Na kolejnej lekcji Obony przed Czarną
Magią Harry i Rosalie nie zamieniali ze sobą więcej słów niż to
było konieczne. Ćwiczyli zaklęcie zamrażające, które pokazał
im Carter. Harry ćwiczył z Zachariaszem, jedynym członkiem jego
drużyny, z którym nie miał żadnych spięć. Natomiast Malfoy i
Rosalie zamiast zająć się lekcją, cały czas sobie docinali.
Uspokoili się dopiero, gdy Carter odjął im punkty. Niestety, przez
tą dwójkę również Harry i Zachariasz zostali ukarani. Na ich
oburzone krzyki odpowiedział tylko jednym słowem. Drużyna. Chłopcy
ciskali gromy z oczu w stronę Ślizgona i Krukonki, ale ci nic sobie
z tego nie robili. Pod koniec lekcji Harry wiedział, że trzeba
cudu, aby cała czwórka zawiązała jakąkolwiek nić porozumienia.
On i Draco ciągle rzucali sobie złośliwe komentarze, nieraz mając
ochotę przejść do drastyczniejszych kroków, Rosalie traktowała
Harry'ego jak coś obrzydliwego, podobnie jak Malfoya, a Zachariasz
patrzył na wszystkich z góry i pogardliwie się uśmiechał. Gdy
zabrzmiał dzwonek na przerwę jedynie Harry jako tako opanował
zaklęcie zamrażające, lecz i jemu sporo brakowało do perfekcji.
Opuścił klasę w ponurym nastroju i dołączył do Rona i Hermiony.
Kolejne lekcje również nie należały do najłatwiejszych.
Nauczyciele za nic mieli protesty uczniów, że to dopiero drugi
dzień roku szkolnego i wyciskali z nich siódme poty, tłumacząc
im, że muszą być gotowi do SUM-ów. Po skończonych zajęciach
wszyscy byli wykończeni i marzyli jedynie o chwili odpoczynku.
Jednak stos prac domowych nie dawał im o sobie zapomnieć. Harry
oderwał się od swojego eseju na transmutację i patrząc w okno
rzekł:
- Mam dosyć. To dopiero drugi
dzień, a ja już nie wyrabiam psychicznie.
Po chwili Ron poszedł w jego ślady.
Hermiona popatrzyła na nich z dezaprobatą i powiedziała:
- Tylko później nawet mnie nie
proście o napisanie wam tych wypracowań.
Harry i Ron jedynie wzruszyli
ramionami. Zgodnie stwierdzili, że nie będą przeszkadzać
przyjaciółce, więc obydwaj wyszli na błonia. Popołudniowe słońce
grzało niemiłosiernie. Ci, którzy skończyli już lekcje wygrzewali się na błoniach, niektórzy nawet kąpali się w
jeziorze, aby jak najbardziej nacieszyć się ostatnimi, ciepłymi
dniami września. Członkowie Cieni przechadzali się po błoniach
nie przerywając uczniom tych beztroskich chwil. Harry zaproponował,
aby wraz z Ronem poszli na boisko do qudditcha w celu sprawdzenia
umiejętności Weasley'a. Harry przywołał swoją miotłę, Ron
natomiast wziął jedną ze schowka. Wzbili się w powietrze
napawając się wiatrem, który mierzwił im włosy. W końcu Harry
machnął różdżką i wyczarował piłkę przypominającą kafla.
Próbował trafić w którąkolwiek z obręczy, ale Ron nie dał mu
najmniejszych szans. W końcu Potter się poddał i powiedział
przyjacielowi, że jeśli na wieczornych kwalifikacjach będzie tak
grał, to miejsce w drużynie ma zapewnione. Ron uśmiechnął się
do niego z wdzięcznością i zaproponował partyjkę szachów. Harry
już miał się zgodzić, ale w tej samej chwili zauważył Ashley,
która siedziała samotnie nad brzegiem jeziora. Spojrzał na Rona i
powiedział mu, że musi coś załatwić, ale dołączy najszybciej, jak
tylko będzie mógł. Rudzielec kiwnął głową i skierował się do
zamku, a Harry ruszył w stronę dziewczyny. Ta odwróciła głowę i
widząc go uśmiechnęła się oraz pomachała mu ręką. Harry
odwzajemnił uśmiech i przysiadł się do niej.
- Dlaczego siedzisz tu sama? -
zapytał.
- Lubię czasem pobyć w samotności
z dala od innych – odparła. - Można wtedy przemyśleć sobie
parę spraw.
- Znam to uczucie – przytaknął
Harry. - Zwłaszcza jeśli za dużo zwali się człowiekowi na głowę.
- No właśnie – Ashley kiwnęła
głową. - Pięknie tu prawda? Dookoła cisza i spokój i tylko
gdzieś daleko jest człowiek, który pragnie to wszystko zniszczyć.
- Mówisz o Voldemorcie? - zapytał
Harry, a dziewczyna przytaknęła. - Nie wzdrygnęłaś się kiedy
wypowiedziałem to imię.
- Przecież to tylko imię, prawda?
- uśmiechnęła się Ashley. - Ono nic nam nie zrobi.
- Jestem ciekawy, co on takiego knuje
– zastanowił się Potter. - Wolałem już chyba kiedy szalał
niż teraz, gdy siedzi cicho.
- Nie mówmy o nim – powiedziała
dziewczyna. - To nie jest odpowiednie miejsce na takie rozmowy.
Chcesz fasolkę?
Ashley podała mu pudełko fasolek
wszystkich smaków. Skosztował jedną z nich,
w duchu modląc się, aby była jadalna. Na szczęście słodki smak
karmelu popieścił jego podniebienie, więc chłopak nieco się
odprężył. Dziewczyna widząc to z cicha zachichotała.
- Kiedyś trafiłam na smak wymiocin
– oznajmiła. - Potem przez cały dzień nic nie jadłam.
- Dziwie się, że nigdy wcześniej
cię nie widziałem – powiedział Harry. - A podobno jesteś na
naszym roku.
- Założę się, że widziałeś
mnie nieraz, ale po prostu mnie nie pamiętasz – Ashley wytknęła
mu język, a widząc, że chłopak nie rozumie, pośpieszyła z
wyjaśnieniem. - Wcześniej miałam rude włosy. W wakacje się
przefarbowałam.
Harry przyznał w duchu, że być może
dziewczyna ma rację. Obserwował jak zajada się fasolką,
a na jej twarzy pojawia się wyraz obrzydzenia. Potter zaśmiał się,
a ona spojrzała na niego oburzona.
- Bawi cię to? - zapytała. - To
może spróbujesz jeszcze jedną cwaniaku?
- Proszę bardzo – zgodził się
Wybraniec. - Może zobaczymy kto ma większe szczęście? Losujmy je
na zmianę.
- Dobra – wyszczerzyła się
Ashley. - A może mały zakład? Kto będzie miał większego pecha
przegrywa i wykonuje jedno karne zadanie.
- Stoi – oboje przypieczętowali
zakład. - Panie mają pierwszeństwo, wiec śmiało.
- Teraz zgrywasz dżentelmena? -
skrzywiła się Ashley, ale sięgnęła po fasolkę. - Ha,
truskawka!
- Szlag – mruknął Potter. -
Dobra teraz ja.
Na zmianę każde z nich losowało po
fasolce. Pochłonięci zabawą nie zauważyli, jak zaczęło się
ściemniać. W końcu zabawa dobiegła końca. Okazało się, że to
panna Magelhard została zwyciężczynią. Harry z westchnieniem
przełknął gorycz porażki i powiedział:
- W takim razie słucham, jakie jest
zadanie?
- Hmmm – Ashley udawała, że się
zastanawia. - Co by ci tu... Mam! Na kolacji usiądziesz przy stole
Ślizgonów i tam będziesz jadł.
Harry zbladł i rozszerzył oczy.
Popatrzył na dziewczynę tak, jakby nagle mu oznajmiła, że wylatuje z Hogwartu bez powodu.
- Chyba cię coś...!- krzyknął. -
Nie ma, kurcze, mowy!
- Nie wymiguj się – zaśmiała
się dziewczyna. - Zadanie to zadanie.
- W takim razie poproszę takie,
które nie będzie mnie narażało na utratę życia – powiedział
Potter. - Przecież oni zjedzą mnie żywcem.
- Nie wiedziałam, że Potterowie są
tacy tchórzliwi – zacmokała dziewczyna.
Harry poczuł jak jego duma zostaje
urażona. Spojrzał na Ashley i rzekł:
- Dobra zrobię to, ale ostrzegam
cię, jak Snape lub inny nauczyciel da mi szlaban to sprawię, że
będziesz go odpracowywała razem ze mną.
- Jasne – zaśmiała się
dziewczyna. - No to chodźmy!
Harry szedł jak na ścięcie. Droga z
błoni do zamku wydała mu się nagle straszliwie krótka. Miał
wrażenie, że nie minęło nawet dziesięć sekund a już był przed
wejściem do Wielkiej Sali. Tu Ashley poklepała go po ramieniu i
rzekła z wyszczerzem:
- No to smacznego, Harry!
Potter spojrzał na nią wzrokiem
bazyliszka, co jeszcze bardziej rozbawiło dziewczynę. Ashley
skierowała się do stołu Gryfonów i usiadła na wolnym miejscu z
wielkim bananem na twarzy. Harry natomiast stał w progu i rozważał,
czy wykonać zadanie, czy jednak się wycofać. Zdawał sobie
sprawę, że jak usiądzie przy stole Ślizgonów to będzie na
językach całej szkoły przez długi czas. Jednakże nie chciał, by
Ashley naśmiewała się z niego, że stchórzył. Dlatego z ciężkim
sercem odbił w lewo i wolnym krokiem zmierzał do stołu Slytherinu.
Ron i Hermiona spojrzeli na niego zdziwieni i z każdym kolejnym krokiem
Harry'ego ich oczy powiększały się. Nie tylko oni to zauważyli.
Nagle szum w Wielkiej Sali ustał i każdy wpatrywał się w Gryfona. Chłopak, czując na sobie spojrzenia wszystkich uczniów
poczuł, że jego policzki przybierają odcień czerwieni, ale mężnie
stawiał kolejne kroki. Im bardziej przybliżał się do celu, tym
jego serce szybciej biło. Harry był zdziwiony, że jeszcze nie
wyskoczyło z jego piersi, a on sam nie padł trupem. Ślizgoni,
których zdziwiła momentalna cisza jaka zaległa w sali, odwrócili
głowy w jego kierunku. Gdy Harry w końcu dotarł do stołu i usiadł
na samym brzegu ławki, mieszkańcy domu Węża patrzyli na niego jak
na kosmitę. Chyba byli zbyt zszokowani, by zareagować na to
niecodzienne zjawisko, ponieważ ograniczyli się tylko do rozszerzonych
oczu i rozdziawionych ust. Jeden z Węży nie zauważył nawet jak
szklanka, do której lał sok jest już pełna, a wokół niej
powstaje wielka kałuża. Natomiast Harry prosił wszystkie znane
sobie bóstwa o to, by nagle stać się całkowicie niewidzialnym.
Kątem oka zauważył jak Ślizgonka, obok której usiadł, patrzy na
niego z zainteresowaniem. Nie zwracając uwagi na innych wziął
półmisek i zaczął nakładać sobie budyń. Początkowy szok minął
i teraz w Wielkiej Sali wrzało jak w ulu. Tematem rozmów było
oczywiście to, co zdarzyło się przed chwilą. Natomiast Draco
Malfoy zawołał z drugiego końca stołu:
- Potter, czy tobie przypadkiem
coś się nie pomyliło?! Tutaj siedzą normalni ludzie, a nie pokraki
takie jak ty!
Harry nie zwracał na niego uwagi i
jak najszybciej zaczął pałaszować kolację. Połykał jedzenie z
zadziwiającą prędkością, dziwiąc się, że jeszcze się nie
udławił, a w myślach planował rozmaite scenariusze mordu na
Ashley. Wiedział, że nigdy jej tego nie daruje oraz w duchu życzył
sobie, aby miał szansę się odegrać. Odwrócił się do niej ze spojrzeniem, którego nawet Voldemort mógłby mu pozazdrościć, na co
dziewczyna wyszczerzyła się szeroko i pokazała mu uniesiony w górę
kciuk. Wrócił do kolacji, aż nagle usłyszał jak ktoś mówi:
- Lepiej się czegoś napij, bo zaraz inni posądzą nas, że przez nas się udławiłeś.
Potter odwrócił się w stronę, z
której dobiegał głos i ujrzał fiołkowe oczy, patrzące na niego
z rozbawieniem. Harry rozpoznał dziewczynę, która
odpowiadała na pytania Snape'a. Chyba tylko ona jedna nie patrzyła
na niego jak na karalucha. Po prostu był przez nią ignorowany
zresztą z wzajemnością. Ślizgon, który siedział obok niej
rzucił Harry'emu pogardliwe spojrzenie i powiedział:
- A niech się udławi. W końcu to
tylko Potter, więc świat nie ucierpi zbytnio, gdy go zabraknie.
- A jakby zabrakło ciebie, to by
ucierpiał? - dziewczyna uniosła brwi i spojrzała na rozmówcę.
- Oczywiście – powiedział pewnym
głosem. - Ponieważ ja jestem jednym z tych ludzi, którzy są mu
potrzebni do przetrwania.
- Gdyby istniał konkurs na
największego egoistę z pewnością byś go wygrał, Malcolm –
powiedziała dziewczyna.
- Na twoim miejscu spuściłbym z
tonu, Grace – powiedział chłopak ostrzegawczo.
- Dlaczego?
- Bo jestem twoim chłopkiem i
należy mi się szacunek z twojej strony – powiedział takim
tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Grace chciała chyba jeszcze coś
powiedzieć, ale Malcolm już odwrócił się do kolegi oraz przestał
zwracać na nią uwagę. Zacisnęła tylko zęby i wróciła do
przerwanego posiłku. Natomiast Harry, nie chcąc dłużej siedzieć
w paszczy lwa i słuchać sprzeczek, wstał z
zamiarem odejścia. Nagle poczuł jak ktoś łapie go za ramię i
brutalnie sadza z powrotem na miejsce. Odwrócił się i zobaczył
Dracona Malfya, patrzącego na niego z wrednym uśmiechem.
- Dokąd to Potter? - zapytał. -
Kolacja jeszcze się nie skończyła. Przesuń się Riley.
- A magiczne słowo Malfoy? -
odparła Grace, patrząc mu w oczy.
- Nie igraj ze mną – powiedział
do niej Draco. - Przesuwaj się i to już!
- Zapomnij – powiedziała Grace
lekceważąco. - Najpierw powiesz proszę.
- No dobra, dobra – ustąpił
Malfoy. - Proszę, zadowolona?
- Ale o co mnie prosisz? - zapytała
niewinnie dziewczyna.
- Wrr – warknął
Malfoy. - Proszę cię o przesunięcie swoich czterech liter
bardziej w prawo, pasi?
- Oczywiście Dracusiu –
zaszczebiotała Grace i spełniła polecenie Malfoya.
- Nie mów do mnie... - zaczął,
ale widząc, że dziewczyna już go nie słucha, machnął ręką. -
Nieważne.
Malfoy usiadł obok Harry'ego i
patrzył na niego przeszywająco. Gryfona naszła dziwna ochota,
aby wziąć leżący obok widelec oraz wbić go Malfoyowi w oko.
Powstrzymał jednak swoje zapędy i nie odwracał wzroku od twarzy arystokraty. Patrzyli na siebie przez jakiś czas, aż w końcu Potter nie
wytrzymał i powiedział:
- Czegoś ode mnie chcesz, fretko?
Malfoy zmrużył oczy, ale
odpowiedział zadziwiająco spokojnym głosem.
- Chce się dowiedzieć, dlaczego
Harry Potter zaszczycił nasz stół na kolacji?
- Sądzisz, że ci to powiem? -
zapytał z rozbawieniem Harry.
- Owszem – Malfoy pokiwał głową.
- Bo w przeciwnym razie przestanę powstrzymywać moich przyjaciół
przed spuszczeniem ci manta.
Malfoy wskazał głową w kierunku
Blaise'a Zabiniego i kilku innych Węży, którzy patrzyli na
Harry'ego z mordem w oczach. Wyglądało na to, że tylko obecność
nauczycieli i zakaz Malfoya powstrzymują ich od rękoczynów.
Tymczasem Draco powiedział z ironicznym uśmiechem:
- Widzisz Potter, bardzo im się nie
podoba to, co powiedziałeś o ich ojcach rok temu. Pana Zabiniego
zamknęli w Azkabanie zaraz na początku wakacji, a pozostali mieli
w domu masę kontroli. Ja także, ale o tym już ci mówiłem.
Dlatego przychodzenie do naszego stołu było najgłupszą rzeczą,
jaką kiedykolwiek mogłeś zrobić. Wśród nas są tacy, którzy z
radością nauczą cię w przyszłości trzymać gębę na kłódkę.
- I co, zaatakujecie mnie przy
nauczycielach? - zapytał ironicznie Harry, w myślach próbując znaleźć rozwiązanie tej sytuacji.
- Nie – uśmiechnął się Malfoy.
- Poczekamy do końca kolacji. Wśród tego tłumu nikt nie zauważy
jak razem wychodzimy, prawda? Dlatego zapytam jeszcze raz. Dlaczego
tu siedzisz?
- Bo słyszałem, że macie wyborny
budyń – powiedział Harry z ironią.
- Jak chcesz – syknął Malfoy. -
Ale nie mów, że cię nie ostrzegałem.
Arystokrata oddalił się i szepnął
coś do swoich kolegów. Harry przełknął ślinę i zaczął
gorączkowo myśleć. W pojedynku sześciu na jednego raczej nie miał
zbyt wielkich szans. Chciał dać jakiś znak Ronowi, ale rudzielec
zajęty był rozmową z Neville'm. Tymczasem uczniowie zaczęli
rozchodzić się do dormitoriów. Powstał zgiełk, w którym nikt
nie zauważył jak Potter jest prowadzony przez grupkę Ślizgonów.
Jego oprawcy zaciągnęli go do pustej klasy w lochach oraz otoczyli
go ciasnym kręgiem. Potter zauważył, że brakuje wśród nich
Malfoya. Wyglądało na to, że blondyn nie ma zamiaru brać udziału
w tej lekcji. Gdzieś usłyszał wściekły syk Blaise'a Zabiniego:
- Podoba ci się wsadzanie
niewinnych ludzi do Azkabanu, Potter?
Chłopak zamachnął się na niego
pięścią, ale Harry zablokował jego cios i sam wyprowadził
uderzenie. Blaise runął na ziemię, ale pozostali Ślizgoni już
rzucili się na Pottera. Wybraniec bronił się dzielnie, lecz nie
miał najmniejszych szans z pięcioma przeciwnikami naraz. Poczuł
jak dwóch Ślizgonów łapie go za ręce i wykręca mu je, a
pozostali, łącznie z Blaise'm, który doszedł do siebie, szykują
się do zadawania ciosów. Pierwsze uderzenie zgięło Pottera wpół,
sprawiając, że ten nie mógł złapać tchu. Kaszląc, zaczął
łapczywie chwytać powietrze. Kolejny cios w twarz sprawił, że Gryfona na chwilę zamroczyło, a kiedy zaczął odzyskiwać
świadomość, poczuł, że coś się z nim dzieje. Z jego gardła
wydobywało się ciche warczenie, a jego ciało zaczęło drżeć od
niekontrolowanej wściekłości. Zaciskał zęby z taką siłą, że
zdawało się, iż pęknie mu szczęka. Dłonie zacisnął w pięści
i z całej siły szarpnął się. Dwójka Ślizgonów nie zdołała
go utrzymać i w rezultacie wylądowali na ziemi. Szklane fiolki
poustawiana na półkach pękły z głośnym trzaskiem, a w klasie
zrobiło się nagle nienaturalnie gorąco. Ściany zaczęły się
trząść, z sufitu pospadało kilka pająków. Stoły unosiły się w powietrzu, by po chwili spaść z głośnym hukiem.
Harry złapał jednego ze Ślizgonów za gardło i rzucił go przez
salę. Pozostali patrzyli z przerażeniem, jak ich kolega znika pod
stołem. Spojrzeli na Pottera oraz głośno przełknęli ślinę, równocześnie czując krew zastygającą im w żyłach. Wybraniec patrzył na nich z furią w oczach, które
przybrały odcień szkarłatu. W tęczówkach czaiła się żądza
mordu. Harry nie chciał ich nastraszyć ani pobić. Nie, Wybraniec
czuł, jak coś w środku niego domaga się ich krwi. Chciał zabić.
Ruszył na Blaise'a i z całej siły pchnął go na ścianę. Chłopak
pod wpływem uderzenia poczuł niewyobrażalny ból w plecach. Potter
stanął przed nim i z rozmachem strzelił go pięścią w twarz.
Głowa Blaise'a odskoczyła w bok, natomiast Ślizgon zobaczył
wszystkie gwiazdki. Jeden z jego kolegów chwycił Pottera od tyłu,
ale ten odwrócił się błyskawicznie i szybkim kopniakiem w brzuch pozbył się natręta. Harry wyjął różdżkę i machnął nią w powietrzu. W jego ręku
pojawił się kawałek szkła. Zamachnął się, celując w pierś
Blaise'a, lecz nagle drzwi od klasy otworzyły się z hukiem i Gryfon
został odrzucony zaklęciem. Wylądował na ścianie, a nieproszony
gość podszedł do niego szybkim krokiem i trzymając wyciągniętą
różdżkę, mruczał coś pod nosem. Oczy Harry'ego na powrót stały
się zielone, a przerażająca żądza krwi, jaka ogarnęła Wybrańca
zniknęła. Harry ciężko oddychał i ze zdumieniem patrzył na to,
co zostało z pustej klasy. Ostatnią rzeczą jaką pamiętał był
cios w twarz, po którym musiał chyba stracić przytomność. Nie
wiedział dlaczego boli go każda komórka ciała, ani czemu klasa
wygląda jak po przejściu tornada. Jeszcze większym zaskoczeniem
był szok i przerażenie na twarzach Ślizgonów. Tymczasem profesor
Carter nachylił się nad Harry'm i zapytał:
- Wszystko w porządku, panie
Potter? Jak się pan czuje?
- Wszystko mnie boli – jęknął
Harry. - To pan tak zdemolował klasę?
- Nie Harry, to nie ja – odparł
Carter. - Co się tu stało?
- Miałem małą sprzeczkę z tymi
kreaturami – odparł Potter.
- Małą? - zapytał z przekąsem
Carter, ale zaraz zmarszczył brwi. - Nic nie pamiętasz?
Harry pokręcił głową, a Carter
westchnął. Odwrócił się do piątki Ślizgonów i rzekł surowym
tonem.
- To co się tu wydarzyło jest
skandaliczne. Osobiście dopilnuje, abyście ponieśli surowe
konsekwencje waszego zachowania. Marsz do pani Pomfrey, a potem widzę całą waszą piątkę w moim gabinecie.
Odwrócił się do Harry'ego i
powiedział:
- Pan też niech uda się do
szpitala, panie Potter. Wiem, że się pan bronił, dlatego nie
wyciągnę żadnych konsekwencji w stosunku do pana, ale na
przyszłość proszę unikać takich sytuacji.
- Chciałbym – mruknął Harry. -
Tak właściwie skąd pan wiedział, że tu jestem?
- Po kolacji panna Magelhard
przybiegła do mnie i powiedziała, że pan Zabini razem z kolegami
zaciągnęli pana do lochów. Natychmiast przybiegłem to sprawdzić.
- Dziękuję – wysapał Harry. -
Gdyby nie pan to nie wiem, jak by się to skończyło.
Carter pomógł mu wstać, a następnie
odprowadził pod wieże Gryffindoru. Harry podał hasło Grubej
Damie i wszedł do pokoju wspólnego. Natychmiast doskoczyła do
niego Ashley i z przejęciem zaczęła mówić:
- Nic ci się nie stało? Widziałam,
jak Ślizgoni cię wyprowadzają i od razu pobiegłam po profesora
Cartera. Harry przepraszam, to był głupi pomysł. Nie sądziłam,
że posuną się do czegoś takiego.
- Spokojnie nic mi się
nie stało – uśmiechnął się Harry. - A za to zadanie kiedyś
się odegram, zobaczysz.
- Jasne – próbowała się
uśmiechnąć.
- Wybacz, ale muszę napisać prace domowe.
- Rozumiem – kiwnęła głową. -
To do jutra.
- Do jutra – odparł Potter.
Przyjaciele Harry'ego siedzieli na
kanapie przy kominku. Dosiadł się do nich, a oni natychmiast zasypali
go pytaniami o to, co miało znaczyć jego zachowanie na kolacji.
Opowiedział im o przegranym zakładzie oraz karnym zadaniu. Jednakże
zataił przed nimi wydarzenia w lochach. Wiedział, że Hermiona natychmiast wysłałaby go do McGonagall, a Ron zacząłby odgrażać
się wychowankom domu Węża. Chcąc tego uniknąć oznajmił
przyjaciołom, że po kolacji poszedł pospacerować po błoniach.
Dowiedział się również, iż przegapił trening, przez co Angelina
szuka go po zamku z mordem w oczach. Podekscytowany Ron opowiadał
Harry'emu jak dostał się do drużyny, ale Potter myślał o czymś
innym. Próbował odgadnąć, co takiego stało się w lochach, że
zmusiło Cartera do interwencji. Harry był niemal pewny, iż
nauczyciel był na miejscu zdarzenia wcześniej i po prostu
obserwował całą scenę, być może z zamiarem przekonania się jak
chłopak wybrnie z tej sytuacji. Zastanawiał się również,
dlaczego czuje się tak zmęczony i obolały. Wreszcie, skończywszy
rozmowę oraz zadania domowe, wszyscy udali się na spoczynek.
***
Dwoje ludzi szło drogą,
przebiegającą przez miasteczko Hogsmeade. Cicho rozmawiali i co
chwila parskali śmiechem. Dziewczyna z niebieskimi włosami kończyła
właśnie swoją opowieść:
- I wtedy ja mu mówię, że jak
będzie się tak wpatrywał w to jezioro, to spod wody wyskoczy
wielka macka kałamarnicy i wciągnie go pod wodę. Mowie ci, temu
uczniakowi mało oczy nie wyszły z orbit i czmychnął do zamku.
Myślałam, że zgubi po drodze buty - Azami zaniosła się
śmiechem.
- Wiesz, że mamy chronić uczniów,
a nie ich straszyć? - z rozbawieniem zapytał jej towarzysz.
- Oj tam – machnęła ręką. -
Jestem pewna, że koledzy powiedzieli mu już, że to był żart.
Przynajmniej miałam ubaw.
- Wariatka – Connor poczochrał ją
po włosach.
- Uczyłam się od mistrza –
dziewczyna wytknęła mu język. - Ale mi ciężko iść – nagle
się poskarżyła.
- Było tyle nie pić – parsknął
chłopak. - Oby tylko nikt nas nie zauważył. Pijana ochrona nie
wygląda zbyt profesjonalnie.
- Nie jestem pijana – oburzyła
się dziewczyna. - Jedynie lekko podchmielona.
- Tak się tłumacz – droczył się
Potter. - Może ktoś ci uwierzy.
- A ty to co? - zapytała nagle
Azami. - Sam się zataczasz.
- Foch – Azami założyła ręce
na piersi. - Nie idę dalej dopóki mnie nie przeprosisz.
- Za co? - zdziwił się Connor.
- Za kłamstwa na temat mojego
stanu. - powiedziała dziewczyna.
- Ale to prawda – zaśmiał się
Potter.
- Coraz bardziej się pogrążasz –
mruknęła dziewczyna.
Connor westchnął i złożył ręce
jak do modlitwy.
- Bardzo panią przepraszam za to,
że ośmieliłem się wygłosić swoje zdanie na temat pani stanu
trzeźwości.
- Ale oficjalny ton – tym razem to
Azami parsknęła śmiechem. - Powinieneś być politykiem.
- Nie nadaje się do tego –
powiedział chłopak. - Nie umiem kłamać.
Przeszli przez bramę wiodącą do
zamku i stanęli na dziedzińcu przed głównym wejściem. Nagle
Azami potknęła się o samotnie leżący kamień, a Connor złapał
ją w ramiona ochraniając ją przed bolesnym zderzeniem z twardym
dziedzińcem. W tej samej chwili z zamku wyszedł Lou i stanął jak
wryty na widok Connora trzymającego Azami. Twarz mu stężała, a
usta wykrzywił mu ohydny grymas. Szybko się otrząsnął i
skierował się w ich stronę. Azami pierwsza go dostrzegła i
zaczęła machać do niego ręką. Connor także się odwrócił i
zapytał:
- Gdzieś ty był? Szukaliśmy cię
po całym zamku. Ominęła cię zabawa.
- Jakoś przeżyję – mruknął
Lou, patrząc nieprzychylnie na Pottera.
- Coś się stało? - zapytała
Azami widząc jego minę. - Co masz taką minę?
- Wszystko w porządku –
powiedział Lou, a potem zwrócił się do Connora. - Carter cię
szukał.
- Profesor? - zdziwił się Potter.
- Gdzie jest?
- Pewnie w swoim gabinecie – Lou
wzruszył ramionami. - Nie chciał mi powiedzieć, o co chodzi.
- W takim razie zajrzę do niego –
powiedział Connor. - Do jutra, a ty Azami, lepiej się prześpij.
Dziewczyna cisnęła w niego
zaklęciem, ale Potter ze śmiechem uskoczył. Skierował swoje kroki
w stronę gabinetu Cartera. Zapukał i usłyszawszy zaproszenie
wszedł do środka. Profesor siedział za biurkiem i pisał coś w
swoim notatniku. Zerknął na Connora i gestem wskazał mu krzesło.
Chłopak usiadł z niepewną miną oraz zapytał:
- Szukał mnie pan, profesorze? -
mimo że to Potter był jego przełożonym, chłopak nadal miał
zbyt wielki szacunek dla tego człowieka, aby mówić mu po imieniu.
- Tak – odparł Carter
składając ręce na piersi. - Chodzi o Harry'ego.
- Co z nim?
- Dzisiaj piątka Ślizgonów zaciągnęła go do lochów z zamiarem pobicia.
- A to... - syknął Potter, ale
Carter mu przerwał.
- Nic mu nie jest. Dał sobie z nimi
radę. Jednakże podczas tego zdarzenia doszło do pewnego
incydentu, który mnie zaniepokoił.
- Co się stało? - zapytał Connor.
- Pamiętasz, jak w dzieciństwie,
gdy ktoś cię zdenerwował, traciłeś przytomność, a miejsce wokół ciebie wyglądało jak pobojowisko?
- Moje wybuchy magii – kiwnął
głową Connor. - Pamiętam bardzo dobrze.
- Myślę, że twój brat ma teraz
to samo.
- Wow – Potter był zdumiony. - No
to mamy problem.
Carter kiwnął głową i powiedział:
- Uważam, że powinieneś o tym
wiedzieć. Tym razem skończyło się na kilku pękniętych
fiolkach, ale następnym razem może zburzyć cały zamek.
- Może pan z nim porozmawiać na ten temat?
- Mógłbym – Carter był lekko
zdziwiony. - Myślałem, że sam będziesz chciał się tym zająć.
- Wolę zostawić to panu. Zna mnie pan. Czasem mówię za dużo i mógłbym tylko pogorszyć sytuację. Pan ma większe doświadczenie w tych spawach.
- W porządku porozmawiam z nim –
Carter kiwnął głową. - W takim razie z mojej strony to wszystko.
Potter pożegnał się z nim i
wyszedł. Przez całą drogę do swojej kwatery, był pogrążony w
głębokich myślach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz