sobota, 1 kwietnia 2017

Rzdział 18 " Kłopoty ze Ślizgonami "


   
    Na kolejnej lekcji Obony przed Czarną Magią Harry i Rosalie nie zamieniali ze sobą więcej słów niż to było konieczne. Ćwiczyli zaklęcie zamrażające, które pokazał im Carter. Harry ćwiczył z Zachariaszem, jedynym członkiem jego drużyny, z którym nie miał żadnych spięć. Natomiast Malfoy i Rosalie zamiast zająć się lekcją, cały czas sobie docinali. Uspokoili się dopiero, gdy Carter odjął im punkty. Niestety, przez tą dwójkę również Harry i Zachariasz zostali ukarani. Na ich oburzone krzyki odpowiedział tylko jednym słowem. Drużyna. Chłopcy ciskali gromy z oczu w stronę Ślizgona i Krukonki, ale ci nic sobie z tego nie robili. Pod koniec lekcji Harry wiedział, że trzeba cudu, aby cała czwórka zawiązała jakąkolwiek nić porozumienia. On i Draco ciągle rzucali sobie złośliwe komentarze, nieraz mając ochotę przejść do drastyczniejszych kroków, Rosalie traktowała Harry'ego jak coś obrzydliwego, podobnie jak Malfoya, a Zachariasz patrzył na wszystkich z góry i pogardliwie się uśmiechał. Gdy zabrzmiał dzwonek na przerwę jedynie Harry jako tako opanował zaklęcie zamrażające, lecz i jemu sporo brakowało do perfekcji. Opuścił klasę w ponurym nastroju i dołączył do Rona i Hermiony. Kolejne lekcje również nie należały do najłatwiejszych. Nauczyciele za nic mieli protesty uczniów, że to dopiero drugi dzień roku szkolnego i wyciskali z nich siódme poty, tłumacząc im, że muszą być gotowi do SUM-ów. Po skończonych zajęciach wszyscy byli wykończeni i marzyli jedynie o chwili odpoczynku. Jednak stos prac domowych nie dawał im o sobie zapomnieć. Harry oderwał się od swojego eseju na transmutację i patrząc w okno rzekł:

-  Mam dosyć. To dopiero drugi dzień, a ja już nie wyrabiam psychicznie.

    Po chwili Ron poszedł w jego ślady. Hermiona popatrzyła na nich z dezaprobatą i powiedziała:

- Tylko później nawet mnie nie proście o napisanie wam tych wypracowań.

    Harry i Ron jedynie wzruszyli ramionami. Zgodnie stwierdzili, że nie będą przeszkadzać przyjaciółce, więc obydwaj wyszli na błonia. Popołudniowe słońce grzało niemiłosiernie. Ci, którzy skończyli już lekcje wygrzewali się na błoniach, niektórzy nawet kąpali się w jeziorze, aby jak najbardziej nacieszyć się ostatnimi, ciepłymi dniami września. Członkowie Cieni przechadzali się po błoniach nie przerywając uczniom tych beztroskich chwil. Harry zaproponował, aby wraz z Ronem poszli na boisko do qudditcha w celu sprawdzenia umiejętności Weasley'a. Harry przywołał swoją miotłę, Ron natomiast wziął jedną ze schowka. Wzbili się w powietrze napawając się wiatrem, który mierzwił im włosy. W końcu Harry machnął różdżką i wyczarował piłkę przypominającą kafla. Próbował trafić w którąkolwiek z obręczy, ale Ron nie dał mu najmniejszych szans. W końcu Potter się poddał i powiedział przyjacielowi, że jeśli na wieczornych kwalifikacjach będzie tak grał, to miejsce w drużynie ma zapewnione. Ron uśmiechnął się do niego z wdzięcznością i zaproponował partyjkę szachów. Harry już miał się zgodzić, ale w tej samej chwili zauważył Ashley, która siedziała samotnie nad brzegiem jeziora. Spojrzał na Rona i powiedział mu, że musi coś załatwić, ale dołączy najszybciej, jak tylko będzie mógł. Rudzielec kiwnął głową i skierował się do zamku, a Harry ruszył w stronę dziewczyny. Ta odwróciła głowę i widząc go uśmiechnęła się oraz pomachała mu ręką. Harry odwzajemnił uśmiech i przysiadł się do niej.

-  Dlaczego siedzisz tu sama? - zapytał.
-  Lubię czasem pobyć w samotności z dala od innych – odparła. - Można wtedy przemyśleć sobie parę spraw. 
- Znam to uczucie – przytaknął Harry. - Zwłaszcza jeśli za dużo zwali się człowiekowi na głowę.
- No właśnie – Ashley kiwnęła głową. - Pięknie tu prawda? Dookoła cisza i spokój i tylko gdzieś daleko jest człowiek, który pragnie to wszystko zniszczyć. 
- Mówisz o Voldemorcie? - zapytał Harry, a dziewczyna przytaknęła. - Nie wzdrygnęłaś się kiedy wypowiedziałem to imię.
- Przecież to tylko imię, prawda? - uśmiechnęła się Ashley. - Ono nic nam nie zrobi.
- Jestem ciekawy, co on takiego knuje – zastanowił się Potter. - Wolałem już chyba kiedy szalał niż teraz, gdy siedzi cicho.
- Nie mówmy o nim – powiedziała dziewczyna. - To nie jest odpowiednie miejsce na takie rozmowy. Chcesz fasolkę?

    Ashley podała mu pudełko fasolek wszystkich smaków. Skosztował jedną z nich, w duchu modląc się, aby była jadalna. Na szczęście słodki smak karmelu popieścił jego podniebienie, więc chłopak nieco się odprężył. Dziewczyna widząc to z cicha zachichotała.

-  Kiedyś trafiłam na smak wymiocin – oznajmiła. - Potem przez cały dzień nic nie jadłam.
- Dziwie się, że nigdy wcześniej cię nie widziałem – powiedział Harry. - A podobno jesteś na naszym roku.
- Założę się, że widziałeś mnie nieraz, ale po prostu mnie nie pamiętasz – Ashley wytknęła mu język, a widząc, że chłopak nie rozumie, pośpieszyła z wyjaśnieniem. - Wcześniej miałam rude włosy. W wakacje się przefarbowałam. 

    Harry przyznał w duchu, że być może dziewczyna ma rację. Obserwował jak zajada się fasolką, a na jej twarzy pojawia się wyraz obrzydzenia. Potter zaśmiał się, a ona spojrzała na niego oburzona.

-  Bawi cię to? - zapytała. - To może spróbujesz jeszcze jedną cwaniaku?
-  Proszę bardzo – zgodził się Wybraniec. - Może zobaczymy kto ma większe szczęście? Losujmy je na zmianę.
-  Dobra – wyszczerzyła się Ashley. - A może mały zakład? Kto będzie miał większego pecha przegrywa i wykonuje jedno karne zadanie. 
- Stoi – oboje przypieczętowali zakład. - Panie mają pierwszeństwo, wiec śmiało.
- Teraz zgrywasz dżentelmena? - skrzywiła się Ashley, ale sięgnęła po fasolkę. - Ha, truskawka!
- Szlag – mruknął Potter. - Dobra teraz ja.

    Na zmianę każde z nich losowało po fasolce. Pochłonięci zabawą nie zauważyli, jak zaczęło się ściemniać. W końcu zabawa dobiegła końca. Okazało się, że to panna Magelhard została zwyciężczynią. Harry z westchnieniem przełknął gorycz porażki i powiedział:

- W takim razie słucham, jakie jest zadanie?
- Hmmm – Ashley udawała, że się zastanawia. - Co by ci tu... Mam! Na kolacji usiądziesz przy stole Ślizgonów i tam będziesz jadł.

    Harry zbladł i rozszerzył oczy. Popatrzył na dziewczynę tak, jakby nagle mu oznajmiła, że wylatuje z Hogwartu bez powodu.

- Chyba cię coś...!- krzyknął. - Nie ma, kurcze, mowy!
- Nie wymiguj się – zaśmiała się dziewczyna. - Zadanie to zadanie.
- W takim razie poproszę takie, które nie będzie mnie narażało na utratę życia – powiedział Potter. - Przecież oni zjedzą mnie żywcem.
- Nie wiedziałam, że Potterowie są tacy tchórzliwi – zacmokała dziewczyna.

    Harry poczuł jak jego duma zostaje urażona. Spojrzał na Ashley i rzekł:

- Dobra zrobię to, ale ostrzegam cię, jak Snape lub inny nauczyciel da mi szlaban to sprawię, że będziesz go odpracowywała razem ze mną.
- Jasne – zaśmiała się dziewczyna. - No to chodźmy!

    Harry szedł jak na ścięcie. Droga z błoni do zamku wydała mu się nagle straszliwie krótka. Miał wrażenie, że nie minęło nawet dziesięć sekund a już był przed wejściem do Wielkiej Sali. Tu Ashley poklepała go po ramieniu i rzekła z wyszczerzem:

- No to smacznego, Harry!

    Potter spojrzał na nią wzrokiem bazyliszka, co jeszcze bardziej rozbawiło dziewczynę. Ashley skierowała się do stołu Gryfonów i usiadła na wolnym miejscu z wielkim bananem na twarzy. Harry natomiast stał w progu i rozważał, czy wykonać zadanie, czy jednak się wycofać. Zdawał sobie sprawę, że jak usiądzie przy stole Ślizgonów to będzie na językach całej szkoły przez długi czas. Jednakże nie chciał, by Ashley naśmiewała się z niego, że stchórzył. Dlatego z ciężkim sercem odbił w lewo i wolnym krokiem zmierzał do stołu Slytherinu. Ron i Hermiona spojrzeli na niego zdziwieni i z każdym kolejnym krokiem Harry'ego ich oczy powiększały się. Nie tylko oni to zauważyli. Nagle szum w Wielkiej Sali ustał i każdy wpatrywał się w Gryfona. Chłopak, czując na sobie spojrzenia wszystkich uczniów poczuł, że jego policzki przybierają odcień czerwieni, ale mężnie stawiał kolejne kroki. Im bardziej przybliżał się do celu, tym jego serce szybciej biło. Harry był zdziwiony, że jeszcze nie wyskoczyło z jego piersi, a on sam nie padł trupem. Ślizgoni, których zdziwiła momentalna cisza jaka zaległa w sali, odwrócili głowy w jego kierunku. Gdy Harry w końcu dotarł do stołu i usiadł na samym brzegu ławki, mieszkańcy domu Węża patrzyli na niego jak na kosmitę. Chyba byli zbyt zszokowani, by zareagować na to niecodzienne zjawisko, ponieważ ograniczyli się tylko do rozszerzonych oczu i rozdziawionych ust. Jeden z Węży nie zauważył nawet jak szklanka, do której lał sok jest już pełna, a wokół niej powstaje wielka kałuża. Natomiast Harry prosił wszystkie znane sobie bóstwa o to, by nagle stać się całkowicie niewidzialnym. Kątem oka zauważył jak Ślizgonka, obok której usiadł, patrzy na niego z zainteresowaniem. Nie zwracając uwagi na innych wziął półmisek i zaczął nakładać sobie budyń. Początkowy szok minął i teraz w Wielkiej Sali wrzało jak w ulu. Tematem rozmów było oczywiście to, co zdarzyło się przed chwilą. Natomiast Draco Malfoy zawołał z drugiego końca stołu:

- Potter, czy tobie przypadkiem coś się nie pomyliło?! Tutaj siedzą normalni ludzie, a nie pokraki takie jak ty!

    Harry nie zwracał na niego uwagi i jak najszybciej zaczął pałaszować kolację. Połykał jedzenie z zadziwiającą prędkością, dziwiąc się, że jeszcze się nie udławił, a w myślach planował rozmaite scenariusze mordu na Ashley. Wiedział, że nigdy jej tego nie daruje oraz w duchu życzył sobie, aby miał szansę się odegrać. Odwrócił się do niej ze spojrzeniem, którego nawet Voldemort mógłby mu pozazdrościć, na co dziewczyna wyszczerzyła się szeroko i pokazała mu uniesiony w górę kciuk. Wrócił do kolacji, aż nagle usłyszał jak ktoś mówi:

- Lepiej się czegoś napij, bo zaraz inni posądzą nas, że przez nas się udławiłeś.

   Potter odwrócił się w stronę, z której dobiegał głos i ujrzał fiołkowe oczy, patrzące na niego z rozbawieniem. Harry rozpoznał dziewczynę, która odpowiadała na pytania Snape'a. Chyba tylko ona jedna nie patrzyła na niego jak na karalucha. Po prostu był przez nią ignorowany zresztą z wzajemnością. Ślizgon, który siedział obok niej rzucił Harry'emu pogardliwe spojrzenie i powiedział:

-  A niech się udławi. W końcu to tylko Potter, więc świat nie ucierpi zbytnio, gdy go zabraknie.
- A jakby zabrakło ciebie, to by ucierpiał? - dziewczyna uniosła brwi i spojrzała na rozmówcę.
- Oczywiście – powiedział pewnym głosem. - Ponieważ ja jestem jednym z tych ludzi, którzy są mu potrzebni do przetrwania.
- Gdyby istniał konkurs na największego egoistę z pewnością byś go wygrał, Malcolm – powiedziała dziewczyna.
- Na twoim miejscu spuściłbym z tonu, Grace – powiedział chłopak ostrzegawczo. 
- Dlaczego? 
- Bo jestem twoim chłopkiem i należy mi się szacunek z twojej strony – powiedział takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

   Grace chciała chyba jeszcze coś powiedzieć, ale Malcolm już odwrócił się do kolegi oraz przestał zwracać na nią uwagę. Zacisnęła tylko zęby i wróciła do przerwanego posiłku. Natomiast Harry, nie chcąc dłużej siedzieć w paszczy lwa i słuchać sprzeczek, wstał z zamiarem odejścia. Nagle poczuł jak ktoś łapie go za ramię i brutalnie sadza z powrotem na miejsce. Odwrócił się i zobaczył Dracona Malfya, patrzącego na niego z wrednym uśmiechem. 

-  Dokąd to Potter? - zapytał. - Kolacja jeszcze się nie skończyła. Przesuń się Riley.
- A magiczne słowo Malfoy? - odparła Grace, patrząc mu w oczy. 
- Nie igraj ze mną – powiedział do niej Draco. - Przesuwaj się i to już!
- Zapomnij – powiedziała Grace lekceważąco. - Najpierw powiesz proszę.
- No dobra, dobra – ustąpił Malfoy. - Proszę, zadowolona?
- Ale o co mnie prosisz? - zapytała niewinnie dziewczyna.
- Wrr – warknął Malfoy. - Proszę cię o przesunięcie swoich czterech liter bardziej w prawo, pasi?
- Oczywiście Dracusiu – zaszczebiotała Grace i spełniła polecenie Malfoya.
- Nie mów do mnie... - zaczął, ale widząc, że dziewczyna już go nie słucha, machnął ręką. - Nieważne. 

    Malfoy usiadł obok Harry'ego i patrzył na niego przeszywająco. Gryfona naszła dziwna ochota, aby wziąć leżący obok widelec oraz wbić go Malfoyowi w oko. Powstrzymał jednak swoje zapędy i nie odwracał wzroku od twarzy arystokraty. Patrzyli na siebie przez jakiś czas, aż w końcu Potter nie wytrzymał i powiedział:

- Czegoś ode mnie chcesz, fretko?

    Malfoy zmrużył oczy, ale odpowiedział zadziwiająco spokojnym głosem.

-  Chce się dowiedzieć, dlaczego Harry Potter zaszczycił nasz stół na kolacji?
- Sądzisz, że ci to powiem? - zapytał z rozbawieniem Harry.
- Owszem – Malfoy pokiwał głową. - Bo w przeciwnym razie przestanę powstrzymywać moich przyjaciół przed spuszczeniem ci manta. 

    Malfoy wskazał głową w kierunku Blaise'a Zabiniego i kilku innych Węży, którzy patrzyli na Harry'ego z mordem w oczach. Wyglądało na to, że tylko obecność nauczycieli i zakaz Malfoya powstrzymują ich od rękoczynów. Tymczasem Draco powiedział z ironicznym uśmiechem:

-  Widzisz Potter, bardzo im się nie podoba to, co powiedziałeś o ich ojcach rok temu. Pana Zabiniego zamknęli w Azkabanie zaraz na początku wakacji, a pozostali mieli w domu masę kontroli. Ja także, ale o tym już ci mówiłem. Dlatego przychodzenie do naszego stołu było najgłupszą rzeczą, jaką kiedykolwiek mogłeś zrobić. Wśród nas są tacy, którzy z radością nauczą cię w przyszłości trzymać gębę na kłódkę. 
- I co, zaatakujecie mnie przy nauczycielach? - zapytał ironicznie Harry, w myślach próbując znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. 
- Nie – uśmiechnął się Malfoy. - Poczekamy do końca kolacji. Wśród tego tłumu nikt nie zauważy jak razem wychodzimy, prawda? Dlatego zapytam jeszcze raz. Dlaczego tu siedzisz?
- Bo słyszałem, że macie wyborny budyń – powiedział Harry z ironią.
- Jak chcesz – syknął Malfoy. - Ale nie mów, że cię nie ostrzegałem.

    Arystokrata oddalił się i szepnął coś do swoich kolegów. Harry przełknął ślinę i zaczął gorączkowo myśleć. W pojedynku sześciu na jednego raczej nie miał zbyt wielkich szans. Chciał dać jakiś znak Ronowi, ale rudzielec zajęty był rozmową z Neville'm. Tymczasem uczniowie zaczęli rozchodzić się do dormitoriów. Powstał zgiełk, w którym nikt nie zauważył jak Potter jest prowadzony przez grupkę Ślizgonów. Jego oprawcy zaciągnęli go do pustej klasy w lochach oraz otoczyli go ciasnym kręgiem. Potter zauważył, że brakuje wśród nich Malfoya. Wyglądało na to, że blondyn nie ma zamiaru brać udziału w tej lekcji. Gdzieś usłyszał wściekły syk Blaise'a Zabiniego:

- Podoba ci się wsadzanie niewinnych ludzi do Azkabanu, Potter?

   Chłopak zamachnął się na niego pięścią, ale Harry zablokował jego cios i sam wyprowadził uderzenie. Blaise runął na ziemię, ale pozostali Ślizgoni już rzucili się na Pottera. Wybraniec bronił się dzielnie, lecz nie miał najmniejszych szans z pięcioma przeciwnikami naraz. Poczuł jak dwóch Ślizgonów łapie go za ręce i wykręca mu je, a pozostali, łącznie z Blaise'm, który doszedł do siebie, szykują się do zadawania ciosów. Pierwsze uderzenie zgięło Pottera wpół, sprawiając, że ten nie mógł złapać tchu. Kaszląc, zaczął łapczywie chwytać powietrze. Kolejny cios w twarz sprawił, że Gryfona na chwilę zamroczyło, a kiedy zaczął odzyskiwać świadomość, poczuł, że coś się z nim dzieje. Z jego gardła wydobywało się ciche warczenie, a jego ciało zaczęło drżeć od niekontrolowanej wściekłości. Zaciskał zęby z taką siłą, że zdawało się, iż pęknie mu szczęka. Dłonie zacisnął w pięści i z całej siły szarpnął się. Dwójka Ślizgonów nie zdołała go utrzymać i w rezultacie wylądowali na ziemi. Szklane fiolki poustawiana na półkach pękły z głośnym trzaskiem, a w klasie zrobiło się nagle nienaturalnie gorąco. Ściany zaczęły się trząść, z sufitu pospadało kilka pająków. Stoły unosiły się w powietrzu, by po chwili spaść z głośnym hukiem. Harry złapał jednego ze Ślizgonów za gardło i rzucił go przez salę. Pozostali patrzyli z przerażeniem, jak ich kolega znika pod stołem. Spojrzeli na Pottera oraz głośno przełknęli ślinę, równocześnie czując krew zastygającą im w żyłach. Wybraniec patrzył na nich z furią w oczach, które przybrały odcień szkarłatu. W tęczówkach czaiła się żądza mordu. Harry nie chciał ich nastraszyć ani pobić. Nie, Wybraniec czuł, jak coś w środku niego domaga się ich krwi. Chciał zabić. Ruszył na Blaise'a i z całej siły pchnął go na ścianę. Chłopak pod wpływem uderzenia poczuł niewyobrażalny ból w plecach. Potter stanął przed nim i z rozmachem strzelił go pięścią w twarz. Głowa Blaise'a odskoczyła w bok, natomiast Ślizgon zobaczył wszystkie gwiazdki. Jeden z jego kolegów chwycił Pottera od tyłu, ale ten odwrócił się błyskawicznie i szybkim kopniakiem w brzuch pozbył się natręta. Harry wyjął różdżkę i machnął nią w powietrzu. W jego ręku pojawił się kawałek szkła. Zamachnął się, celując w pierś Blaise'a, lecz nagle drzwi od klasy otworzyły się z hukiem i Gryfon został odrzucony zaklęciem. Wylądował na ścianie, a nieproszony gość podszedł do niego szybkim krokiem i trzymając wyciągniętą różdżkę, mruczał coś pod nosem. Oczy Harry'ego na powrót stały się zielone, a przerażająca żądza krwi, jaka ogarnęła Wybrańca zniknęła. Harry ciężko oddychał i ze zdumieniem patrzył na to, co zostało z pustej klasy. Ostatnią rzeczą jaką pamiętał był cios w twarz, po którym musiał chyba stracić przytomność. Nie wiedział dlaczego boli go każda komórka ciała, ani czemu klasa wygląda jak po przejściu tornada. Jeszcze większym zaskoczeniem był szok i przerażenie na twarzach Ślizgonów. Tymczasem profesor Carter nachylił się nad Harry'm i zapytał:

- Wszystko w porządku, panie Potter? Jak się pan czuje?
- Wszystko mnie boli – jęknął Harry. - To pan tak zdemolował klasę?
- Nie Harry, to nie ja – odparł Carter. - Co się tu stało?
- Miałem małą sprzeczkę z tymi kreaturami – odparł Potter.
- Małą? - zapytał z przekąsem Carter, ale zaraz zmarszczył brwi. - Nic nie pamiętasz?

   Harry pokręcił głową, a Carter westchnął. Odwrócił się do piątki Ślizgonów i rzekł surowym tonem.

- To co się tu wydarzyło jest skandaliczne. Osobiście dopilnuje, abyście ponieśli surowe konsekwencje waszego zachowania. Marsz do pani Pomfrey, a potem widzę całą waszą piątkę w moim gabinecie.

    Odwrócił się do Harry'ego i powiedział:

- Pan też niech uda się do szpitala, panie Potter. Wiem, że się pan bronił, dlatego nie wyciągnę żadnych konsekwencji w stosunku do pana, ale na przyszłość proszę unikać takich sytuacji.
- Chciałbym – mruknął Harry. - Tak właściwie skąd pan wiedział, że tu jestem?
- Po kolacji panna Magelhard przybiegła do mnie i powiedziała, że pan Zabini razem z kolegami zaciągnęli pana do lochów. Natychmiast przybiegłem to sprawdzić.
- Dziękuję – wysapał Harry. - Gdyby nie pan to nie wiem, jak by się to skończyło.

    Carter pomógł mu wstać, a następnie odprowadził pod wieże Gryffindoru. Harry podał hasło Grubej Damie i wszedł do pokoju wspólnego. Natychmiast doskoczyła do niego Ashley i z przejęciem zaczęła mówić:

- Nic ci się nie stało? Widziałam, jak Ślizgoni cię wyprowadzają i od razu pobiegłam po profesora Cartera. Harry przepraszam, to był głupi pomysł. Nie sądziłam, że posuną się do czegoś takiego.
- Spokojnie nic mi się nie stało – uśmiechnął się Harry. - A za to zadanie kiedyś się odegram, zobaczysz.
- Jasne – próbowała się uśmiechnąć.
- Wybacz, ale muszę napisać prace domowe.
- Rozumiem – kiwnęła głową. - To do jutra.
- Do jutra – odparł Potter.

    Przyjaciele Harry'ego siedzieli na kanapie przy kominku. Dosiadł się do nich, a oni natychmiast zasypali go pytaniami o to, co miało znaczyć jego zachowanie na kolacji. Opowiedział im o przegranym zakładzie oraz karnym zadaniu. Jednakże zataił przed nimi wydarzenia w lochach. Wiedział, że Hermiona natychmiast wysłałaby go do McGonagall, a Ron zacząłby odgrażać się wychowankom domu Węża. Chcąc tego uniknąć oznajmił przyjaciołom, że po kolacji poszedł pospacerować po błoniach. Dowiedział się również, iż przegapił trening, przez co Angelina szuka go po zamku z mordem w oczach. Podekscytowany Ron opowiadał Harry'emu jak dostał się do drużyny, ale Potter myślał o czymś innym. Próbował odgadnąć, co takiego stało się w lochach, że zmusiło Cartera do interwencji. Harry był niemal pewny, iż nauczyciel był na miejscu zdarzenia wcześniej i po prostu obserwował całą scenę, być może z zamiarem przekonania się jak chłopak wybrnie z tej sytuacji. Zastanawiał się również, dlaczego czuje się tak zmęczony i obolały. Wreszcie, skończywszy rozmowę oraz zadania domowe, wszyscy udali się na spoczynek.

***

    Dwoje ludzi szło drogą, przebiegającą przez miasteczko Hogsmeade. Cicho rozmawiali i co chwila parskali śmiechem. Dziewczyna z niebieskimi włosami kończyła właśnie swoją opowieść:

-  I wtedy ja mu mówię, że jak będzie się tak wpatrywał w to jezioro, to spod wody wyskoczy wielka macka kałamarnicy i wciągnie go pod wodę. Mowie ci, temu uczniakowi mało oczy nie wyszły z orbit i czmychnął do zamku. Myślałam, że zgubi po drodze buty - Azami zaniosła się śmiechem.
- Wiesz, że mamy chronić uczniów, a nie ich straszyć? - z rozbawieniem zapytał jej towarzysz.
- Oj tam – machnęła ręką. - Jestem pewna, że koledzy powiedzieli mu już, że to był żart. Przynajmniej miałam ubaw.
- Wariatka – Connor poczochrał ją po włosach.
- Uczyłam się od mistrza – dziewczyna wytknęła mu język. - Ale mi ciężko iść – nagle się poskarżyła.
- Było tyle nie pić – parsknął chłopak. - Oby tylko nikt nas nie zauważył. Pijana ochrona nie wygląda zbyt profesjonalnie.
- Nie jestem pijana – oburzyła się dziewczyna. - Jedynie lekko podchmielona. 
- Tak się tłumacz – droczył się Potter. - Może ktoś ci uwierzy.
- A ty to co? - zapytała nagle Azami. - Sam się zataczasz.
- Foch – Azami założyła ręce na piersi. - Nie idę dalej dopóki mnie nie przeprosisz.
- Za co? - zdziwił się Connor. 
- Za kłamstwa na temat mojego stanu. - powiedziała dziewczyna.
- Ale to prawda – zaśmiał się Potter. 
- Coraz bardziej się pogrążasz – mruknęła dziewczyna.

    Connor westchnął i złożył ręce jak do modlitwy.

- Bardzo panią przepraszam za to, że ośmieliłem się wygłosić swoje zdanie na temat pani stanu trzeźwości.
- Ale oficjalny ton – tym razem to Azami parsknęła śmiechem. - Powinieneś być politykiem.
- Nie nadaje się do tego – powiedział chłopak. - Nie umiem kłamać.

    Przeszli przez bramę wiodącą do zamku i stanęli na dziedzińcu przed głównym wejściem. Nagle Azami potknęła się o samotnie leżący kamień, a Connor złapał ją w ramiona ochraniając ją przed bolesnym zderzeniem z twardym dziedzińcem. W tej samej chwili z zamku wyszedł Lou i stanął jak wryty na widok Connora trzymającego Azami. Twarz mu stężała, a usta wykrzywił mu ohydny grymas. Szybko się otrząsnął i skierował się w ich stronę. Azami pierwsza go dostrzegła i zaczęła machać do niego ręką. Connor także się odwrócił i zapytał:

- Gdzieś ty był? Szukaliśmy cię po całym zamku. Ominęła cię zabawa.
- Jakoś przeżyję – mruknął Lou, patrząc nieprzychylnie na Pottera. 
- Coś się stało? - zapytała Azami widząc jego minę. - Co masz taką minę?
- Wszystko w porządku – powiedział Lou, a potem zwrócił się do Connora. - Carter cię szukał.
- Profesor? - zdziwił się Potter. - Gdzie jest?
- Pewnie w swoim gabinecie – Lou wzruszył ramionami. - Nie chciał mi powiedzieć, o co chodzi.
- W takim razie zajrzę do niego – powiedział Connor. - Do jutra, a ty Azami, lepiej się prześpij.

    Dziewczyna cisnęła w niego zaklęciem, ale Potter ze śmiechem uskoczył. Skierował swoje kroki w stronę gabinetu Cartera. Zapukał i usłyszawszy zaproszenie wszedł do środka. Profesor siedział za biurkiem i pisał coś w swoim notatniku. Zerknął na Connora i gestem wskazał mu krzesło. Chłopak usiadł z niepewną miną oraz zapytał:

- Szukał mnie pan, profesorze? - mimo że to Potter był jego przełożonym, chłopak nadal miał zbyt wielki szacunek dla tego człowieka, aby mówić mu po imieniu.
- Tak – odparł Carter składając ręce na piersi. - Chodzi o Harry'ego. 
- Co z nim? 
- Dzisiaj piątka Ślizgonów zaciągnęła go do lochów z zamiarem pobicia.
- A to... - syknął Potter, ale Carter mu przerwał. 
- Nic mu nie jest. Dał sobie z nimi radę. Jednakże podczas tego zdarzenia doszło do pewnego incydentu, który mnie zaniepokoił. 
- Co się stało? - zapytał Connor.
- Pamiętasz, jak w dzieciństwie, gdy ktoś cię zdenerwował, traciłeś przytomność, a miejsce wokół ciebie wyglądało jak pobojowisko? 
- Moje wybuchy magii – kiwnął głową Connor. - Pamiętam bardzo dobrze.
- Myślę, że twój brat ma teraz to samo. 
- Wow – Potter był zdumiony. - No to mamy problem.

    Carter kiwnął głową i powiedział:

- Uważam, że powinieneś o tym wiedzieć. Tym razem skończyło się na kilku pękniętych fiolkach, ale następnym razem może zburzyć cały zamek.
- Może pan z nim porozmawiać na ten temat?
- Mógłbym – Carter był lekko zdziwiony. - Myślałem, że sam będziesz chciał się tym zająć.
- Wolę zostawić to panu. Zna mnie pan. Czasem mówię za dużo i mógłbym tylko pogorszyć sytuację. Pan ma większe doświadczenie w tych spawach.
- W porządku porozmawiam z nim – Carter kiwnął głową. - W takim razie z mojej strony to wszystko.

    Potter pożegnał się z nim i wyszedł. Przez całą drogę do swojej kwatery, był pogrążony w głębokich myślach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mrs Black bajkowe-szablony