niedziela, 9 kwietnia 2017

Rozdział 19 " Koniec poszukiwań "



  Draco Malfoy kończył wkładać swoją szkolną szatę. Poprawił jeszcze włosy oraz nie czekając na Blaise'a wyszedł z dormitorium. Był wściekły na swojego przyjaciela za wczorajsze wydarzenia. Co prawda słyszał, że Zabini odgrażał się, iż dokona na Potterze zemsty za to, że przez chłopaka jego ojciec trafił do Azkabanu, ale blondyn uznawał to tylko za zwyczajne gadanie. Nie spodziewał się, iż Zabini przejdzie od słów do czynów. Nawet na wczorajszej kolacji nie przyszło mu do głowy, że przyjaciel tak postąpi. Rozmawiając wczoraj z Potterem chciał go jedynie przestraszyć i wydusić z niego powód, dla którego Gryfon usiadł przy stole Ślizgonów. Co prawda Draco też był wściekły na Harry'ego za oskarżenia pod adresem Lucjusza, ale nigdy nie posunąłby się do czegoś takiego. Zdawał sobie sprawę, że teraz on i Potter będą wobec siebie jeszcze bardziej wrodzy. Zastanawiał się również jak w tej sytuacji będą wyglądały lekcje Obrony. Zamyślony nie zauważył Blaise'a, który dogonił go w drodze na śniadanie.

- Dlaczego mnie nie obudziłeś? - zapytał Zabini z wyrzutem.
- Zapomniałem – krótko odparł Malfoy.
- Co ci jest? - zapytał chłopak słysząc dziwną nutę w głosie Malfoya.
- A jak myślisz? - warknął blondyn, spoglądając na niego. - Wczoraj po prostu przegiąłeś. Jak mogłeś być takim kretynem, żeby napadać na Pottera?
- Bronisz go? - zapytał Blaise. - Dobrze wiesz, że na to zasłużył.
- Nie bronię go - zaprotestował Malfoy. - Po prostu nie mam zamiaru mieć przez ciebie kłopotów. Przecież cała szkoła widziała wczoraj jak z nim gadałem.
- Ale Carter złapał tylko mnie i chłopaków – odparł z kwaśną miną Blaise. - Ciebie nie widział, więc nie masz o co się martwić.
- Nie rozumiesz idioto? - warknął Draco. - Wcale nie musiałem tam być. Wczoraj powiedziałem Potterowi, że tylko moje słowo powstrzymuje was przed spuszczeniem mu manta. Potter na pewno pomyślał, że to ja was na niego napuściłem.
- Nie przejmuj się tak – wzruszył ramionami Blaise.
- Pożałujesz, jak będę miał przez ciebie kłopoty – ostrzegł Draco.

  Chłopcy weszli do Wielkiej Sali. Draco wychwycił wzrok Harry'ego, który patrzył na niego ze złością w oczach. Ręce zacisnął w pięści, a mięśnie jego twarzy napięły się. Po chwili Hermiona Granger szepnęła coś przyjacielowi do ucha i Gryfon zaczął się uspokajać, lecz nadal nie spuszczał wzroku z Malfoya. Blondyn westchnął i skierował się do stołu Slytherinu, w duchu przeklinając głupotę Blaise'a Zabiniego.

***

  Jak tylko Malfoy wszedł do Wielkiej Sali Harry poczuł, że krew gotuje mu się w żyłach. W duchu obmyślał plan zemsty na Ślizgonach za wydarzenia wczorajszej nocy. Wiedział, że mu tego nie daruje. Jeszcze nie miał pojęcia w jaki sposób odegra się na Ślizgonach, ale postanowił wykorzystać pierwszą lepszą okazję. Na lekcji Obrony czuć było napiętą atmosferę pomiędzy tą dwójką. Nawet Rosalie musiała wyczuć, że coś się święci, bo tym razem powstrzymywała się od głupich komentarzy pod adresem Harry'ego. Profesor Carter znowu kazał im ćwiczyć zaklęcie zamrażające, równocześnie zapowiadając, że pod koniec lekcji zrobi z niego sprawdzian. Harry nie miał z nim żadnych trudności, podobnie jak Rosalie. Malfoy także radził sobie jako tako, ale Zachariasz kompletnie nie miał pojęcia jak się do tego zabrać. Nie dość, że jego zaklęcie nie przynosiło żadnego skutku, to jeszcze błędnie wypowiadał formułę. Harry i Rosalie próbowali mu pomóc, ale dumny Puchon odparł, że sam sobie poradzi. Na koniec lekcji wszyscy uczniowie podchodzili pojedynczo do profesora i rzucali zaklęcie. Harry rzucił je perfekcyjnie, a Carter pokiwał głową z uśmiechem. Rosalie również nie miała kłopotów, nawet Draco sobie poradził. Hermiona jako jedyna ze swojej grupy była w stanie poprawnie zrobić zadanie. Pozostali członkowie jej drużyny nie sprostali oczekiwaniom profesora. W końcu na środek wyszedł Zachariasz. Kiedy rzucił zaklęcie okazało się, że nie tylko nie zamroził wody w szklance, lecz jeszcze bardziej ją napełnił. Puchon usiadł pod morderczym wzrokiem Harry'ego, Rosalie i Malfoya. Kiedy sprawdzian dobiegł końca, Carter przemówił:

- Niektórzy z was poprawnie nauczyli się zaklęcia – zaczął, patrząc na Hermionę, Harry'ego i Rosalie. - Inni mieli małe trudności, ale jakoś udało im się wybrnąć – jego wzrok spoczął na Malfoyu, Ronie i innych uczniach. - Jeszcze inni w ogóle się tego nie nauczyli – Zachariasz i kilku innych skrzywili się. - Niektórym osobom mógłbym postawić nawet ocenę Wybitną, ale nie było nawet jednej grupy, w której każdy członek umiałby to zaklęcie. Pamiętacie, co mówiłem wam na pierwszej lekcji, prawda? Wszyscy albo nikt. Przykro mi to mówić, ale cała klasa nie zaliczyła sprawdzianu.

  Po sali rozległy się oburzone głosy. Hermiona siedziała z otwartą buzią i szeroko otwartymi oczami. Jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się, by czegoś nie zaliczyła, więc minęła dłuższa chwila zanim dotarło do niej to, co powiedział nauczyciel. Carter tymczasem poczekał, aż krzyki ucichną i kontynuował:

- Tylko wy jesteście winni tej sytuacji. Wasz upór jest doprawdy zaskakujący. Panie Weasley – zwrócił się nagle do Rona. - Dobrze pan sobie radził z zaklęciem, ale widział pan, że jeden z członków pańskiej drużyny ma z nim kłopot. Zamiast po prostu pomóc koledze, pan wolał się z niego śmiać. Gdyby wyciągnął pan pomocną dłoń, być może teraz mielibyście pozytywną ocenę. Panie Smith – Zachariasz przeniósł na niego wzrok. - Pan Potter i panna Paterson chcieli panu pomóc, ale duma nie pozwoliła panu się zgodzić. Przez takie zachowanie zaszkodził pan nie tylko sobie, ale również pozostałej trójce, która poprawnie rzuciła zaklęcie. A teraz patrzą na pana morderczym wzrokiem i mają do tego pełne prawo. Radzę zmienić swoje postępowanie.

  Carter przerwał, aby zaczerpnąć tchu i kontynuował:

- Powtórzę jeszcze raz. Na tych zajęciach nie istnieją żadne wewnętrzne podziały, rozumiecie? Czy tego chcecie, czy nie, będziecie musieli ze sobą współpracować, ponieważ tylko tak zaliczycie ten przedmiot. Nieco później będziemy robić ćwiczenia, w których jedynie praca zespołowa może zapewnić wam sukces. W pojedynkę nie będziecie mieli żadnych szans. Radze wam to przemyśleć – Carter rozejrzał się po uczniach i ciągnął. - Jako, że jestem litościwym człowiekiem dam wam jeszcze jedną szansę. Uznam, że dzisiejszy sprawdzian był jedynie powtórzeniem. Za tydzień każdy z was podejdzie do niego jeszcze raz, tym razem już na ocenę. Skorzystajcie z tej szansy. Możecie iść.

 Uczniowie zaczęli zbierać się do wyjścia. Harry usłyszał jeszcze głos Cartera:

- Harry zostań na chwilkę.

 Gdy klasa opustoszała profesor Carter stanął naprzeciw Harry'ego i zapytał:

- Jak się czujesz?
- Dobrze dziękuje – odparł Harry.
- Przejdę od razu do rzeczy – ciągnął Carter. - Zapytałeś mnie wczoraj, czy to ja tak zniszczyłem klasę, pamiętasz? Prawda jest taka, że kiedy przybyłem na miejsce, klasa już była w takim stanie. Te zniszczenia to twoje dzieło, mój drogi.
- Ale jak to? - Potter otworzył szeroko oczy. - Nic nie pamiętam.
- Masz w sobie wielką moc. Wczorajszy wieczór jest tego dowodem. Przypuszczam, że jesteś wybrańcem jednego z Pierwotnych.
- Wie pan o nich? - zdziwił się Harry.
- Oczywiście, a po twojej minie wnioskuje, że ty także o nich wiesz. Nie zdziwiła cię też wzmianka o wielkiej mocy. Czy spotkałeś już Pierwotnego?
- Tak – odparł Harry. - Rozmawiałem z Ejnarem dzień przed przyjazdem do Hogwartu.
- Ejnar – mruknął Carter. - Więc wytłumaczył ci już, że jesteś jego Wybrańcem, prawda? Świetnie, w takim razie nie muszę ci tego opowiadać. Wracając do twojej mocy. To jej wczorajszy wybuch był powodem tego pobojowiska. Przypuszczam, że zadziałały tu emocje. Nie umiesz kontrolować swojej magii, wiec naturalne jest to, iż wymyka ci się ona spod kontroli. Można ją porównać do beczki prochu, a twój wczorajszy gniew był iskrą, która spowodowała wybuch. Na szczęście przybyłem w samą porę, by to stłumić. Chcę tylko żebyś wiedział, że to nie był ostatni raz. Będzie się to powtarzało coraz częściej. Jednakże wczoraj nie skończyło się tylko na zdemolowaniu klasy. Chciałeś również pozbawić życia pana Zabiniego. Na pewno nie działałeś świadomie, ale ten fakt mocno mnie zaniepokoił. Przypuszczam, że ma to jakiś związek z Voldemortem, ale nie jestem pewny. W każdym razie chce cię ostrzec, byś w miarę możliwości starał się unikać sytuacji, które mogą bardzo cię rozzłościć. Jeżeli moc przejmie nad tobą kontrole, może się zdarzyć, iż będziesz chciał zadać ból nie tylko swoim wrogom.
- Co pan ma na myśli? - zapytał słabo Harry.
- Sam mówiłeś, że niczego nie pamiętasz. W tym stanie nie jesteś w stanie odróżnić przyjaciela od wroga. Możesz skrzywdzić kogoś na kim ci zależy.
- Może mi pan pomóc to kontrolować?
- Sam musisz sobie poradzić – odparł Carter. - Musisz nauczyć się panować nad gniewem. Znaleźć coś, co cię uspokaja i tłumić swoje emocje. Jeżeli nie będziesz wściekły, to nie doprowadzisz do takiej sytuacji, jak wczorajsza. To nie jest łatwe Harry, ale wierzę, że sobie poradzisz. Poza tym, kiedy już znajdziesz się w siedzibie Salamandry, tamtejsi nauczyciele pomogą ci się uporać z tłumieniem emocji. Na razie powinieneś znaleźć jakiś środek zastępczy.
- Skąd pan wie o Salamandrze? - zapytał Harry.
- Słyszałem pogłoski – odparł profesor. - Poza tym, ci którzy interesują się historią magii wiedzą, że Salamandra to organizacja stworzona przez Ejnara. A skoro jesteś jego wybrańcem, to logiczny jest fakt, iż to tam chce cię zabrać.
- Dużo pan wie o tych wybuchach.
- Mam małe doświadczenie w tych sprawach.
- W takim razie dziękuje za informacje - powiedział Harry.
- Dasz sobie z tym radę – zapewnił go. - A teraz zmykaj na lekcje. Staraj się znaleźć coś, co będzie tłumiło twój gniew. Coś relaksującego. Życzę ci powodzenia.

  Harry wyszedł z gabinetu. Na szczęście zdążył dojść do klasy transmutacji nim zabrzmiał dzwonek, więc nie został ukarany szlabanem. McGonagall przygotowała im test sprawdzający ich wiedzę z czterech ostatnich lat. Pod koniec lekcji jedynie Hermionie udało się wykonać wszystkie zadania. Nauczycielka była na skraju załamania i powiedziała, że będzie od nich jeszcze więcej wymagać, ponieważ wcale się nie uczą. Wszystkie lekcje minęły Harry'emu całkiem spokojnie. Po obiedzie Wybraniec udał się na błonia z zamiarem odwiedzenia Hagrida, lecz drogę zagrodziła mu Rosalie. Spojrzał na nią wrogo, ale dziewczyna nic sobie z tego nie robiła. Zamiast tego powiedziała:

- Słuchaj Potter, musimy coś zrobić z Zachariaszem.
- A co mamy z nim zrobić? - zapytał.
- Musimy nauczyć go tego cholernego zaklęcia. Nie mam zamiaru przez niego nie zdać z Obrony.
- Myślałem, że mnie nie cierpisz, a teraz chcesz bym ci pomógł? - zapytał Harry. - Radź sobie sama.
- Nie zachowuj się jak dziecko, Potter! – warknęła Krukonka. - Myślisz, że jestem szczęśliwa, iż muszę o to prosić ciebie? Zostaje mi jeszcze Malfoy, więc wybrałam mniejsze zło. To jak, pomożesz?
- Dobra – westchnął Harry. - Przyprowadź go do biblioteki za godzinę.

  Rosalie kiwnęła głową i odeszła. Harry chciał kontynuować wędrówkę, ale drogę zagrodził mu jego brat. Starszy Potter uśmiechnął się do niego i zapytał:

- Jak pierwsze dni w szkole?
- Koszmarnie – odparł Harry. - Carter wymaga od nas niemożliwego i mam na pieńku z większością Ślizgonów. Lepiej być nie może.
- Słyszałem o twojej wczorajszej przygodzie – powiedział chłopak. - Słyszałem również, że całkiem nieźle sobie poradziłeś.
- Oprócz tego, że prawie ich nie pozabijałem to masz rację. Dzisiaj Carter urządził mi pogadankę o tym co się stało.
- Carter to najmądrzejszy facet jakiego znam – oświadczył Connor. - Nie będę wnikał, co ci powiedział, ale słuchaj jego rad. Wie co robi.
- Jak się czujesz w roli ochroniarza? - Harry zmienił temat.
- Nie jest tak źle – odparł Connor. - Ten zamek jest naprawdę wspaniały. Pełno tu najróżniejszych zakamarków z niezwykle interesującymi rzeczami. Jest też na czym oko zawiesić – dodał i obejrzał się za Puchonką, która właśnie wyszła z sali.
- Czyżbyś miał kogoś na oku? - zapytał Harry ze złośliwym uśmiechem.
- Skąd! – zaprzeczył szybko Connor. „Zbyt szybko„ pomyślał Harry. - Nie mam czasu na dziewczyny.
- Kłamiesz – rzucił bezczelnie Harry i wyszczerzył się. - Która to?
- Żadna – starszy Potter szedł w zaparte. - A zresztą, co ty mnie tak ciągniesz za język? To ja jestem starszy, więc to ja powinienem cię pytać o sprawy sercowe.
- Zapomnij – odparł Harry. - Nie będę ci się zwierzał.
- Po twojej minie wnioskuję, że ty także masz kogoś na oku.
- Nieprawda – oburzył się Harry, ale zaraz zmarszczył brwi. - Zaraz, co miało znaczyć „ty też masz kogoś na oku”? Ha! - dodał Harry, gdy go olśniło. - Czyli miałem rację! Spodobał ci się ktoś.
  Connor zaczął unikać wzroku Harry'ego, co utwierdziło Wybrańca w tym, że miał rację. Wiedział jednak, że niczego się nie dowie, więc nie próbował drążyć tematu. Zamiast tego powiedział tylko:

- No to życzę ci powodzenia. Tylko lepiej się pośpiesz, żeby nikt nie sprzątnął ci sprzed nosa tej nieznajomej.
- Problem w tym, że ktoś mi już ją sprzątnął sprzed nosa – odparł smętnym głosem chłopak, lecz zaraz się zreflektował. - No cóż mówi się trudno. Jakoś sobie poradzę. Wydaje mi się, że gdzieś szedłeś, a ja cię zatrzymałem.
- Drobiazg – machnął ręką Harry. - Wybierałem się do Hagrida, ale widzę, że właśnie wchodzi do zamku. Tak więc to już nieaktualne.
- Ja też mam chwilę wolnego czasu, więc może porobimy coś we dwójkę?
- Co takiego?
- Spacer? - zaproponował chłopak, a kiedy Harry uniósł brwi roześmiał się. - No chodź, mam coś co umili nam popołudnie.
   Chłopcy wyszli z zamku i zaczęli spacerować po błoniach. Rozmawiali na nic nieznaczące tematy. Usiedli pod wielkim dębem rosnącym przy jeziorze i przez dobrą chwilę patrzyli w dal. W końcu Connor wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza dwie butelki mugolskiego piwa. Wręczył jedną Harry'emu i obydwoje skosztowali płynu. W końcu starszy chłopak się odezwał:

- Lupin mi opowiadał, jak Syriusz i ojciec uciekali z zajęć i w tym samym miejscu robili to, co my teraz. Kto by pomyślał, że James Potter i Syriusz Black pili mugolski alkohol na terenie szkoły.
- Zawsze byli stuknięci – odparł Harry. - W pozytywnym sensie.
- Ładnie tu co? - zapytał Connor, patrząc w dal. - Człowiek ma wrażenie, że jest w innym świecie, w którym nie ma tego całego szaleństwa.
   Harry nie musiał nawet pytać co jego towarzysz ma na myśli. Wiedział, że chodzi o Voldemorta i śmierciożerców.

- Ciekawe co on planuje – zaczął Wybraniec. - Od czasu ataku na Pokątnej siedzi cicho.
- Czymkolwiek się zajmuje, na pewno prędzej czy później nam się pochwali – odparł starszy Potter.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Pewnie – odparł Connor biorąc łyk piwa.
- Skąd wiedziałeś o przepowiedni? Nie mówiłem o niej ani tobie, ani Cassie.
- Kiedy Dumbledore oddał mnie pod opiekę Hirohiko powiedział mu z jakiego powodu nasi rodzice zginęli. Kiedyś podsłuchałem jak rozmawiał o tym z Radą Cieni. Ot i cała tajemnica.
- Niech Trelawney będzie przeklęta, że ją wygłosiła.
- Jak sobie z tym radzisz?
- Jest cholernie ciężko – odparł Potter. - Kompletnie nie wiem jak mam pokonać Voldemorta. Spędzam więcej czasu w bibliotece i mam zamiar uczyć się kilku zaklęć, ale to może nie wystarczyć. On jest zawsze o krok przede mną.
- Wszystko się ułoży zobaczysz – Connor poklepał go po plecach. - Zawsze możesz liczyć na moją pomoc.
   Harry już chciał mu powiedzieć, że szuka drogi do siedziby Salamandry, ale w porę ugryzł się w język. Z jakiegoś powodu nie chciał z nikim dzielić się tym sekretem. Czuł, że im mniej osób o tym wie, tym lepiej. Dlatego jak najszybciej zmienił temat:

- Miałeś jakieś wieści od Cassie?
- Jakieś tak – Connor pokiwał głową. - Przysyła czasem krótkie listy, ale to wszystko. A ty?
- U mnie podobnie – przyznał Harry. - Ale mam wrażenie, że ona coś planuje.
- Czemu tak myślisz?
- Ostatnio napisała mi, że niedługo się zobaczymy. Mam wrażenie, że chce jakoś dostać się do Hogwartu.
- No cóż, nasza mała Cassie na pewno potrafi zaskakiwać – roześmiał się Connor. - Kto wie? Może faktycznie coś wymyśliła.
- Oby, strasznie tu bez niej nudno. - powiedział Harry.
- Dzięki – parsknął brat. - Czyli twierdzisz, że jestem nudziarzem?
- Nie o to mi chodziło – pośpieszył z wyjaśnieniem Harry. - Ale ty, no wiesz, cały czas jesteś na patrolu albo poza zamkiem. Cud, że w ogóle teraz rozmawiamy.
- Wiem młody – starszy Potter poczochrał Wybrańca po włosach. - Zgrywam się.
   Obaj znów spojrzeli przed siebie. Po drugiej stronie jeziora spacerowała jakaś para, trzymając się za ręce. Chłopak mówił coś do swojej towarzyszki, a ona kiwała głową w odpowiedzi. Po chwili Harry uświadomił sobie, że to Grace oraz jej chłopak Malcolm. Już wczoraj na kolacji Wybraniec zorientował się, że tylko Malcolm traktuje ich relację jako związek. Grace na pewno nie zachowywała się jak dziewczyna na randce. Przeciwnie, sprawiała wrażenie, że idzie z Malcolmem wbrew sobie. Na pytania chłopaka odpowiadała krótkimi zdaniami, a gdy ten chciał ją pocałować odsunęła głowę w bok. Harry nie miał zamiaru wtrącać się w sprawy sercowe innych, ale podejrzewał, że dziewczyna nie jest ani trochę szczęśliwa z chłopakiem. Zwrócił się do Connora:

- Ta Riley jest jakaś dziwna. Nie zachowuje się jak typowa Ślizgonka. Wczoraj widziałem jak wskazywała drogę do klasy jakiemuś pierwszorocznemu Gryfonowi. Inni Ślizgoni zmieszaliby go z błotem, a ona bez wahania mu pomogła. Co więcej, wczoraj na kolacji normalnie ze mną rozmawiała. A ten Malcolm to prawdziwy skurwiel. Myśli, że jak jego starzy mają pieniądze to jest panem świata. Nie rozumiem jak taka miła dziewczyna może zadawać się z kimś takim jak on. A ty co o tym myślisz?
- Nie wiem – odpowiedział Connor. - Miłość nie wybiera.
   Harry zmarszczył brwi i spojrzał na brata. Coś w jego głosie uległo zmianie. Ze zdziwieniem zauważył jak w wesołych oczach Connora gościł teraz smutek i coś jakby... Żal? Patrzył na parę po drugiej stronie jeziora z kamienną twarzą. Nie wiedział, co było przyczyną zmiany jego nastroju. Aż nagle pewna myśl uderzyła Harry'ego jak obuch. Przypomniał sobie rozmowę z Connorem, którą przeprowadził niecałą godzinę temu w Wielkiej Sali. Chłopak mówił, że ktoś mu się podoba, a na żart Harry'ego o sprzątnięciu mu tej osoby sprzed nosa przez kogoś innego starszy Potter odpowiedział, iż to już się stało. Wcześniej tego nie zauważył, ale teraz widział w pamięci jak po tych słowach chłopak kątem oka zerknął na stół Ślizgonów. Harry'ego nawiedziło również wspomnienie przyjazdu do Hogwartu. Grace Riley podeszła do nich i rozmawiała przez krótką chwilę z jego bratem. Chłopak był wtedy jakby speszony, a kiedy dziewczyna odeszła patrzył za nią. Harry, przypomniawszy sobie te fakty, miał już pewność o kim jego brat mówił.

- To ona, prawda?
- Co? - Connor spojrzał na niego zdziwiony.
- Ta dziewczyna, która wpadła ci w oko - wyjaśnił Harry. - To Riley, tak?
- Nie ma o czym mówić – odparł chłopak. - To tylko złudne marzenie. Jak widzisz ona ma już chłopaka.
- Który traktuje ją jak powietrze i z którym jest z przymusu – odparł Harry. - Daj spokój, przecież nawet największy kretyn zauważyłby, że ona nic do niego nie czuje.
- W takim razie dlaczego z nim jest? Dlaczego idzie z nim za rękę i nie protestuje jak ją całuje? Czy tak zachowuje się ktoś, kto nie jest zakochany?
- Musi być jakiś powód – powiedział Harry. - Dam sobie rękę uciąć, że ten związek to fikcja. Porozmawiaj z nią.
- Nie będę jej zmuszał, by tłumaczyła mi się ze swoich wyborów – zaprotestował Connor. - Nie znamy się aż tak dobrze.
- To poznaj ją bliżej – nalegał Harry. - Zaproś ją gdzieś.
- Nie wiedziałem, że zostałeś swatką – powiedział Connor.
- Wolisz się męczyć przez cały rok? Zrobisz co zechcesz, ale ja na twoim miejscu spróbowałbym wyjaśnić tę sprawę. Zakochałeś się w niej.
- Wcale się w niej nie... - zaprotestował oburzony Connor.
- Daj spokój – przerwał mu Harry. - Nie kłam mi w żywe oczy. Widzę jak nią patrzysz. Kiedyś Hagrid podarował mi album ze zdjęciami naszych rodziców. Tata tak samo patrzył na mamę. Tak samo Cho patrzyła na Cedrika – na wspomnienie Diggory'ego, Harry poczuł lekkie ukłucie w sercu.
- Niech cię szlag Harry – westchnął starszy Potter. - Czemu ty zawsze musisz postawić na swoim?
- Geny Potterów – odparł Harry.
- Niech ci będzie, porozmawiam z nią. Ale zrobię to wtedy, gdy jego nie będzie w pobliżu.
- Mam nadzieję, że nie stchórzysz, bo wtedy stracę cały szacunek do ciebie – powiedział Wybraniec z rozbawieniem i uchylił się przed ręką Connora.
   W końcu chłopcy postanowili wrócić do zamku. Harry dostał od brata błękitną pastylkę, od której miał pozbyć się zapachu alkoholu. Connor udał się do swojej komnaty, a Harry skierował swoje kroki do biblioteki, gdzie miał się spotkać z Rosalie i Zachariaszem. Kiedy wszedł do królestwa pani Pince, natychmiast pojawiła się przy nim dziewczyna.

- Spóźniłeś się! - warknęła w jego stronę.
- Widocznie miałem powód! – odwarknął. - Przyprowadziłaś go?
   Krukona kiwnęła głową w stronę Puchona, który siedział przy jednym ze stolików z nietęgą miną. Podeszli do niego i Rosalie natychmiast zaczęła:

- Będziesz tu z nami siedział dopóki nie opanujesz tego zaklęcia. Nie mam zamiaru znowu zawalić testu przez twój ptasi móżdżek.
- Sam sobie poradzę – odparł z godnością Zachariasz. - Nie potrzebuję waszej pomocy.
- Ostatnio też tak mówiłeś – Krukonka uśmiechnęła się ironicznie. - I widzieliśmy twoje wyniki na dzisiejszej lekcji.
- Może zacznijmy co? - wtrącił Harry widząc, że za chwile Puchon i Krukonka skoczą sobie do gardeł. - Powiedz z czym masz problem.
- Nie wiem – poddał się Zachariasz. - Mówię formułę i nic się nie dzieję, a jak coś się stanie to zazwyczaj nie to, co chciałem.
- Carter mówił o delikatnym szarpnięciu nadgarstkiem podczas wypowiadania formuły – oznajmiła Rosalie. - Stosujesz to?
- Czasami – odparł Zachariasz.
- Znajdźmy jakąś pustą klasę, bo jak zaczniemy tu czarować, to ta wiedźma wlepi nam szlaban – powiedział Harry, kątem oka spoglądając na panią Pince.
   We trójkę udali się na poszukiwania nieużywanej klasy. Kiedy ją znaleźli zaczęli ćwiczenia. Rosalie wytłumaczyła Zachariaszowi całą teorię natomiast Potter skupił się na ćwiczeniach praktycznych. Okazało się, że Zachariasz wcale nie jest takim idiotą na jakiego wygląda. W stosunkowo krótkim czasie zrozumiał zasady rzucania zaklęcia i po kilku nieudanych próbach udało mu się zamrozić wodę w szklance. Wybraniec chcąc się upewnić, że nie jest to jedynie szczęście kazał mu powtórzyć próbę. Tym razem także się udało, więc dwoje korepetytorów zgodnie stwierdziło, iż wykonali swoje zadanie. Rosalie ostrzegła jeszcze Puchona, aby w wolnym czasie utrwalał zdobytą wiedzę. Harry odwrócił się z zamiarem wyjścia z klasy, lecz nagle stanął jak wryty. W drzwiach stał Carter patrząc z uśmiechem na całą trójkę. Gdy inni zorientowali się, że nauczyciel ich obserwuje stanęli przed nim. Profesor natomiast powiedział pogodnym głosem:

- Widzę, że moja dzisiejsza przemowa nie poszła na marne. Nareszcie zaczynacie zachowywać się tak, jak tego od was oczekuję. Mam tylko nadzieję, że nie jest to jednorazowa sytuacja oraz, że następnym razem będziecie w komplecie.
   Harry na początku nie wiedział, co profesor ma na myśli, lecz szybko skojarzył, iż Carterowi chodzi o nieobecnego Malfoya. Miał zamiar skwitować tą uwagę, ale zrezygnował z tego zamiaru. Tymczasem profesor odszedł, więc trójka uczniów stwierdziła, że czas się rozejść. Zachariasz na odchodnym podziękował jeszcze Rosalie i Harry'emu oraz oddalił się w stronę swojego dormitorium. Stali przez chwilę nieruchomo, a potem dziewczyna bez żadnego pożegnania opuściła Pottera.
   Harry zmierzał do pokoju wspólnego, gdy usłyszał dziwne hałasy dobiegające zza rogu korytarza. Skierował się w tamtą stronę i zobaczył Irytka, który rzucał piłeczkami w stojące zbroje. Nie chcąc paść ofiarą głupiego żartu poltergeista, Potter zdecydował się pójść okrężną drogą. Nie zdążył jednak się odwrócić, bowiem usłyszał za sobą szybkie kroki i głośne przekleństwa Argusa Filcha. Szybko rozejrzał się za potencjalną kryjówką i zauważył posąg przedstawiający rycerza z uniesionym mieczem. Schował się w jego cieniu akurat w chwili, gdy woźny przebiegał przez korytarz. Jego wierna kotka, pani Norris, biegła za nim cicho pomiaukując. Gdy woźny był blisko, Harry usłyszał jego słowa:

- Tym razem nie daruję tego Irytkowi – mówił wściekłym tonem. - Najpierw wybił szyby na całym piątym piętrze, a teraz niszczy zbroje. Dumbledore musi w końcu coś z nim zrobić. Nie rozumiem, dlaczego tak się z nim cacka?
   Filch oddalił się już na tyle, że Harry nie słyszał jego dalszych słów. Wyszedł ze swojej kryjówki i spojrzał na nieruchomą postać rycerza. Nagle wstrzymał oddech, patrząc na pierś mężczyzny. Tarczę mężczyzny zdobił herb. Koło wpisane w kwadrat, a w środku zwijała się malutka podobizna salamandry. Podniecony Harry natychmiast podwinął rękaw szaty i popatrzył na swój tatuaż. Nie wiedząc czy to co robi jest właściwe, przyłożył go do podobizny salamandry na tarczy. Gad na tarczy zaczął się poruszać, a potem zniknął. Równocześnie posąg odsunął się na bok ukazując spiralne schody prowadzące w dół. Harry wyjął różdżkę oraz rzucając zaklęcie światła zaczął schodzić w dół. Pokonawszy ostatni stopień znalazł się w małym korytarzyku, na końcu którego znajdowało się coś w rodzaju zwykłego okna. Jednakże szyba była jasnoniebieska i poruszała się niczym morskie fale. Zafascynowany Harry podszedł to tajemniczego obiektu równocześnie wyciągając rękę. Gdy dotknął palcami szkła, jego dłoń zniknęła we wnętrzu okna. Szybko ją cofnął i wahał się czy zaryzykować przejście przez portal. Nagle dopadły go wątpliwości czy powinien zaufać człowiekowi, którego na dobrą sprawę wcale nie znał. Nie miał zielonego pojęcia dokąd zaprowadzi go portal, ani jak uda mu się wrócić z powrotem. Na jego decyzji zaważyła myśl, że bez tego ciężko mu będzie pokonać Voldemorta. Wziął głęboki oddech i wszedł do portalu, który miał zabrać go w nieznane. Tam, gdzie będą czekały na niego wszystkie odpowiedzi. Przynajmniej taką miał nadzieję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mrs Black bajkowe-szablony