzenia. Na szczęście są tu ludzie umiejący myśleć – dodał, spoglądając na Grace.

    Harry zazgrzytał zębami, a Ślizgonka odwróciła się do niego i uśmiechnęła się przepraszająco, tak by nikt tego nie zauważył. Tymczasem Snape kontynuował:

- Na dzisiejszych zajęciach będziemy rozmawiać o Veritaserum. Czy ktoś mi powie, co to za eliksir?

   Harry znał odpowiedź na to pytanie, ale wolał siedzieć cicho. Wiedział, że Snape znajdzie jakiś pretekst, by znów go ośmieszyć i nie chciał dawać mu tej satysfakcji. Znowu ręka Ślizgonki wystrzeliła w górę:

- Słucham, panno Riley.
- To eliksir prawdy, profesorze. Ten kto go wypije nie może skłamać. Zazwyczaj jest podawany przy przesłuchaniach.
- Kolejne 10 punktów – odparł Snape. - Ten eliksir waży się około 28 dni, więc przez ten miesiąc skupicie się właśnie na nim. Dzisiaj macie dojść do takiego poziomu, w którym Veritaserum będzie miało czerwoną barwę. Instrukcje macie na tablicy. Do roboty!

   Klasa zabrała się za przyrządzanie wywaru. Harry uważnie przeczytał instrukcje na tablicy, aby nie zrobić głupiego błędu. Będąc już pewnym tego, co ma robić, zabrał się za przyrządzanie mikstury. Jednak po pewnym czasie zauważył, iż coś jest nie tak. Podczas gdy para wylatująca z innych kociołków była jasnożółta, u niego była wściekle zielona. Także sama konsystencja pozostawiała wiele do życzenia. Nagle Harry poczuł zawroty głowy, więc oparł się rękami o blat. Ciemniało mu w oczach coraz bardziej. Nie zauważył nawet tego, jak Snape do niego podszedł i ruchem różdżki usunął zawartość kociołka Harry'ego. Po pewnym czasie Potter zaczął dochodzić do siebie. Snape pochylał się nad nim, a jego oczy płonęły wściekłością.

- Ty skończony kretynie! - wysyczał w jego stronę. - Co ty masz w tym łbie zamiast mózgu?! Chcesz nas wszystkich pozabijać?!  Minus 20 punktów dla Gryffindoru!
- Ale to nie moja wina – bronił się Harry. - Źle się poczułem i...
- Poczułeś się źle przez własną głupotę Potter!– warknął Snape. - Umiesz czytać ze zrozumieniem? Na tablicy jest wyraźnie napisane, że przed dodaniem sproszkowanych skrzydeł nietoperza należy odstawić eliksir na 5 minut. Oczywiście dodałeś je od razu, prawda?!
- Tak – powiedział Harry przez zaciśnięte zęby.

   Snape powrócił na środek klasy i przemówił:

-  Pan Potter właśnie zademonstrował wam, co się może stać, jeżeli niewłaściwie uwarzycie eliksir – zaczął swój wykład. - Wdychanie oparów wydobywających się ze źle sporządzonego wywaru może być niebezpieczne dla zdrowia. Najpierw są zawroty głowy, następnie drętwienie kończyn, a potem utrata przytomności. Jeśli będziecie je wdychać przez długi czas możecie nawet zginąć. Jak już mówiłem, jesteście na poziomie SUM-ów, a to znaczy, że skończyło się warzenie dziecinnych miksturek, które sprawiają, że odrastają włosy lub coś w tym stylu. Zajmujecie się teraz bardziej niebezpiecznymi eliksirami, więc zalecam ostrożność, bo następnym razem mogę nie zdążyć z ratunkiem.

   Klasa patrzyła na nauczyciela z szokiem, a potem każdy jeszcze raz uważnie przestudiował instrukcje. Dalsza część lekcji minęła we względnym spokoju. Gdy zajęcia dobiegły końca, Snape powiedział:

- Odstawcie kociołki z waszymi eliksirami do schowka. Tam będą czekały do waszej następnej lekcji.

   Harry wyszedł z klasy Snape'a w ponurym nastroju. Pierwszy dzień szkoły, a on już stracił 25 punktów. W duchu przeklinał nauczyciela, życząc mu samych najgorszych rzeczy. Uczniowie poszli do Wielkiej Sali na drugie śniadanie, a Hermiona szturchnęła Pottera i powiedziała:

- Rozchmurz się, dobrze wiesz jaki jest Snape. Przecież nie pierwszy raz straciłeś u niego punkty. 
- Łatwo ci mówić Hermiono, bo to nie ciebie ośmiesza na każdej lekcji – odparł Harry. - Przyjdzie dzień, w którym odpłacę mu się za wszystko.
- Jak coś to możesz na mnie liczyć – solidarnie poparł go Ron.

   Jedząc posiłek w Wielkiej Sali Harry zapomniał o eliksirach. Jego głowę zaprzątał teraz quidditch. Nowym kapitanem drużyny Gryfonów została Angelina Johnson, która teraz przysiadła się do Harry'ego mówiąc mu o planowanym dniu treningu. Z entuzjazmem przyjął wiadomość, że ten odbędzie się jutro wieczorem. Latanie na miotle było jedną z rzeczy, które wprost uwielbiał robić, więc z niecierpliwością wyczekiwał dnia, w którym znowu będzie mógł dosiąść swojej Błyskawicy. Ron również zadeklarował, że pojawi się na kwalifikacjach do drużyny. Powiedziawszy, co miała powiedzieć Angelina odeszła, lecz niedługo potem jej miejsce zajął Jonathan:

- Siemka – powiedział do trójki przyjaciół. - Ale jestem głodny. Macie tu coś dobrego?
- Cześć- odpowiedział Harry, patrząc jak chłopak nakłada sobie sporą porcję jajecznicy. - A gdzie Connor?
- Co? - odparł Jonathan. - A, Connor. Nie wiem, ostatnio wałęsał się po Hogsmeade. Jak lekcje?
- Dwie godziny ze Snape'm w pierwszy dzień szkoły sprawiło, że z utęsknieniem czekam na kolejne wakacje – odpowiedział Ron. - Jeszcze tylko Zielarstwo i Obrona przed Czarną Magią.
- Macie dziś Obronę? - zapytał Jonathan, a reszta pokiwała głowami. - To mogę was zapewnić, że nie będziecie się na niej nudzić. Carter to równy gość.
- Znasz go? - zapytała Hermiona.
- Pewnie, że go znam – roześmiał się Jonathan. - Był nauczycielem moim, Connora, Lou i Azami. Niesamowity facet. Zawsze ma jakieś ciekawe pomysły. A zresztą – dodał, machając ręką. - Nie będę wam psuł niespodzianki.
- Jak idzie patrolowanie? - Harry zmienił temat.
- Ehh – westchnął Jonathan. - Weź mi nic nie mów, Harry. Pierwszy dzień i od razu nocna warta. Padam na twarz, zjem coś i idę w kimę. Cześć ponuraku!

    Do towarzystwa przysiadł się blondyn z wymizerowaną twarzą. Nie odpowiedział na zaczepkę Jonathana, tylko nalał sobie do kubka sporą porcję kawy. Od Connora Harry wiedział, że nazywa się Lou i jest jednym z Cieni. Sam nie wiedząc z jakiego powodu, Wybraniec traktował go z niechęcią. Chłopak wydawał mu się jakiś dziwny. Zauważył również, że z niechęcią patrzy na jego brata oraz sprawia wrażenie, jakby nie cieszył się zbytnio z tego, iż musi siedzieć w Hogwarcie. Harry stwierdził w myślach, że lepiej nie mieć nic wspólnego z tym gościem. Tymczasem Lou upił łyk kawy i powiedział do Jonathana:

- Nigdy więcej nocnej warty. Marzę tylko o wygodnym łóżku. Widziałeś może Azami?
- Mignęła mi w Hogsmeade z Connorem, a potem jej nie widziałem.

   Twarz Lou stężała, ale powstrzymał się od dalszych pytań. Zamiast tego dokończył napój i oddalił się od nich tłumacząc, że musi się położyć. Po pewnym czasie Jonathan poszedł w jego ślady. Natomiast Harry, Ron i Hermiona udali się na zielarstwo. Przed cieplarnią tłoczyli się pozostali uczniowie. Wzrok Harry'ego przykuła wysoka blondynka, która rozmawiała przyciszonym głosem z jakąś dziewczyną. Wyglądała zjawiskowo. Włosy, zakręcone w loki, opadały jej na ramiona, a jej twarz rozjaśniał promienny uśmiech. Nieznajoma śmiała się właśnie z czegoś, co powiedziała jej rozmówczyni. Ten śmiech brzmiał dla Harry'ego jak najpiękniejsza muzyka. Nie zdawał sobie sprawy, że bezczelnie gapi się na dziewczynę. W pewnym momencie ich oczy spotkały się ze sobą. Dziewczyna widząc, jak chłopak na nią patrzy, lekko się zarumieniła i odwróciła do niego plecami. Natomiast Harry'ego na ziemię sprowadził głos profesor Sprout, która zapraszała uczniów na lekcję. Przez cały czas Potter łamał sobie głowę nad tym, kim może być nieznajoma dziewczyna. Zauważył, że na jej szacie widnieje herb Gryffindoru. Harry dziwił się sam sobie, że nigdy jej nie widział w pokoju wspólnym lub chociażby na korytarzu. Nie było mu jednak dane długo się nad tym rozwodzić, ponieważ profesor Sprout zaczęła swój wykład na temat jakichś egzotycznych roślin. Po skończonej lekcji przyjaciele udali się na najbardziej wyczekiwaną lekcję tego dnia. Już przed drzwiami klasy Obrony przed Czarną Magią Harry, Ron i Hermiona zorientowali się, że te lekcje będą się znacznie różnić od poprzednich. Przed klasą znajdowali się uczniowie ze wszystkich domów, co było niespodziewanym zjawiskiem, gdyż zazwyczaj było tak, iż tylko dwa domy miały ze sobą lekcję. Tymczasem byli tu Gryfoni, Krukoni, Ślizgoni oraz Puchoni. Gdy zabrzmiał dzwonek uczniowie weszli do klasy i znowu stanęli jak wryci. Tradycyjne szkolne ławki zostały zastąpione przez małe stoliki z czterema krzesłami przy każdym. Na końcu sali, przy biurku nauczycielskim stał Harold Carter, ubrany w ciemnozieloną szatę. Spojrzał na stojących uczniów i powiedział:

- Usiądźcie proszę tam, gdzie widnieje kartka z waszym imieniem i nazwiskiem.

   Uczniowie zaczęli szukać swoich miejsce. Miejsce Harry'ego znajdowało się tuż naprzeciwko biurka nauczycielskiego. Usiadł tam i rozejrzał się za Ronem i Hermioną. Rudzielec siedział obok Pansy Parkinson i jakiegoś Puchona, natomiast przy stoliku Hermiony siedział Blaise Zabini oraz nieznany Krukon. Nagle wyczuł, że ktoś siada naprzeciwko niego i odwrócił się. Rozszerzył oczy i krzyknął:

- To są chyba jakieś żarty!

   Naprzeciwko niego siedział nie kto inny, tylko Draco Malfoy. Ślizgon wydawał się równie wściekły co Harry, bo natychmiast wstał i oznajmił:

- Ja nie będę siedział przy tym kretynie! Żądam innego miejsca!

   Profesor Carter podszedł do nich i zapytał spokojnym tonem:

- Jakiś problem, panie Malfoy? 
- Nie będę z nim siedział – odparł Draco. - Nie ma mowy!
- Cóż, obawiam się, że decyzja w tej sprawie nie należy do pana – Carter wzruszył ramionami. - Proszę łaskawie usiąść.
- Nie! 
- Slytherin traci pięć punktów – oświadczył profesor. - Każde trzydzieści sekund zwłoki z pańskiej strony, będzie kosztować pański dom o pięć punktów więcej.
- Nie mam zamiaru z nim siedzieć! - wydarł się Malfoy. - To największy palant jaki istnieje na świecie!
- Stul pysk Malfoy! - warknął Harry. - Sam nie jesteś lepszy!
- Gryffindor traci pięć punktów, panie Potter – oświadczył profesor Carter. - Panie Malfoy, trzydzieści sekund właśnie minęło, więc odejmuję Ślizgonom dziesięć punktów. Proszę usiąść, bo będę zmuszony wlepić panu szlaban.

   Malfoy jeszcze się dąsał, ale spełnił polecenie nauczyciela. Usiadł naburmuszony, krzyżując ręce na piersi i odwrócił głowę. Harry po początkowym szoku rozejrzał się, by sprawdzić kto jeszcze siedzi przy jego stoliku. Po jego prawej stronie siedziała Rosalie oraz wysoki i chudy Puchon z zadartym nosem. Patrzył na wszystkich wyzywająco, jakby chciał dać im do zrozumienia, że jest na wyższym poziomie intelektualnym niż oni. Na kartce, leżącej przy nim było napisane, że nazywa się Zachariasz Smith. Gdy wszyscy zajęli już miejsca, profesor Carter przemówił:

- Witam was na lekcji Obrony przed Czarną Magią. Nazywam się Harold Carter i w tym roku będę was nauczał tego przedmiotu. Dzisiaj wytłumaczę wam zasady, jakie będą panowały na moich lekcjach, a nauką zaklęć zajmiemy się następnym razem. Tegoroczne lekcję będą znacznie różnić się od tych, które mieliście dotychczas. Po pierwsze, zostaliście usadzeni w grupach po cztery osoby każda. Jak zapewne zauważyliście w każdej grupie znajdują się uczniowie ze wszystkich domów. Otóż oznajmiam wam, że w takim składzie, w jakim siedzicie teraz, będziecie siedzieć przez cały rok. Nie radzę zmieniać miejsc, gdyż mam dobrą pamięć, a każda taka próba zakończy się szlabanem i ujemnymi punktami dla domów. Aby zaliczyć mój przedmiot, członkowie każdej grupy będą musieli pomagać sobie nawzajem. Od teraz jesteście czteroosobowymi drużynami, w których panuje zasada wszyscy albo nikt. Co to znaczy? Odpowiedź jest prosta. Jeżeli, dajmy na to, jeden z członków waszej grupy nie zaliczy pozytywnie jakiegoś ćwiczenia, automatycznie nie zalicza go pozostała trójka, nawet jeśli umie je perfekcyjnie. Musicie nauczyć się ze sobą współpracować. Nie bez powodu podzieliłem was domami, gdyż co nieco usłyszałem o waszej rywalizacji – tu jego wzrok spoczął na Gryfonach i Ślizgonach. - Profesor Dumbledore w pełni podziela moje zdanie i dlatego zgodził się, by te lekcje mieli razem uczniowie ze wszystkich domów. Na moich lekcjach nie jesteście Ślizgonami, Gryfonami, Krukonami czy Puchonami. Jesteście drużyną. Będziecie sobie nawzajem pomagać, nawzajem przechodzić ćwiczenia i zaliczać testy. Lepiej dla was byście się dogadywali – tu jego wzrok zatrzymał się na Harry'm i Malfoyu, którzy zgodnie prychnęli. - bo za wzajemne relacje w drużynie również będziecie oceniani. Jeśli chodzi o ćwiczenia, będą one czysto praktyczne, tak samo jak i sprawdziany. Tak więc jeżeli kupiliście jakieś książki do Obrony, możecie śmiało wyrzucić je do kosza. Przed SUM-ami mam zamiar przeprowadzić egzamin z całego roku, by sprawdzić czego się nauczyliście i mieć pewność, że nie popełnię błędu dopuszczając was do SUM-ów. Z mojej strony to wszystko. Macie jakieś pytania?

   Ręka Hermiony wystrzeliła w powietrze. Profesor Carter rzekł:

- Słucham, panno Granger.
- Profesorze – zaczęła Hermiona. - Jaki jest cel tego podziału na grupy.
- Cieszę się, że pani o to zapytała, panno Granger. Jak zapewne wiecie Lord Voldemort powrócił – klasa wzdrygnęła się na dźwięk tego imienia. - Moim zadaniem jest nauczyć was jak się obronić przed śmierciożercami oraz przed nim samym. Niestety zaklęcia, które widnieją w podstawie programowej narzuconej przez Ministerstwo są zbyt słabe, aby wam pomogły. Dlatego nie będę was ich uczył. Nauczę was całkiem innych, a wy nauczycie się tamtych sami.
- Ale profesorze – pisnęła jakaś Puchonka z końca sali. - Zaklęcia, które są w podstawie będą obowiązywały na SUM-ach. Jak mamy je zdać nie ucząc się ich?
- Chyba lepiej znać zaklęcia, które pomogą wam przeżyć niż te, dzięki którym zdacie jakiś bzdurny egzamin, prawda? - uśmiechnął się Carter. - Jesteście zdolni, na pewno poradzicie sobie z zaklęciem rozbrajającym lub ogłuszającym. Wracając do pytania panny Granger. Podzieliłem was tak z prostego powodu. Wasza idiotyczna rywalizacja między domami sprawia, że jesteście podzieleni. Co za tym idzie, gdy dojdzie do ataku śmierciożerców będziecie mogli liczyć jedynie na pomoc kolegów z waszego domu. Podział na grupy ma na celu zniwelować wasze wzajemne uprzedzenia i sprawić, abyście zgranie ze sobą współpracowali. Abyście w razie zagrożenia ochraniali siebie nawzajem jak przyjaciele, nie zaś jak domowi wrogowie. Wiem, że ten konflikt dotyczy głównie Ślizgonów i Gryfonów, ale inne domy również są winne. W tych ciężkich czasach musicie odrzucić wasze niechęci. Ten podział ma na celu zachęcenie was do wyciągnięcia ręki na zgodę. Wyobraźmy sobie sytuację, w której pan Potter i pan Malfoy zostali otoczeni przez wrogów. Nie lubią się, więc każdy z nich na pewno chciałby się uwolnić sam, nie bacząc na drugiego. To jest równoznaczne ze śmiercią. Natomiast jeśliby ze sobą współpracowali mieliby większe szanse. To właśnie praca zespołowa będzie najbardziej oceniana na moich lekcjach. 
- Ale przecież Malfoy na pewno zostanie śmierciożercą – odezwał się Ron. - Wszyscy wiemy kim jest jego ojciec. Synek pójdzie w ślady tatusia. Więc śmierciożerca raczej nie pomógłby Harry'emu prawda?

    Malfoy zrobił się czerwony na twarzy i już chciał rzucić jakimś komentarzem, ale Carter go ubiegł:

- Ocenia pan ludzi nic o nich nie wiedząc, panie Weasley. Równie dobrze to ja mogę posądzać o śmierciożerstwo pana. Mój ojciec był nielegalnym handlarzem smoczych jaj, co nie znaczy, że ja również trzymam takowe jaja w swoim gabinecie, prawda? Pańskie rozumowanie może w przyszłości pana zgubić, panie Weasley.

   Ron nie wydawał się być przekonany, a Carter stwierdził, że nie ma sensu z nim dyskutować. Zamiast tego powiedział:

- Mam nadzieję, że moja metoda się sprawdzi i wykorzenię z was tą głupią rywalizację. Jeżeli nie, to trudno, ale czy tego chcecie czy nie, na moich lekcjach będziecie musieli ze sobą współpracować. Jak już powiedziałem, będę oceniał szczególnie pracę zespołową i wzajemne relacje między członkami grup. A teraz żegnam was i do zobaczenia jutro.

   Wszyscy wstali i skierowali się do wyjścia. Harry udał się do wieży Gryffindoru wraz z Ronem i Hermioną. Gdy znaleźli się w pokoju wspólnym, zaczęli rozmawiać o minionej lekcji.

- Ten gość jest dziwny – mruknął Ron. - Naprawdę sądzi, że zaufamy Ślizgonom? To same łajdaki i przyszli śmierciożercy.
- Nie wiem jak wy, ale ja z Malfoyem na pewno nie znajdę wspólnego języka – powiedział Potter. - Prędzej się tam pozabijamy niż zaczniemy współpracować.
- Ja też uważam, że to nienajlepszy pomysł – wtrąciła Hermiona. - To znaczy, rozumiem co Carter chce przez to osiągnąć i tu się z nim zgodzę, ale śmiem wątpić, że przez ten rok Gryfoni zaczną żyć w przyjaźni ze Ślizgonami. 
- Jeszcze ta Rosalie – westchnął Harry. - Cały czas gapi się na mnie, jakby miała ochotę wyrwać mi serce. O co jej chodzi?
- Przesadzasz – powiedziała Hermiona. - Rozmawiałam z nią w pociągu. To bardzo miła dziewczyna, a przy tym inteligentna.
- Chyba dla ciebie – mruknął Potter. - Bo na mnie patrzy tak, jakbym zabił jej matkę.

   Potter nagle zamilkł i spojrzał ponad ramieniem Hermiony. Dziewczyna, którą Harry widział przed cieplarnią przechodziła właśnie obok, kierując się do dormitorium. Wybraniec odwrócił się do Hermiony i zapytał, wskazując na nią:

- Wiesz kto to?
- Ona? - zapytała Hermiona. - To Ashley Magelhard. Jest na naszym roku i dzieli ze mną dormitorium. Jakoś nigdy nie poznałam jej bliżej. Z tego co wiem, to nie ma chłopaka, jeśli chciałbyś wiedzieć.
- Co? - Harry nagle się zaczerwienił. - Niby dlaczego myślisz, że chcę to wiedzieć?

   Hermiona roześmiała się z miny Harry'ego i odeszła, kręcąc głową z rozbawieniem. Potter spojrzał na Rona, ale ten wzruszył tylko ramionami. Chłopcy poszli do dormitorium. Nie wiedząc, co zrobić z wolnym czasem zaczęli grać w szachy, aż nagle Harry sobie przypomniał, że miał szukać ukrytej komnaty z portalem. Wstał i rzekł do Rona:

- Wiesz co? Chyba pójdę się przejść – rzekł do przyjaciela.
- W porządku – odparł rudzielec. - Mnie się nie chce nigdzie wychodzić.

   Harry wyszedł z pokoju wspólnego i stanął u szczytu schodów. Zastanawiał się, gdzie ma zacząć poszukiwania. Na pewno nie mógł przejść całego zamku wzdłuż i wszerz, gdyż zajęłoby mu to wieki. Po chwili namysłu postanowił, że pójdzie do biblioteki i wypożyczy Historię Hogwartu. Miał nadzieję, że w tej książce będzie jakaś wzmianka o tajnej komnacie z portalem. „Legenda o Komnacie Tajemnic tam była” pomyślał. Szedł korytarzami, mijając po drodze uczniów. Gdy dotarł do królestwa pani Pince, szybko znalazł interesujący go wolumin. Zachichotał pod nosem na myśl, co by powiedziała Hermiona, gdyby teraz go spotkała. Kartkował księgę, ale nic nie znalazł. Westchnął i stwierdził, że biblioteka była złym pomysłem. W duchu klął na Ejnara, że ten mówił zagadkami, zamiast otwarcie powiedzieć mu gdzie szukać. Sfrustrowany wyszedł z biblioteki. Gdy był na czwartym piętrze, zza rogu dobiegły go głośne dziewczęce wrzaski. Zaciekawiony ruszył w tamtą stronę, a przed jego oczami ukazała się zadziwiająca scena. Rosalie Paterson stała naprzeciwko dwójki uczniów z Ravenclawu, wykrzykując w ich stronę najróżniejsze epitety. Harry zauważył, że dziewczyna ma dziwny głos. Ze zgrozą stwierdził, że Krukonka ze wszystkich sił stara się nie rozpłakać. Dwaj chłopcy, którzy stali naprzeciwko niej, jedynie uśmiechali się pogardliwie, a jeden z nich powiedział:

- Księżniczka zaraz będzie płakać? A może zawołasz swojego chłopaka, aby zrobił z nami porządek, co?
- Przestań Richard – zaśmiał się drugi. - Przecież rzucił ją pod koniec roku. Biedak zorientował się jaka z niej zołza i zwiał gdzie pieprz rośnie. I dobrze zrobił, bo kto by wytrzymał z czymś takim dłużej niż dwa miesiące?
- Odpieprzcie się! - krzyknęła Krukonka. - Ja chociaż kogoś miałam w przeciwieństwie do was zjeby! Założę się, że nawzajem sprawiacie sobie przyjemność, gdy nikt nie patrzy co?!

   Większy z nich, zwany Richardem, złapał ją za nadgarstek i wysyczał:

- Posłuchaj wywłoko – zaczął. - Nikt nie będzie nas obrażać w taki sposób, zrozumiałaś?!

   Harry poczuł jak krew gotuje mu się w żyłach. Nie myśląc nad tym co robi, wyszedł zza rogu i szybkim krokiem podszedł do chłopaków. Nim zdążyli zorientować się w sytuacji jeden z nich leżał już na ziemi ze złamanym nosem. Drugi otworzył szeroko oczy, a potem odwrócił się na pięcie i pognał przez korytarz. Jego towarzysz podniósł się z ziemi i rzucając wściekłe spojrzenie Harry'emu wziął przykład z kolegi. Harry odwrócił się do Rosalie, ale dziewczyna stała do niego tyłem. Widząc jak jej ramiona zaczynają drżeć, Harry zapytał:

- Nic ci nie jest?
- Nie – burknęła. 
- Może odprowadzę cię do wieży Ravenclawu, co?
- Odczep się Potter! - warknęła dziewczyna odwracając się do niego. Twarz miała wykrzywioną wściekłością. - Czy ktoś cię prosił, abyś mi pomagał?! Dlaczego zawsze musisz wtykać ten twój rycerski nochal w nie swoje sprawy, co?! 
- Wystarczyło powiedzieć dziękuje! - krzyknął Harry, czując jak ogarnia go złość. - O co ci w ogóle chodzi?! Po prostu ci pomogłem!
- Uważasz, że skoro jestem dziewczyną to sama sobie nie poradzę?! Nie potrzebuje rycerza w lśniącej zbroi, który wybawi mnie z opresji! Sama umiem o siebie zadbać!
- Właśnie widziałem! - sarknął Harry, rozjuszony do granic możliwości. - Mało się nie popłakałaś, słuchając ich obelg!

   Przegiął. Wiedział o tym, kiedy oczy dziewczyny zwęziły się niebezpiecznie. Zaciśnięta pięść leciała w kierunku jego twarzy i tylko dobry refleks uratował go przed złamaną szczęką. Rosalie wyglądała, jakby chciała zabić go na miejscu. Uspokoiła się dopiero wtedy, kiedy Harry unieruchomił obie jej ręce. Szarpiąc się wysyczała:

- Puść mnie Potter!
- Żebyś znowu chciała mi przywalić? - odparł Harry. - Poczekam, aż się uspokoisz. 
- Jestem spokojna! - warknęła.
- Właśnie widzę – odparł, jednak puścił jej ręce. Rosalie schyliła się po torbę i dodała. - Nigdy więcej mi nie pomagaj Potter. Najlepiej będzie jak w ogóle będziesz mnie unikał i tak już jestem wystarczająco wściekła, że muszę być z tobą w jednej drużynie na Obronie.
- Co ty do mnie masz, co? - zapytał Harry. - Zrobiłem ci coś? Od początku patrzysz na mnie, jakbyś chciała mnie zabić.
- Nic mi nie zrobiłeś Potter – odparła Rosalie zadziwiająco spokojnie. - Ja cię po prostu nie lubię.

   Krukona odeszła, zostawiając Harry'ego na środku korytarza. Zdenerwowany chłopak skierował się na kolację do Wielkiej Sali. Usiadł przy Ronie i ze złością zaatakował widelcem kawałek kiełbaski. Ron patrzył na niego bez słowa, aż w końcu zapytał:

- Stało się coś?
- Nie dlaczego? - odparł Harry. - Wszystko jest w jak najlepszym porządku. 
- Aha – rudzielec powrócił do przerwanej czynności.

   Harry pokręcił głową i zajął się kolacją. Kątem oka zauważył jak Rosalie wchodzi do Wielkiej Sali, ale on nawet na nią nie spojrzał. Zamiast tego skupił się na Gryfonce, która siedziała kilka metrów od niego. Harry przysunął się do niej i powiedział:

- Hej, jestem...
- Harry Potter – dokończyła dziewczyna. - Ashley Magelhard, miło mi cię poznać.
- Mnie również – odpowiedział Potter, a potem bezmyślnie wypalił. - Smakuje ci kolacja?

   „Brawo Potter, jesteś mistrzem w prowadzeniu rozmowy” zganił się w myślach, gdy Ashley wybuchnęła śmiechem. Przez kilka minut nie mogła dojść do siebie, aż w końcu wykrztusiła:

- To było dosyć oryginalne – znowu się zaśmiała. - Jeszcze nikt mnie o to nie zapytał.
- Przepraszam – odparł Potter czując, że pogrąża się jeszcze bardziej.
- Nic się nie stało – odparła Gryfonka. - Tak, kolacja mi smakuje, a tobie?
- Nie wiem, jeszcze nie próbowałem – odparł. - Nie mam apetytu.
- Coś się stało? 
- Powiedzmy, że bezinteresowne pomaganie komuś nie zawsze się opłaca – Harry machnął ręką. - Ale nie mówmy o tym. Jak ci minęły wakacje?

   Cień przemknął po twarzy dziewczyny, ale odpowiedziała spokojnym głosem:

- Nawet dobrze. Można powiedzieć, że miałam pełne ręce roboty.
- Pracowałaś?
- Tak, można tak powiedzieć – odparła, spuszczając głowę. - Znasz tych ludzi z ochrony? Widziałam jak dzisiaj rano rozmawiałeś z jednym z nich.
- Znam jedynie kilku – odparł Harry. - Ten, z którym rozmawiałem to Jonathan. Chłopak, który przywitał nas przy wejściu do szkoły nazywa się Connor, a niebieskowłosa dziewczyna to Azami. Jest jeszcze Lou, ale nie wiem o nim zbyt wiele. To wszyscy, których znam.
- Interesujący ludzie – odparła Ashley. - Mam nadzieję, że Dumbledore wie co robi powierzając im nasze bezpieczeństwo.
- Zobaczymy – odparł Harry, a potem zmienił temat. - Co sądzisz o nauczycielu Obrony?
- Facet wydaje się być całkiem w porządku – zastanowiła się Ashley. - Widać, że chce nas nauczyć czegoś pożytecznego. No i jego pomysł z drużynami też jest całkiem niezły. Mam nadzieję, że okaże się tak samo dobry jak profesor Lupin. Przepraszam Harry, ale muszę już iść. Do zobaczenia.

   Ashley wstała i opuściła Wielką Salę. Harry śledził ją przez chwilę wzrokiem, a potem wrócił do Rona. Po skończonej kolacji chłopcy udali się do pokoju wspólnego, gdzie czekała na nich Hermiona. Dosiedli się do przyjaciółki i zaczęli rozmawiać na błahe tematy, aż w końcu porozchodzili się do łóżek.

sobota, 18 marca 2017

Rozdział 16 " Powrót do Hogwartu "

Brak komentarzy:

   Ostatni tydzień wakacji minął Harry'emu spokojnie. Przez ten czas chłopak przygotowywał się na kolejne narzekania nauczycieli oraz góry prac domowych. Cassie wróciła do Włoch dwa dni temu, narzekając jeszcze na długi okres rozłąki. Jej niezadowolenie wzmogło się, gdy usłyszała, że najstarszy Potter również będzie przebywał w Hogwarcie jako ochrona. Jednak w końcu odpuściła i czule pożegnała się ze wszystkimi. Harry znajdował się w sypialni i pakował swoje rzeczy do kufra szkolnego równocześnie pocierając bliznę na czole. Od jakiegoś czasu bolała go coraz bardziej. Był tym zaniepokojony, gdyż wiedział, że to ma coś wspólnego z Voldemortem. W nocy nawiedzały go koszmary z czarnoksiężnikiem w roli głównej, po których budził się zlany potem. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale podświadomie czuł, że Voldemort planuje coś dużego. Coś, co wstrząśnie całym czarodziejskim światem. Harry zamykał właśnie kufer, kiedy Ron wszedł do jego pokoju.

- Już spakowany? - zapytał rudzielec.
- A ty jeszcze nie? - odparł Potter.
- Zaraz – Ron machnął ręką. - Jak myślisz, kto w tym roku będzie nas nauczał Obrony?
- Nie wiem – Harry wzruszył ramionami. - Może być każdy oprócz Snape'a.
- Czy ja wiem? - rzucił Ron ze złośliwym uśmieszkiem. - W sumie to nie byłby taki zły pomysł.
- Co? - zdumiony Harry przeniósł wzrok na Rona. - Chcesz, żeby Snape uczył nas Obrony?
- Nie powiedziałem, że chcę, tylko że to wcale nie byłby zły pomysł – odparł Weasley. - No bo pomyśl. Jeden zwolniony, jeden martwy, jeden z amnezją i jeden zamknięty w kufrze. Byłoby ciekawie, gdyby Snape dostał tą posadę.

   Chłopcy zarechotali złośliwie i zaczęli snuć teorie, co mogłoby spotkać Snape'a na stanowisku nauczyciela Obrony. Im dłużej o tym dyskutowali, tym ich pomysły były coraz bardziej absurdalne. Przerwało im donośne wołanie pani Weasley:

- Chłopcy! Za dziesięć minut ruszamy na dworzec!

   Ron zerwał się z łóżka i w pośpiechu zaczął wrzucać rzeczy do kufra. Harry był pełen podziwu dla rudzielca, że ten zdążył wszystko upakować w wyznaczonym czasie. Dziesięć minut później wszyscy byli już gotowi do drogi. Mieszkańcy Grimmauld Place wsiedli do taksówek i ruszyli na dworzec King's Cross. Kilkanaście minut później wszyscy stali już na peronie dziewięć i trzy czwarte. Kiedy stanęli przed drzwiami pociągu, pani Weasley nie mogła się powstrzymać, aby nie wygłosić swojego przemówienia:

- W tym roku macie mi się dobrze zachowywać. Fred i George, jeżeli dostanę chociażby jedną sowę od profesor McGonagall to obiecuję wam, że w święta mnie popamiętacie. A wy – Molly zwróciła się do Harry'ego i Rona. - Macie unikać wszelkich kłopotów i nie wałęsać się nocą po zamku.

  Chłopcy spojrzeli na siebie z powątpiewaniem, ale pokiwali głowami. Gwizd lokomotywy oznajmił wszystkim, że czas wsiadać do pociągu. Pani Weasley jeszcze raz wyściskała wszystkich i po chwili młodzież znalazła się w środku pociągu. Nie odzywając się, szli naprzód w poszukiwaniu wolnego przedziału. Wreszcie znaleźli jeden, zajęty przez dziewczynę czytającą książkę. Włosy w kolorze ciemnego blondu zasłaniały jej twarz, pochyloną nad lekturą. Najwyraźniej ich nie zauważyła. Hermiona uprzejmie odchrząknęła, więc dziewczyna podniosła na nich wzrok. Jej cerę pokrywała lekka opalenizna, a na nosie widniało kilka piegów. Delikatnie zarysowane kości policzkowe oraz kształtne usta dodawały jej uroku. Niebieskie tęczówki wpatrywały się w Hermionę z wyczekiwaniem.

- Przepraszam, możemy tu usiąść? Nigdzie nie ma miejsca.
- Skoro musicie – westchnęła dziewczyna i powróciła do czytania.
- Dziękuję – odparła Hermiona, po czym się przedstawiła. - Nazywam się Hermiona.
- Rosalie – odparła dziewczyna nie odrywając wzroku od książki.
- To Ron Weasley – Hermiona wskazała na Rona, który rozsiadł się na wolnym miejscu. - A to Harry Potter.

    Po ostatnich słowach Hermiony dziewczyna spojrzała na Harry'ego, a jej usta wygięły się w drwiącym uśmiechu. Przyglądała mu się przez chwilę, po czym powiedziała:

- Miło mi.
- Co czytasz? - Hermiona usilnie starała się podtrzymać rozmowę.
- „ Imię róży „ Humberta Eco. Jedna z niewielu książek, które lubię. Jesteście na piątym roku?
- Tak – odpowiedział Harry. - Ty też?

    Rosalie w odpowiedzi jedynie kiwnęła głową. Przez jakiś czas wszyscy siedzieli w milczeniu. Ron zatrzymał wózek ze słodyczami i kupił sobie kilka przysmaków, które łapczywie zajadał. Hermiona spojrzała na niego z dezaprobatą. Nagle Rosalie przerwała ciszę:

- Bierzecie udział w wymianie?
- W czym? - zdziwiła się Hermiona.
- Nie wiecie? - gdy trójka przyjaciół pokręciła głową dziewczyna wyjaśniła. - W Hogwarcie ma się odbyć wymiana uczniów. Uczniowie z różnych krajów przyjadą na ten rok do szkoły, a niektórzy z nas wyjadą do szkół magii za granicą. Profesorowie Sprout i Flitwick wpadli na ten pomysł.
- Wcale niegłupi – powiedziała Hermiona z entuzjazmem. - Możemy się od nich wiele nauczyć, tak samo jak oni od nas. 
- Przepraszam was, ale muszę iść do toalety. 

    Rosalie schowała książkę do torby i opuściła przedział. Kiedy za dziewczyną zamknęły się drzwi, Hermiona zaczęła zanudzać chłopaków wykładem o pozytywnych stronach takiej wymiany. Ron, który napełniwszy żołądek zaczął przysypiać, nie był zbyt zadowolony z gadaniny Hermiony. Natomiast Harry tylko udawał, że słucha, a tak naprawdę myślami był gdzie indziej. Rozpamiętywał swój dzisiejszy sen, a mianowicie jego ostatni fragment.

***

    Stał w sali, której strop był podtrzymywany przez ogromne kolumny. Ściany były wykonane ze szmaragdów, które odbijały promienie słoneczne, wpadające przez olbrzymie okna. Nie było tu nic, prócz bogato zdobionego tronu. Na wielkim tronie siedział mężczyzna, którego Harry widział pierwszy raz w życiu. Czarne włosy, sięgające mu do ramion były starannie uczesane. Rysy twarzy nadawały nieznajomemu surowy wygląd, a bystre, szare oczy wpatrywały się w niego, jak gdyby chciały przejrzeć go na wylot. Miał na sobie ciemnozielony płaszcz z naszywką przypominającą jaszczurkę otoczoną płomieniami. Mężczyzna wstał i podchodząc do Harry'ego powiedział:

- A więc wreszcie się spotykamy Harry Potterze.
- Kim pan jest?
- Nazywam się Ejnar. Jestem jednym z pierwszych czarodziei, a ty jesteś człowiekiem, na którego spłynęła moja moc.
- Słucham?
- Wiele lat temu ja, mój brat i siostra doszliśmy do wniosku, że powinniśmy podzielić się naszymi magicznymi mocami z innymi ludźmi. Tak powstała rasa czarodziei. Stwierdziliśmy jednak, że światu i ludziom zawsze potrzebny będzie ktoś, kto będzie ich bronił przed złymi siłami. Dlatego co kilkaset lat cała moja moc spływa na Wybrańca, który będzie odpowiedzialny za bezpieczeństwo świata i wszystkich istot go zamieszkujących. Tym razem padło na ciebie chłopcze.
- Czyli mam w sobie ukrytą moc?
- Nawet nie wiesz jak wielką. Jednakże nie umiesz jeszcze w pełni z niej korzystać, dlatego nigdy tego nie zauważyłeś. Właśnie dlatego tu jesteś. Sprowadziłem cię tu, by wyzwolić twój potencjał oraz sprawić, że będziesz w stanie zapanować nad swoją wielką siłą.
- Jak?
- Oferując ci szkolenie i możliwość dołączenia do bractwa Salamandry. To organizacja, której zadaniem jest walka ze złymi mocami, podobnie jak bractwo Cieni. Nasza warownia mieści się wysoko wśród śnieżnych szczytów. Ja oraz inni nauczyciele możemy przygotować cię do starcia z Lordem Voldemortem oraz być może z innym, równie potężnym przeciwnikiem.
- Jak to z innym przeciwnikiem?
- Widzisz Harry, mój szósty zmysł podpowiada mi, że Lord Voldemort nie jest jedynym zagrożeniem dla tego świata. Nie, na wszystkie bóstwa, wyczuwam jeszcze obecność kogoś innego, kogoś bardzo złego. Ponury cień powoli oblega cały świat. I chyba wiem kto to jest.
- Kto?
- Mój ojciec – Ejnar wyraźnie skrzywił się na to określenie. - To on był tym, który pierwszy posiadł magiczną moc. Potem zaczął podbijać inne kraje oraz likwidować tych, którzy stawiali mu opór. Ja, mój brat Akasha i siostra Eladiera pokonaliśmy go nie bez trudu. Odebraliśmy mu magię, skazując go na życie mugola. Odgrażał się, że pewnego dnia powróci i znowu owieje świat drugą falą ciemności. Tak – Ejnar mówił teraz bardziej do siebie niż do Harry'ego. - To musi być on. Wygląda na to, że rzeczywiście powrócił i szuka kawałków bursztynu, aby odzyskać to, co mu zabraliśmy. Nie wiem jak, ale w jakiś sposób wpływa on na decyzję Voldemorta. Mroczny Lord myśli, że sam sieje terror i chaos na świecie, a tymczasem robi tylko to, czego chce mój ojciec. Tak czy inaczej wkrótce może się okazać, że Lord Voldemort będzie najmniejszym z waszych zmartwień.
- Naszych? Twoich nie? - zapytał Harry.
- Ja już od dawna nie żyję, Harry Potterze – uśmiechnął się Ejnar. - Postać, która przed tobą stoi jest jedynie moim duchem. Jestem przykuty do tej sali i nie mogę jej opuścić. Stąd udzielam rad dowódcy bractwa Salamandry, ale sam nie mogę brać udziału w bitwach ani tym podobnych. Właśnie dlatego zajmuję się szkoleniami Wybrańców. Ktoś musi poprowadzić wolnych ludzi do zwycięstwa.
- I to mam być ja? - odparł Harry. - Chyba się nie nadaję.
- Skromność to bardzo dobra cecha Harry, ale nie należy zbytnio nią szafować. Czasami trzeba nabrać pewności siebie i zaakceptować swoją wyjątkowość. A ty jesteś wyjątkowy, czy tego chcesz, czy nie. Jesteś jak diament, który należy oszlifować. Wiedza wyniesiona z Hogwartu nie będzie wystarczająca, gdy dojdzie do twojej konfrontacji z Lordem Voldemortem, która zbliża się wielkimi krokami.
- Jak chcesz to zorganizować? Przecież nie mogę ot tak opuścić szkoły.
- W Hogwarcie znajduje się mała komnata, w której umieszczony jest portal prowadzący do Salamandry. Czas tutaj płynie szybciej niż w Hogwarcie. Dwa miesiące tutaj, to dwie godziny tam. Myślę, że dwa razy w miesiącu będziesz mógł wyrwać się na dwie godzinki, prawda? Nauczysz się tutaj wszystkiego. Oklumencji, legilimencji, walki bronią białą, walki wręcz i wielu przydatnych zaklęć. Więc jak, zgadzasz się?
 
    Harry intensywnie myślał. Przypomniał sobie swój pojedynek z Voldemortem na Pokątnej, w którym czarnoksiężnik naigrywał się z jego beznadziejnych umiejętności. A potem na scenę wkroczył jego brat, który zmiażdżył przeciwnika. „Być może stanę się tak silny jak Connor."  przemknęło Potterowi przez głowę. W jego wyobraźni zaświtał obraz, jak on i brat walczą ramię w ramię z wrogami. Być może Ejnar miał rację. Przepowiednia nierozerwalnie wiązała go z Voldemortem. „Być może nadszedł czas, w którym trzeba wziąć się w garść?„ myślał. „Nie mogę wiecznie chować się w czyimś cieniu. Najpierw Cedrik, potem Zakon i na końcu Connor. Oni wszyscy zawsze zasłaniali mnie swoimi plecami, a ja nigdy nie mogłem im pomóc. Dość tego! Skończyło się użalanie nad sobą Potter! Trzeba w końcu zacząć coś robić, a taka okazja może się już nie powtórzyć.„W końcu Harry podniósł wzrok na mężczyznę, który bystro się w niego wpatrywał.

- Zgadzam się – odparł z mocą.
 
    Ejnar uśmiechnął się, tak jakby wiedział, o czym chłopak myślał. Wyciągnął do niego rękę i powiedział.

- Daj rękę, Harry.
 
    Gdy Potter podał mu dłoń, mężczyzna wypowiedział niezrozumiałe słowa. Harry poczuł piekący ból na nadgarstku, a chwile potem na jego ręce ukazał się maleńki tatuaż przedstawiający płonącą salamandrę.

- Ten tatuaż pozwoli ci na uruchomienie portalu – wyjaśnił Ejnar. - Nałóż na niego jakieś zaklęcie maskujące, tak aby nikt poza tobą go nie widział. Teraz muszę cię pożegnać. Będe na ciebie czekał Harry Potterze.
 
    Postać Ejnara zaczęła znikać, a Harry poczuł, że jakaś siła ciągnie go do tyłu. Nagle Harry przypomniał sobie o czymś, czego mężczyzna mu nie powiedział.

- Czekaj! - krzyknął do majaczącej w oddali sylwetki. - Nie powiedziałeś mi, gdzie dokładnie znajduje się portal!
- Sam musisz to odkryć Harry – głos Ejnara brzmiał jak zza grubej szyby. - Szukaj mojego znaku. Znajdź salamandrę.
 
    Potem Harry widział ciemność, a gdy otworzył oczy znajdował się w swoim łóżku na Grimmauld Place.

***

- Harry! Hej, Harry! - Harry zamrugał oczami i popatrzył na Hermionę, która machała mu przed twarzą ręką.
- Co? - odparł. - Czego tak się drzesz?
- Mówię do ciebie od dobrych pięciu minut – odparła Hermiona.
- Ale odpłynąłeś! - roześmiał się Ron.
- Wybaczcie – odparł Potter. - Zamyśliłem się. Co mówiłaś?
- Że niedługo będziemy w Hogwarcie i czas się przebrać – odparła panna Granger. - Nad czym tak myślałeś? 
- Nad niczym – odparł Potter. - Pójdę się przebrać.

    Gdy wychodził Rosalie obrzuciła go chłodnym spojrzeniem. Harry skierował się do toalety, gdzie zaczął zakładać szkolne szaty. Wychodząc natknął się na kogoś, kogo miał nadzieję nie spotkać. Chłopak z o bladej cerze, blond włosach i szarych oczach przypatrywał mu się z niechęcią.

- Potter, a gdzie zgubiłeś Wiewióra i Wszystkowiedzącą? Sam założyłeś szatę? Nie wiedziałem, że dysponujesz aż takimi umiejętnościami – Draco Malfoy jak zwykle nie mógł się powstrzymać od głupich docinek.
- Spadaj Malfoy! - odwarknął Potter mierząc chłopaka niezbyt przyjemnym wzrokiem. - Nie mam czasu na rozmowy z inteligentnymi inaczej!
- Widzę, że przez te wakacje zrobiłeś się wyszczekany, Potterku – głos Malfoy'a nadal ociekał jadem. - Przez ciebie i twoje oskarżenia, Wizengamot wypytywał mojego ojca o jego powiązania z Sam-Wiesz-Kim. 
- A on jak zawsze się wykpił – odparł Potter. - Ale nie na długo Malfoy. Na niego też przyjdzie czas. Prędzej czy później i jego spotka to, na co zasłużył.

    Harry był zaskoczony swoimi słowami, ale nie dał tego po sobie poznać. Teraz liczyło się dla niego to, aby zetrzeć Malfoy'owi z twarzy ten ironiczny uśmieszek, co zresztą podziałało. Ślizgon zrobił się czerwony z wściekłości i złapał Harry'ego za przód szaty.

- Nie waż się grozić mojemu ojcu, Potter! - wysyczał. - Przypominam, że on w porównaniu do twojej matki i ojca ma się całkiem dobrze. A teraz masz dziesięć sekund, aby mnie przeprosić za to, co powiedziałeś!

    Na wzmiankę o rodzicach Harry poczuł, jak jego ciało zaczyna drżeć od niekontrolowanej furii. Zielone oczy zabłysły niebezpieczne, a gdy przemówił jego głos był lodowaty:

- A ty pięć, żeby zabrać rękę.

    Ślizgon i Gryfon patrzyli na siebie z wrogością w oczach. Obaj w myślach odliczali dane sekundy. Gdy Harry doszedł do pięciu, złapał za trzymającą go rękę Malfoy'a i wykręcił. Potem obrócił się i trzepnął blondynowi pięścią w nos, a ten upadł na ziemię. Z rykiem się podniósł i natarł na Pottera z pięściami. Zamachnął się, ale Harry odskoczył w bok i podłożył Malfoy'owi nogę, przez co arystokrata znów znalazł się na ziemi. Nim zdążył się podnieść, Potter podszedł do niego i położył kolano na jego klatce piersiowej mówiąc:

- Powiedz jeszcze cokolwiek złego o moich rodzicach, a dostaniesz takie manto, że nawet pani Pomfrey cię nie poskłada.

    Po tych słowach jeszcze raz uderzył pięścią Malfoy'a i odszedł w kierunku swojego przedziału, mijając ciekawskie spojrzenia uczniów, którzy widzieli całe zajście. W duchu dziękował Connorowi, że ten nauczył go paru przydatnych chwytów. Obicie twarzy Malfoy'owi było dla Harry'ego tak satysfakcjonujące, że gdy wszedł do przedziału, Hermiona od razu zapytała o powód jego zadowolenia. Opowiedział im wszystko, przez co panna Granger wysłała mu karcące spojrzenie, natomiast Ron poklepał go z uznaniem po plecach, jednocześnie wyrzucając Potterowi, że ten go nie zawołał. Rosalie natomiast nie odezwała się ani słowem, tylko wzięła swoją torbę i wyszła z przedziału. Kilka minut później pociąg stanął na stacji w Hogsmeade. Harry, Ron i Hermiona wyszli, kierując się do powozów, które miały zawieźć ich do zamku. Jednak Harry zatrzymał się nagle i z szokiem na twarzy wpatrywał się w coś, co przypominało wychudłego konia ze skrzydłami. Odwrócił się z zamiarem uzyskania informacji od Hermiony, co to może być, ale wszyscy siedzieli już wygodnie, czekając na niego. Harry wszedł na powóz i wychudzony koń ruszył przed siebie. Potter odwrócił się do Hermiony i zapytał:

- Co to ma być?
- O co ci chodzi? - odparła zdziwiona Hermiona.
- O to, co ciągnie powóz.
- Nic go nie ciągnie Harry – odparła dziewczyna. - Zawsze jeżdżą same.
- To testrale – odezwał się głos, należący do blondwłosej dziewczyny z dziwacznymi okularami na nosie. W rękach miała magazyn odwrócony do góry nogami. - Twoi przyjaciele ich nie widzą, bo mogą je zobaczyć tylko osoby, które widziały jak ktoś umiera. Przy okazji jestem Luna Lovegood.
- Harry Potter – odpowiedział chłopak.
- Miło mi Harry Potterze – odparła dziewczyna po czym dodała. - Ale dużo tu nargli.

    Ron spojrzał na nią jak na wariatkę, a potem zmarszczył nos i zwrócił się do Hermiony:

- Co to są nargle?

    Hermiona jedynie wzruszyła ramionami w odpowiedzi. Gdy powozy stanęły przed bramą wiodącą do zamku, uczniowie zatrzymali się z zaskoczeniem patrząc przed siebie. Przed bramą stało czworo ludzi w czarnych płaszczach ze srogimi minami, wyglądający niczym słupy soli. Przed szereg wyszedł Connor i rzekł:

- W związku z rozporządzeniem Albusa Dumbledore'a wszyscy uczniowie muszą zostać przeszukani przed wejściem na teren szkoły, w celu zbadania czy nie posiadają czarnomagicznych przedmiotów. Podzielcie się na grupy i podchodźcie do nas pojedynczo. Żeby uniknąć niezręcznych sytuacji, dziewczęta niech staną przed Azami - Connor wskazał na niebieskowłosą dziewczynę, stojącą po jego prawej stronie.

    Uczniowie zaczęli gorączkowo szeptać między sobą, snując teorie kim mogą być tajemniczy przybysze. Jednak po chwili wszyscy zrozumieli, że to nie żarty i zaczęli po kolei podchodzić do Cieni, którzy przeprowadzali rewizję. Harry podszedł do Jonathana, a ten pokiwał mu głową z uśmiechem. Gdy Ron, Hermiona i Harry przeszli kontrolę, skierowali się do najstarszego Pottera, który stał przy bramie.

- Ale szopka nie? - zagadał Connor.
- To naprawdę konieczne? - zapytała Hermiona. - Przecież nikt nie chowa Voldemorta za szatą.
- Nie do mnie kieruj pretensję – Connor podniósł ręce w obronnym geście. - To był pomysł Dumbledore'a nie mój. Jeszcze musieliśmy rzucić ochronne zaklęcia, które reagują na znak Voldemorta. To dopiero było czasochłonne.

    Przerwało im pojawienie się dziewczyny z burzą brązowych włosów.

- Tak myślałam, że jeszcze się spotkamy Connorze.
- Witaj Grace – odparł Connor – Ale na pewno nie sądziłaś, że w takich okolicznościach, prawda?
- Prawda – uśmiechnęła się, a potem powiedziała. - Ładnie ci w tej szacie.

    I odeszła w stronę zamku. Po chwili trójka Gryfonów zrobiła to samo. Gdy weszli do Wielkiej Sali Harry poczuł, że nareszcie jest w domu. Cztery długie stoły ciągnęły się przez całe pomieszczenie, a sklepienie sprawiające wrażenie, jakby było tam gołe niebo, rozciągało się nad nimi. Harry, Ron i Hermiona skierowali się do swojego stołu i rozpoczęli rozmowę ze swoimi kolegami. Potter rozejrzał się po sali i spostrzegł Malfoy'a, który przykładał lód do oka, patrząc gdzieś w dal. Uśmiechnął się pod nosem i zaczął rozmowę z Neville'm. Gdy wprowadzono pierwszoklasistów i przydzielono ich do domów, głos zabrał Albus Dumbledore:

- Witajcie, moi kochani, w kolejnym roku w Hogwarcie - zaczął, rozglądając się radosnym wzrokiem po sali. - Chciałbym powiedzieć jeszcze parę słów, zanim powitalna uczta wyłączy kompletnie wasze mózgi. Na początek pragnę przedstawić profesora Harolda Cartera, który będzie was nauczał Obrony przed Czarną Magią.

    Zza stołu nauczycielskiego ukłonił się mężczyzna z krótkimi, brązowymi włosami i starannie wypielęgnowanym zarostem na twarzy. Uczniowie zaczęli klaskać, a Ron wyszeptał:

- Więc jednak nie Snape.

    Dumbledore poczekał, aż umilkną oklaski i kontynuował:

- Standardowo przypominam, że do Zakazanego Lasu wstęp jest absolutnie niedozwolony. Pan Filch prosił również, abym wam przypomniał, że pojedynkowanie się na korytarzach oraz chodzenie po zamku w nocy jest zabronione i będzie karane utratą punktów oraz szlabanem. Ze starych kwestii to chyba tyle, więc teraz przejdę do nowości. Po pierwsze, w tym roku Hogwart uczestniczy w projekcie wymiany uczniów, realizowanym wraz ze szkołami magii z innych krajów. Jeżeli ktokolwiek z was ma ochotę zwiedzić trochę świata oraz poznać inne kultury niech zgłosi się do profesor Sprout lub profesora Flitwicka, którzy są głównymi organizatorami projektu. Oni także udzielą zainteresowanym bardziej szczegółowych wyjaśnień. Uczniowie z innych krajów przyjadą do nas pod koniec września i mam nadzieję, że powitacie ich ciepło. Aby wziąć udział w projekcie należy spełnić dwa warunki. Po pierwsze, trzeba mieć co najmniej piętnaście lat. Po drugie, aby mieć możliwość spędzenia roku szkolnego w innym kraju należy mieć minimum cztery oceny Wybitne z egzaminów końcowych, przeprowadzonych w zeszłym roku. Niepełnoletni uczniowie muszą dodatkowo dostarczyć pisemną zgodę rodziców. Jak już mówiłem, więcej szczegółów udzieli wam profesor Sprout lub profesor Flitwick. A teraz druga rzecz, o której pragnę wspomnieć. Jak zapewne zauważyliście, Hogwart gości u siebie osoby, które będą odpowiedzialne za wasze bezpieczeństwo. Jest to niezbędne w dzisiejszych czasach, gdyż mroczne siły mogą spróbować zrobić wam coś złego. Nasi przybysze będą strzegli waszego bezpieczeństwa. Proszę was, abyście nie dawali im żadnych pretekstów do interwencji. Ochrona otrzymała takie same przywileje jak nauczyciele, tak więc za złamanie zasad mogą ukarać was stratą punktów lub szlabanem. Nie będą oni jednak w żadnym stopniu zakłócać waszych codziennych zajęć. To wszystko co miałem do powiedzenia, więc jeszcze raz was witam i życzę smacznego.

    Gdy Dumbledore skończył mówić, na stołach pojawiły się najróżniejsze potrawy. Dopiero teraz Harry poczuł, jak burczy mu w brzuchu, więc nałożył sobie sporą porcję ziemniaków i przez pewien czas zajęty był posiłkiem. Napełniwszy swój żołądek zaczął rozmowę z Seamusem Finniganem, który siedział naprzeciwko niego.

- Jak sądzisz, kto wygra tegoroczne wybory na Ministra Magii? - zapytał Seamus.
- Nie wiem – odparł Harry. - Słyszałem, że Charles Osbourne jest faworytem.
- Mało powiedziane – wtrącił się Neville. - Facet zjednał sobie przychylność wszystkich uczciwych obywateli. W debacie zapowiedział, że jego pierwszym krokiem jako Ministra będzie sprawdzenie wszystkich pracowników Ministerstwa pod kątem posiadania Mrocznego Znaku. Co więcej chce powołać specjalną oddział, który będzie zajmował się łapaniem śmierciożerców.
- Myślałem, że robią to aurorzy – odparł Harry.
- Tak i widać z jakim skutkiem – rzucił z przekąsem Dean Thomas. - Poza tym ten oddział ma się składać ze specjalnie wytrenowanych czarodziei. Krążą plotki, że sam Osbourne ich szkolił.
- W każdym razie widać, że facet, w przeciwieństwie do Knota, ma łeb na karku. Nawet Voldemort się go obawia, bo gdyby było inaczej nie atakowałby jego miejsca zamieszkania. Wymordował mu całą rodzinę, ale Osbourne'a nie było wtedy w domu – mówił Neville.
- Wszystko się okaże pod koniec września – podsumował Dean. - W każdym razie moja matka na pewno będzie na niego głosować.

    Natomiast przy stole Ślizgonów Grace Riley rozmawiała ze swoją przyjaciółką Marthe:

- Dobrze się znacie?
- Prawie wcale – odparła Grace. - Zamieniłam z nim kilka słów na Pokątnej i to wszystko. Co ty się tak wypytujesz?
- No wiesz – odrzekła dziewczyna. - Takie ciacho i w ogóle. Myślałam, że... No wiesz...
- Przestań – roześmiała się panna Riley. - Przecież wiesz, że mam chłopaka.
- Który przypomina sobie o tobie tylko wtedy, gdy nie jest zajęty swoimi kolegami – rzuciła z przekąsem Marthe. - Naprawdę Grace, zasługujesz na kogoś lepszego.
- Dobrze wiesz, dlaczego jestem z Malcolmem – odparła Grace z kwaśną miną.
- Wiem – odrzekła Marthe. - Tylko widzę, że jesteś z nim nieszczęśliwa. I zastanawiam się, czy warto psuć sobie życie tylko dla kaprysu jakiejś starej wariatki.
- Nawet jeśli masz rację, to przecież ja i Connor wcale się nie znamy. Myślisz, że padnę obcemu chłopakowi w ramiona i będę z nim żyła długo i szczęśliwie?
- Nie mówię, że to ma być on – odparła Marthe. - W zamku są setki chłopaków, o wiele lepszych od Malcolma. Przemyśl to Grace. To ty masz być szczęśliwa, a nie twoja babcia.
- Daj już spokój – rzekła Grace.
- Jak chcesz – odparła Marthe, ale po chwili rzuciła z uśmiechem. - Ale przyznaj, że ci się podoba.
- Marthe, do jasnej cholery!
- Przyznaj – zaśmiała się dziewczyna.
- Ehhh, no dobra może trochę – westchnęła Grace, a potem lekko się zarumieniła.

    Marthe cicho zachichotała.
    Po skończonej uczcie Harry, Ron, Hermiona i pozostali Gryfoni udali się do pokoju wspólnego Gryffindoru. Długa podróż oraz obfita kolacja sprawiły, że Potter marzył już tylko o ciepłym łóżku, które czekało na niego w dormitorium. Hermiona wypowiedziała hasło i oboje przeszli przez dziurę za portretem. Czerwony wystrój wnętrza pokoju wspólnego sprawił, że Harry się uśmiechnął. Skierował się do sypialni i od razu rzucił się na łóżko. Zdążył jeszcze pomyśleć, co też spotka go w tym roku, a potem zapadł w błogi sen.


sobota, 4 marca 2017

Rozdział 15 " Opowieść Connora "

5 komentarzy:


   Wolnym krokiem szedł przed siebie, patrząc na rząd sklepów ustawionych wzdłuż wybrukowanej ulicy. Jakże brakowało mu tego miejsca. W jednej chwili poczuł, iż jest nierozerwalnie związany z tym miastem i nic nie byłoby w stanie zmusić go do jego porzucenia. Uśmiechał się do mijanych ludzi, ze śmiechem obserwował, jak pięcioletnia dziewczynka błaga swoją mamę o jeszcze jedną porcję lodów, po tym jak poprzednie znalazły się na ziemi. Zmierzał w kierunku zamku, położonego w najwyższym punkcie miasta. Gdy przecinał właśnie plac ćwiczebny usłyszał jak ktoś radośnie go woła:

- Connor!


    Chwilę potem widok zasłoniła mu burza gęstych, niebieskich włosów. Poczuł znajomy zapach morskiej bryzy i ze śmiechem objął ściskającą go postać, okręcając nią dookoła. Chwilę potem postawił ją na ziemi, a dziewczyna z oczami przepełnionymi szczęściem wyrzucała z siebie potok słów:

- Dzięki Bogu, że żyjesz. Dlaczego się nie odzywałeś? Gdzie byłeś? Jesteś cały? Tak się o ciebie martwiliśmy. Jonathan od dwóch tygodni chodzi cholernie przygnębiony, Lou wydziera się o byle co, a inni dniem i nocą odkopują tamtą jaskinię, szukając twojego ciała. A ty...
    Connor postanowił się wtrącić, gdyż z doświadczenia wiedział, że jak Azami się rozpędzi, to żadna siła nie zmusi jej do zamknięcia buzi. Ze śmiechem poczochrał ją po włosach i rzekł:

- Jak widzisz wszystko ze mną w porządku. Byłem nieźle poobijany, ale najgorsze już za mną.
- Dzięki Bogu - powtórzyła dziewczyna jeszcze raz go przytulając.
- Starczy tych czułości. Znajdźmy resztę.
- Cały ty - zaśmiała się Azami. - Prawie dwa tygodnie cię nie było, a potem wracasz sobie jak z wakacji, podczas gdy inni siedzą jak na szpilkach, czekając na jakiekolwiek informacje o tobie i od razu rozstawiasz ludzi po kątach.
- Cóż - Connor wzruszył ramionami. - Założę się, że jak mnie nie było, to wszyscy, jak jeden mąż się opieprzaliście.
- Nieprawda! - oburzyła się dziewczyna. - Wszystko jest jak zawsze.
- Taak? - Potter się roześmiał. - To dlaczego uczniowie zamiast ćwiczyć zaklęcia latają po mieście? Jak tu szedłem widziałem co najmniej tuzin z nich, jak siedzieli w barze, żłopiąc piwsko.
- No bo... - Azami się zmieszała. - Bo Lou stwierdził, że skoro nie wiadomo czy żyjesz, nie będzie zawracał im głowy nauką. Pozwolił by, jak on to ujął, uczcili teoretycznie poległego towarzysza. Ale jutro mieli wrócić do obowiązków - zastrzegła.


    Connor wyszczerzył się, kręcąc głową.

- Poczekaj, bo ci uwierzę - powiedział.
- Naprawdę! - zarzekała się Azami.


    We dwójkę poszli w kierunku zamku. Trochę im to zajęło, zważywszy na to, iż prawie każdy spotkany członek Cieni, zatrzymywał się, aby porozmawiać z Potterem. Kiedy w końcu weszli do głównego holu, na powitanie w kierunku Pottera poleciał jasnożółty promień. Connor uchylił się i zobaczył, jak Jonathan zbiega po schodach.

- Powinieneś dostać tym zaklęciem prosto między oczy - burknął rudzielec.
- Za co?! - oburzył się Potter, patrząc na miejsce, gdzie przed chwilą uderzyło zaklęcie. Znajdowała się tam teraz wielka plama błota.
- Za niedawanie znaków życia, podczas gdy każdy tutaj zastanawia się, czy Rada będzie musiała wybierać kolejnego przywódcę Cieni!
- To nie była moja wina! - bronił się Potter.


    Przez chwilę obaj stali naprzeciw siebie ciskając gromy z oczu. Nagle Jonathan się roześmiał i doskoczył do Connora, zamykając go w mocnym uścisku. Potter odpowiedział tym samym, a po chwili obaj chłopcy śmiali się do rozpuku. Azami zaś, patrząc na to, uderzyła się otartą ręką w czoło i wyszeptała do siebie:

- Zwariować można.
    Gdy chłopcy już się wyściskali, Jonathan klepnął Pottera w plecy z bananem na twarzy:

- Dobrze, że jesteś. Robiło się tu nudno. Chodź, czekają na ciebie.
- Kto?
- Jak to kto? - zdziwił się chłopak. - Rada!
- Teraz? - jęknął Potter. - To nie może zaczekać? Nie mam zamiaru użerać się z tymi staruchami.
- Wiesz, że to nie ode mnie zależy - Jonathan wytknął mu język. - A poza tym, płać teraz za brak kontaktu.
- Dzięki, wiedziałem, że zawsze mogę na ciebie liczyć - burknął Connor i skierował się na piętro.


    Stanął przed wielkimi dębowymi drzwiami. Pchnął je i wszedł do olbrzymiego pomieszczenia z jednym szerokim stołem pośrodku. Wokół stołu porozstawiane były krzesła, a na niektórych siedziało czworo starszych wiekiem czarodziei. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Gdy wszedł podnieśli głowy i mierzyli go wzrokiem. Jeden z mężczyzn wskazał mu krzesło, na którym Connor usiadł. Panowała cisza jak makiem zasiał. Szesnastolatek patrzył na nich bez emocji, ale w myślach wygłaszał o nich niezbyt przychylne opinie. „Jak ja nienawidzę tych staruchów. Ludzie w ich wieku powinni raczej zajmować się ogródkiem, a nie decydować o losach Cieni”. Jednakże Rada Cieni istniała od zawsze i szesnastolatek nic nie mógł na to poradzić. To do niej należało oddawanie władzy nad miastem i bractwem Cieni w dobre ręce, gdy obecny władca rezygnował ze stanowiska lub umierał. Oni również rozpatrywali wszystkie za i przeciw potencjalnych kandydatów. Aby zostać przywódcą trzeba było uzyskać pozytywny głos co najmniej trójki z nich. Również bez ich zgody nie mogła się odbyć żadna reforma w szkoleniu uczniów oraz Cienie nie mogły otwarcie włączyć się do wojny. Odkąd tylko Connor został przywódcą bractwa darł z nimi koty. Oni uważali go za młodego, niedoświadczonego oraz niebezpiecznego dzieciaka parającego się czarną magią. On zaś twierdził, iż są za starzy, aby cokolwiek mogło od nich zależeć oraz nie nadążają za zmianami, jakie zaistniały na świecie. Gdyby to od nich zależało, nigdy nie zgodziliby się, aby to właśnie on objął funkcję przywódcy. Ale Connor zjednał sobie poparcie ludzi z całego miasta, więc Rada Cieni, nie chcąc stracić twarzy i narazić się na nieprzychylne opinie na swój temat, musiała zaakceptować jego kandydaturę.

- Cieszymy się, że plotki o pańskiej śmierci, były tylko plotkami, panie Potter - odezwała się pomarszczona jak suszona śliwka kobieta.
- Dziękuje, pani Mifune - uprzejmie odparł chłopak. Postanowił, że nie będzie wchodził z nimi w zbędne dyskusje. Niech mówią, co mają do powiedzenia, a potem wynocha.
- Zebraliśmy się tu dzisiaj, aby omówić tą nieprzyjemną dla nas sytuację - chudy mężczyzna w jaskrawopomarańczowej tiarze zabrał głos. Connor zawsze się dziwił, jak to się dzieje, iż ten facet bez przeszkód porusza się po ziemi. Sprawiał wrażenie, że byle podmuch jest w stanie sprawić, że będzie fruwał.
- Tak - otyła staruszka wychyliła się na krześle. Włosy miała upięte w kok, a na policzku widniał olbrzymi czyrak. Connor nigdy nie patrzył jej w twarz podczas rozmowy z obawy, że puści pawia, gdy tylko to uczyni. - Chcielibyśmy się dowiedzieć, co się z panem działo, panie Potter. Jak przeżył pan tą katastrofę w jaskini?
- Normalnie - odparł Potter ze znudzeniem. - Podczas gdy jaskinia zaczęła się walić wydostałem się na powierzchnię tajnym wyjściem, które znalazłem.


    Connor kłamał przed nimi bez mrugnięcia okiem. Obiecał przecież Silvestrowi, że nikt się o nim nie dowie.

- Jednakże... - odezwał się cichy głos. Należał do łysego mężczyzny o lisich oczach, który chytrze się uśmiechał. Chłopak zawsze podejrzewał, że ten facet ma niejedną rzecz za uszami. - Z tego co mówiła panienka Azami był pan ciężko ranny. Tymczasem siedzi pan przed nami, a ja nie widzę żadnych poważnych urazów.
- Tuż w pobliżu był niewielki obóz druidów. Jeden z nich wyszedł złowić ryby na kolację i znalazł mnie nieprzytomnego. Zaniósł do obozu, a tamtejsi uzdrowiciele pomogli mi wrócić do zdrowia.
- Ach tak - chudy staruszek odsłonił pożółkłe zęby. - Miał pan wielkie szczęście, panie Potter. Był pan na skraju życia i śmierci i akurat w pobliżu obozowali druidzi. Zaiste, wielkie szczęście.
- Sugeruje pan coś, panie Inuzuki?
- Ja? - staruszek udał zdziwienie, a potem się uśmiechnął. - Ależ skąd, panie Potter.
- Dobrze, ani my nie mamy czasu na podchody, ani pan, panie Potter - głos zabrała otyła kobieta. - Zapytam wprost. Czy został pan pojmany przez wroga i w zamian za informację zwrócili panu wolność?
- Pewnie - Connor uniósł drwiąco usta. - Voldemort chciał wyciągnąć ze mnie, czy jadłem w dzieciństwie warzywa i piłem mleczko. Odpowiedziałem, że owszem piłem mleczko, ale warzywka są blee. W zamian torturował mnie przed dwa tygodnie gotowanymi brokułami i szpinakiem.
- Proszę o zaniechanie drwin panie Potter - otyła staruszka wysunęła ostrzegawczo palec.
- Na głupie pytania odpowiadam tylko głupimi odpowiedziami, pani Tsurimi.
- Został pan pojmany czy nie? - człowiek o lisich oczach ponowił pytanie koleżanki.


    Connor zaśmiał się w myślach nad głupotą tej czwórki, ale odpowiedział poważnie.

- Nie.
- I nie wyjawił pan o nas wrogowi żadnych informacji?
- Nie.
- Może pan dać na to Słowo Czarodzieja?
- Wam chyba naprawdę się nudzi, prawda? - Connor nie mógł się powstrzymać od drwin. - Tworzycie teorie wyssane z palca, a potem oczekujecie, że będę się przed nimi bronił, wykorzystując jedną z najstarszych przysiąg czarodziejskich?
- Jeżeli jest faktycznie tak jak pan mówi, to chyba nie jest żaden problem, prawda? - łysiejący mężczyzna pozwolił sobie na surowszy ton. - Niech pan nie zapomina, że Rada może w każdej chwili pozbawić pana funkcji dowódcy Cieni i Tytanu. Zalecałbym więc, aby okazał pan przysługujący nam szacunek.


    Chłopak miał wielką ochotę powiedzieć mu prosto w twarz, co myśli o przysługującym im szacunku, ale się pohamował. Zamiast tego wyciągnął swoją różdżkę i rzekł:

- Oczywiście, panie Kashiko - wyczarował mały okrąg z ognia i włożył tam rękę. - Ja, Connor Potter, syn Jamesa Pottera, przywódca bractwa Cieni oraz władca miasta Tytan, daję słowo, iż nie zostałem pojmany przez popleczników Lorda Voldemorta, a tym samym nie wyjawiłem mu żadnych informacji o bractwie Cieni i mieście Tytan. Jeżeli słowo moje jest kłamstwem, niech w tym momencie opuści mnie cała magia, a sprawiedliwy ogień niech strawi me ciało.
    Ogień przez chwilę się wzmógł, a potem okrąg zniknął. Connor cofnął rękę i schował różdżkę. Zmierzył wzrokiem członków Rady, prócz grubej kobiety z czyrakiem na policzku, by po chwili rzec:

- Zadowoleni?
- Wygląda na to, że pan nie kłamie, panie Potter - podsumowała pomarszczona staruszka. - Przejdźmy zatem do kolejnej kwestii.
- Jeszcze coś? - mruknął Potter niechętnie.
- Tak, panie Potter - powiedziała kobieta. - Dostaliśmy informację, że przyprowadził pan ostatnio do naszego miasta Albusa Dumbledore'a, a także zobowiązał się pan do wysłania kilkunastu członków Cieni, aby chronili Szkołę Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Czy to prawda?
- No - rzucił Connor bezczelnie, myśląc co dzisiaj przekąsić na kolację.
- Jak pan zapewne wie, obcym nie wolno przekraczać bram miasta bez wyraźnego zezwolenia Rady. Co więcej, nie wolno im nawet wiedzieć o istnieniu Tytanu i Cieni. Pan nie dość, że powiedział panu Dumbledore'owi o naszych sekretach, to jeszcze miał pan czelność go tu zaprosić. Jak pan to wyjaśni?
- Ten sam regulamin, który mi pani przedstawiła mówi też o tym, że przywódca Cieni ma prawo zapoznać osoby z zewnątrz z istnieniem organizacji, jeżeli Tytan i Cienie odniosą z tego jakieś korzyści oraz gdy przywódca będzie miał pewność, iż gość nie zdradzi naszych tajemnic. Albus Dumbledore złożył mi przysięgę, że wszelkie informacje zachowa dla siebie. A jeśli chodzi o korzyści, to zyskaliśmy nowych sojuszników oraz dostęp do wszystkich informacji o Voldemorcie, jakie posiada Zakon.
- Jednakże nie skonsultował pan tego z nami! - huknął łysiejący mężczyzna.
- Bo nie musiałem! - odwarknął Connor. - Nigdzie nie ma zapisane, że mam się was pytać o pozwolenie w sprawie każdej decyzji, którą zamierzam podjąć. To była moja samodzielna decyzja i jeżeli coś się stanie, to biorę na siebie całą odpowiedzialność. Wy się lepiej zajmijcie szukaniem odpowiedniego dla siebie miejsca na cmentarzu, a nie wynajdowaniem problemów na siłę!
- Zapomina się pan, panie Potter! - fuknęła z oburzeniem pomarszczona kobieta.
- Mówię tylko, jak jest - syknął chłopak. - Cały czas wtrącacie się w nie swoje sprawy. Nie wiem czy wiecie, ale Rada Cieni została stworzona, aby doradzać i wspierać władcę w jego obowiązkach. Doradzać i wspierać, a nie mu rozkazywać. Jeżeli sodówa aż tak uderzyła wam do głowy, to może czas pomyśleć o wycofaniu się?
- Nie powiem, komu z tutaj obecnych, jak to pan się wyraził „sodówa” uderzyła do głowy - rzucił pan Kashiko uśmiechając się złośliwie. - Chcemy tylko, aby pan wiedział, że już od dłuższego czasu nie podobają nam się pańskie metody i decyzje. Rada poważnie się zastanawia, czy nie oddać pana stanowiska komuś bardziej kompetentnemu.


    Zapewne sądził, że przestraszy tym chłopaka i zmusi go do pokory, ale się przeliczył. Zamiast strachu Connor poczuł rozbawienie. Kąciki ust drgały mu coraz silniej, aż w końcu nie wytrzymał i zaśmiał im się w twarz. Śmiał się tak długo, że cała czwórka zapłonęła wściekłością. Bezczelność chłopaka przekraczała wszelkie granice.

- Ależ proszę bardzo, usuńcie mnie, nawet teraz - powiedział Connor, gdy jako tako się uspokoił. - Jestem tylko ciekaw, jak wytłumaczycie się mieszkańcom Tytanu z waszej decyzji. Rada może usunąć dotychczasowego przywódcę jedynie wtedy, gdy udowodni mu, iż działa na szkodę bractwa i miasta. Jakie argumenty zamierzacie podać, hmmm? To, że sprawiłem, iż Cienie wyszli z ukrycia i zaczęli liczyć się na świecie? Że wróg drży na sam dźwięk nazwy naszej organizacji? Że nie ma odwagi, aby otwarcie zaatakować miasto? Że sprawiłem, iż bractwo zyskało sojuszników w postaci Zakonu Feniksa i samego Albusa Dumbledore'a? O tak -głos Connora do cna był przesiąknięty ironią i sarkazmem. - Jestem pewien, że mieszkańcy zgodzą się z wami, iż działałem na szkodę Cieni. Jeżeli mnie usuniecie, to sami podpiszecie na siebie wyrok. Obywatele oraz członkowie Cieni nigdy wam tego nie darują, uznają was za niekompetentnych i sami będą się domagali, abyście opuścili Radę. To będzie wasz koniec.
- Grozisz nam?! - ryknęła pani Mifune.
- Tylko mówię, co się stanie gdy mnie usuniecie - wzruszył ramionami Connor. - Sami strzelicie sobie w stopę. Nie wierzycie mi? To wyślijcie kilku z waszych tajniaków na ulicę i niech popytają obywateli, co sądzą o mnie, jako przywódcy. Będziecie mieli jasny obraz sytuacji.


    Czworo członków Rady wyglądało, jakby chcieli rozszarpać Pottera na miejscu. Wiedzieli, że chłopak ma rację. Nie raz słyszeli na mieście, jak ludzie o nim rozmawiają. Wszyscy sprawiali wrażenie gotowych pójścia za nim choćby w najczarniejsze czeluście piekieł. Pani Mifune, Tsurimi, Inuzuki oraz Kashiko spojrzeli na siebie i jednocześnie pokiwali głowami. Przegrali tę bitwę. Wstali z zamiarem odejścia, lecz pan Kashiko odezwał się jeszcze:

- Od tej pory Rada będzie miała na pana oko, panie Potter. Będziemy czekać na najmniejszy błąd z pana strony.
    Opuścili pomieszczenie, do którego natychmiast weszli Jonathan i Azami. Rudzielec z miejsca zapytał:

- Czego chcieli?
- Pytali, gdzie byłem po zawaleniu się jaskini oraz czy nie pojmali mnie śmierciożercy.
- A pojmali? - zapytała Azami.
- Jasne, że nie - odparł chłopak. - Znalazł mnie jakiś pustelnik, doprowadził do porządku i wróciłem.
- Mówili coś jeszcze? - pytał Jonathan.
- To co zwykle - westchnął Connor. - Niech pan uważa, panie Potter. Mamy na pana oko, panie Potter. Usuniemy pana ze stanowiska, panie Potter. Takie tam mamrotanie starców.


    Pogadali jeszcze chwilę, aż chłopak stwierdził, że musi się przebrać. Udał się do swojej komnaty, ale drogę zagrodził mu Lou. Uśmiechnął się do Pottera i poklepał go po ramieniu:

- Więc to prawda, że wróciłeś - powiedział chłopak. - Już całe miasto o tym trąbi.
- Świetnie - westchnął Potter. - Brakuje jeszcze transparentu nad bramą. „Witamy w domu, panie Potter„.
- Cóż, właściwie - Lou chrząknął, a Connor otworzył szeroko oczy.
- Tylko mi nie mów, że chcą to zrobić.
- Jasne, że nie - roześmiał się Lou. - Żartowałem.
- To dobrze - odparł Potter. - Jakby ktoś odwalił takie coś, miałby nocne warty do końca roku.


    Chłopaki pogadali jeszcze chwilę, a potem każdy poszedł w swoją stronę. Lou przechodząc obok Azami i Jonathana powiedział do nich:

- Zniszczcie ten transparent.
***
    Na Grimmauld Place każdy zajmował się swoimi sprawami. Ron i Hermiona kłócili się o niedrobione prace wakacyjne tego pierwszego. Rudzielec zupełnie nie rozumiał, dlaczego Hermiona się wścieka, przecież do końca wakacji został jeszcze tydzień. Hermiona zaś twierdziła, że Ron jest kompletnie niezorganizowany i dobitnie oznajmiła, że nie ma co liczyć na jej pomoc przy wypracowaniach. Ginny, Fred i George grali przy stole w eksplodującego durnia. Pani Weasley krzątała się gdzieś na górze szukając Stworka, a Syriusz z Remusem rozmawiali przyciszonymi głosami. Natomiast Harry i Cassie siedzieli na kanapie i cicho rozmawiali. Dziewczyna była przytulona do brata, a na jej twarzy widniał smutek. Harry głaskał ją po głowie i mówił:

- Przecież możesz przepisać się do Hogwartu. Dumbledore na pewno nie będzie miał nic przeciwko.
- Ale ja nie mogę - żałośnie powiedziała dziewczyna. - To znaczy, chciałabym być blisko ciebie i Connora, ale nie mogę zostawić Jacopo i Franceski. Mam tam przyjaciółki, które na pewno za mną tęsknią. A poza tym nie mogę ot tak rzucić szkoły we Włoszech i przepisać się do Hogwartu. Nie wypada.
- Rozumiem - powiedział Harry. - Też byłoby mi ciężko rezygnować ze wszystkiego i zaczynać od nowa.
- I co ja mam robić? - dziewczyna zapytała takim tonem, jakby miała się popłakać.
- Cassie, przecież nie rozstajemy się na zawsze - Harry próbował jakoś pocieszyć dziewczynę. - Będziemy pisać do siebie listy, a na święta przyjedziesz do nas.
- Ale do świąt jest jeszcze kupa czasu - zaprotestowała.
- Zobaczysz, zleci tak szybko, że nim się obejrzysz znowu będziesz musiała znosić wybryki moje i...


    Harry gwałtownie umilkł, a Cassie zesztywniała. Oboje byli teraz myślami przy nieobecnym bracie. Harry, po otrzymaniu wiadomości o tym, że żyje nie miał już z nim kontaktu, a mijały prawie dwa tygodnie. Wiedział, że nic mu nie grozi, lecz uczucie niepokoju wciąż w nim siedziało. Cassie również cały czas się zamartwiała. Jonathan, który przychodził na jakiś czas do domu przekonywał ją wówczas, że wszystko będzie dobrze, lecz i on był coraz bardziej nerwowy. Cassie przypomniała sobie jak rozmawiała z rudzielcem na temat Connora.
***

- Zobaczysz, że wejdzie tu w najmniej spodziewanym momencie i zacznie wszystkich rozstawiać po kątach - powiedział Jonathan do siedzącej przed nim dziewczyny.
- Chyba długo się znacie, prawda? - Cassie spojrzała na rudzielca.
- Odkąd byliśmy już na tyle rozwinięci umysłowo, by podczas zimy, sikając wypisywać nasze imiona na śniegu - wyszczerzył się chłopak, a Cassie parsknęła.
- Opowiesz mi coś o nim? - zapytała. - Tak naprawdę niewiele o nim wiem.
- Skoro on sam nic wam nie powiedział, to ja tym bardziej nie mogę - powiedział chłopak, już poważnie. - Mogę ci jedynie powiedzieć, że pod zimną maską drania i zbira, kryje się wrażliwy chłopak o lwim sercu. Jeżeli jesteś jego przyjacielem, to w każdej chwili możesz liczyć na jego pomoc i radę. Jeżeli jesteś jego wrogiem, cóż, w takim razie masz przesrane.
- Czasami jak na niego patrzę, to przechodzą mi ciarki. Gdy pierwszy raz go ujrzałam to myślałam, że zaraz zacznie rzucać w nas Avadami.


    Jonathan lekko się uśmiechnął.

- Życie ostro dało mu w kość - odparł. - Ukrywa zatem swoje uczucia i udaje zimnego drania, bo tak mu jest łatwiej. Nie przywiązuje się do nikogo, ale zna znaczenie słów takich jak przyjaźń, miłość czy lojalność. On was kocha, ciebie i Harry'ego, chociaż tego nie okazuje.
- Obiecasz mi coś? - zapytała Cassie.


    Jonathan lekko się zdziwił, lecz kiwnął głową. Cassie zaczęła:

- Kończą się wakacje, a ja niedługo wyjadę, podobnie jak Connor. O Harry'ego się nie martwię, bo wiem, że w Hogwarcie będzie chronił go Dumbledore. Ale on. Obiecaj mi, że będziesz miał go na oku. Że nie pozwolisz mu na nic głupiego. Nie chcę go stracić.
    Jonathan podszedł do Cassie i położył jej obie ręce na ramieniu. Spojrzał głęboko w jej orzechowe oczy i powiedział:

- Obiecuję.
***
    Cassie otrząsnęła się ze swych wspomnień i wróciła do rzeczywistości. Nie mogła uwierzyć, jak to się stało, że tak bardzo zżyła się z ludźmi, którzy jeszcze niecałe dwa miesiące temu byli jej zupełnie obcy. Ale tak się stało i Cassandrze odpowiadał ten stan rzeczy. Wiedziała, że oprócz Jacopa i Franceski ma jeszcze na świecie kogoś, na kogo będzie mogła w każdej chwili liczyć. Kogoś, kto wysłucha jej zmartwień i będzie służył dobrą radą. Kto nie pozwoli, by kiedykolwiek stało jej się coś złego. Nadal wtulona w brata przymknęła oczy i oddawała się tej błogiej myśli, gdy nagle drzwi otworzyły się z hukiem i ktoś wrzasnął:

- Koniec trosk ludziska! Wnoszę do tej grobowej atmosfery powiew świeżości!
    Na dźwięk znajomego głosu Harry i Cassie momentalnie wstali z kanapy i odwrócili się. W drzwiach stał nie kto inny, jak Connor Potter, wyszczerzony od ucha do ucha. Cassie natychmiast do niego podbiegła i rzuciła mu się na szyję, prawie zwalając go z nóg. Potter obrócił nią parę razy w powietrzu, śmiejąc się z radosnych pisków dziewczyny. Po chwili dołączył do nich Harry. Cała trójka rechotała nie wiadomo z czego. Ron, Hermiona, bliźniacy, Ginny, Syriusz, Remus i Jonathan, który przybył z Potterem śmiali się patrząc na nich. Bo faktycznie widok był dosyć komiczny. Cała trójka stała w kółku i śmiali się jedno przez drugiego. Gdy szesnastolatek już wyswobodził się z objęć rodzeństwa podszedł do Syriusza, który bezceremonialnie przycisnął go do siebie. Taka reakcja u mężczyzny zdziwiła chłopaka, ale nic nie powiedział. Odpowiedział na uścisk i następny w kolejce był Remus. Gdy w końcu wszyscy ze wszystkimi się wyściskali przybiegła pani Weasley, zwabiona krzykami w sypialni. Widząc Connora powtórzyła gest pozostałych oraz od razu zaciągnęła go do stołu, oferując sycący posiłek. Chłopak nie omieszkał odmówić, a po chwili wszyscy stłoczyli się wokół niego. Pierwsza odezwała się Cassie:

- Nic ci nie jest? Wszystko w porządku?
- W jak najlepszym siostrzyczko - odparł chłopak. - Nigdy nie czułem się tak dobrze.
- Co się z tobą działo? Opowiadaj wszystko - podchwycił żywo Harry.
- Wszystko? - zaśmiał się Connor. - Zadziwiająca żądza wiedzy, jak na piętnastolatka braciszku. Prawdę mówiąc, niewiele tu do opowiadania. Tuż po tym, jak jaskinia zaczęła się walić wyciągnął mnie z niej jakiś człowiek. To był pustelnik mieszkający w pobliskim lesie. Obiecałem mu, że nie będę nikomu o nim mówił, więc wybaczcie. Dość, że poskładał mnie do kupy i trzymał u siebie, aż nie wyzdrowiałem. Podobno wysłał wam list, że nic mi nie jest?


    Harry skinął głową. Connor odetchnął oraz znów zaczął mówić:

- No więc przesiedziałem u niego dwa tygodnie wracając de pełni zdrowia. Niecałe trzy godziny temu pojawiłem się w Tytanie i musiałem wysłuchiwać jaki to ja jestem nieodpowiedzialny, bezczelny i tak dalej. Przebrałem się, trochę odpocząłem i przybyłem tutaj.
- Ale na pewno wszystko w porządku? - martwiła się Cassie.
- Tak na pewno, nie musisz się martwić - odpowiedział Connor. - Co prawda noga jeszcze mnie trochę pobolewa, ale z czasem przejdzie. Ale ten pustelnik wygadywał ciekawe rzeczy. Z jednej strony był to bełkot szaleńca, z drugiej, cóż, poruszył kilka ciekawych kwestii.
- Na przykład? - zapytał Remus.
- Na przykład nasze motywy walki z Voldemortem.


    Kilka osób wzdrygnęło się, słysząc to imię. Nie zdążyli zapytać o nic więcej, bowiem do salonu wkroczył Albus Dumbledore. Widząc Connora uśmiechnął się promiennie. Podszedł do niego.

- Mój dogi chłopcze, to cudownie widzieć cię całego i zdrowego. Wszyscy bardzo martwiliśmy się twoim zniknięciem.
    Gdzieś z ciemnego kąta usłyszeli prychnięcie Snape'a.

- Wszystko ze mną w porządku, proszę pana - odpowiedział chłopak. - Naprawdę nie było powodów do obaw.
- Czy możesz nam opowiedzieć drogi chłopcze, co się z tobą działo?


    Connor westchnął i już któryś raz z kolei rozpoczął opowieść. Gdy skończył odezwał się Snape:

- No i widzisz, Dumbledore. Mówiłem, że nie ma sensu tak się nad nim trząść. Trochę się poobijał i musiał zrobić wokół tego szum, jak to Potter.
- Tak, ja też za tobą tęskniłem, Snape - rzucił Connor z lekkim uśmiechem.


    Severus kolejny raz prychnął i usiadł za stołem. Tymczasem Albus wciąż przepytywał chłopaka:

- Powiesz nam coś więcej o człowieku, który cię uratował? To musi być interesujące.
- Niestety, proszę pana, ale dałem słowo, że będę milczeć na ten temat - odparł Potter, z zadowoleniem obserwując iskierki zawodu w oczach dyrektora. - Nie życzył sobie, bym rozpowiadał o nim na prawo i lewo.


    Dumbledore przypatrywał mu się przez dobrą chwilę. Najpewniej doszedł do wniosku, że chłopak nie powie nic więcej, gdyż westchnął cicho i zajął się innymi sprawami. W międzyczasie Harry szepnął do brata:

- Nie chcę, by zabrzmiało to zbyt nachalnie, ale obiecałeś...
- Że wam o sobie opowiem - przerwał mu szesnastolatek. - Pamiętam, ale poczekajmy, aż wszyscy wyjdą.


    Wybraniec skinął głową i zajął się rozmową z Ronem i Hermioną. Wizyta Dumbledore'a przeciągała się niemiłosiernie, ale w końcu starzec postanowił ich opuścić. Zanim wyszedł zwrócił się do Connora:

- Mogę cię prosić na słowo?
    Gdy znaleźli się w korytarzu, Albus zaczął:

- Jak zapewne pamiętasz chciałem cię prosić o jedną rzecz.
- Słucham – odpowiedział Potter.
- Chodzi o to, że już za kilka dni zaczyna się rok szkolny, a ja nie znalazłem jeszcze nikogo, kto zechciałby nauczać w tym roku Obrony przed Czarną Magią. Może ty byś chciał spróbować?


    Wszystkiego mógł się spodziewać, ale nie tego. Potter patrzył na Dumbledore'a zbity z tropu. Jednak nie namyślał się długo.

- Pan wybaczy, ale sądzę, że to zły pomysł. Po pierwsze, jestem za młody. Po drugie, mam za dużo spraw na głowie, a po trzecie, nie umiem uczyć. Jednakże, skoro pilnie potrzebuję pan jakiegoś kandydata chyba będę mógł pomóc. Znam pewnego człowieka, który z chęcią przystanie na pana propozycję.
- W takim razie przyślij go do mnie, jeśli możesz.
- Oczywiście – chłopak kiwnął głową. - Jutro go o wszystkim powiadomię.
- Dziękuję. Na mnie już czas, do zobaczenia.


    Potter wrócił do towarzystwa. W kuchni zostali tylko Harry, Cassie, Ron, Hermiona, Ginny oraz Remus z Syriuszem. Wszyscy patrzyli na niego wyczekująco. Connor westchnął i stanął przy oknie.

- Obiecałem wam, że poznacie moją historię – zaczął. - Ostrzegam jednak, że o pewnych rzeczach powiem ogólnikowo, gdyż obowiązuje mnie przysięga. Zacznę może od tego, że należę do bractwa Cieni, organizacji która...
- Została założona przez jednego z Pierwotnych, Akashę, w celu ochrony słabszych przed złymi mocami, mająca swoją kwaterę w mieście o nazwie Tytan – przerwała mu Cassie.


    Wszyscy, włączając Connora, popatrzyli na nią zaskoczeni. Dziewczyna widząc, że jest teraz w centrum uwagi zarumieniła się lekko. Pierwszy z szoku otrząsnął się szesnastolatek:

- Skąd ty to wiesz?
- Przeczytałam – odpowiedziała.
- Gdzie?
- W jednej z książek, które kupiłam na Pokątnej. Była w niej wzmianka o Cieniach.


    Connor patrzył przenikliwie w oczy siostry. Po chwili uśmiechnął się pod nosem. „ Cholerna Rada.” myślał „Mają pretensję, że przyprowadziłem Dumbledore'a, a sami dopuścili, by można było o nas przeczytać w pierwszej lepszej książce.” Po chwili znów kontynuował:

- Informację, jakie podała wam Cassie muszą wam wystarczyć. Nie wiem, czy Dumbledore wam to mówił, ale kiedy Voldemort zabił naszych rodziców zostałem oddany pod opiekę do niejakiego Hirohiko. On także był powiązany z Cieniami oraz gdy trochę podrosłem zaczął szkolić mnie na jednego z nich.
    Connor patrzył przez okno i uśmiechał się do swoich wspomnień.
***
    Ośmioletni chłopiec szedł ulicami wielkiego miasta, trzymając za rękę barczystego mężczyznę z krótkimi, czarnymi włosami. Ciepłe, błękitne oczy spoglądały życzliwie na chłopca, a usta, zakryte przez gęstą brodę były rozciągnięte w uśmiechu. Chłopiec z zaciekawieniem obserwował otoczenie, co i rusz otwierając usta, w miarę jak mijali kolejne szyldy sklepów. Nagle wyrwał małą rączkę i pobiegł do żółtego budynku, zachłannie wlepiając wzrok w to, co znajdowało się za szybą. Mężczyzna podszedł do niego i dostrzegłszy obiekt westchnień dziecka, zaśmiał się. Stali przed sklepem cukierniczym, a zza szyby ukazywały się rzędy przeróżnych łakoci. Czekoladowe ciasteczka, pudrowe cukierki, fasolki wszystkich smaków, czekoladowe żaby i wiele, wiele innych. Jednak chłopiec patrzył na maszynę, która służyła do wyrobu waty cukrowej. Podniósł wzrok na mężczyznę i błagalnym głosem zapytał:

- Kupisz mi?
- Niedawno zjadłeś całe opakowanie ciastek i lody – odezwał się zapytany. - Niezdrowo jest tak opychać się łakociami.
- Hirohiko, proszę! – chłopiec zaczął podskakiwać. - To już ostatnie dzisiaj, obiecuję!


    Widząc błaganie w oczach chłopca mężczyzna westchnął i weszli do sklepu. Niski i pulchny jegomość, z małym wąsikiem podniósł wzrok i uśmiechnął się szeroko. Gdy klienci podeszli do lady, zapytał:

- Witam pana Hirohiko i panicza Connora także. Czym mogę służyć?
- Poprosimy watę cukrową , panie Caterham – odpowiedział mężczyzna.
- Służę uprzejmie.


     Po chwili sprzedawca przyniósł żądany towar i wręczył go chłopcu. Gdy Hirohiko spojrzał na rozanieloną twarz Connora zaśmiał się pod nosem i wręczył należność. Wyszli, kierując się w stronę głównej bramy. Chłopiec łapczywie jadł smakołyk, od czasu do czasu spoglądając na mężczyznę. Po kilku minutach wyszli na zieloną równinę, po której biegały różne magiczne zwierzęta. Dzieciak już chciał biec, by oddać się swojemu ulubionego zajęciu, czyli próbie złapania jednego z jednorożców, lecz stanowcza dłoń na ramieniu powstrzymała go.

- Nie dzisiaj – uśmiechnął się Hirohiko. - Dziś chcę ci coś pokazać.
    Przez jakiś czas szli wzdłuż murów, aż nagle skręcili na małą ścieżkę, prowadzącą w góry. Doszli do schodów wykutych w skale. Bez wątpienia prowadziły na sam szczyt góry. Ośmioletni Connor musiał mocno odchylić głowę, aby zobaczyć szczyt. Spojrzał na swojego opiekuna:
 
- Będziemy wchodzić tak wysoko?
    Mężczyzna skinął głową i ruszył do przodu. Po chwili chłopczyk podreptał za nim. Wspinali się dobrą godzinę, aż w końcu chłopiec, łapiąc się za bok wysapał:

- Ja już dalej nie mogę. Kolka mnie złapała.
    Hirohiko wziął go na ręce i posadził sobie na barana. Chłopiec zaśmiał się radośnie i zaczął bawić się jego włosami. Jednak chwilę potem zainteresował go kolorowy motylek, latający nad ich głowami. Connor ze śmiechem próbował go złapać, lecz nic z tego nie wyszło. Hirohiko zaś rzekł:

- Przestań się wiercić, bo zaraz spadniesz.
- Nie spadnę – zapewnił go chłopiec, ale posłuchał polecenia.


    Po długiej i mozolnej wspinaczce stanęli na szczycie góry. Hirohiko postawił Connora na ziemi i podchodząc do krawędzi rzekł:

- Zbliż się chłopcze.
    Młody Potter posłuchał i po chwili zaparło mu dech w piersiach. Jeszcze nigdy nie spoglądał na okolicę z tak wysoka. Las, który rósł tuż przed miastem zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a na horyzoncie majaczyły wysokie górskie szczyty, przykryte śniegiem. Natomiast samo miasto wydało mu się bardzo malutkie. Z tej wysokości wyglądało jak idealne koło o średnicy kilkudziesięciu mil, wypełnione małymi prostokącikami, które tworzyły dachy sklepów i mieszkań. Hirohiko widząc, że udało mu się przyciągnąć uwagę chłopca powiedział:

- Widzisz teraz miejsce, które dla większości z nas jest całym światem. Jak pewnie zauważyłeś, nasze miasto jest twierdzą nie do zdobycia. Nie tylko ulokowane w trudno dostępnym miejscu, ale również ściana górska broni nas przed atakami z dwóch stron. Do Tytanu można wejść i wyjść jedynie od frontu. Nie ma żadnego tylnego wejścia. Aby się tu dostać trzeba najpierw przekroczyć przełęcz znajdującą się między tymi dwoma szczytami – wskazał ręką majaczące w oddali góry. - Następnie przejść przez olbrzymi las, którego bronią różne magiczne stworzenia. Na koniec na wędrowca czeka pięć mil rozległej równiny, na której jest całkowicie odsłonięty. W razie potencjalnego ataku wróg musiałby się nieźle natrudzić, żeby chociażby zbliżyć się do bram. Opowiadam ci o tym przy okazji. Przyprowadziłem cię tu w innym celu, chodź za mną.
    Znowu rozpoczęli wędrówkę między górskimi skałami. W miarę posuwania się naprzód, roślinność coraz bardziej się przerzedzała, aż w końcu szli już tylko po twardej, kamiennej ścieżce. W końcu doszli do celu podróży. Na końcu ścieżki stał mały budynek przypominający kapliczkę. Jednakże w środku nie było niczego oprócz małego piedestału pośrodku oraz ołtarzyka z lewej strony. Hirohiko podszedł do ołtarzyka, na którym znajdował się sporej wielkości wazon. W środku był stos czegoś, co przypominało suche gałązki. Hirohiko zwrócił się do chłopca i rzekł:

- Wiesz jakie mamy jutro święto?
- Samhain – odpowiedział chłopiec. - Święto Duchów.
- Tak – pokiwał głową mężczyzna. - Do tej pory obchodziłeś je tak, jak większość ludzi na świecie. Przebieranki, straszne ozdoby i wywoływanie duchów. Ale już wkrótce będziesz uczęszczał do szkoły, a tym samym będziesz obchodził Święto Duchów jak należy. Obchodzimy je znacznie inaczej niż reszta świata. Podczas gdy dla innych jest to doskonała okazja do psikusów i szaleństw, my w tym czasie przychodzimy tutaj i wspominamy naszych zmarłych przodków. To specjalne gałązki z Zaklętego Drzewa. Opowiem ci o nim kiedy indziej. Jest ich dokładnie tyle, ilu mieszkańców liczy nasze miasto. Po jednej dla każdego. Tuż po zachodzie Słońca każdy mieszkaniec Tytanu przybywa tutaj, aby oddać hołd naszym przodkom, a także tym, którzy polegli w służbie bractwa. To symbol naszej pamięci dla ich heroicznych czynów. Kiedy zapalisz jedną gałązkę, położysz ją na tym piedestale, a także z całego serca zapragniesz zobaczyć się ze zmarłym członkiem rodziny lub przyjacielem, ukaże ci się jego duch, aby wesprzeć cię w żałobie oraz pomóc pogodzić się z jego śmiercią. Ludzie najczęściej rozmawiają ze swoimi bliskimi w Święto Duchów, ale to działa w każdy inny dzień. Jednakże jedna osoba może zapalić gałązkę tylko raz w roku. Gdy wszyscy już odejdą, ja zostaję tutaj i wspominam mojego zmarłego syna. Był wspaniałym wojownikiem – Hirohiko zdawał się zapomnieć o obecności Connora i mówił wpatrując się w dal. - W szkole osiągał same najlepsze stopnie, a następnie został nawet kapitanem własnej jednostki. Jego talenty zostały bardzo szybko zauważone przez Radę. Dostawał coraz trudniejsze zadania, aż w końcu on i jego jednostka musieli wykraść tajne dokumenty z twierdzy Grindelwalda. Pochwycili go i dostał się do niewoli. Przez sześć dni był torturowany i dręczony psychicznie oraz fizycznie, ale nic nie powiedział. W końcu jeden z siepaczy Grindelwalda, wściekły za to, że nic nie udało mu się z niego wyciągnąć odciął mu język i wydłubał oczy. Mój syn wykrwawił się na śmierć, a jego ciało znaleźliśmy kilka dni później. Od tego czasu przychodzę tutaj z nadzieją, że objawi mi się częściej niż tylko jeden raz w roku. Miałbym mu tyle do powiedzenia – Hirohiko zamknął oczy i westchnął. - Kiedy Albus powierzył mi pieczę nad tobą bardzo się ucieszyłem. Pomyślałem sobie, że to mój syn sprowadził cię do mnie, abyś pomógł mi pogodzić się z jego śmiercią. Przysiągłem sobie, że wychowam cię na porządnego mężczyznę, że będę cię chronił tak długo jak tylko zdołam, abyś mógł zakosztować życia, którego nie mógł doświadczyć mój syn. Niczego ci nie odmawiałem i zawsze traktowałem cię pobłażliwie. Zapewne zastanawiasz się, dlaczego ci to mówię. Prawda jest taka, że się boję. Boję się, że gdy pójdziesz do szkoły i zaczniesz szkolić się na Cienia, to pewnego dnia spotka cię to samo, co spotkało mojego syna. Mówię ci to, ponieważ chcę żebyś wiedział, iż mimo braku więzów krwi, traktuję cię jak mojego własnego syna. Zawsze możesz na mnie liczyć. Ze wszelkich sił będę się starał zastąpić ci ojca, którego nigdy nie miałeś. 
 
    Mężczyzna po chwili zmarszczył brwi i spojrzał tam, gdzie jeszcze kilka minut wcześniej stał Connor. Jednak po chłopcu nie było ani jednego śladu. Usłyszał krótki śmiech i ze zmarszczoną twarzą wyszedł z kaplicy. Zobaczył jak chłopczyk podrzuca do góry kamyki, potem wyciąga rękę zamieniając je w płatki śniegu. Hirohiko zmarszczył brwi:

- Magia bezróżdżkowa w tak młodym wieku? - mruknął do siebie. - Dziwne, bardzo dziwne.
     Przez chwilę patrzył na wyczyny chłopca, a potem krzyknął:

- Connor!
    Ośmiolatek odwrócił się do niego z przerażeniem w oczach. Spodziewał się, że mężczyzna będzie zły z powodu tego, że gdy tamten prowadził swój monolog, wymknął się cichaczem. I faktycznie, gdy Hirohiko podchodził, jego twarz nie była zbyt przyjazna.

- Można wiedzieć, dlaczego się wymknąłeś kiedy mówiłem?
- No bo... - chłopiec przestępował z nogi na nogę. - Chciało mi się siku, o!
- Ach tak?
- Tak – zapierał się Potter.
- I sikałeś tyle czasu?


    Potter uśmiechnął się słodko i kiwnął głową. Kącik ust Hirohiko drgnął, ale dalej utrzymywał poważny wyraz twarzy. Mężczyzna rzekł:

- Wracamy do domu.
    Zejście z góry było łatwiejsze niż wspinaczka na nią. Jednak w połowie drogi Hirohiko poczuł, że chłopiec ciągnie go za rękaw:

- Co jest? - zapytał.
- Skaleczyłem się – odpowiedział Potter, pokazując mu krwawiącą nogę. - O te ostre kamienie.
- Nic ci nie będzie – powiedział Hirohiko.
- Ale mnie boli – mówił Potter. - Nie mogę chodzić.
- Przecież to tylko zadrapanie!
- Sam mówiłeś, że każdą, nawet najniewinniej wyglądającą ranę należy traktować poważnie – odparł Connor. - No więc traktuje ją poważnie.
- No i czego ode mnie oczekujesz?


    Connor udawał, że się zastanawia, a potem wyciągnął ręce z uśmiechem. Hirohiko westchnął odczytując niemą prośbę chłopca. Podniósł go i znów posadził sobie na barana. Gdy zeszli już z góry i kroczyli po równinie mężczyzna powiedział:

- Jak chciałeś, bym cię poniósł wystarczyło poprosić. Nie musiałeś symulować, że nie możesz chodzić.
- Nie zgodziłbyś się.
- Zapewne – odparł Hirohiko. - Jutro zaczynasz naukę w szkole. Daj z siebie wszystko, dobrze?
- Jasne – odparł Connor z entuzjazmem, lecz po chwili zmarszczył brwi i powiedział. - Pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Kupisz mi jeszcze jedną watę.


    Mężczyzna westchnął, a Connor zaśmiał się i obejmując szyję mężczyzny, wtulił twarz w jego włosy.
***

- Taki właśnie był Hirohiko – Connor rozejrzał się po twarzach obecnych. Każdy słuchał go z uwagą. - Zawsze miły, przyjacielski i pomocny. Nigdy nie odmawiał mi niczego. Złośliwi uważali, że przez jego rozpieszczanie wyrosnę na rozkapryszonego lalusia, któremu wszystko będzie trzeba podsuwać pod nos. Potem rozpocząłem edukację w szkole. Nie miałem większych trudności. Spokojnie przechodziłem kolejne etapy treningu, aż w końcu byłem gotowy, aby zdać końcowe egzaminy. Po zaliczeniu, Hirohiko zabrał mnie na wycieczkę do mugolskiego miasta. Byliśmy w wesołym miasteczku, w kinie, w galerii i w wielu innych miejscach. A potem – twarz Pottera stężała. Przymknął oczy i wyszeptał. - Potem wszystko się zmieniło.

***

    Szli ścieżką wiodącą przez las w stronę Tytanu. Mężczyzna cicho pogwizdywał i zerkał ukradkiem na chłopca. Nauczyciele rozpływali się nad talentem Pottera, a także przepowiadali mu wspaniałą przyszłość w bractwie. Hirohiko, który słyszał wszystkie pogłoski o opiniach nauczycieli pękał z dumy i w nagrodę zabrał Connora do Jokohamy, aby chłopak mógł się wyszaleć. Odwiedzili wszystkie atrakcje, jakie tylko miasto mogło im zaserwować, a gdy oboje byli wycieńczeni pozwolili sobie wolnym krokiem wrócić do domu. Chłopiec natomiast bawił się różdżką, którą niedawno otrzymał. Z uśmiechem na ustach obserwował, jak z jej końca wytryskują różnokolorowe iskierki. Ze śmiechem celował w małe kamyki i gałązki sprawiając, że te wpadały do jego otwartej dłoni. Nagle poczuł jak Hirohiko chwyta go za ramię. Twarz mężczyzny stała się czujna i rozglądał się niepewnie dookoła. Nachylił się do chłopca i wyszeptał:

- Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie. Kiedy powiem już, masz natychmiast biec w kierunku miasta, zrozumiałeś?
    Chłopiec kiwnął głową przerażony. Nie wiedział, co się dzieje, ale poważna twarz mężczyzny zdradzała, że ten nie żartuję. Hirohiko niepostrzeżenie wyciągnął różdżkę. Błyskawicznie się odwrócił i rzucił zaklęcie wybuchające przed siebie, jednocześnie krzycząc:

- Już, biegnij!
    Connor pognał przed siebie. Za sobą słyszał jakieś krzyki, huki i przekleństwa. Nie zatrzymując się, odwrócił się przez ramię i zobaczył, jak Hirohiko walczy z trzema postaciami w czarnych szatach. Zatrzymał się chcąc mu pomóc, ale usłyszał jego krzyk:

- Nie zatrzymuj się, tylko biegnij! Poradzę sobie!
    Jeden z zakapturzonych napastników rzucił się za nim. Jak na złość zaczęło padać, przez co chłopiec ślizgał się na liściach, leżących na ścieżce. W końcu nie utrzymał równowagi i runął na plecy z głośnym plaśnięciem. Zakapturzona postać zaśmiała się i wyciągnęła różdżkę. Był to mężczyzna w średnim wieku z paskudną szramą, przechodzącą mu od lewego policzka wzdłuż szyi. Patrząc na chłopca, wykrzywił usta w pogardliwym uśmiechu i już wypowiadał formułkę zaklęcia, gdy ciszę przerwał świst miecza. Przez chwilę w oczach mężczyzny pojawiło się zdumienie, a potem osunął się bez życia na ziemię. Hirohiko stanął przed chłopcem i powiedział:

- Schowaj się!
    Chłopiec ukrył się za wielkim dębem, rosnącym nieopodal i obserwował, co dzieje się na ścieżce. Dwóch zakapturzonych mężczyzn atakowało równocześnie, ale z marnym skutkiem. Hirohiko dzielnie się bronił i posyłał w ich strony różnorakie klątwy. Ale przez nieuwagę potknął się o kamień leżący na ścieżce i na moment stracił równowagę. Ta chwila wystarczyła napastnikom. Zielony promień ugodził mężczyznę w pierś. Connor patrzył na to rozszerzonymi oczami, ze strachu niezdolny chociażby kiwnąć palcem. Jeden z zakapturzonych zauważył go i podniósł różdżkę, ale drugi go zatrzymał:

- Daj spokój, przecież to dziecko!
- No i? - warknął jego towarzysz. - Widział nasze twarze!


    Już wypowiadał zaklęcie, ale znów powstrzymała go ręka kolegi.

- Nikomu nic nie powie. Chodź, zwijamy się stąd.
- Czarny Pan mówił, byśmy nie mieli litości! - krzyknął tamten.
- Czarnego Pana już nie ma – spokojnie odpowiedział jego mężczyzna. - Przepadł wiele lat temu. Zostaw tego chłopca.


    Drugi śmierciożerca warknął i opuścił różdżkę. Splunął jeszcze na ciało Hirohiko i odszedł. Jednak ten, który powstrzymywał towarzysza nie ruszył się z miejsca i wpatrywał się w przerażonego Pottera. Po chwili westchnął i powiedział do niego:

- Przykro mi mały.
    Po czym odwrócił się, by odejść. Dwójka śmierciożerców zniknęła z głośnym trzaskiem, a Connor na drżących nogach podszedł do leżącego Hirohiko. Klęknął obok niego i rzekł cichym głosem:

- Hej, już sobie poszli. Możesz wstać.
    Ale ciało mężczyzny pozostawało nieruchome. Chłopiec bezskutecznie szarpał go za ramię. Mężczyzna ani drgnął. Deszcz, padający na twarz Connora mieszał się ze łzami wypływającymi z jego oczu. Nagle ramiona chłopca zadrżały, a on sam zaniósł się płaczem, gdy dotarła do niego brutalna prawda. Ściskając martwe ciało Hirohiko, przez łzy błagał go, by w końcu się obudził, lecz bezskutecznie. Błękitne oczy, w których jeszcze kilkanaście minut temu paliły się wesołe błyski, były teraz puste i bez wyrazu.
***
    Szesnastolatek patrzył się w okno zaciskając kurczowo ręce na parapecie. Poczuł jak ktoś obejmuje go od tyłu. Odwrócił się i zobaczył twarz Cassie, która patrzyła na niego zmartwionym wzrokiem. Przyciągnął ją do siebie i wtulił twarz w jej włosy. Reszta patrzyła na to w milczeniu. Ron i Hermiona byli bladzi i poruszali się niespokojnie, patrząc ze współczuciem w twarz Pottera. Natomiast Harry mimowolnie przypomniał sobie śmierć Cedrika na cmentarzu. Jak przez mgłę zobaczył jego martwe ciało i szyderczy uśmiech Voldemorta. Po dłużej chwili szesnastolatek znowu zaczął:

- Wyrzucałem sobie, że wtedy stałem jak ta pokraka zamiast próbować mu pomóc. Byłem najlepszym uczniem w szkole, umiałem się bić, a jednak stałem przerażony i niezdolny się poruszyć. Znaleźli nas inni członkowie bractwa, którzy zostali zaalarmowani przez hałasy dobiegające z głębi lasu. Przenieśli ciało Hirohiko do Tytanu i następnego dnia odbył się pogrzeb. A ja? Ja zamknąłem się w swoim pokoju i nie wychodziłem z niego przez tydzień. Ciągle widziałem twarze tych, którzy pozbawili go życia. Obiecałem im, że pewnego dnia ich dopadnę. Zacząłem pilniej uczyć się wszystkich zaklęć. Nawet tych, których nie było w programie nauczania. Przeglądałem wszystkie księgi w bibliotece szukając czegoś, co mogłoby pomóc mi w walce z nimi. Uczyłem się Zaklęć Niewybaczalnych, przyprawiając tym samym o zawał wszystkich mieszkańców miasta. Przez cztery lata miałem tylko jeden cel w życiu. Znaleźć tych drani i z satysfakcją patrzeć jak uchodzi z nich życie. W międzyczasie poznałem Jonathana. Od razu znaleźliśmy wspólny język. Gdy miałem 13 lat, los w końcu dał mi szansę. Spotkałem jednego z nich całkowicie przypadkowo. Tego, który przekonywał towarzysza, aby darował mi życie. Śledziłem go i gdy w końcu doszło do spotkania, bez wahania wbiłem mu miecz w gardło. Popatrzył na mnie bez wrogości w oczach, chyba mnie poznał, bo nawet lekko się uśmiechnął. A ja stałem nad jego truchłem nie czując nic. Ani przerażenia, ani żalu, ani wyrzutów sumienia. Czułem się jak człowiek bez duszy. Drugiego spotkałem kilka lat później. Kiedy wydawało się, że moja zemsta jest już dopełniona i będę mógł zaznać spokoju, dowiedziałem się o powrocie Voldemorta i śmierciożerców. Przez tą dwójkę znienawidziłem ich wszystkich. Od tej pory, jak tylko widzę kogoś z mrocznym znakiem na ramieniu nie potrafię się powstrzymać. Nie mam dla nich żadnej litości. To koniec. Oto cała historia Connora Pottera, którą tak usilnie staraliście się ze mnie wydusić.
    Potter w końcu skończył mówić. Rozejrzał się po twarzach obecnych z niepewnością, jakby obawiając się, że każdy będzie patrzył na niego jak na mordercę bez skrupułów. Widząc, że każdy rozumie jego zachowanie powiedział:

- Remusie, pamiętasz jak zapytałeś mnie skąd wiem, że jesteś wilkołakiem? Łapa zasugerował wtedy, że użyłem legilimencji i wdarłem ci się do umysłu.
- Tak, pamiętam – odparł Remus.
- Tak naprawdę dowiedziałem się tego od Moody'ego, gdy po mnie przyszedł. Gadałem z nim i niechcący wypsnęło mu się coś o twojej przypadłości. Nie użyłem na tobie legilimencji.
- Dobrze wiedzieć – odpowiedział Remus.

- Opowiedziałem wam o sobie wszystko. Bardzo was proszę, byście nikomu o tym nie mówili. Miałbym poważne kłopoty, gdyby się wydało, że rozmawiałem z kimś o bractwie i mieście.
    Kiwnęli głowami. Widząc, że to koniec zwierzeń, młodzież zaczęła opuszczać pomieszczenie. Harry wspiął się po schodach i wszedł do swojego pokoju. Myśląc o wszystkim, czego się dziś dowiedział, zapadł w głęboki sen.



____________

To już ostatni z tzw. Connorowych rozdziałów, więc jeżeli ktoś miał już dosyć tego, że Connor pojawia się zbyt często może odetchnąć z ulgą. Kolejne rozdziały będą już poświęcone Harry'emu. Co prawda, najstarszy Potter będzie przewijał się przez opowieść, ale już z mniejszym natężeniem niż do tej pory :) Mam jeszcze zamiar dokładniej przedstawiać przygody Connora, ale o wiele, wiele później :) Informuję też, że kolejny rozdział pojawi się dopiero za dwa tygodnie, ponieważ w przyszłą sobotę mam wesele i nie będę miał czasu, by coś stworzyć. Wybaczcie też za ewentualne literówki, ale jestem tak padnięty, że nie sprawdzałem zbyt dokładnie tekstu :) Do usłyszenia za dwa tygodnie :)
Mrs Black bajkowe-szablony