Harry stał przed głównym wejściem
do zamku coraz bardziej wściekły. Patrzył przed siebie wściekłym
wzrokiem i mruczał pod nosem przekleństwa pod adresem Aidana.
Mężczyzna kazał mu stawić się o czwartej rano przed głównym
wejściem. Harry, nie chcąc podpadać nauczycielowi już pierwszego
dnia, z trudem zwlókł się z łóżka i skierował się na miejsce
spotkania. Tymczasem mijała już godzina szósta, a po nauczycielu
nie było żadnego śladu. Powoli korytarze oraz główny hol zaczęły
zapełniać się uczniami śpieszącymi na zajęcia, a on stał tam
jak kołek, nie wiedząc czy czekać dalej, czy olać to wszystko.
Niektórzy rzucali mu zaciekawione spojrzenia, inni byli rozbawieni,
jeszcze inni nie kryli swojej pogardy. Harry nie zwracał na nich
uwagi. Gdy zegar wiszący nad drzwiami wskazał pół do siódmej,
Harry już chciał wrócić do pokoju, ale zobaczył Aidana
schodzącego po schodach. Widok mężczyzny sprawił, że Potterowi
krew zagotowała się w żyłach. Tamten, jak gdyby nigdy nic,
kierował się do niego wolnym krokiem z uśmiechem zajadając się
jabłkiem. Stanąwszy naprzeciwko Pottera powiedział:
- No i jak? Gotowy na pierwszy dzień
nauki?
- Tak – odparł Harry przez zaciśnięte
zęby. - Można wiedzieć, dlaczego musiałem tu stać przez dwie i
pół godziny?
- Wybacz mi, Harry – powiedział
mężczyzna, choć ton jego głosu wskazywał, iż wcale nie żałuje
swojego spóźnienia. - Po prostu mi się zaspało.
Potter miał ochotę udusić go na
miejscu. Tymczasem Aidan rzucił ogryzek do pobliskiego kosza na
śmieci oraz gestem pokazał Harry'emu, aby poszedł za nim. Wyszli
przez dębowe wrota i stanęli na małym, kamiennym dziedzińcu.
Kamienne posągi, przedstawiające bliżej nieokreślone postacie,
stały po obu stronach dziedzińca. Przechodząc między nimi, Harry
miał wrażenie, że każdy z tych kolosów bacznie go
obserwuje. Przeszli przez małą bramę, następnie pokonali
drewniany mostek i skręcili ścieżką w lewo, która prowadziła
między dwa średnich rozmiarów pagórki. Podczas marszu Aidan
mówił:
- Zmierzamy właśnie do małej osady,
położonej zaraz za tymi pagórkami. Zjemy tam śniadanie, a potem
pójdziemy na plac, aby sprawdzić twoje umiejętności bojowe.
Walczyłeś kiedyś bez użycia różdżki?
- W sensie pięściami?
- To też – przytaknął mężczyzna.
- Chociaż bardziej chodziło mi o miecz.
- Jeśli chodzi o walkę mieczem, to
wiem jedynie, którą stroną go trzymać.
- Zawsze coś – mruknął Aidan. - A
walka wręcz?
- Znam kilka sztuczek. Dosyć
przydatnych – odparł Potter.
- Zobaczymy – powiedział Aidan. -
Spójrz, oto Dębowa Dolina.
Weszli właśnie do malutkiej wioski,
położonej na wielkiej polanie, pośrodku olbrzymiego lasu. Stało
tu raptem kilkanaście domków, a pośrodku rósł olbrzymiej
wielkości dąb. Harry'emu zdawał się, że drzewo rozpościera
swoje gałęzie nad całą osadą, dając jej błogi cień w upalne
dni. Biegające wokół dzieci co chwilę plątały im się pod
nogami. Harry zauważył, że miejscowe kobiety piorunują wzrokiem
jego nauczyciela. Przypomniał sobie, jak Kaspar wczoraj mu
mówił, iż mężczyzna lubi podglądać kobiety w wiosce. Widocznie
one również o tym wiedziały i teraz postanowiły nie spuszczać go
z oka, chociaż na chwilę. Mężczyźni natomiast witali go jak
starego druha. Harry zastanawiał się, czy wiedzą oni o tym, co
Aidan wyprawia z ich żonami. Podejrzewał, że nie, gdyż wtedy
nauczyciel z pewnością nie szedłby przez środek placu takim
spokojnym krokiem. Minęli właśnie dwie młode dziewczęta, stojące
nieopodal jednego z domów. Gdy ich mijali, jedna z nich szepnęła do
swojej towarzyszki:
- Zobacz na tego młodego człowieka.
Widocznie miał nieszczęście zostać uczniem tego starego ramola.
Mam tylko nadzieję, że wraz z umiejętnościami mistrza, nie
przejmie również jego nawyków.
- Ja bym nie była taka pewna –
odparła druga dziewczyna. - Uczniowie zazwyczaj biorą przykład ze
swoich nauczycieli, więc wszystkiego się można spodziewać.
„Pięknie” pomyślał Harry „
Już mnie obgadują tylko dlatego, że to on jest moim nauczycielem.
Merlinie, dlaczego?” Aidan i Harry doszli właśnie przed drzwi
jednego z budynków. Był większy niż pozostałe, a nad drzwiami
wisiał mały szyld, na którym widniał kufel piwa oraz skrzyżowany
nóż i widelec. Harry domyślił się, że jest to coś w rodzaju
gospody. Weszli do środka i młody Gryfon od razu poczuł zapach
czosnku, cebuli oraz piwa. W izbie znajdowało się kilka drewnianych
stołów i ław. Nad nimi majaczyły lewitujące świece, które
oświetlały pomieszczenie. Na ścianach oraz belkach podtrzymujących
strop zawieszone zostały głowy dzików, jelenie poroża oraz inne
myśliwskie trofea. Spokojna muzyka, wygrywana na lutni przez
śliczną, blondwłosą dziewczynę, stojącą przy kominku, nadawała
wnętrzu gospody sielankowy nastrój. Przy małym stole w kącie
siedzieli dwaj mężczyźni, którzy rzucali kilkoma kośćmi i
zapisywali coś na kawałku pergaminu. Co jakiś czas podnosili
gliniane kubki, wznosili toast i pociągali bardzo duże łyki. Po
drugiej stronie izby było miejsce, gdzie na podłodze leżała masa
miękkich dywanów, a na każdym z nich stało coś, co Harry'emu do
złudzenia przypominało mugolskie fajki wodne. Wiedział to,
ponieważ kiedyś widział, jak Dudley chowa jedną z nich przed
ciotką i wujem. Harry przeniósł wzrok na lewo. Tam znajdowała się
lada, przy której stała starsza kobieta, z przerzedzonymi, siwymi
włosami. Cała jej twarz była pokryta licznymi zmarszczkami, a gdy
uśmiechnęła się do nich zza lady Potter zauważył, że nie ma
większości zębów. Olbrzymi czyrak na jej prawym policzku
sprawiał, że Harry'emu zebrało się na wymioty. Aidan tymczasem
usiadł przy wolnym stoliku i gestem przywołał do siebie zgrabną
kelnerkę. Dziewczyna podeszła do nich, a Aidan powiedział:
- Witaj, piękna Luthien. Dla mnie to co
zwykle, a dla Harry'ego wasz cudowny stek z dzika z ziemniaczkami i
świeżą marchewką.
- Za chwilę będzie – odparła
dziewczyna słodkim głosem i odeszła.
- Zawsze tak mówi – mruknął Aidan.
- A potem czekam cholera wie ile.
Po kilkunastu minutach do stołu
podano im śniadanie. Harry ze smakiem zajadał się potrawą, w
duchu przyznając, że bije ona wszystkie Hogwarckie potrawy na
głowę. Wyczyściwszy talerz do czysta zaczął się zastanawiać,
czy nie zamówić sobie dokładki, ale Aidan powstrzymał go:
- Nie przeginaj, bo na treningu
zwymiotujesz.
Po napełnieniu żołądków skierowali
swe kroki do wyjścia. Aidan spojrzał jeszcze na Luthien. Niestety,
spojrzenie dostrzegła staruszka, stojąca przy barze. Zmarszczyła
gniewnie brwi i powiedziała skrzeczącym głosem:
- Stary, siwy, a za smarkulami się
ogląda, nie wstyd to tak?
- Stara, siwa, a upierdliwa, nie wstyd
to tak? - odparował Aidan.
Staruszka poczerwieniała z oburzenia i
zaczęła zbliżać się do mężczyzny szybkim krokiem. Aidan
stwierdził, iż najwyższy czas się ewakuować. Szybko otworzył
drzwi i wypchnął Harry'ego na zewnątrz. Szybkim krokiem oddalali
się od gospody, w drzwiach której stała staruszka, machając
ścierką i wywrzaskując przekleństwa. Aidan i Harry kluczyli
między domami, aż doszli do małego jeziora. Stanęli przy brzegu, a
nauczyciel spojrzał na Harry'ego.
- Tutaj będziemy ćwiczyć. To ciche
miejsce, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał.
Wyciągnął różdżkę i machnął
nią. Parę metrów przed nimi pojawiło się kilka manekinów.
- Będę ci teraz mówił, jakie zaklęcia
masz rzucić na te manekiny – oświadczył Aidan. - Wyciągnij
różdżkę i powiedz, kiedy będziesz gotowy.
Harry wyciągnął różdżkę oraz
kiwnął głową, czekając na instrukcję.
- W porządku – powiedział Aidan. -
Rzuć zaklęcie odpychające.
Pierwszy manekin odleciał kilka metrów
w tył.
- Ogłuszające.
Drugi manekin przewrócił się na
ziemię.
- Paraliżujące, zamrażające,
podpalające, zmniejszające, spowalniające, tarczy – Aidan
wymieniał kolejne zaklęcia, które Harry zdążył poznać w
Hogwarcie.
Gryfon bez problemu sobie radził.
Nagle stała się bardzo dziwna rzecz. Aidan wyciągnął różdżkę
i walnął Harry'ego Drętwotą. Zaskoczony Potter poleciał do tyłu
i wylądował w jeziorze. Wyszedł z niego cały przemoczony, patrząc
wściekłym wzrokiem na uśmiechającego się nauczyciela.
- Można wiedzieć, co to do cholery,
miało być? - warknął.
- Myślisz, że twoi wrogowie zawsze
będą grać czysto? - odpowiedział pytaniem mężczyzna. - Masz być
zawsze czujny, nawet kiedy śpisz. W każdej chwili ktoś może
pokusić się o to, by odebrać ci życie. Spodziewaj się
niespodziewanego.
- Następnym razem mnie nie zaskoczysz –
powiedział Potter.
- Mogę się założyć o cały swój
majątek, że dzisiaj jeszcze dwa razy będziesz kąpał się w tym jeziorze.
- Chyba śnisz – powiedział Potter.
Mężczyzna nic już więcej nie
powiedział, tylko gestem przywołał do siebie Gryfona. Harry
podszedł do niego, ciągle patrząc podejrzliwie. Aidan tymczasem
powiedział:
- Teraz zobaczymy, czy potrafisz obronić
się bez czarów. Broń się!
Nim Harry zdążył zareagować,
czarodziej z całej siły powalił go na ziemię. Harry upadł na
plecy. Aidan tymczasem szykował się już do kolejnego ciosu, lecz
Potter przeturlał się na bok. Harry wstał i zablokował prawy
sierpowy przeciwnika. Mężczyzna okręcił się na pięcie,
podnosząc nogę w górę. Jego ruchy były bardzo szybkie, tak że
Potter ledwo nadążał z unikami. Po kilku minutach uciekania Aidan
powiedział niecierpliwie:
- Przestań ciągle uciekać przed moimi
ciosami, Harry. Przejdź do ofensywy.
Nim Potter zdążył mrugnąć,
mężczyzna już był przy nim i podniósł go za przód szaty. Harry
przypomniał sobie lekcję sztuk walki od brata. Wyciągnął ręce i
uderzył nimi po uszach przeciwnika. Aidan cofnął się lekko
ogłuszony. Harry natomiast skoczył na niego i zamachnął się lewą
ręką. Mężczyzna zablokował cios, lecz Potter już wyprowadzał
kolejny drugą pięścią. Aidan uchylił się i próbował
podciąć Harry'emu nogi. Gryfon podskoczył i uderzył kolanem w
brzuch, na co nauczyciel zgiął się wpół. Harry obiegł go dookoła i
zacisnął dłonie na jego szyi. Pewny swego zwycięstwa zapomniał, że walczy ze świetnie wyszkolonym członkiem
Salamandry. Aidan szarpnął się i mocno odchylił głowę w tył.
Harry poczuł, jak z jego nosa zaczyna cieknąć krew. Aidan tymczasem
dobiegł do niego i wykręcił mu rękę, uniemożliwiając
jakąkolwiek obronę. Następnie wyprowadził grad ciosów, aż Harry
upadł na kolana niezdolny do dalszej walki. Tamten nie zamierzał
jednak skończyć. Ciągle nacierał na Pottera, a ten ostatkiem siły
bronił się dzielnie.
- Przestanę dopiero, jak mnie pokonasz!
- krzyknął Aidan. - Walcz Potter, walcz tak, jak na prawdziwej
bitwie! Do końca! Chyba, że chcesz się poddać?
Nauczyciel dał Harry'emu czas, aby ten
wstał z ziemi. Gryfon spojrzał na niego, a widząc w jego oczach
politowanie poczuł, że jego duma została urażona. O, nie! Ten
zboczeniec nie będzie sobie z niego szydził. Choćby miał tu paść
trupem nie da mu tej satysfakcji. Wycierając krew z nosa wstał i
zaczął pilnie obserwować przeciwnika. Przypomniał sobie lekcje z
Connorem.
***
I znowu upadek. Harry po
raz enty zbierał się z ziemi, a Connor stał naprzeciw niego z
założonymi rękami.
- Mam dość –
powiedział Harry. - Nawet nie mogę cię dotknąć, jesteś za
szybki.
- Tu nie chodzi o
szybkość, Harry – odpowiedział Connor. - Po prostu za bardzo
polegasz na szczęściu. Rzucasz się na mnie jak rozjuszony byk. Bez
żadnej strategii ani zastanowienia. W walce nie chodzi o to, aby
rzucać czarami lub machać pięściami na oślep. Chodzi o poznanie
słabych stron przeciwnika. O analizę jego atutów i wykorzystaniu
jego słabości przeciwko niemu. Uważnie obserwuj swojego wroga, Harry.
Poznaj jego ruchy, jego zwyczaje, jego myśli. Wtedy będziesz miał
większe szanse. Wstawaj i zaatakuj mnie ponownie.
Po chwili Harry'emu udało
się unieszkodliwić Connora. Jego brat leżał na ziemi, a Harry z wyszczerzem stał naprzeciwko niego. Zaraz jednak krzyknął trąc
oczy, kiedy starszy Potter nabrał w garść piasku i sypnął nim go
w twarz. Teraz to Harry leżał na ziemi, a brat uśmiechał się z
zadowoleniem. Connor wyciągnął do niego rękę i powiedział:
- Nigdy, ale to nigdy nie
myśl, że jak twój przeciwnik leży, to jest już po walce. Dopóki
pojedynek się nie zakończy, zawsze musisz być gotowy na
niespodziewany atak z jego strony.
- Ale dlaczego piachem po
oczach? - zapytał Harry z wyrzutem, wciąż trąc oko.
- Kiedy twój przeciwnik
jest za silny i nie możesz sobie z nim poradzić rozejrzyj się
dookoła. Wykorzystaj elementy otoczenia przeciwko niemu.
Harry wymruczał coś pod
nosem i ponownie przystąpił do natarcia.
***
Harry
patrzył na uśmiechającego się Aidana. „ Dobra zboczeńcu „
pomyślał sobie. „ Jaki jest twój słaby punkt? „ Potter w
skupieniu lustrował przeciwnika, ale rozglądał się też ukradkiem
dookoła. Obserwował każdy kamień, każdy pień drzewa, każdą
gałązkę. Zapamiętywał wszystko, co mogłoby mu pomóc w walce z
nauczycielem. Nie zamierzał przegrać. Aidan tymczasem bacznie
obserwował swojego ucznia. Dostrzegł zmianę w jego zachowaniu.
Gotów był przysiąc, że chłopak znowu rzuci się na niego uderzając na oślep. Jednak Harry wciąż stał na swoim miejscu i
nie spuszczał z niego oczu, dyskretnie rozglądając się dookoła. W końcu na jego
ustach zagościł szatański uśmiech. Aidan zmarszczył brwi. „
Czyżby wpadł na jakiś pomysł? „ pomyślał. „Może jednak
będą z niego ludzie?”.
Harry
nagle wystrzelił jak z procy w kierunku mężczyzny. Znów
wyprowadzał ciosy, które ten z łatwością blokował. W końcu
Aidan przystąpił do kontrataku. Chłopak sprawiał wrażenie, jakby
obrona przychodziła mu z trudem. Aidan ciągle atakował, zmuszając
Harry'ego do cofania się. Co i rusz Potter upadał, ale szybko się
podnosił, ponawiając ciosy. W końcu nauczyciel uchylił się przed
prawym sierpowym Harry'ego i z półobrotu kopnął go w brzuch.
Harry odleciał kilka metrów i wylądował na wielkim głazie,
stojącym nad brzegiem jeziora. Aidan wszedł nad kamień i stanął
na Harrym. Wyglądało na to, że Potter już się nie podniesie.
Dyszał ciężko i usilnie próbował wstać, lecz jedynie udało mu
się upaść na kolana. Aidan tymczasem rzekł:
- Wygląda
na to, że to koniec, panie Potter – oświadczył mężczyzna. - Ma
pan siły na dalszą walkę? Jeśli nie, to z przykrością
informuję, że czeka na pana ponowna kąpiel w jeziorku.
Nagle
stało się coś, czego Aidan kompletnie się nie spodziewał. Harry
uśmiechnął się pod nosem i sypnął mu piaskiem w oczy.
Równocześnie przeszedł między jego nogami i zeskoczył z głazu.
Wyciągnął różdżkę oraz celując w kamień krzyknął:
- Depulso!
Głaz
odleciał kilkanaście metrów, a stojący na nim mężczyzna stracił
równowagę i runął do wody. Harry usłyszał tylko głośny plusk
i głośne przekleństwo nauczyciela. Mężczyzna wyszedł z wody i
popatrzył na Pottera. Harry nie dostrzegł złości na jego twarzy,
lecz szeroki uśmiech. Zaklaskał i powiedział:
- Bardzo
dobrze, Harry. Przyznaję, że odrobinę cię zlekceważyłem. Nie
spodziewałem się po tobie takiego fortelu. Kiedy powaliłem cię na
ziemię niepostrzeżenie nabrałeś garść piasku, potem tak się
cofałeś, aby dojść do tego głazu. Przewidziałeś, że
wyprowadzę półobrót, a potem wejdę za tobą na ten kamień.
Naprawdę świetnie. Jednakże – tu jego usta wygięły się w
ironicznym uśmiechu. - Wygrałeś nieuczciwie. Umawialiśmy się, że
nie używamy magii, tylko walki wręcz.
- Owszem
- odparł Harry z uśmiechem. - Ale, jak sam powiedziałeś,
spodziewaj się niespodziewanego.
Aidan
spojrzał na szczerzącego się chłopaka. „Mały skurczybyk.”
pomyślał z rozbawieniem. „Zobaczymy, jak poradzi sobie dalej.”
Harry
tymczasem usiadł na ziemi i odpoczywał. Aidan uniósł brwi:
- Co ty
robisz? - zapytał.
- Odpoczywam
– odparł Potter.
- Odpoczniesz
po treningu – powiedział nauczyciel. - Podnoś te cztery litery.
- To, to
nie był trening? - zdziwił się Harry.
- Ta
walka? - zaśmiał się nauczyciel. - Ta walka była jedynie
rozgrzewką. Teraz zaczynamy prawdziwy trening.
- Daj
odpocząć – jęknął Harry. - Zgrzałem się jak pedofil w
sklepie z zabawkami.
- Nie
bądź miękką fają, Potter - sarknął nauczyciel. - Wstawaj i
biegaj dwa kółka wokół jeziora.
- Jaja
sobie robisz? Przecież to kilka kilometrów!
- W takim
razie radzę ci zacząć już teraz – zaśmiał się Aidan.
- A co TY
będziesz robił? - zapytał Potter.
- Ja? -
Aidan był zdziwiony, jakby nie spodziewał się, że Harry będzie
żądał od niego takich informacji. - Ja sobie poobserwuje.
- Tak? -
Harry zmrużył podejrzliwie oczy. - A co?
- Nie
twoja sprawa – zbył go mężczyzna. - Zasuwaj.
Aidan
oddalił się od jeziora. Harry chcąc nie chcąc zaczął biegać.
Ciągle zastanawiał się, co takiego chciał obserwować jego
nauczyciel. Oczywiście, miał pewne podejrzenia, ale w duchu modlił
się, aby były one niesłuszne, ponieważ wtedy udusiłby mężczyznę
gołymi rękami.
Po
przebiegnięciu jednego kółka zaczął dyszeć jak lokomotywa. Z
coraz większym trudem zmuszał swoje ciało do wysiłku, a jezioro
wydawało mu się przeraźliwie długie. W końcu jednak postawił
ostatni krok i runął na ziemię jak długi. Nie dane mu było
jednak długo cieszyć się odpoczynkiem, bo chwilę potem wrócił
Aidan zajadając się lodem na patyku. Spojrzał na Harry'ego i
rzekł:
- A teraz
pięćdziesiąt przysiadów i tyle samo pompek.
- Możesz
sobie pomarzyć – zaprotestował Potter. - Po pierwsze, nie mam już
siły, a po drugie, miałem się tu uczyć zaklęć, a nie urządzać
jakieś katorżnicze maratony.
-Walka
to nie tylko używanie zaklęć – rzucił Aidan. - Co ci przyjdzie
z tego, że będziesz znał potężne czary, skoro po kilku minutach
pojedynku zmęczysz się tak bardzo, iż nie będziesz w stanie robić
uników? Pięćdziesiąt przysiadów.
Harry z
naburmuszoną miną zaczął kolejne ćwiczenie. Tymczasem nauczyciel
wyjął książkę i siadając na jednym z kamieni zaczął czytać,
kątem oka zerkając w kierunku Gryfona. Uśmiechał się pod nosem,
gdy chłopak robił przerwy, kiedy zdawało mu się, że nauczyciel
akurat nie patrzy. Nie odzywał się jednak i bez reszty oddał się
lekturze. Minęło kilkanaście minut zanim Harry skończył. Kiedy
to nastąpiło, Aidan wymyślił mu jeszcze kilka ćwiczeń. Po
wykonaniu wszystkich nauczyciel oznajmił, że zrobią sobie godzinę
przerwy, a potem zaczną naukę zaklęć. W tym samym czasie, na
drugim brzegu jeziora kilka dziewczyn z wioski postanowiło się
wykąpać. Widząc ich Aidan rozszerzył oczy, a potem wskoczył w
znajdujące się nieopodal krzaki. Harry wzniósł oczy ku niebu i w
duchu przeklinał niepohamowane żądze nauczyciela. Jednak miał
zamiar dobrze wykorzystać przerwę i skierował się do Dębowej
Doliny. Na miejscu kupił sobie dużą butelkę lemoniady. Popijając
orzeźwiający napój spacerował po okolicy, poznając zwyczaje
mieszkańców. Zaczepił go jakiś starszy pan prosząc, aby Gryfon
zagrał z nim w szachy. Z uśmiechem odmówił, tłumacząc się
słabymi umiejętnościami w tej grze. Zaszedł do gospody, gdzie
jadł rano śniadanie. Na szczęście staruszki nie było w lokalu,
więc obyło się bez awantur. Był w trakcie spożywania obiadu, gdy
usłyszał nad sobą dziewczęcy głos:
- Widzę,
że miałeś męczący poranek.
Nad nim
stała Luthien. Harry skinął głową z lekkim uśmiechem.
Dziewczyna przysiadła się do niego i zapytała:
- Aidan
dał ci w kość?
- Nie
było tak źle – odpowiedział Harry, chociaż jego obolałe ciało
stanowczo przeczyło tej deklaracji. - Powiedzmy, że było inaczej
niż się spodziewałem.
- Lubię
mistrza Aidana – powiedziała dziewczyna. - To sympatyczny i bardzo
odważny człowiek. Ma skłonności do, hmm, nietaktownych zachowań
względem kobiet, ale mnie to nie przeszkadza. Niestety w Dębowej
Dolinie oraz zamku Salamandry jest niedoceniany. Przypięto mu łatkę
zwyrodnialca i zboczeńca, który całe życie ugania się za
dziewczynami. Szkoda, bo taki człowiek jak on zasługuje na coś
więcej. Wiedziałeś, że niektórzy chcieli uczynić go jednym z
trójki Wielkich Mistrzów?
- Serio?
- zdziwił się Potter.
- Jasne,
że tak – skwapliwie przytaknęła dziewczyna. - Niestety, to było
przed tym, jak na jaw wyszła jego erotomańska natura. Kiedy
dowiedzieli się, co z niego za ziółko, natychmiast cofnęli swoją
propozycję. Zamiast tego trzecią mistrzynią została Meredith. Od
tej pory stara się hamować jego popędy. Mniej lub bardziej
bolesnymi sposobami.
Harry
przypomniał sobie zaklęcie żądlące, które mistrzyni rzuciła na
Aidana wczoraj wieczorem. Nie wiedział czemu, lecz miał wrażenie,
iż było ono jednym z tych mniej bolesnych sposobów. Wzdrygnął
się na myśl o tym, jakie mogłyby być te bolesne. Luthien
tymczasem kontynuowała:
- Kiedyś
miał żonę, ale zmarła w czasie porodu, tak samo jak jego
nienarodzona córka. Od tamtej pory już nigdy nie związał się z
kimś na dłużej. Codziennie wieczorem wychodzi na pobliski cmentarz
i siedzi tam do białego rana. Udaje, że wszystko jest w porządku,
ale ja widzę, że cierpi równie mocno jak na początku.
- Widzę,
że dobrze go znasz – stwierdził Harry.
- Czy go
znam? - zapytała dziewczyna. - Nie wydaje mi się. Jestem pewna, że
nie pokazał jeszcze na co naprawdę go stać. Powiedzmy, iż jestem
jedną z niewielu osób, które nie widzą w nim tylko zboczeńca i
zwyrodnialca. Ale dosyć o nim. Powiedz mi, co robisz jutro
wieczorem?
- Nie mam
żadnych planów, a czemu pytasz?
- W takim
razie zapraszam cię na spacer. Nie akceptuję odmowy – zastrzegła.
- Skoro
tak stawiasz sprawę, to niech będzie – powiedział Harry. - O
której?
- Powiedzmy
o ósmej wieczorem?
- Na
pewno przyjdę – zapewnił Gryfon.
- Tylko
załóż na siebie coś stosownego na wieczorne spacery –
powiedziała Luthien. - Bo inaczej cały czas będziesz walczył z
komarami.
Harry
wstał od stołu i wrócił nad jezioro. Tak jak Aidan obiecywał
rozpoczęli naukę zaklęć. Nauczyciel pokazywał Gryfonowi
najróżniejsze zaklęcia, o których tamten nigdy nie słyszał.
Przypuszczał, że nawet nauczyciele Hogwartu nie znają większości
z nich. Harry właśnie próbował opanować wielkiego, ognistego
lwa, który wystrzelił z jego różdżki. Zwierzę paliło wszystko
na swojej drodze. W końcu interweniował Aidan widząc, że Harry
stracił kontrolę nad zaklęciem i lew niebezpiecznie zbliża się
do Dębowej Doliny. Nauczyciel oświadczył, iż jeszcze za wcześnie
na tak silne czary, więc skupili się na czymś łatwiejszym.
- Zaklęcie
klonowania pozwala na tworzenie kopii ciebie, abyś mógł uratować
się, kiedy znajdziesz się w niebezpiecznej sytuacji – mówił
Aidan. - Musisz jednak pamiętać, że stworzone przez ciebie klony
mają ci jedynie pomóc w walce, a nie walczyć za ciebie. Zaklęcie
zużywa bardzo dużo energii, więc ilość klonów jaką możesz
stworzyć też jest ograniczona. Najpotężniejszym udaje się ich
stworzyć jedynie trzy. Nie myśl więc sobie, że gdy opanujesz ten czar będziesz mógł stworzyć kilkutysięczną armię oraz
ruszyć na podbój świata. Klony utrzymują się zazwyczaj tylko
przez kilka minut. Do dzieła.
Nauczyciel
pokazał Harry'emu jak rzucić czar. Potter przekonał się, że
stworzenie klona nie jest wcale trudne, lecz sprawienie, aby słuchał
jego rozkazów to już inna bajka. Stworzone podobizny żyły własnym
życiem nie zważając na oryginał. Pod koniec zajęć Wybrańcowi
udało się jednak skłonić je do wykonywania prostych czynności.
Aidan był bardzo zadowolony i oświadczył, że na dzisiaj muszą
kończyć. Harry był na tyle wyczerpany, iż z ledwością doszedł
do swojej komnaty w zamku. Tam zastał Kaspara, który machał
różdżką mrucząc pod nosem zaklęcie. Na dźwięk kroków
Harry'ego odwrócił się i pomachał mu ręką.
- Cześć
– powiedział. - Jak zajęcia ze zboczonym staruszkiem?
- Padam
na twarz – jęknął Harry oraz rzucił się na łóżko. - To
sadysta.
- Co
robiłeś?
- Ćwiczenia
fizyczne, mała walka wręcz i nauka zaklęć – odpowiedział
Harry.
- Już
pierwszego dnia uczył cię zaklęć? - nie dowierzał Kaspar. - Ale
ci zazdroszczę. Ja przez pierwsze dwa tygodnie musiałem słuchać
teoretycznych wykładów.
- A tak
miałem mieć z nim źle – zaśmiał się Harry. - Dał mi niezły
wycisk.
- No cóż
– wzruszył ramionami Kaspar. - To nie obóz wypoczynkowy.
Drzwi
znowu się otworzyły i wszedł przez nie Martin. Chłopak rzucił
swoje rzeczy na łóżko oraz wkroczył do łazienki. Wyszedł
stamtąd po chwili i dołączył do chłopaków.
- Siemka,
sorki, że nie przywitałem się zaraz po wejściu, ale natychmiast
musiałem skorzystać z toalety. Jak dzień?
- On już
miał zaklęcia – poskarżył się Kaspar, wskazując palcem na
Harry'ego.
- No i
co? - wzruszył ramionami Martin. - Ja też miałem praktykę
pierwszego dnia.
- Co?! -
krzyknął Kaspar. - Czy tylko ja na początku miałem nudną teorię?
- Najwyraźniej
Karrypto stwierdził, że najpierw musi ci wytłumaczyć co to
różdżka i jak się jej używa – zachichotał w poduszkę Harry,
a po chwili dołączył do niego Martin.
- Bardzo
śmieszne – powiedział Kaspar. - Foch.
Założył
ręce na piersi i ostentacyjnie odwrócił się do nich plecami. Ten
gest jeszcze bardziej rozbawił chłopaków. Śmiali się dobre pięć
minut, w czasie których Kaspar stał na środku pokoju śmiertelnie
obrażony. W końcu Martin powiedział:
- Żarty
żartami, ale musimy przygotować się na imprezę – oświadczył.
Kaspar
natychmiast zapomniał o swoim fochu i rozpoczął litanię na temat
tego, co będą robić. Harry także podniósł głowę z poduszki i
przyłączył się do dyskusji. Chłopcy szybko doprowadzili się do
porządku i wyszli z pokoju. Kierowali się do głównego holu, a
następnie zeszli po schodach na dół. Kaspar bezustannie poganiał
ich marudząc, że się spóźnią. Martin nie zwracał na niego
uwagi rozmawiając z Harrym o życiu w Ameryce. Wreszcie stanęli
przed małymi drzwiami. Kaspar pchnął je i ryknął na cały głos:
-Witam
wszystkich, wreszcie zjawił się król dzisiejszej balangi!
-Merlinie,
co za debil – mruknął Martin, uderzając się ręką w czoło.
Pomieszczenie,
w którym się znaleźli było sporych rozmiarów. Parkiet taneczny
znajdował się na samym środku, a na suficie rozmieszczone były
kolorowe światełka. Wielki bar stał po lewej stronie, gdzie co i
rusz ktoś podchodził. Po prawej rozmieszczono kilka foteli, aby
uczestnicy mogli odpocząć po tańcach lub spocząć na nich, gdy
przesadzili z alkoholem. Kaspar teatralnym gestem pokazał salę i
zwrócił się do Pottera.
- Witaj w
centrum nocnego życia Salamandry. Obiecuję, że nie wyjdziesz stąd
trzeźwy, o ile w ogóle wyjdziesz – zaśmiał się Belg.
Natychmiast
otoczyło ich kilkunastu innych uczniów. Harry nie wiedział, kiedy
kieliszek z wódką zjawił się w jego dłoni, ale bez sprzeciwu
pociągnął łyk. Tym razem nie zakrztusił się jak w wakacje.
Martin i Kaspar poszli w taneczny bój, a on z zaciekawieniem
rozglądał się po pomieszczeniu. Zanim się zorientował już
rozmawiał z jakąś blondynką. Wypił z nią kilka drinków,
powygłupiał się oraz poobgadywał innych. Jakiś czas później jego
towarzyszka gdzieś zniknęła, więc Wybraniec próbował odszukać
dwóch kolegów. Stwierdził, iż najprościej będzie poczekać na
nich przy barze. Był już w połowie drogi, gdy przed nim wyrosła
Luthien.
- Tak
myślałam, że cię tu spotkam – zaśmiała się i złapała go za
rękę. - Chodź potańczyć.
Akurat
leciała szybka piosenka. Wszyscy wirowali na parkiecie jak oszalali,
a Harry zwrócił się do towarzyszki.
-Luthien,
ja nie umiem tańczyć.
-Ja też
nie – odparła. - Daj się porwać muzyce.
Stosując
się do jej rady, Harry już wkrótce wirował razem z innymi. Gryfon
zręcznie obracał dziewczyną oraz dostosowywał kroki do tempa
muzyki. Po kilku takich tańcach czuł, że musi gdzieś usiąść.
Poprowadził Luthien do baru, zamówił dwa kamikaze oraz skierował
się w stronę foteli. Usiedli, a wtedy Harry powiedział:
- Jesteś
uczennicą? Myślałem, że tylko członkowie Salamandry mają wstęp
do zamku.
- Nie
jestem uczennicą, ale i tak mogę tu wchodzić. Robię im za
doradce.
- Doradce
czego? - zapytał Harry.
- Wszystkiego
– odparła. - Potrafię przepowiadać przyszłość.
- Tak
mówisz? - zapytał, a przed oczami stanęła mu Trelawney. - To głupstwa.
- Wcale
nie – żachnęła się. - Daj rękę, zobaczymy co cię czeka.
- Jedna
wariatka w Hogwarcie ciągle przepowiada mi śmierć – zaśmiał
się Harry. - Wybacz, ale nie wierzę w takie rzeczy.
- Jak
chcesz, ale nie jestem oszustką – powiedziała.
- Tego
nie powiedziałem – bronił się Harry.
- Ale z
pewnością tak pomyślałeś – Luthien pokazała mu język. - O,
widzę, że twoi kumple do nas idą.
Harry
spojrzał tam gdzie Luthien i zobaczył kroczących ku nim Kaspara i
Martina. W zasadzie tylko Martin szedł, bo Kaspar raczej czołgał
się w ich stronę. Usiadłszy przy nich, Kaspar powiedział:
- Witam
ja ciebie, moja kochana Luthien – ukłonił się w stronę
dziewczyny. - Czymże zasłużyliśmy na odwiedziny elfki w naszej
melinie?
Do
Harry'ego dopiero po chwili dotarł sens jego słów. Rozszerzył
oczy i wpatrywał się w Luthien. Odzyskawszy mowę, zapytał:
- Elfki?!
- Tak
Harry, jestem elfką – oświadczyła dziewczyna, patrząc na niego z
niepokojem.
- Nie
mów, że nie zauważyłeś – zaśmiał się Martin widząc reakcję
Pottera. - Przecież ta uroda i nienaturalnie wielkie oczy wskazują,
że nie jest człowiekiem.
- Patrz,
jakoś nie zauważyłem Hermiono w ciele faceta – sarknął Harry.
Martin, w odpowiedzi na przyrównanie do Hermiony, pokazał mu
środkowy palec.
- Chyba
ci to nie przeszkadza, prawda Harry? - zapytała Luthien.
- Jasne,
że nie – odparł Potter. - Po prostu jestem zaskoczony. W zasadzie
pierwszy raz widzę któregokolwiek z elfów.
- Jestem
jedyną elfką w okolicy – powiedziała Luthien.
- Gramy w
coś? - zapytał Kaspar, który postanowił zmienić temat.
- W co? - rzekł Martin.
- Może w
nigdy nie?
- A jak
się w to gra? - zapytał Harry.
- To
proste. Mówisz, czego nigdy w życiu nie robiłeś, a jak ktoś tę
rzecz zrobił to pije kolejkę oraz opowiada o tym pozostałym –
wytłumaczył chłopak.
- Wchodzę
w to – powiedziała Luthien.
- Ja też
– dodał Martin.
- I ja –
powiedział Harry.
- Dobra,
więc ja zaczynam – powiedział Kaspar. - Nigdy nie spotkałem
bazyliszka.
Harry z
westchnieniem sięgnął po kieliszek. Pozostała trójka
wytrzeszczyła na niego oczy, więc opowiedział im o przygodzie w
Komnacie Tajemnic. Kiedy skończył, Martin i Kaspar patrzyli na niego
z podziwem, a Luthien z zainteresowaniem. Wypytywali go o wszystkie
szczegóły, a gdy temat się wyczerpał, pałeczkę przejął Martin.
- Nigdy
nie obudziłem się nagi po imprezie.
Kaspar
wypił kolejkę. Pozostali patrzyli na niego z wyczekiwaniem.
- No co?
- zapytał. - Raz zabalowaliśmy z kumplami, a oni wpadli na genialny
pomysł, aby mnie rozebrać i położyć przed gabinetem dyrektora.
Dostałem taki ochrzan, że do tej pory to pamiętam.
- Teraz
ja – powiedziała Luthien. - Nigdy nie uprawiałam seksu z kimś z
innej rasy niż moja.
Tym
razem wypił Martin. Harry wytrzeszczył oczy i zaśmiał się.
- No, no,
no – zacmokał Wybraniec. - Cicha woda brzegi rwie, prawda Martin?
- To było
tylko raz – zastrzegł chłopak, wśród rechotu pozostałych. -
Ludzie, to była wila. Jakoś tak wyszło.
- Któż
by się spodziewał? - zarechotał Kaspar. - A spróbuj mi tylko
wypominać, jak będę mówił o zgrabnym tyłku Luthien.
- Ej! -
oburzyła się dziewczyna. - Kiedy niby mówiłeś o moim tyłku?!
- Harry,
teraz ty – zmienił temat Kaspar, patrząc z niepokojem na zmrużone
oczy Luthien.
- Hmmm –
zastanowił się Harry. - Nigdy nie paliłem marihuany.
I znowu
kieliszek znalazł się w dłoni Martina. Kaspar był bliski zawału.
- Stary,
odnoszę wrażenie, że prawie wcale cię nie znam! - wykrzyknął. -
Seks, narkotyki i co jeszcze?!
- To było
z tą wilą – odparł zakłopotany chłopak. Nie pomagał mu
nieustanny rechot Harry'ego.
- Dobra,
skończmy to, bo stracę do was cały szacunek – powiedział Harry.
- Poza tym wódka się skończyła.
- Ja
przyniosę! – mężnie zawołał Kaspar i chwiejnym krokiem poszedł
w kierunku baru.
- Dojdzie?
- zapytał Harry Martina.
- Cholera
wie – wzruszył ramionami. - Idę się odlać.
Przy
stoliku zostali już tylko Harry i Luthien. Dziewczyna patrzyła na
Wybrańca nieobecnym wzrokiem. Wyglądała, jakby uleciał z niej
duch, pozostawiając na fotelu tylko pustą skorupę. Harry, widząc
to, zmarszczył brwi i zapytał.
- Wszystko
w porządku?
- Uważaj,
Harry – powiedziała dziwnym głosem. - Twoja przyszłość jest
mroczna. Przyjdzie ci zmierzyć się z wieloma przeszkodami. Będziesz
miał wrogów, a Voldemort nie będzie najgorszym z nich. Człowiek w
purpurowej masce wielokrotnie stanie ci na drodze. Będziesz musiał
stoczyć z nim walkę, lecz nie będzie ona łatwa. Jego oczy. Oczy
wypełnione równocześnie nienawiścią i przeogromnym smutkiem. Już niedługo wszystko się
zmieni. Śmierć anioła narodzi potwora.
- Hej,
Luthien! - krzyknął Harry. Dziewczyna otrząsnęła się i
spojrzała na Pottera.
- Wybacz
– uśmiechnęła się. - Chyba za dużo wypiłam. Lepiej pójdę
już spać.
Nie
czekając na odpowiedź wstała i wyszła z pomieszczenia. Harry
siedział jak sparaliżowany. Nie wiedział, czy traktować słowa
Luthien poważnie, czy uznać je za pijacki bełkot. O jakiej
purpurowej masce mówiła? Śmierć anioła? Wybraniec miał mętlik
w głowie. Nie dane mu było długo się nad tym rozwodzić, ponieważ
wrócił Martin.
- Kaspara
jeszcze nie ma? - zapytał.
- Co?
Nie, jeszcze nie wrócił – odpowiedział Harry. - Wiesz, mam dość.
Chyba pójdę spać.
- W sumie
to ja też – zgodził się z nim Martin. - Chodź, poszukamy tego
ochlejusa i spadamy.
Wyszli
z imprezy i podążali pustymi korytarzami zamku. Głośne echo ich
kroków odbijało się od ścian. Nagle usłyszeli donośny dźwięk.
Stanęli, próbując zidentyfikować źródło hałasu.
- Jak
myślisz, co to może być? - zapytał Harry, na wszelki wypadek
wyciągając różdżkę.
- Brzmi
jak zarzynane prosię – zmarszczył brwi Martin. - Sprawdźmy to.
Chłopak
ruszył przed siebie. Wyjrzał za róg i stanął jak wryty. Po
chwili zaczął opętańczo chichotać. Zwrócił się do Harry'ego.
- Harry,
to nie prosię – zaśmiał się. - To tylko chrapanie Kaspara.
Harry
podbiegł do Martina i spojrzał na śpiącego Belga. Wybuchnął
śmiechem i pokręcił głową. Chłopcy wzięli nieprzytomnego
kolegę pod pachy i zanieśli go do pokoju. Rzucili Kaspara na łóżko.
Sami też przebrali się oraz po chwili znaleźli się w swoich
łóżkach. Zmorzył ich błogi sen.