sobota, 25 lutego 2017

Rozdział 14 „Propozycja pustelnika”


    Connor obudził się z głośnym jękiem. Przy najmniejszym ruchu czuł ból na całym ciele. Dostrzegł, że tors ma owinięty bandażem. Powoli rozejrzał się dookoła. Znajdował się w małej izdebce. Drewniane ściany wyglądały, jakby miały się rozlecieć ze starości. W pomieszczeniu znajdowało się tylko łóżko, mała toaletka, stolik i zwykłe krzesło. Szata chłopaka, jego miecz oraz różdżka leżały na podłodze. Czując zawroty głowy, opadł na poduszki oraz próbował przypomnieć sobie niedawne wydarzenia. Bitwa na Pokątnej, walka w jaskini, pojedynek z trollem, tajemnicza postać, która uratowała mu życie. Nie wiedział, jak długo był nieprzytomny. Nie było tu zegarka, lecz promienie słońca wpadające przez okno zwiastowały, że jest południe. Sięgnął po szklankę z wodą, stojącą na blacie i upił łyk. Znów próbował się podnieść, lecz z marnym skutkiem. Zauważył, że obok posłania jest również miska oraz stos zwiniętych ręczników. „Więc miałem gorączkę” — myślał. „Gdzie ja właściwie jestem?”. Ból w nodze stawał się nie do zniesienia, więc coraz mocniej zaciskał zęby. Usłyszał kroki na korytarzu i po chwili do pokoju wszedł wysoki mężczyzna. Krótkie włosy, przyprószone siwizną zdradzały, że nieznajomy lata młodości ma już za sobą. Przez jego prawy policzek przechodziła szkaradna blizna, lecz brązowe oczy patrzyły na niego życzliwie. Jego postura także była potężna. Nieznajomy podszedł do Pottera, ciężko stawiając kroki. Popatrzył na chorego i przemówił grubym, basowym głosem:
— Obudziłeś się. Wreszcie, już zaczynałem się niepokoić, że podałem ci nie te lekarstwa, co potrzeba.
— Kim pan jest? — zapytał chłopak, patrząc mu w oczy.
— Nazywam się Silvestro. A ty jesteś Connor Potter, prawda?
— Skąd pan wie?
— Miałeś wysoką gorączkę. Majaczyłeś. Usłyszałem kilka ciekawych rzeczy. Czy tego chcesz, czy nie, sporo o tobie wiem.
    Connor zaklął w myślach. Aż bał się tego, co mógł nieświadomie powiedzieć. Z lekką obawą zapytał:
— Jak dużo pan wie?
— Kilka rzeczy — uśmiechnął się Silvestro. — Mów mi po imieniu, proszę. Czuje się staro, jak mówisz do mnie per pan.
— Jak długo tu jestem?
— Trzy dni.
    Connor rozszerzył oczy. Był nieprzytomny przez trzy dni? Chciał wstać, ale ręka mężczyzny delikatnie, acz stanowczo mu to uniemożliwiła.
— Odpoczywaj, młody Potterze — powiedział Silvestro. — Nie możesz się przemęczać. Nieźle cię urządzili. Wstrząśnienie mózgu, zmiażdżona noga, połamane żebra i wielka rana na brzuchu. Poskładałem cię najlepiej, jak umiałem, ale rany będą ci dokuczać przez jakiś czas. Miałeś szczęście, że wszedłem do tej jaskini, bo inaczej byłoby z tobą krucho.
— A skąd się tam wziąłeś?
— Przez zwykły przypadek. Łowiłem ryby na kolację nad okoliczną rzeką. Nagle usłyszałem jakieś krzyki i huki z groty nieopodal. Zdziwiłem się, bo jej lokatorzy zawsze zachowywali się cicho. Ciekawość wzięła nade mną górę, no i zajrzałem do środka. Mijałem tylko martwe ciała. Już miałem zawrócić, gdy usłyszałem ryk trolla. Tak więc postąpiłem jeszcze parę kroków naprzód i tak cię znalazłem. Naprawdę, podziwiam cię, że z takimi obrażeniami byłeś w stanie pokonać to bydle.
— Wiedział pan, że zamieszkują ją śmierciożercy?
— Przestań z tym panem. — Jego wybawca skrzywił się. — Tak, wiedziałem. Ale nigdy mnie nie niepokoili, więc ja też nie miałem powodu, by uprzykrzać im życie.
— Więc nie stoisz po ich stronie?
— Nie opowiadam się za nikim. — Wzruszył ramionami, poprawiając Connorowi pościel. — Czy to pod rządami Ministerstwa, czy Voldemorta i tak moje życie będzie takie samo. Jedni i drudzy nie interesują się samotnym starcem mieszkającym w głębi lasu.
— To twój dom?
— Od czterdziestu lat — odpowiedział. — Ta niewielka chatka i Pumcia są jedynymi śladami mojej egzystencji.
— To twoja żona?
— Ha, ha, ha — zaśmiał się mężczyzna. — Nie, ale w pewnym sensie należy do mnie.
    Po czym głośno gwizdnął. Do pomieszczenia wkroczył sporej wielkości owczarek niemiecki, machając radośnie ogonem. Stanął przy Silvestrze, a ten zaczął głaskać go po głowie. Próbował polizać mężczyznę po twarzy, ale tamten w porę się odsunął. Connor uśmiechnął się, widząc tę scenę. W pewnym momencie pies podszedł do chłopaka i powąchał jego dłoń. Zaszczekał radośnie oraz wskoczył na wolne miejsce obok Pottera. Wojownik ze śmiechem wyciągnął rękę i poczuł puszystą sierść zwierzęcia. Była przyjemna w dotyku. Pumcia natomiast próbowała powtórzyć swoją próbę lizania, ale właściciel odpędził ją.
— Daj mu odpoczywać lizusko! — Owczarek zeskoczył z łóżka i zniknął w otwartych drzwiach. — Polubiła cię. To moja jedyna towarzyszka. Przypałętała się bidulka pewnej deszczowej nocy. Dałem jej trochę jedzenia i tak już została. No, na mnie już czas. Idę przygotować obiad, a ty leż tutaj i odpoczywaj. Nie jest to pięciogwiazdkowy hotel, ale chyba wytrzymasz, co?
    Silvestro mrugnął do Connora i skierował się do wyjścia. Jednak zatrzymał go głos chłopaka:
— Dziękuję za ratunek, ale nie mogę tu zostać. Muszę wracać.
— W tym stanie nie zrobisz nawet pięciu kroków, nie mówiąc o teleportacji. Aż tak ci tu źle?
— Nie o to chodzi. — Szybko odpowiedział Connor. — Ale moi przyjaciele i rodzina mogą się martwić.
— Bez obaw — odpowiedział mężczyzna. — Wysłałem im sowę w twoim imieniu z wiadomością, że jesteś cały oraz przez kilka dni będziesz nieobecny.
— Skąd wiedziałeś...? — zaczął chłopak, lecz Silvestro mu przerwał.
— Mówiłem ci, majaczyłeś. A ja, przyznaje się, wykorzystałem twój stan i dowiedziałem się o tobie paru rzeczy. Również tego, do kogo skierować sowę. Odpocznij, młody Potterze, zbierz siły i dopiero gdy nie będziesz się krzywił z bólu co kilkanaście minut, wrócisz do domu.
    Zrezygnowany Connor opadł na poduszki. Polubił tego człowieka. Widać było, że nie interesuje się tym, co dzieje się wokół niego. Sprawiał wrażenie, jakby ta chatka była całym jego światem. I dopóki nikt nie naruszał jego miejsca zamieszkania, nic innego się dla niego nie liczyło. Poza tym, gdyby Silvestro miał wobec niego wrogie zamiary, to z pewnością nie ratowałby mu życia. Potter poczuł, jak staje się coraz bardziej senny. Wsłuchany w świergot ptaków za oknem, po chwili odpłynął do krainy Morfeusza.

***

— Dochodzisz do siebie szybciej, niż myślałem.
    Był poranek. Silvestro przyszedł do niego i zaczął sprawdzać stan jego zdrowia. Stwierdzając, że żebra i rana na brzuchu goją się, jak powinny, zabrał się za jego nogę. Tutaj nie było już tak wesoło. Kończyna była cała sina, a Connor nie mógł poruszyć nawet palcami. Poza tym spuchła do olbrzymich rozmiarów. Mężczyzna stwierdził, że będzie musiał ją operować.
— Znasz się na tym? — zapytał Connor.
— Z zawodu jestem lekarzem — odparł. — Nie bój się, młody Potterze, poradzę sobie z tym.
    Podał mu eliksir znieczulający. Chłopak wypił go i pozwolił mu działać. Mężczyzna powiedział mu, żeby nie patrzył na swoją nogę, bo nie będzie później czyścił pościeli z wymiocin. Connor zajęty zabawą z Pumcią, nawet nie zauważył, kiedy doktor wziął się do pracy. Dostosowywał się do rady Silvestra i całą swoją uwagę skupiał na psie. Po niecałej godzinie usłyszał głos mężczyzny:
— Gotowe.
    Dopiero teraz Potter przeniósł na niego wzrok. Rozszerzył oczy na widok wielkiej ilości zakrwawionych ręczników, które Silvestro wrzucał do czarnego worka na śmieci. Spojrzał na swoją nogę, dostrzegając na niej świeżo założony opatrunek.
— Teraz już nie boli, prawda? — zapytał z uśmiechem Silvestro. — Wdarło się zakażenie. Mugolscy lekarze pewnie od razu chcieliby robić amputację, ale jak widzisz, obyło się bez tego.
— Dziękuje — powiedział Connor.
    Silvestro kiwnął głową i wyszedł, aby wyrzucić ręczniki. Po chwili wrócił ze śniadaniem. Connor dopiero teraz uświadomił sobie, że od wczorajszego południa nic nie jadł. Rzucił się na jedzenie, a mężczyzna ze śmiechem mówił:
— Tylko się nie udław.
— Dlaczego mi pomagasz? — zapytał Potter, gdy już skończył.
— Bo potrzebujesz pomocy — odpowiedział mężczyzna. — Nie mam w tym żadnego celu.
— I nie chcesz niczego w zamian?
— Nie — odrzekł z uśmiechem Silvestro. — Poza tym i tak już mi się odwdzięczasz.
— W jaki sposób? — zdziwił się Connor.
— Przez czterdzieści lat żyłem tu w samotności. Miło w końcu po tak długim czasie, odezwać się do kogoś innego niż pies lub odbicie w lustrze. Świadomość, że coś powiesz i doczekasz się odpowiedzi, jest wystarczającym wynagrodzeniem za moją pracę.
— Dlaczego tutaj mieszkasz? W takim odosobnieniu?
— Kiedyś wiodłem całkiem inne życie — westchnął lekarz, siadając na krześle. — Jesteś przywódcą bractwa Cieni, prawda? Ja też kiedyś do nich należałem. A teraz jestem wygnańcem. Odebrali mi mój miecz i szatę oraz wyrzucili z miasta. Tułałem się jakiś czas po świecie, aż w końcu zbudowałem tę chatkę i osiedliłem się w tym miejscu. Zdumiewające, jak szybko może zmienić się ludzki los, prawda? Niegdyś członek najszlachetniejszej i najpotężniejszej organizacji na ziemi, a dziś? Pff, teraz jestem tylko szalonym pustelnikiem, o którym już nikt nie pamięta.
— Za co cię przepędzili?
— Za uratowanie życia pewnemu dziecku.
— Jak to? — Młodzieniec rozszerzył oczy.
— Kiedyś byliśmy na misji w Kolumbii. Jacyś bandyci przejęli jedną z czarodziejskich wiosek i urządzali tam polowania na ludzi. Ustawiali ich w jednym rzędzie przy jakimś zbiorniku wodnym, wrzucali mugolskie granaty pod wodę i kazali biec. Ci, którzy nie zostali rozerwani na strzępy i przebrnęli całe jezioro, w nagrodę dostawali Avadą. Gdy pozbyliśmy się tych morderców, jakaś zapłakana matka oznajmiła, że jej syn jeszcze żyje. Pobiegłem tam i zobaczyłem dziewięcioletniego chłopca. Eksplozja oderwała mu nogi. Miał silny krwotok. Bez zastanowienia wyjąłem różdżkę i wyszeptałem jedyne zaklęcie, jakie przyszło mi do głowy, czyli klątwę zamiany ciała. Na nowo otrzymał utracone części ciała. W tym samym czasie jeden z zabójców, którego chcieliśmy przesłuchać, w agonii patrzył, jak jego kończyny po prostu znikają. Szybko zatamowałem krwawienie i zwróciłem małemu życie. Jego rodzicielka całowała mnie po rękach, nazywając wybawcą. Niestety, czar, którego użyłem, był czarnomagiczny. Kapitan mojej drużyny aresztował mnie za to i zaprowadził przed Radę Cieni. Próbowałem jeszcze przekonać ich, że to dziecko bardziej zasługiwało na przeżycie, niż jakiś podrzędny bandzior, ale ci głupcy nie chcieli mnie nawet słuchać. Okrzyknięto mnie szalonym psychopatą i wydalono z ich szeregów.
— Mogę ci pomóc — powiedział wojownik. — Jak wiesz, dowodzę teraz Tytanem. Poza tym teraz nasi ludzie mogą bez ograniczeń korzystać z czarnej magii. Na pewno zgodzą się przyjąć cię z powrotem.
— Nie kłopocz się. — Jego wybawca spojrzał mu w oczy. — Już przyzwyczaiłem się do życia samotnika. Teraz nawet bardziej mi ono odpowiada. Ta cisza i spokój. Z dala od wojen i śmierci. A i już latka nie te, co wtedy. Tutaj jest mi dobrze. Proszę cię tylko, byś nikomu o mnie nie mówił. Zapewne Rada wie, że wciąż żyję, ale nie mają pojęcia, gdzie mnie szukać. I chciałbym, aby tak pozostało.
— Jak chcesz — odparł nastolatek.
— Jak widzisz, jakoś sobie radzę. Mam też paru znajomych, którzy od czasu do czasu przynoszą mi prowiant i wiadomości. Podoba mi się tak, jak jest.
    Connor wzruszył ramionami i więcej nie poruszył tego tematu. Porozmawiali jeszcze chwilę, a potem Silvestro wyszedł, zostawiając chłopaka samego.

***

    Minął niecały tydzień, odkąd Silvestro znalazł Connora w jaskini. Przez ten czas stan zdrowia chłopaka znacznie się polepszył. Żebra jeszcze dawały o sobie znać, ale ból był coraz mniejszy. Nawet noga już mu nie dokuczała. Szóstego dnia mógł już wstać z łóżka. Jeszcze kuśtykając, otworzył drzwi, w których tak często znikał jego opiekun. Znalazł się w skromnie urządzonej kuchni. Zapach jajecznicy na bekonie wdarł się do jego nozdrzy. Stojący przy kuchence mężczyzna spojrzał na niego i uśmiechnął się.
— O proszę, widzę, że czujesz się już lepiej — powiedział.
— Trochę — potwierdził chłopak.
— Siadaj, zaraz będzie śniadanie.
    Silvestro ustawił talerze na stole i po chwili obydwaj zajadali się potrawą.
— Dobre — powiedział Connor.
— Niestety, jajecznica to jedyna potrawa, która wychodzi mi perfekcyjnie.
— Bez przesady. Gulasz i zupa rybna też były niezłe — zaprotestował Potter.
— Tak mówisz? — W oczach Silvestra zamigotały wesołe błyski. — Czyli to nie ciebie wczoraj widziałem, jak krzywiłeś się, jedząc kolację i potajemnie dałeś wszystko Pumci?
    Connor zaczerwienił się i zaczął coś mamrotać. Silvestro, widząc jego zakłopotanie, zachichotał pod nosem:
— Takiego zawstydzonego cię jeszcze nie widziałem.
— Nie jestem zawstydzony — zaprotestował Potter, ale czerwony kolor jego twarzy mówił co innego.
— Uznajmy, że ci wierzę.
    Po skończonym posiłku Potter postanowił wyjść na zewnątrz. Stanął przed drzwiami wejściowymi i głęboko wdychał świeże, górskie powietrze. Postąpił parę kroków naprzód. Masując nogę, która znów dawała o sobie znać, rozglądał się dookoła. Znajdował się na niewielkiej polance, wokół której roztaczał się las. Tu i ówdzie chłopak widział zające, zajadające się trawą, a między drzewami od czasu do czasu przebiegał jeleń lub inne leśne zwierzę. Nagle poczuł, jak coś ociera się o jego nogawkę. Spojrzał w dół oraz spostrzegł, jak Pumcia patrzy na niego wyczekująco. Zapewne pomyślała, że chce wziąć ją na spacer i wesoło merdając ogonem czekała na jego krok. Connor uśmiechnął się i ruszył naprzód. Po parominutowym marszu pod górę doszli do wodospadu. Usiadł na jednej z wystających półek skalnych. Z tej wysokości zobaczył, że puszcza rozciąga się na co najmniej kilkaset mil. W oddali widział potężne szczyty gór. Biorąc w rękę gałązkę, rzucił ją w dal. Owczarek zaszczekał i pognał za nową zabawką. Patrząc przed siebie, myślał, że miło by było, gdyby mógł tu spędzić resztę życia. Cisza oraz piękno krajobrazu roztaczającego się dookoła, działały na niego kojąco. Poczuł się nagle zmęczony tym wszystkim. Obowiązkami, jakie nad nim wisiały, odkąd objął funkcję przywódcy Cieni, wszechobecną wojną z Voldemortem i jego sługusami oraz ciągłymi, krwawymi jatkami, w których nierzadko brał udział. Równocześnie zastanawiał się, do czego zmierza Silvestro. Nawet przez chwilę nie wierzył, że mężczyzna pomaga mu oraz otacza go troską z czystej uprzejmości. Już zbyt dobrze poznał ludzkie charaktery i prawa rządzące tym światem. Wiedział, że ludzie nigdy nie robią nic bezinteresownie oraz prędzej czy później upominają się o spłatę długu. Próbował zgadnąć, jakiej zapłaty zażąda od niego jego wybawca, gdy usłyszał jego basowy głos:
— Ach, więc to tutaj cię wywiało.
— Śledzisz mnie? — zapytał Potter.
— Nie przeczę — odpowiedział Silvestro, siadając obok niego. — Co by było, gdyby nagle ci się pogorszyło?
— Nie mam pięciu lat — odparł chłopak. — Potrafię o siebie zadbać.
— Gdybyś był przeziębiony, to z pewnością byś sobie poradził. Ale przy kontrolowaniu tak rozległych obrażeń, jakie otrzymałeś, lepiej mieć obok siebie fachowca, który zna się na rzeczy.
— Niech ci będzie — westchnął zrezygnowany Connor.
    Siedzieli tak dłuższą chwilę nie odzywając się. Szesnastolatek kątem oka zauważył, że Silvestro bacznie go obserwuje. Postanowił jednak nie zaczynać rozmowy i udawał, że całą jego uwagę zaprząta bawiąca się nieopodal Pumcia. W końcu mężczyzna przerwał milczenie:
— Jesteś szczęśliwy na tym świecie, młody Potterze?
    Pytanie było tak niespodziewane, że Connor oderwał wzrok od owczarka. Spojrzał na swojego rozmówcę, ale jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Patrzył na chłopaka, najwyraźniej czekając na odpowiedź.
— To zależy. — Ostrożnie odparł Connor. — Myślę, że tak. A dlaczego pytasz?
— A gdyby istniała szansa zmienić świat na lepsze, podjąłbyś się tego?
— Raczej nie. Ten, na którym żyję obecnie, w zupełności mi wystarcza.
    Silvestro przez jakiś czas patrzył w dal bez słowa.
— Troszeczkę cię okłamałem, młody Potterze — zaczął mężczyzna. — Jeśli chodzi o moją bierną postawę wobec tego, co dzieje się na świecie. Widzisz, od pewnego czasu pracuję nad pewnym projektem i, powiem prosto z mostu, chciałbym, byś stał się jego częścią.
— O co ci chodzi? — Connor zmarszczył brwi. W tonie jego głosu oraz postawie zaszła pewna zmiana.
— Jak dobrze wiesz, czarodzieje są teraz w stanie wojny. Ale mugole również mają swoje konflikty. Co najśmieszniejsze jedni i drudzy tak naprawdę walczą o to samo. Różni nas tylko sposób, w jaki chcemy zrealizować swój cel. My używamy różdżek i zaklęć, a oni pistoletów i wojskowego sprzętu. Czy kandydaci na Cieni nadal składają przysięgę, że będą walczyć ze złymi mocami w celu zaprowadzenia pokoju na ziemi? Jednak prawda jest taka, że ład, o którym tak ciągle rozprawiacie, jest tylko wymówką, swego rodzaju usprawiedliwieniem czynów, jakich się dopuszczacie, by go osiągnąć. Tak naprawdę chodzi wam tylko o jedno.
— Niby o co?
— O to samo co Voldemortowi i śmierciożercom. O władzę nad mieszkańcami tej planety.
— Nieprawda! — zaprotestował chłopak. — Nie chcemy nikim oraz niczym rządzić!
— Czyżby? — Silvestro uśmiechnął się ironicznie. — W takim razie, dlaczego chcecie powstrzymać czarnoksiężnika?
— Aby uwolnić ludzi od jego tyranii.
— Po co?
    Tym krótkim pytaniem Silvestro zbił Connora z pantałyku. Mężczyzna, widząc, że chłopak nie odpowiada, znowu wykrzywił wargi w ironicznym uśmiechu.
— Po co chcecie bronić przed nim ludzi? Powiem ci, młody Potterze. Po to, aby samemu nimi rządzić. Myślisz, że Ministerstwo Magii oraz Zakon Feniksa, na czele z Dumbledore'em, mają jakiś szlachetny cel? Nic z tych rzeczy. Pragną tego samego, co Voldemort. Władzy nad światem. Różni ich tylko sposób, w jaki próbują to osiągnąć. Śmierciożercy używają strachu i terroru, natomiast aurorzy i zakonnicy pięknych słówek oraz nawoływań do zjednoczenia. Myślisz, że kiedy czarnoksiężnik upadnie, każdy będzie mógł żyć tak, jak będzie chciał? Nic z tych rzeczy. Wszyscy będą zdani na łaskę i niełaskę nadętych urzędników. Swoje kontrolowanie nazwą prawem, rozumiesz? Będą się kryli za sądami i sprawiedliwością, lecz jeśli przyjrzeć się głębiej będzie dokładnie to samo, co wtedy, gdyby rządził Sam Wiesz Kto. Tylko bez publicznych egzekucji lub czegoś w tym stylu. Nie chcesz się podporządkować? Nie chcesz słuchać sądu i ustaw ministra? W takim razie będziesz aresztowany oraz zesłany do więzienia. Dostrzegasz podobieństwo? Jeden morduje tych, którzy mu się sprzeciwiają, a drudzy wsadzają ich za kratki. Nieważne czy to dobro, czy zło, obie strony walczą o jedno. Natomiast ja, hmm, ja chcę to zmienić. Chcę stworzyć miejsce, gdzie wszyscy będą egzystować ze sobą w przyjaźni, miłości i zgodzie. Bez żadnych uprzedzeń. Mugole i czarodzieje, gobliny i centaury, elfowie i druidzi. Świat bez niszczycielskich wojen, bez szaleńców czyhających na czyjeś życie. Gdzie wszystkie marzenia staną się rzeczywistością. Można rzec, że jestem trzecią opcją w tym konflikcie. Podczas gdy dobro i zło toczy bój o dominację, ja chcę uwolnić każdego człowieka. To właśnie mój plan.
    Z każdym słowem Silvestra, Connor rozszerzał oczy. Od mężczyzny biła jakaś tajemnicza siła. Już nie był sympatycznym pustelnikiem, który uratował mu życie. Stał przed nim człowiek zdeterminowany, pewny siebie oraz na swój sposób groźny. Fanatyczny ogień, który palił się w jego oczach, sprawił, że chłopakowi przeszły po plecach ciarki. Jeszcze nigdy nie spotkał kogoś podobnego.
— Jednakże... — Po krótkiej pauzie Silvestro znowu zaczął mówić. — ...jestem zbyt słaby, aby otwarcie wystąpić przeciw Voldemortowi, Ministerstwu i Zakonowi. Dlatego obserwuję wydarzenia i czekam na właściwy moment. Mam kilku ludzi, którzy w pełni się ze mną zgadzają, ale w dalszym ciągu jest nas za mało, by wyjść z cienia. Ale z tobą... z tobą mogłoby mi się udać. Byłem w jaskini wcześniej, niż ci powiedziałem. Widziałem jak walczysz ze śmierciożercami i trollem. Twoje umiejętności są fantastyczne. Masz potencjał, którego w pełni nie wykorzystujesz, ponieważ ogranicza cię moralność i prawo. Chcę ci zaproponować układ. Pomóż mi stworzyć nowy świat, zostań moją prawą ręką, moim generałem, który poprowadzi moje wojska ku nowej, lepszej przyszłości.
    Connor coraz poważniej zastanawiał się, czy ze zdrowiem psychicznym Silvestra jest wszystko w porządku. To, co proponował mu mężczyzna, było niedorzeczne. Jednak powstrzymał się od jakiegokolwiek komentarza, zadając zamiast tego pytanie:
— A jak chcesz go stworzyć?
— Niszcząc stary — odpowiedział mężczyzna. — Nie można go już uratować. Jest do cna przesiąknięty złem i okrucieństwem.
— Jesteś szalony — podsumował Connor. — Mówisz, że chcesz wyswobodzić innych z krępujących ich więzów, dając im miłość, pokój i tak dalej, a równocześnie chcesz ich wszystkich unicestwić, burząc świat obecny. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale jedno z drugim troszeczkę się wyklucza.
— Aby zbudować nowy porządek, obecny musi ulec zniszczeniu. Nie chciałbym, aby w mojej utopii żył ktoś taki jak Voldemort lub śmierciożercy. Ktoś, kto będzie próbował zburzyć ład, jaki ustanowię. Zastanów się, czy życie kilku śmieci, którzy mordują, gwałcą i znęcają się nad słabszymi, jest ważniejsze od spokojnej egzystencji tych, którzy są przepełnieni dobrocią i miłością? Śmiem twierdzić, iż nikt nie zapłacze, gdy ich zabraknie. A poza tym, czymże jest świat obecny, co? Walczysz dla niego, ze wszystkich sił starasz się, by nie został opanowany przez szaleńców, by nie zmienił się w jałową ziemię pełną popiołów i krwi ludzi go broniących, a jak świat ci się odwdzięcza? Zabiera ci wszystko, co dla ciebie najważniejsze. Każdą bliską osobę, każde miejsce, które nazywasz domem. To jest właśnie jego nagroda, za twoje próby ocalenia go. Powiedz mi, młody Potterze, warto się poświęcać dla czegoś takiego?
— Nie wiem — rzekł chłopak, po długiej chwili milczenia. — Nie wiem, czy warto. Zdaje sobie sprawę, że to, co powiedziałeś, jest w większości prawdą. Ale wiesz co? Nie zgadzam się z tobą. Kiedy byłem dzieckiem, Hirohiko czytał mi bajki na dobranoc. O wielkich wojownikach, którzy bez cienia lęku czy wahania szli naprzód, by stoczyć bój ze złymi czarnoksiężnikami, którzy chcieli zawładnąć światem. Niektóre były mroczne i pełne grozy. Czasami nawet bałem się poznać ich zakończenie. Bo, gdy słyszysz opowieści, w których cały świat staje w płomieniach, to czy koniec może być szczęśliwy? Czy świat będzie taki jak dawniej, choć pojawiło się na nim tyle zła? Ale na końcu zły czas przemijał, wschodziło słońce i zaczynał się nowy dzień. Te historie zapadły mi w pamięć jak nic innego. Nawet jeśli wtedy byłem zbyt mały, aby pojąć ich sens. Ale teraz... — Potter przymknął oczy. — Teraz myślę, że nareszcie je zrozumiałem. Bohaterowie mogli w każdej chwili zawrócić i olać to wszystko, lecz oni wciąż szli naprzód. Ponieważ wierzyli. I ta wiara dodawała im sił.
    Silvestro patrzył na Connora spod przymrużonych oczu. Po chwili splótł palce i patrząc na niego, rzekł:
— A w co ty wierzysz, młody Potterze?
— W to — odpowiedział Connor, podnosząc na niego wzrok, w którym błysnęła stal. — Że istnieją dobrzy ludzie, którzy nie chcą władzy, a jedynie spokojnej egzystencji. By w końcu wyłonił się z okrywającego go cienia i rozbłysnął jasnym blaskiem. Myślę, że na tym świecie wciąż istnieje dobro. I że warto o nie walczyć.
— Czyli nie pomożesz mi. — Silvestro bardziej stwierdził fakt, niż zadał pytanie.
— Wybacz, ale nie. — Chłopak pokręcił głową.
— Szkoda — westchnął mężczyzna.
— Co teraz zamierzasz?
— Nic. — Pustelnik uśmiechnął się. — Ty masz swoje poglądy, ja mam swoje. Uważam, że się mylisz, ale to twoja sprawa. Skoro nie chcesz się do mnie przyłączyć, to będę musiał znaleźć kogoś innego.
— To chyba koniec twojej gościnności, więc czas na mnie.
— O nie! Nie jesteś jeszcze całkowicie wyleczony.
    Connor spojrzał na niego zdziwiony, a Silvestro nagle zaczął opętańczo chichotać.
— Czy ty myślisz, że skoro mi odmówiłeś, to będę chciał cię zamordować lub torturami zmusić do zmiany zdania? Chyba za często spotykałeś się z Voldemortem lub jemu podobnymi. Bez obaw, młody Potterze. Zaproponowałem ci układ, ty odmówiłeś, ponieważ masz własne poglądy. Szanuję to. Chcę ci jeszcze coś powiedzieć. Mój projekt zbudowania lepszego świata nie jest wymysłem szaleńca. Przede mną już wielu wpadło na ten pomysł.
    Po tych słowach Silvestro wstał ze skarpy i odszedł, rzucając jeszcze przez ramię:
— Za godzinę będzie obiad.
    Connor nadal tkwił na swoim miejscu, myśląc o niedawnej rozmowie. Był trochę zdenerwowany. Spodziewał się dokładnie tego, z czego śmiał się Silvestro. Tymczasem on z podniesioną głową przyjął odmowę, a na dodatek nadal chciał do końca go wyleczyć, nim chłopak go opuści. Przez cały ten czas najstarszy Potter chełpił się tym, że zna ludzkie charaktery i potrafi przewidzieć ich zachowania. Jednakże teraz było inaczej. Nie wiedział, czego można się po nim spodziewać. Z westchnieniem wstał ze skarpy i skierował się do chatki pustelnika.

***

    Jeden zamach, drugi, trzeci, piruet, szybkie cięcie z dołu. Od czasu pamiętnej rozmowy z Silvestrem minęły trzy dni. Przez ten okres mężczyzna nie wracał już do poruszonej wcześniej kwestii. Również jego zachowanie względem Connora się nie zmieniło. Nadal z nim żartował oraz zmieniał mu opatrunki. Teraz Potter ćwiczył na polance przed domem walkę mieczem. Jego noga bardzo dobrze się goiła. Nie odczuwał już bólu co kilka sekund, choć czasami ten się pojawiał. Był jednak na tyle nikły i krótkotrwały, że chłopak wcale się nim nie przejmował. Trenując, próbował nadrobić prawie dwa tygodnie przerwy. Wykonał kolejny obrót i przeciął powietrze, jednak klinga natrafiła na niespodziewaną przeszkodę. Pustelnik stał przed nim z uśmiechem, trzymając w górze rękę z ostrzem. Krzyknął do chłopaka:
— Broń się!
    Po czym przejechał klingą po broni chłopaka i przystąpił do natarcia. Jego ruchy były szybkie i płynne, ale Potter nie miał najmniejszych trudności z blokowaniem. Odskoczył w bok i próbował zaatakować przeciwnika z lewej strony, ale Silvestro z łatwością sparował cięcie. W końcu pustelnik wylądował na ziemi, wypuszczając z dłoni ostrze. Connor, przekonany, że pojedynek się zakończył, odwrócił się z zamiarem wejścia do chaty, ale nagle poczuł, jak doktor podciął mu nogi. Przewrócił się, a mężczyzna stał nad nim z mieczem przyciśniętym do jego gardła. Uśmiechnął się i rzekł:
— Nigdy nie odwracaj się do żyjącego wroga plecami, młody Potterze. Nawet jeśli leży pokonany. Nigdy nie masz pewności, że nie będzie chciał cię ukąsić, gdy tylko stracisz czujność.
    Odsunął ostrze od szyi Pottera i wyciągając rękę, pomógł mu wstać. Idąc do chatki, szesnastolatek powiedział:
— Nieźle sobie radzisz z mieczem.
— Lata treningu u Cieni zrobiły swoje — odpowiedział mężczyzna. — Widać nie zapomniałem wszystkiego, czego mnie nauczyli. Myślę, że z twoim zdrowiem wszystko już w porządku. Jeżeli chcesz, jutro rano możesz wrócić do przyjaciół.
— Świetnie! — ucieszył się Connor.
    Silvestro spojrzał na niego dziwnie. Chłopak mógłby przysiąc, że przez chwile zobaczył w jego oczach żal. Pewnie miał nadzieję, że z nim zostanie i przekona się do jego pomysłu, lecz Potter nie chciał o tym słyszeć. Sam przed sobą się nie przyznawał, ale stęsknił się za Harrym i Cassie. Nadal pamiętał o złożonej im obietnicy i zaczął się denerwować przed nieuchronnym momentem wyjawienia prawdy. Jednakże, gdy tylko wszedł do chaty, zapomniał o rodzeństwie. Stół był suto zastawiony różnorakimi potrawami. Mężczyzna zaśmiał się z jego miny i gestem zaprosił go do posiłku. Usiadł naprzeciwko i powiedział:
— Pomyślałem, że skoro jesteś tu ostatni dzień, należy wyjątkowo cię pożegnać. Obfita kolacja i kilka trunków chyba wystarczy?
— To nie było potrzebne — zaśmiał się Potter.
— Nie wiadomo kiedy będzie kolejna okazja, aby się zabawić.
    Zaczęli jeść. W ruch poszło kilka butelek. Gdy Potter i Silvestro byli trochę wstawieni, starszy rzekł:
— Opowiedz mi o swoim rodzeństwie.
— Cassie jest o rok młodsza ode mnie. Bardzo kocha zwierzęta i lgnie do nich jak ćma do światła. Poza tym ma miłą osobowość i jest zawsze chętna do pomocy. To taka szara myszka. Raczej nie udziela się towarzysko. Chociaż z drugiej strony, jak się wścieknie, to biada temu, kto jej się narazi. — Connor ze skrzywieniem przypomniał sobie bolesnego liścia od siostry. — Potrafi być wtedy naprawdę przerażająca. Natomiast Harry wydaje się miłym gościem, ale jak dla mnie jest zbyt, hmmm, poukładany. Musi też nabrać trochę pewności siebie. Zawsze robi wszystko pod dyktando Dumbledore'a i nie próbuje postawić na swoim. Mam nadzieję, że to się zmieni, bo przecież chłopak musi się zabawić i zakosztować życia. W tym roku zamierzam się za niego wziąć. Sprawić, żeby wyrwał się z tej klatki, do której wcisnął go dyrektor.
— Chodzicie razem do szkoły?
— Nie. — Potrząsnął głową. — Ja mieszkam w Tytanie, Cassandra we Włoszech. W tym roku jednak będę w Hogwarcie jako ochrona, ale czy ona również tam będzie? Nie wiem.
— Masz jakąś dziewczynę?
— Co ty mnie tak wypytujesz, hmm? — odpowiedział pytaniem nastolatek.
— Z ciekawości — zaśmiał się mężczyzna. — Nie chcesz, to nie odpowiadaj.
— Powiedzmy, że mój tryb życia nie za bardzo sprzyja trwałym związkom — westchnął Potter. — Jako przywódca Cieni, często wyruszam na niebezpieczne misje, w dodatku, teraz gdy śmierciożercy coraz częściej zaczynają atakować. A ja jakoś nie potrzebuję u swego boku przesiąkniętej słodyczą lizuski, która będzie załamywać ręce, ilekroć zniknę na dłużej niż dwie godziny. Miałem kilka przygód, ale to nie było nic poważnego.
— A gdybyś znalazł kogoś, w kim byś się zakochał, to co wtedy? Zmieniłbyś dla niej swoje nawyki?
— Nie wiem. Teraz mógłbym powiedzieć, że tak, ale gdyby doszło do takiej sytuacji, mógłbym zachować się inaczej. Jak się zakocham, to wtedy będę się zastanawiał.
    Connor westchnął, a w jego umyśle, nie wiedzieć skąd wytworzyła się wizja dziewczyny o fiołkowych oczach, którą spotkał na Pokątnej. Silvestro widząc reakcję chłopaka, uśmiechnął się złośliwie.
— Chyba jednak ktoś jest. — Bardziej stwierdził, niż zapytał.
— To nic ważnego — odpowiedział Connor, wzruszając ramionami. — Bez szans na powodzenie.
— Dlaczego?
— Bo ma chłopaka.
— Ten problem można rozwiązać na wiele różnych sposobów.
— Co masz na myśli?
— Możesz rzucić na niego Imperiusa i kazać mu się od niej odczepić, możesz go zabić, a ciało ukryć tak, że nikt go nie znajdzie, możesz też wrobić go w zdradę.
    Connor popatrzył na mężczyznę i popukał się w czoło.
— Naćpałeś się czy co? Nie jestem taki. Koleś nic mi nie zrobił, więc nie mam powodów, by go krzywdzić. Ostatecznie to nie jego wina, że wybrała jego. Jeśli jest z nim szczęśliwa, to czemu niby miałbym to niszczyć? Żeby zabrać ją dla siebie? Co prawda mam skłonności egoistyczne, ale nie aż takie.
— No to kicha — powiedział Silvestro, napełniając kieliszek chłopaka.
— Wielka — dorzucił Connor. — Gdybyś widział te oczy. Mógłbym godzinami się w nie wpatrywać.
— Takie romantyczne słowa jakoś do ciebie nie pasują — rzucił z przekąsem mężczyzna.
— Ale to prawda — wypalił Potter. — Jest piękna.
— Wracając do wcześniejszego tematu, jak myślisz, dlaczego jest tak bardzo posłuszny Dumbledore'owi?
— Pewnie dlatego, że od lat z nim przebywa. On jest wielkim czarodziejem, nie przeczę. Nie przeczę również temu, że stoi po stronie dobra, ale czasem mam wrażenie, że nie zawaha się wykorzystać innych, byle tylko osiągnąć swój cel. Jak już mówiłem, w tym roku zamierzam nieco rozluźnić pęta, którymi związał go pan Albus.
— Czy twój brat przeżył może jakąś traumę?
— Rok temu, gdy odrodził się Voldemort, zmarł mu przyjaciel. A dlaczego pytasz?
— Słyszałem, że najłatwiej manipulować ludźmi, wykorzystując ciemność w ich sercach — odpowiedział doktor. — A jeśli jej nie ma, trzeba ją w kimś stworzyć. Może to właśnie robi ten człowiek?
— Być może coś w tym jest. — Chłopak wzruszył ramionami. — Jednak nie sądzę, żeby posunął się do czegoś takiego. Moim zdaniem Harry potrzebuję po prostu solidnego kopniaka w tyłek, aby przestał go słuchać.
    Rozmawiali jeszcze dobre parę godzin. Gdy rozeszli się do pokoi, było grubo po północy. Connor czując, jak obraz coraz bardziej mu wiruje, runął na łóżko i twardo zasnął.

***

    Obudził się następnego dnia z okropnym bólem głowy. Z niemrawą miną zwlókł się z łóżka i skierował do kuchni. Silvestro siedział w fotelu, czytając jakąś książkę i popijał kawę. Na widok Pottera uśmiechnął się, a gdy zobaczył jego wyraz twarzy, zachichotał pod nosem. Connor usiadł przy stole, a mężczyzna podszedł do niego i wyciągnął dłoń, na której spoczywała mała, zielona pigułka. Wziął ją i poczuł, jak wszelkie objawy kaca ustępują w mgnieniu oka. Po skończonym śniadaniu zaczął zbierać się do odejścia. Trochę szkoda było mu opuścić to miejsce. Polubił pustelnika, mimo jego szaleńczych zamiarów zniszczenia świata. Najwyraźniej chłopak także zjednał sobie sympatię doktora, bo ten patrzył z wyraźnym żalem, jak szykuje się do drogi. Gdy był już gotów, nadszedł czas na pożegnanie.
— Dziękuję za wszystko. Być może jeszcze się spotkamy.
— Myślę, że tak — odparł Silvestro, klepiąc Connora po ramieniu.
— Bywaj! — Chłopak odwrócił się z zamiarem odejścia.
— Na pewno nie namówię cię, byś jednak został i mi pomógł?
    Connor przymknął oczy. Wiedział, po prostu wiedział, że mężczyzna znowu poruszy ten temat. Odwrócił się i spojrzał prosto w brązowe tęczówki Silvestra.
— Jestem ci wdzięczny za uratowanie mi życia i rehabilitację. Dlatego nie powiem nic aurorom ani Zakonowi o tym, co tu knujesz. Ale nie przyłączę się do ciebie.
    Jeszcze raz pożegnał Silvestra i wyszedł z chaty. Mężczyzna natomiast nadal stał w drzwiach i obserwował oddalającą się sylwetkę chłopaka. Z jego twarzy zniknął uśmiech, a zastąpiła go maska bez żadnych emocji. Patrząc na plecy Connora, który zaczynał znikać w lesie, rzekł cichym głosem:
— Jeszcze tu wrócisz, młody Potterze. Prędzej czy później i tobie świat zabierze wszystko, na czym ci zależy. A wtedy... — Przymknął oczy. — … Przekonasz się, że miałem rację.
    Po tych słowach zamknął drzwi chatki i wrócił do przerwanej lektury.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mrs Black bajkowe-szablony