sobota, 21 stycznia 2017

Rozdział 9 „Ziarno nienawiści”



    Weszli przez bramę i stanęli na wybrukowanej ulicy, od której odchodziły pomniejsze przejścia. Dumbledore rozglądał się ciekawie dookoła. Był tu sklep z różdżkami, apteka, sklep odzieżowy i wiele innych. Całość do złudzenia przypominała Ulicę Pokątną. Tłumy ludzi załatwiających swoje sprawy mijały ich, nie poświęcając im większej uwagi. Niektórzy kiwali głową Potterowi, lecz nikt ich nie zaczepił. Doszli do schodów, po których weszli na górę. Tutaj nie było już tak tłoczno, jak piętro niżej. Albus dziwił się, że nigdy nie słyszał o tym miejscu. Wszystko tutaj wydawało mu się nierealne, oderwane od rzeczywistości. Ludzie zachowywali się, jakby nie zdawali sobie sprawy, że gdzieś tam czyha najgroźniejszy czarnoksiężnik wszech czasów. Dwie staruszki spokojnie rozmawiały o jutrzejszym obiedzie, a dwaj starsi panowie grali w szachy przed domem. Idący obok starca Connor nagle stanął i przemówił:
— Miasto ma cztery poziomy. Pierwszy to dzielnica handlowa. Znajdują się tam najróżniejsze sklepy oraz knajpy. Na drugim jest dzielnica mieszkalna. Rezydują tu wszyscy mieszkańcy. Dalej mamy kwatery żołnierzy, gdzie mieszczą się place ćwiczebne oraz szkoła magii. Ostatnie piętro to siedziba przywódcy Cieni.
— Czego? — zapytał Dumbledore.
— To organizacja, o której mówiłem na zebraniu Zakonu. Właśnie ich pomoc panu proponowałem. To bardzo stara grupa czarodziei, której zadaniem jest utrzymywanie bezpieczeństwa na świecie. Ze wszystkich sił walczą ze złem. Nie robią tego jednak tak jak aurorzy lub chociażby pańscy ludzie. My wolimy działać po cichu i kryć się w mroku. Uderzamy znienacka, najczęściej wtedy, gdy wróg wcale się nas nie spodziewa. Dzięki temu zyskujemy przewagę. Potem zacieramy wszystkie ślady naszej obecności oraz wracamy tutaj. Ten zabieg sprawia, że jesteśmy jedną wielką tajemnicą dla władz, co oczywiście bardzo nam odpowiada. Nie dzielimy się naszymi sekretami z obcymi. Pan także nie pozna wszystkich naszych tajemnic. Mogę dać jedynie ogólne informacje, które pozwolą panu trochę nas poznać.
— Czy ty też należysz do tej organizacji?
— Oczywiście. Hirohiko był jej przywódcą, zanim zmarł.
— Nic mi o tym nie mówił — odpowiedział dyrektor. — Znałem go tyle lat i nic nie wiedziałem.
    Znowu weszli po schodach oraz ruszyli naprzód. Po chwili ich oczom ukazała się olbrzymia arena, na której stało kilkaset osób, wymachując mieczami. Między nimi przechodzili nauczyciele, wydając polecenia oraz poprawiając ewentualne błędy. Dumbledore zewsząd słyszał okrzyki:
— Pamiętaj o blokowaniu!
— Parada!
— Piruet i mocne cięcie z lewej!
— Niewiarygodne — szepnął starzec.
— To dopiero uczniowie — wyjaśnił Connor. — Członkowie Cieni mają siedzibę w tej wielkiej wieży, górującej nad miastem. Na tym placu uczymy walki wręcz, walki mieczem oraz strzelania z łuku. Nieco dalej znajduje się miejsce, gdzie ćwiczymy zaklęcia. Chce pan zobaczyć?
    Dumbledore skinął głową, więc Connor skręcił w lewo oraz poprowadził go między budynkami. Po pewnym czasie doszli do drugiego placu, nieco mniejszego od poprzedniego. W przeciwieństwie do tamtego ten był kwadratowy i były na nim ustawione manekiny. Uczniowie rzucali na nie zaklęcia. Dyrektor widział wiele młodych twarzy z uniesionymi różdżkami, z których wylatywały różnokolorowe promienie.
— Tutaj uczniowie ćwiczą czary bojowe. Uczymy ich wszystkiego. Nawet czarnej magii oraz Zaklęć Niewybaczalnych. W przeciwieństwie do Hogwartu tu kryteria zaliczenia roku są ostrzejsze. Aby ukończyć klasę trzeba umieć wszystkie zaklęcia z obecnego poziomu. Jeśli ktoś nie potrafi rzucić choćby jednego, nie przechodzi dalej. Dzięki temu mamy pewność, że w walce przyszli członkowie naszej organizacji będą do czegoś przydatni. Naprawdę, panie Dumbledore, jesteśmy niezwykle potężni.
— Widzę — odpowiedział dyrektor.
    Ze zdumieniem przypatrywał się ćwiczącym, którzy teraz stanęli naprzeciwko siebie w parach. Z różdżki jednego z nich wyleciał biały promień, a jego kolega zaczął się nagle szaleńczo drapać. Nie przestawał, dopóki ich nauczyciel nie ściągnął zaklęcia. Dumbledore był tak oczarowany, że nie zauważył jak Connor przeszedł dalej. Zorientował się szybko, po czym dogonił chłopaka.
— Więc jak, panie Dumbledore? — zapytał Connor. — Przyjmuje pan pomocną dłoń? Cienie będą ochraniać uczniów Hogwartu, a w zamian będziemy mieć pełny dostęp do informacji o Voldemorcie, jakimi dysponujecie.
— Najpierw chciałbym poznać przywódcę tej organizacji.
— Rozmawia pan z nim, odkąd się tutaj znaleźliśmy — Chłopak zaśmiał się z miny dyrektora. — Tak, to ja jestem szefem bractwa. Władam również tym miastem.
— Jak to możliwe? — zapytał zaskoczony Albus.
— Po śmierci Hirohiko przejąłem jego obowiązki. Z początku nie było łatwo. Każdy uważał mnie za dzieciaka, który nie poradzi sobie z tak odpowiedzialną funkcją, ale mnie łatwo jest nie docenić.
— Nie spodziewałem się tego.
— Rozumiem. Jednakże nikt nie może znać o mnie prawdy. Nie lubię rozgłosu.
— Czy gdybym zgodził się na twoją ofertę, ty również zjawiłbyś się w zamku?
— Myślę, że tak. Jednak tylko jako członek straży.
— Hmm — zastanowił się starzec. — No cóż, wygląda na to, że nie mam wyboru. Skoro ty ręczysz za swoich ludzi, mnie to wystarczy. Tak, jestem skłonny przyjąć twoją ofertę.
— Więc od tej chwili mogę bez przeszkód uczestniczyć w naradach Zakonu?
— Tak, ale jeśli chodzi o Harry'ego, to nie mogę ci nic obiecać.
— W porządku — Starszy Potter skinął głową, po czym wyciągnął rękę. — Więc jak? Zawieramy umowę?
    Dumbledore uścisnął mu rękę. W tym momencie cieniutka, złota nić oplotła ich dłonie, po czym zniknęła. Dyrektor zapytał:
— Co to było?
— To tylko środek ostrożności. Zobowiązanie do nieujawniania tego, kto jest przywódcą Cieni. To coś na kształt Wieczystej Przysięgi z tym że działa również po śmierci którejkolwiek ze stron.
— A co się stanie, jeśli ją złamię?
— Wtedy pan umrze — odpowiedział Connor. — Ale chyba mogę liczyć na dyskrecję, prawda?
    Dumbledore skinął głową. Teraz wiedział już na pewno, że najstarszy Potter nie jest człowiekiem, którego można trzymać na dystans. Nie, to był ktoś, z kim nawet on musiał się liczyć. Ten młodzieniec imponował Albusowi na każdym kroku. Dyrektor raz jeszcze rzucił okiem na plac ćwiczebny. Był teraz opustoszały.
— Mam jeszcze jedno pytanie — rzekł starzec.
— Tak? — Connor spojrzał na niego.
— Czy zamierzasz powiedzieć Harry'emu i Cassie o tym, kim jesteś?
— Chwilowo nie muszą tego wiedzieć — odpowiedział Potter. — Nie wątpię, że z biegiem czasu sami odkryją prawdę. Jednakże teraz niech będzie tak, jak jest. To co dyrektorze? Wracamy?
— Skąd umiesz teleportację?
— Potrafię wiele rzeczy.
— Naprawdę? — Uśmiechnął się Dumbledore.
— Owszem, zresztą... — Chłopak zmarszczył czoło. — Zresztą może pan sam sprawdzić.
— Jak?
    Connor ruchem głowy wskazał na plac ćwiczebny i odparł:
— Może mały pojedynek? Wypróbuje pan kilka z moich umiejętności.
— Eee... — Propozycja Connora zbiła czarodzieja z pantałyku. — Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
— No dalej — zachęcał go Potter, wyjmując różdżkę oraz wchodząc na plac. — Ta walka będzie dla mnie zaszczytem. Nie każdy ma okazję walczyć z samym Albusem Dumbledore'em.
— No dobrze — odparł starzec, stając naprzeciwko nastolatka. — Jakie zasady?
— Walczymy do pierwszego upadku. Wszystkie chwyty dozwolone, oprócz Zaklęć Niewybaczalnych.
— Zgoda. — Dyrektor ustawił się w pozycji bojowej. Chłopak spojrzał na zegarek.
— Za chwilę w szkole będą dzwonić na kolację. Zaczniemy, kiedy trzecie uderzenie dobiegnie końca. Posiłek trwa dwadzieścia minut. Jeżeli po tym czasie żaden z nas nie padnie, uznajemy, że jest remis.
    Albus skinął głową. Obaj stali, mierząc w siebie różdżkami oraz krążąc dookoła siebie niczym dwa lwy. W skupieniu obserwowali przeciwnika, kreśląc w myślach możliwe scenariusze. BANG! Pierwsze uderzenie dzwonu. Connor obserwował postawę starca i dobierał zaklęcia. Dumbledore robił dokładnie to samo. Żaden z nich nie miał zamiaru dać drugiemu szansy. Najpotężniejszy czarodziej na świecie i szesnastoletni chłopiec coraz niecierpliwiej oczekiwali rozpoczęcia pojedynku. BANG! Starzec zaczął przypominać sobie walkę, jaką przed laty stoczył z Grindelwaldem. Myślał, czy używać bardziej zaawansowanych czarów, czy jednak mieć na uwadze to, że jego przeciwnik to nastolatek, ale przypomniał sobie niedawne słowa Pottera: „Mnie łatwo jest nie docenić”
    Postanowił, że użyje całej swojej mocy. Z tego, co wyczytał z oczu przeciwnika, on również nie zamierzał się z nim cackać. Cały świat nagle przestał dla nich istnieć. Liczyło się tu i teraz. Plac oraz druga osoba naprzeciwko to obecnie zaprzątało wszystkie ich myśli. BANG! Trzecie uderzenie. Obaj czarodzieje równocześnie przystąpili do ataku. Dumbledore uniósł brwi na widok tego, że Connor używał magii niewerbalnej. Z obu różdżek poleciały promienie, które odbiły się od siebie, po czym uderzyły w pole ochronne, które wcześniej stworzyli. Dyrektor zasypał Pottera gradem uroków, nie dając mu czasu na kontrę. Cień z łatwością blokował wszystkie ataki. Po pewnym czasie chłopak wyczarował gęsty czarny dym, w którym zniknął. Czarodziej rozproszył opary, ale przeciwnika nigdzie nie było. „Zaklęcie kameleona” — pomyślał starzec. Rzucił czar Ostendinvis oraz zobaczył, że mały, świecący punkcik odskakuje na jego lewą stronę. Próbował go spowolnić, lecz nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu. Nastolatek znowu się pokazał i tym razem on rozpoczął serię. Dumbledore z podziwem mu się przypatrywał. „Co za szybkość” — myślał. „Muszę coś wymyślić, inaczej będzie źle”. Zauważył, że tuż za placem leży sterta kamieni. Użył silniejszej tarczy, a potem wycelował patyk w stronę gruzu. Odłamki poszybowały w stronę oponenta, który uskakiwał przed nimi kocimi ruchami. Jednak ta chwila przerwy wystarczyła Albusowi. Z ziemi wystrzeliły pnącza, które oplotły się wokół nóg wojownika. Runął na ziemię, a starzec rzekł z uśmiechem:
— No cóż, to chyba koniec.
    Jednak Connor tylko się uśmiechnął, a po chwili stała się rzecz dziwna. Jego ciało zaczęło stawać się przezroczyste, aż w końcu zniknęło zupełnie. Albus wiedział, co to oznacza. „Klon. Musiał wyczarować go w tym dymie” — powiedział w myślach. Równocześnie usłyszał za sobą jakiś ruch, przez co błyskawicznie się odwrócił. W jego stronę poleciał gwałtowny podmuch wiatru. Udało mu się ustać na nogach, lecz czuł, że siły powoli go opuszczają. Potter tymczasem zrobił różdżką dziwne znaki, a z końca patyka wystrzelił wielki smok z ognia. Bestia natarła na Dumbledore’a, jednakże ten znowu odskoczył. Miotał się po całym placu, unikając ataków potwora. Zauważył fontannę pod jednym z drzew. Pionowy słup wody wystrzelił ze zbiornika, a potem zaczął formować się w postać olbrzymiego feniksa. Ptak natarł na bestię, kończąc jej istnienie. Kiedy para opadła dwaj czarodzieje nadal stali naprzeciwko siebie. Byli cali spoceni oraz ciężko dyszeli, lecz żaden nie miał zamiaru się poddać. W końcu chłopak krzyknął:
— Widzę, że jednak ludzie nie przesadzają, nazywając pana wielkim czarodziejem! Jeszcze nikt nie wytrzymał ze mną tyle czasu!
— To samo mogę powiedzieć o tobie! — odkrzyknął Dumbledore. — Masz zadziwiające umiejętności, nawet jak na Pottera.
— Lata praktyk! — odparł tamten i zaszarżował.
    Kolorowe promienie znowu zderzyły się między sobą. Connor ponownie rzucił zaklęcie klonowania. Dwóch dodatkowych Potterów próbowało okrążyć Dumbledore'a, lecz starzec był na to przygotowany. Pnącza, które wcześniej złapały poprzedniego sobowtóra, teraz ścigały kolejnych, natomiast Albus zajął się oryginałem. Obydwaj, mimo ogromnego zmęczenia, walczyli dzielnie z nadzieją wygranej. „Niesamowite” — mówił w myślach. — „Nawet z Tomem nie miałem takich problemów”. Młody chłopak pojedynkował się z nim jak równy z równym, wykazując się rozsądkiem. Nie atakował na oślep, tylko czekał na jego ruch oraz próbował wykorzystać jego atuty przeciw niemu. Dokładnie obmyślał każdy krok, nim przystąpił do natarcia. Kiedy mieli już znowu ruszyć na siebie, potężne uderzenie dzwonu obwieściło koniec kolacji. Obaj czarodzieje opuścili różdżki i ciężko dysząc, ukłonili się przeciwnikowi. Nastolatek podszedł do dyrektora, przy okazji przywołując dwie butelki wody:
— Więc jak? — zapytał chłopak. — Nadal wątpi pan w umiejętności Cieni?
— Teraz już ani trochę — odparł Dumbledore. — Z radością powitam was w Hogwarcie.
— Świetnie — ucieszył się Potter. — W takim razie odpocznijmy chwilę i wracajmy.
    Siedli na ławce w pobliżu placu, nabierając sił. Dumbledore zaczął rozmowę:
— Wiesz, niektóre z zaklęć, którymi mnie potraktowałeś były czarnomagiczne.
— Zgadza się — odparł Connor, wyciągając papierosa.
    Dumbledore zmarszczył brwi na ten widok, lecz nic nie powiedział. Po chwili milczenia starzec znów podjął:
— Nie boisz się używać czarnej magii?
— A czego mam się bać? Przecież ona nie zabija.
— Jednak Tom Riddle również się nią fascynował i zobacz, do czego to doprowadziło.
— Jest pan dziś drugą osobą, która przyrównuje mnie do Voldemorta — zaśmiał się Connor. — Proszę się nie martwić. Wiem, że w jej praktykowaniu istnieje pewna granica, której nie należy przekraczać, a ja nie mam zamiaru tego robić.
— Co, jeśli stracisz nad tym kontrolę? Podczas pojedynku zauważyłem, że masz bardzo wielką moc, a z nią wiąże się również odpowiedzialność.
    Potter nic nie odpowiedział, aż nagle Dumbledore zadał nieoczekiwane pytanie:
— Zabiłeś kiedyś kogoś?
— Kilku śmierciożerców — odparł Connor po chwili. — Oni nie zasługują na nic innego niż śmierć.
— Voldemort ma takie samo podejście do ludzkiego życia — zauważył Albus.
— Nie — zaprotestował chłopak. — On morduje każdego, niezależnie czy to przyjaciel, czy wróg. Ja natomiast eliminuje tylko tych pierwszych.
— Jednakże, jeśli zbyt bardzo zaangażujesz się w czarną magię, możesz widzieć w sojusznikach przeciwników. Pomyślałeś o tym?
    Potter znowu milczał, a tymczasem Dumbledore ciągnął:
— Wiesz, dlaczego Tom Riddle stał się taki jaki jest?
— Bo jest psycholem i myśli tylko o tym, jak zawładnąć światem.
— Nie — odrzekł Dumbledore, kręcąc przecząco głową. — Właśnie, że nie. To inni ludzie wyrobili sobie o nim takie zdanie, ale prawda jest zgoła odmienna. Widzisz Connor, on był najlepszym uczniem w Hogwarcie. Przeuroczy chłopak. Zawsze pomocny i miły, posiadał wręcz arystokratyczne maniery. Nauczyciele rozpływali się nad jego umiejętnościami. Słyszałeś, że zdobył Wybitnego na wszystkich sumach, które zdawał? Miał swoje marzenia. Voldemort uczył się w zamku w czasach, kiedy świat terroryzował Grindelwald. Chciał posiąść tak wielką moc, aby go pokonać, ale nie zamierzał zająć jego miejsca, o nie. Pragnął zostać Ministrem Magii. Kimś, kto ma dość władzy, by przeciwstawić się terrorowi i zapewnić swoim podwładnym bezpieczne i spokojne życie. Kiedy opuścił szkołę, uważał, że ma już dość siły, aby pokonać Gellerta. Wyzwał go na pojedynek, który oczywiście przegrał. Grindelwald lubił pomęczyć trochę pokonanego przeciwnika. Nie mam tu na myśli torturowania. Jego ulubionym zajęciem było wmawianie przegranemu, że jest kompletnie do niczego i nic w życiu nie osiągnie. To samo zrobił z Czarnym Panem. Jednakże on miał zbyt wysokie mniemanie o sobie. Po walce poprzysiągł mu, że kiedyś go zniszczy i sprawi, że nikt nie będzie o nim pamiętał. Zaczął studiować czarną magię jeszcze intensywniej niż wcześniej. Czerpał wiedzę od najlepszych czarnoksiężników, rozsianych po całej ziemi, aż w końcu przestał panować nad tym, co robi. Jego chorobliwa obsesja upokorzenia swojego rywala pchała go do coraz pilniejszego zgłębiania tajników tej zakazanej dziedziny. Kiedy bez trudu neutralizował popleczników Gellerta oraz widział, jak ci boją się go, zaczął myśleć, że przecież to on może rządzić. I tak zaczął działalność jako Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. W międzyczasie pobiłem Grindelwalda oraz złamałem jego potęgę. Myślę, że Sam Wiesz Kto nigdy mi tego nie darował. To z pewnością jest jeden z powodów, dla których czyha na moje życie.
— Tak czy siak miałem rację — odparł chłopak, patrząc na Albusa. — Stał się taki, bo pragnął rządzić.
— Nie rozumiesz, chłopcze — powiedział. — To nie żądza władzy tak go zmieniła tylko jego siła. Chęć siania terroru przyszła później, już po tym, jak stał się mordercą bez skrupułów. Czary, które studiował, pochłonęły całą jego duszę. Zasadziła w nim ziarno nienawiści, które rozrosło się pod wpływem upokorzenia, jakie zaserwował mu Gellert. Gdyby wtedy oszczędził mu szyderstw, być może ten przełknąłby gorycz porażki i zajął się czymś innym. Jednakże był zbyt dumny, a poza tym fascynowało go to, z jaką łatwością idzie mu przyswajanie zaklęć, których niewielu potrafiło opanować. Tak, wielka moc to zarówno błogosławieństwo, jak i przekleństwo. To tak jakbyś stał nad przepaścią otoczony przez gęstą mgłę. Wszystko zależy od tego, gdzie postawisz kolejny krok. Jeśli obierzesz dobry kierunek, uratujesz siebie, jeśli nie, przepadniesz.
— Rozumiem, co pan chce mi przekazać — odezwał się Potter, wyrzucając niedopałek. — Chodzi o to, że mimo tego, iż kontroluję swoją siłę dzisiaj, nie wiadomo, czy będę robił to jutro?
— Otóż to — Dyrektor pokiwał twierdząco. — Czarna magia to naprawdę niebezpieczna rzecz. Nieważne jak bardzo ją kontrolujesz, to zawsze, choćby podświadomie, będziesz chciał wykorzystać ją do własnych celów. I robisz to. Zabijasz innych. Tłumaczysz sobie, że to twoi wrogowie, ale tak naprawdę w jakimś zakamarku twojej duszy, czai się ziarno nienawiści do ludzkiego życia zasadzone właśnie przez czarną magię. Uważasz, że skoro ją umiesz, jesteś lepszy od innych. Pozostaje mieć tylko nadzieję na to, że w przyszłości nikt nie sprawi, że to ziarenko wykiełkuje tak jak u niego.
— Jednakże sługusy Voldemorta nie zawahaliby się mnie zabić. Albo ja, albo oni. Tak to już jest na wojnie. Nie można uniknąć zabijania.
— To okazanie łaski, nawet najgorszemu wrogowi jest dowodem wielkiej mocy, a nie liczba żyć, które ona pochłonie.
— Mogę zadać pytanie? — Nastolatek podniósł na niego wzrok.
— Pewnie.
— Co robicie ze złapanymi śmierciożercami?
— Zamykamy ich do więzienia — oznajmił starzec.
— No właśnie. Zamykacie ich do więzienia, z którego i tak prędzej czy później uciekną oraz dalej będą mu służyć. A wy znowu ich złapiecie i kolejny raz historia się powtórzy. Jeżeli ich eliminuje, to przynajmniej mam pewność, że już więcej nie wrócą. Doceniam troskę o moją równowagę moralną, ale naprawdę nie zamierzam podnosić ręki na nikogo innego prócz tych brudnych śmierciojadów.
— Jak chcesz — westchnął czarodziej. — Nie mam uprawnień, by ci rozkazywać, ale bardzo cię proszę, przemyśl dokładnie wszystko, co ci powiedziałem.
    Connor skinął głową. Wstali z ławki, a chłopak wystawił rękę, którą Dumbledore chwycił. Znowu znaleźli się w kuchni na Grimmauld Place 12. Na ich widok wszyscy zerwali się z miejsc, wypytując, gdzie byli tyle czasu, ale dyrektor uśmiechnął się tylko i oznajmił, że to koniec zebrania.
— A co w sprawie ochrony Hogwartu? — zapytał Harry.
— Nie musimy się już o to martwić — odparł starzec. — Zamek będzie bezpieczny.
    Wszyscy rozeszli się. Młodzież także udała się na górę. Connor był wyczerpany po pojedynku z Dumbledore'em, więc od razu położył się do łóżka, nie zważając na grad pytań, jakimi zasypywało go rodzeństwo. Ledwo dotknął poduszki, zasnął kamiennym snem. Po chwili pozostali poszli w jego ślady.

2 komentarze:

  1. Hejka:) jak mniemam to tylko rozdział przejściowy, bo jakoś tak ani zachwycił, ani nie pogorszył. Po prostu taki nijaki, rozumiem autorów ze nie zawsze musi być dynamika i rozwój sytuacji mocny, czasem musi być i chwilowy przestój. W sumie to nawet dobrze że Connor się ujawnił, bo teraz życie niektórych bohaterów może będzie znacznie łatwiejsze :) czekam na nexta i miło wiedzieć że nie przestaniesz pisać :) pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super opowiadanie wszystkie rozdziały jednym tchem wciągnąłem, rewelacja, czekam na więcej

    OdpowiedzUsuń

Mrs Black bajkowe-szablony