piątek, 30 grudnia 2016

Rozdział 6 „Atak”


— Kochanie, musimy jeszcze kupić coś dzieciom. — Niska i pulchna kobieta z siwiejącymi włosami zwróciła się do swojego męża, który stał obok niej z miną cierpiętnika.
— Przecież dostali już od nas prezenty na zakończenie szkoły! — zaprotestował basowym głosem towarzyszący jej mężczyzna.
— Nie wygłupiaj się! Przecież są ich urodziny!
— No i co z tego? Nie uważasz, że trochę ich rozpieszczasz? Skończy się na tym, że wyrosną na rozkapryszonych gówniarzy.
— Wyrażaj się! — krzyknęła. — Nie jesteśmy w domu! Wokół pełno ludzi!
    Jednak on tylko wymamrotał coś pod nosem i poszedł za żoną w stronę centrum handlowego. Przemieszczali się od jednego sklepu do drugiego, szukając prezentów. Mężczyzna miał już dosyć tych tortur, jakimi poddawała go małżonka i powiedział, że to ostatni lokal, z którego coś wezmą albo dzieci w tym roku nic nie dostaną. Kobieta, widząc że jej mąż mówi całkowicie poważnie, zdecydowała się w końcu na dwie Błyskawice oraz zestawy czyszczące do nich. Kiedy wyszli, gniewnie powiedział:
— Ponad siedem tysięcy galeonów! Czy ty aby nie przesadzasz, Annie?
— Ostatnio zrobił się z ciebie straszny sknera! — wypomniała mu.
— Ostatnio nie mieliśmy długów i miałem pracę! — wykrzyknął mężczyzna. — Dobrze wiesz, że mój wybór na ministra magii jest naszą ostatnią deską ratunku. W przeciwnym razie czeka nas bruk! A ty szastasz naszymi ostatnimi oszczędnościami na prawo i lewo!
— Przecież moi rodzice nas wspierają!
— Tak, i za każdym razem twoja matka nie może powstrzymać się od komentarzy o tym, jaki ze mnie nieudacznik!
— Przesadzasz — stwierdziła i pociągnęła męża do sklepu mięsnego, by kupić coś na obiad.
    Zakupy trwały jeszcze jakiś czas. W końcu małżeństwo opuściło miasteczko, wracając bezdrożami do domu, obładowane pakunkami. Po drodze ciągle się sprzeczali. Żadne z nich nie zauważyło dwójki postaci, podążających za nimi krok w krok.

***

    Małżeństwo weszło do domu zdyszane. Rzucili pakunki na kuchenny stół i w tej samej chwili zbiegli dwaj chłopcy. Przywitali się z rodzicami oraz ujrzawszy prezenty, rzucili się na nie jak drapieżne wilki. Mężczyzna przyglądał się temu sceptycznie, lecz nie powiedział ani słowa. Nastolatkowie wzięli swoje miotły, po czym ruszyli w kierunku ogrodu, chcąc je wypróbować. Usłyszeli jeszcze głos ojca nakazujący im nie oddalać się zbytnio.

***

    W tym samym czasie mężczyzna z długimi, jasnymi włosami przypatrywał się dwupiętrowemu mieszkaniu. Jego szare i zimne oczy pokazywały, że jest rozdrażniony. Czarnowłosa kobieta stojąca obok niego, co jakiś czas śmiała się ironicznie i przestępowała z nogi na nogę, sprawiając wrażenie niezmiernie podnieconej. Jej oczy były utkwione w dwójce postaci szybujących na miotłach. Wyciągnęła wykrzywioną różdżkę i celując w chłopców, zaczęła wymawiać zaklęcie, lecz powstrzymała ją dłoń towarzysza:
— Jeszcze nie, Bella! — warknął.
    Bellatrix prychnęła i z niechęcią opuściła rękę. Jej wrodzona niecierpliwość strasznie denerwowała jasnowłosego, ale nic nie mógł z tym zrobić. Mimo że to on dowodził całą akcją, obawiał się, że jego szwagierka nie będzie współpracować. Zawsze wszystko robiła po swojemu i nie słuchała nikogo prócz ich pana. Tylko jego bała się na tyle, aby ze wszystkich sił próbować pohamować swoje mordercze instynkty. Miało to też swoje dobre strony. Często siała strach w szeregach wrogów i dekoncentrowała ich, przez co przechylała szalę zwycięstwa na ich stronę, ale dzisiejsza misja była inna. Nie chodziło w niej o to, by zabić, tylko uprowadzić, więc Lucjusz obawiał się, czy Bella jest odpowiednią osobą do tego zadania, lecz takie było życzenie Czarnego Pana, więc nie miał nic do gadania. Na szczęście miał też kilkoro innych towarzyszy. Wszyscy czekali cierpliwie, aż słońce znikło za horyzontem i wtedy kiwnął głową na znak, że czas zaczynać. Śmierciożercy wyszli z cienia oraz stanęli na ulicy, rozpoczynając piekło w tej spokojnej okolicy. Nie minęło nawet pół minuty, a większość mieszkań już stała w ogniu oraz zewsząd dało się słyszeć spanikowane krzyki. Uśmiechnął się paskudnie. Uwielbiał to. Kochał obserwować, jak na ich widok ludzie uciekali, wrzeszcząc i błagając o ratunek. Sprawiało to, że czuł się kimś ważnym, kimś, kto ma coś do powiedzenia. Podniecała go myśl o sobie w roli sędziego dla tych wszystkich przerażonych osób. Wyciągnął różdżkę i zaklęciem Incendio podpalił jakąś kobietę. Jej pełen agonii krzyk był jak muzyka dla jego uszu. Jednak nie wszyscy zamierzali tak ginąć. Zaatakowani dzielnie walczyli ze śmierciożercami, chociaż wiedzieli, że są bez szans. Kątem oka pan Malfoy zauważył, jak Lestrange rzuca Cruciatusy na dwójkę ośmioletnich dzieci. On sam wycelowawszy różdżką w wysoki budynek, krzyknął: Bombarda Maxima! Konstrukcja wybuchła z ogłuszającym hukiem. Tony gruzu spadały na nich, lecz zaklęcie tarczy bez problemu sobie z nimi radziło. Siejąc zamęt, śmierć i zniszczenie poplecznicy Voldemorta zbliżali się w stronę czerwonego, dwupiętrowego domu.

***

    W momencie, gdy zaczął się atak na wioskę, Annie i jej mąż przygotowywali kolację. Głośny huk sprawił, że talerze wysunęły się z rąk pani domu, a mężczyzna przeklął siarczyście. Wyjrzał przez okno i gwałtownie zbladł. Szybko pobiegł na piętro, skąd wyciągnął wielki dębowy łuk oraz kołczan. Zszedł na dół i rzucając żonie krótkie: „Sprowadź chłopców”, wybiegł przez drzwi frontowe. Na jego szczęście miejsce, gdzie mieszkali, otoczone było gęstym lasem, tak więc mógł się bezpiecznie ukryć. Wyjął jedną strzałę, wyszeptał zaklęcie i wystrzelił ją w najbliższego agresora. Ledwie strzała dotknęła jego piersi, eksplodowała, przez co ciało nieszczęśnika rozerwało się na małe kawałki. Śmierciożercy, widząc to zaczęli szukać winnego, lecz przez ciemności nic nie mogli dostrzec. Świst. Drugi strzał i kolejny huk. Czarnowłosa kobieta zaczęła coś mówić, lecz z tej odległości nic nie słyszał. Napiął cięciwę z zamiarem posłania kolejnej wybuchającej niespodzianki, ale nagle zniknęli z pola widzenia. „No tak” pomyślał z przekąsem. „Zaklęcie kameleona. No dobra łajzy, zobaczymy, kto jest sprytniejszy.” Zarzucił broń na ramię i wyciągając różdżkę, szepnął:
Ostendinvis*
    W różnych miejscach ulicy zaczęły świecić malutkie kropki. „Ach, więc to tam jesteście” rzucił w myślach. Skierował patyk na najbliższy punkcik i wyszeptał:
Drętwota!
    Rozległ się jęk i nieprzytomne ciało ukazało się na poboczu. Nagle zakamuflowane postacie znów się ukazały i podbiegły do nieprzytomnego towarzysza. Celowali we wszystkie strony, lecz nie widzieli napastnika. A tymczasem mężczyzna już szykował kolejną strzałę, gdy nagle poczuł różdżkę wbijającą mu się w plecy.
— Nawet nie próbuj, staruszku.
    „Jasna cholera! No to tyle z działania po kryjomu” pomyślał, po czym obrócił się i grzmotnął stojącą za nim postać pięścią w nos. Napastnik zatoczył się, a łysiejący mężczyzna rzucił w jego kierunku zaklęcie ogłuszające. Pozostali widząc, gdzie ukrywa się wróg, ciskali w niego klątwami. Chowając się za drzewem, miotał na oślep czarami. Gdy tuż obok niego wybuchnął gruby pień dębu, zrozumiał, że czas zmienić kryjówkę. Machnął różdżką, a liście zasłoniły widok poplecznikom Voldemorta. Schował się za niewielkim pagórkiem i powalił jednego nieprzyjaciela celnym ogłuszaczem. Niestety, znowu zdradził swoją pozycję. Myśląc, iż nie ma sensu dalej się ukrywać, stworzył tarczę i stanął twarzą w twarz z dwójką śmierciożerców. Wybuchła walka. Staruszek powalił jednego nieprzyjaciela, ale jego towarzysz rozciął mu urokiem skórę na barku. Syknął z bólu, lecz nie poddawał się. Kiedy był już bliski zwycięstwa, rozległ się krzyk:
— Tato!!
    Mężczyzna obrócił się i zobaczył Bellatrix oraz Lucjusza, trzymających w żelaznym uścisku jego żonę wraz z dwójką synów. Uśmiechali się do niego szyderczo:
— Poddaj się albo zaraz zobaczymy, jak wyglądają w środku! — Kobieta krzyknęła takim głosem, jakby miała nadzieję, że mężczyzna nie spełni jej żądania.
    Wściekły rzucił różdżkę oraz łuk na ziemię. W tym samym czasie Lucjusz Malfoy wycelował w niego różdżką, sprawiając, że grube liny owinęły mu ręce i nogi. Na jego twarzy widniał uśmiech tryumfu i z nienawiścią wpatrywał się w swojego więźnia.
— Nie krzywdź ich — rzekł. — Puśćcie ich wolno, oni nic złego nie zrobili.
— Ale ty zrobiłeś — odparła Bellatrix szaleńczym tonem. — Zabiłeś naszych towarzyszy. Oni też byli ojcami i mężami, a ty pozbawiłeś ich życia. Ich żony i dzieci nie wybaczyliby nam, gdybyśmy tak to zostawili. — Bella mówiła tak słodkim tonem, że staruszek poczuł mdłości. A potem bez żadnego ostrzeżenia doskoczyła do jego syna i poderżnęła mu gardło.
    Annie wrzasnęła i zaczęła przeklinać kobietę, która zaśmiała się jak opętana. Mężczyzna poczuł, jak ciemnieje mu przed oczami, a w jego żyłach płynie istny ogień furii. Wydarł się na całe gardło:
— Ty dziwko!! Zatłukę cię jak psa!!
— Oj, Oj — cmoknęła Bella. — Nieładnie tak mówić do dam. Myślę, że druga lekcja powinna cię tego nauczyć — Mówiąc to, rzuciła zaklęcie uśmiercające na keljnego chłopca.
    Annie zemdlała, a staruszek czuł, jak łzy spływają mu po twarzy. W sercu grasował potworny ból i rozpaczliwie starał się uwolnić z więzów. Jego marzenia o zostaniu ministrem, o sławie oraz godnym życiu nagle legły w gruzach. Teraz pragnął tylko jednego. Rozszarpać Bellatrix Lestrange. Sprawić jej niewyobrażalny ból. Niestety więzy, którymi był skrępowany nie popuszczały nawet trochę. Tymczasem Lucjusz ocucił jego żonę. Matka, która właśnie straciła swoich synów, ledwo stała na nogach spazmatycznie szlochając. Bella patrzyła na nią z obrzydzeniem.
— Jesteście tacy słabi. Aż trudno uwierzyć, że jesteście czystej krwi. Dobrze, że chociaż smarkacze nie przedłużą już waszego rodu.
    Bella mówiła to prosto w twarz szlochającej kobiecie. Gdy skończyła, oczy Annie rozbłysły wściekłością. Z głośnym rykiem wyrwała się trzymającemu ją Lucjuszowi i rzuciła na Bellatrix. Śmierciożerczyni nie zareagowała w porę i nim się obejrzała leżała na ulicy ze złamanym nosem oraz sińcem pod okiem. Pan Malfoy razem z ocalałym towarzyszem pochwycili ją, odciągając od niej. Lestrange podniosła się dygotając z furii i w przypływie szału rzuciła na kobietę zaklęcie Cruciatus. Rozdzierający krzyk przeszył cichą ulicę. Ofiara miotała się powalona niewyobrażalnym bólem.
— Przestańcie do cholery! Wyżywajcie się na mnie nie na niej!
    Bellatrix odwróciła się do niego. Jej oczy sprawiały wrażenie, jakby kompletnie straciła rozum. Skierowała na mężczyznę różdżkę.
— Jak śmiesz mi rozkazywać?! — krzyknęła. — Stary psie! Avada...
    Mocny chwyt Lucjusza uniemożliwił jej dokończenie zaklęcia. Teraz on patrzył na szwagierkę z furią.
— Zwariowałaś?!! — wrzasnął. — Czarny Pan chce go żywego! Trup na nic mu się nie przyda! Skończ z tą babą i spadamy!
    Bellatrix znowu popatrzyła na Annie. Wyjęła nóż i dźgnęła ją w brzuch. Oczy kobiety zaszły mgłą, ale Lestrange nie zamierzała na tym poprzestać. Z szałem zadawała kolejne ciosy, aż całe jej wyglądało jak ser szwajcarski. Natomiast mężczyzna patrzył na tę scenę, z rozpaczy nie mogąc poruszyć nawet palcem. W jednej chwili stracił wszystko. Rodzinę, marzenia, wolność. Śmierciożercy podnieśli go, a Lucjusz wyszeptał mu do ucha:
— A teraz zapraszamy na kolację do Czarnego Pana.
    Śmierciożercy wraz z więźniem zniknęli, zostawiając za sobą płonące budynki, strach i bardzo dużo śmierci.

______________

*Ostendinvis — wskazuje miejsce, w którym znajdują się niewidzialne osoby.

1 komentarz:

  1. Hejka, aż dziw że nikt nie skomentował tego opowiadania. Może dlatego że nie jest rozreklamowane dosyć mocno. Ja natrafiłam na nie przypadkiem i już od początku przypadło mi do gustu. Jak zwykle Dropsik namieszał i nic więcej, ale dobrze że powiedział wszystko Potterowi, chociaż mam wrażenie że jednak nie wszystko:D.Fabuła dopiero się rozkręca jednak widać że masz wszystko przemyślane, mam nadzieję że utrzymasz tempo pisania i nie będę musiała długo czekać na nowy rozdział. Czekam na dalszy rozwój sytuacji i nie mogę się doczekać całego szalonego rodzeństwa Potterów razem. Pożyjemy zobaczymy. Tymczasem do następnego odcinka i życzę mnóstwa weny do pisania :)Pati.

    OdpowiedzUsuń

Mrs Black bajkowe-szablony