Następnego dnia w Wielkiej Sali
wszyscy uczniowie spożywali śniadanie z kwaśnymi minami. Dotarło
do nich, że spokojny czas błogiego wypoczynku dobiegł końca i
ponownie będą musieli zmagać się z lekcjami. Opiekunowie domów
rozdali im plany lekcji. Harry spojrzał na pergamin, wręczony mu
przez McGonagall i głośno jęknął. Na samym początku czekają
go dwie godziny eliksirów ze Snape'm, a następnie dwie godziny
zielarstwa. Całość zamykała jedna godzina Obrony przed Czarną
Magią. Potter zdawał sobie sprawę, że Snape z pewnością odrobi
sobie dwa miesiące nie upokarzania go przy wszystkich. Ron także
zdawał się nie być zadowolony z obecnego planu, natomiast
Hermiona, jak zawsze, wręcz kipiała entuzjazmem. Zerknąwszy na jej
plan Harry wytrzeszczył oczy, ze zgrozą uświadamiając sobie, że przyjaciółka ma dwa razy więcej zajęć. Potrząsnął głową i
wrócił do swojego śniadania. Po skończonym posiłku Gryfoni udali
się w kierunku lochów na spotkanie z postrachem Hogwartu. W drodze
na dół trójka przyjaciół zobaczyła Rosalie, dziewczynę, która
towarzyszyła im w drodze do szkoły. Harry i Hermiona od razu
zwrócili uwagę na jej zapuchnięte oczy. Wyglądała tak jakby
płakała. Nie zdążyli jednak o nic zapytać, gdyż tłum uczniów
śpieszących na lekcję zagradzał im drogę do Krukonki. Harry
usłyszał głos Hermiony:
- Ciekawe co jej się stało?
Chłopak jedynie wzruszył ramionami.
Z jakiegoś powodu czuł, że nawet gdyby zapytali i tak nic by nie
powiedziała. Co więcej miał dziwne wrażenie, że dziewczyna z
jakiegoś powodu nie pała do niego sympatią. Harry uznał, że
najlepiej będzie, jak nie będzie mieszał się do cudzych spraw.
Pod klasą Snape'a stała już spora
grupka osób. Jak zawsze Gryfoni mieli eliksiry ze Ślizgonami. Draco
Malfoy, w towarzystwie Dafne Greengrass i Blaise'a Zabiniego. Harry
lekko się zdziwił, że nie ma z nim Crabbe'a i Goyle'a. Po chwili
zorientował się, że na uczcie powitalnej także ich nie widział.
„Ciekawe gdzie są?” zapytał się w myślach. Malfoy spojrzał
na niego, a w jego oczach błysnęła wściekłość. Widać nie
zapomniał mu upokorzenia w pociągu. Jednakże powstrzymał się od
jakichkolwiek komentarzy pod jego adresem i teatralnie go ignorował.
Po chwili drzwi do klasy otworzyły się i stanął w nich Severus
Snape. Jak zawsze omiótł wzrokiem uczniów stojących przed
drzwiami oraz bez słowa wpuścił ich do środka. Gdy wszyscy zajęli
miejsca, Snape przemówił cichym głosem, lecz i tak wszyscy go
słyszeli.
- Jak wiecie w tym roku macie SUM-y,
więc możecie być pewni, że głąbów do nich nie dopuszczę –
jego wzrok skierował się na Harry'ego. - Mam nadzieję, że przez
wakacje cała wiedza nie wyleciała wam z głowy. Jeżeli tak, to
macie problem, bo nie będę tracił czasu na powtórki. To w waszym
zakresie leży opanowanie dotychczasowych wiadomości. Potter! -
nagły krzyk Snape'a sprawił, że zapytany podskoczył. - Opisz mi
działanie eliksiru wielosokowego!
- Eliksir ten pozwala tymczasowo
przejąć wygląd innej osoby – odpowiedział pewnie Gryfon.
- Na jak długo?
- Godzinę.
- Jakie składniki są niezbędne do
jego uwarzenia?
- Muchy siatkoskrzydłe, pijawki,
ślaz, rdest ptasi, sproszkowany róg dwurożca, skórka boomslanga
oraz odrobina tego, w kogo chcemy się zmienić.
- Proszę, proszę – odparł
ironicznie Snape. - Widzę, że pan Potter ma jednak odrobinę
rozumu. Doprawdy zdumiewające. To może w takim razie powiesz mi,
jaki dodatkowy składnik powoduje wydłużenie czasu działania tego
eliksiru i o ile?
Harry zamrugał zaskoczony. To było w
ogóle możliwe? Potter gorączkowo nad tym myślał, próbując
jednocześnie ignorować wyciągniętą rękę Hermiony, a Snape
patrzył na niego ze wzrastającym triumfem w oczach. W końcu Harry
postanowił zaryzykować:
- Nie można zwiększyć jego czasu
działania, profesorze.
- Ach tak? - powiedział zimno
Snape, a potem powiódł wzrokiem po klasie. - Czy zgadzacie się ze
stwierdzeniem pana Pottera?
Nikt się nie odezwał. Potem jedna ze
Ślizgonek podniosła nieśmiało dłoń do góry.
- Tak, panno Riley?
- Można wydłużyć czas działania
eliksiru o trzy godziny, jeżeli zamiast ślazu dodamy ognistą
pokrzywę lub zębate ziele.
- 10 punktów dla Slytherinu –
powiedział Snape kiwając głową. - Słyszałeś, co powiedziała
twoja koleżanka, Potter? Za brak podstawowej wiedzy Gryffindor
traci 5 punktów. Jeżeli z taką wiedzą chcesz zdawać SUM-y
Potter, to życzę ci powodzenia. Na szczęście są tu ludzie
umiejący myśleć – dodał, spoglądając na Grace.
Harry zazgrzytał zębami, a Ślizgonka
odwróciła się do niego i uśmiechnęła się przepraszająco, tak
by nikt tego nie zauważył. Tymczasem Snape kontynuował:
- Na dzisiejszych zajęciach
będziemy rozmawiać o Veritaserum. Czy ktoś mi powie, co to za
eliksir?
Harry znał odpowiedź na to pytanie,
ale wolał siedzieć cicho. Wiedział, że Snape znajdzie jakiś pretekst, by znów go ośmieszyć i nie chciał dawać mu tej
satysfakcji. Znowu ręka Ślizgonki wystrzeliła w górę:
- Słucham, panno Riley.
- To eliksir prawdy, profesorze. Ten
kto go wypije nie może skłamać. Zazwyczaj jest podawany przy
przesłuchaniach.
- Kolejne 10 punktów – odparł
Snape. - Ten eliksir waży się około 28 dni, więc przez ten
miesiąc skupicie się właśnie na nim. Dzisiaj macie dojść do
takiego poziomu, w którym Veritaserum będzie miało czerwoną
barwę. Instrukcje macie na tablicy. Do roboty!
Klasa zabrała się za przyrządzanie
wywaru. Harry uważnie przeczytał instrukcje na tablicy, aby nie
zrobić głupiego błędu. Będąc już pewnym tego, co ma robić,
zabrał się za przyrządzanie mikstury. Jednak po pewnym czasie
zauważył, iż coś jest nie tak. Podczas gdy para wylatująca z
innych kociołków była jasnożółta, u niego była wściekle
zielona. Także sama konsystencja pozostawiała wiele do życzenia.
Nagle Harry poczuł zawroty głowy, więc oparł się rękami o blat. Ciemniało mu w oczach coraz bardziej. Nie zauważył nawet tego, jak
Snape do niego podszedł i ruchem różdżki usunął zawartość
kociołka Harry'ego. Po pewnym czasie Potter zaczął dochodzić do
siebie. Snape pochylał się nad nim, a jego oczy płonęły
wściekłością.
- Ty skończony kretynie! - wysyczał
w jego stronę. - Co ty masz w tym łbie zamiast mózgu?! Chcesz nas
wszystkich pozabijać?! Minus 20 punktów dla Gryffindoru!
- Ale to nie moja wina – bronił
się Harry. - Źle się poczułem i...
- Poczułeś się źle przez własną
głupotę Potter!– warknął Snape. - Umiesz czytać ze
zrozumieniem? Na tablicy jest wyraźnie napisane, że przed dodaniem
sproszkowanych skrzydeł nietoperza należy odstawić eliksir na 5
minut. Oczywiście dodałeś je od razu, prawda?!
- Tak – powiedział Harry przez
zaciśnięte zęby.
Snape powrócił na środek klasy i
przemówił:
- Pan Potter właśnie
zademonstrował wam, co się może stać, jeżeli niewłaściwie
uwarzycie eliksir – zaczął swój wykład. - Wdychanie oparów
wydobywających się ze źle sporządzonego wywaru może być
niebezpieczne dla zdrowia. Najpierw są zawroty głowy, następnie
drętwienie kończyn, a potem utrata przytomności. Jeśli będziecie
je wdychać przez długi czas możecie nawet zginąć. Jak już
mówiłem, jesteście na poziomie SUM-ów, a to znaczy, że skończyło
się warzenie dziecinnych miksturek, które sprawiają, że
odrastają włosy lub coś w tym stylu. Zajmujecie się teraz
bardziej niebezpiecznymi eliksirami, więc zalecam ostrożność, bo
następnym razem mogę nie zdążyć z ratunkiem.
Klasa patrzyła na nauczyciela z
szokiem, a potem każdy jeszcze raz uważnie przestudiował
instrukcje. Dalsza część lekcji minęła we względnym spokoju. Gdy
zajęcia dobiegły końca, Snape powiedział:
- Odstawcie kociołki z waszymi
eliksirami do schowka. Tam będą czekały do waszej następnej
lekcji.
Harry wyszedł z klasy Snape'a w
ponurym nastroju. Pierwszy dzień szkoły, a on już stracił 25 punktów. W duchu przeklinał nauczyciela, życząc mu
samych najgorszych rzeczy. Uczniowie poszli do Wielkiej Sali na
drugie śniadanie, a Hermiona szturchnęła Pottera i powiedziała:
- Rozchmurz się, dobrze wiesz jaki
jest Snape. Przecież nie pierwszy raz straciłeś u niego punkty.
- Łatwo ci mówić Hermiono, bo to
nie ciebie ośmiesza na każdej lekcji – odparł Harry. -
Przyjdzie dzień, w którym odpłacę mu się za wszystko.
- Jak coś to możesz na mnie liczyć
– solidarnie poparł go Ron.
Jedząc posiłek w Wielkiej Sali Harry
zapomniał o eliksirach. Jego głowę zaprzątał teraz quidditch.
Nowym kapitanem drużyny Gryfonów została Angelina Johnson, która
teraz przysiadła się do Harry'ego mówiąc mu o planowanym dniu
treningu. Z entuzjazmem przyjął wiadomość, że ten odbędzie
się jutro wieczorem. Latanie na miotle było jedną z rzeczy, które
wprost uwielbiał robić, więc z niecierpliwością wyczekiwał
dnia, w którym znowu będzie mógł dosiąść swojej Błyskawicy.
Ron również zadeklarował, że pojawi się na kwalifikacjach do
drużyny. Powiedziawszy, co miała powiedzieć Angelina odeszła,
lecz niedługo potem jej miejsce zajął Jonathan:
- Siemka – powiedział do trójki
przyjaciół. - Ale jestem głodny. Macie tu coś dobrego?
- Cześć- odpowiedział Harry,
patrząc jak chłopak nakłada sobie sporą porcję jajecznicy. - A
gdzie Connor?
- Co? - odparł Jonathan. - A,
Connor. Nie wiem, ostatnio wałęsał się po Hogsmeade. Jak lekcje?
- Dwie godziny ze Snape'm w pierwszy
dzień szkoły sprawiło, że z utęsknieniem czekam na kolejne
wakacje – odpowiedział Ron. - Jeszcze tylko Zielarstwo i Obrona
przed Czarną Magią.
- Macie dziś Obronę? - zapytał
Jonathan, a reszta pokiwała głowami. - To mogę was zapewnić, że
nie będziecie się na niej nudzić. Carter to równy gość.
- Znasz go? - zapytała Hermiona.
- Pewnie, że go znam – roześmiał
się Jonathan. - Był nauczycielem moim, Connora, Lou i Azami.
Niesamowity facet. Zawsze ma jakieś ciekawe pomysły. A zresztą –
dodał, machając ręką. - Nie będę wam psuł niespodzianki.
- Jak idzie patrolowanie? - Harry
zmienił temat.
- Ehh – westchnął Jonathan. -
Weź mi nic nie mów, Harry. Pierwszy dzień i od razu nocna warta.
Padam na twarz, zjem coś i idę w kimę. Cześć ponuraku!
Do towarzystwa przysiadł się blondyn
z wymizerowaną twarzą. Nie odpowiedział na zaczepkę Jonathana,
tylko nalał sobie do kubka sporą porcję kawy. Od Connora Harry
wiedział, że nazywa się Lou i jest jednym z Cieni. Sam nie wiedząc
z jakiego powodu, Wybraniec traktował go z niechęcią. Chłopak wydawał
mu się jakiś dziwny. Zauważył również, że z niechęcią patrzy
na jego brata oraz sprawia wrażenie, jakby nie cieszył się zbytnio z
tego, iż musi siedzieć w Hogwarcie. Harry stwierdził w myślach, że
lepiej nie mieć nic wspólnego z tym gościem. Tymczasem Lou upił
łyk kawy i powiedział do Jonathana:
- Nigdy więcej nocnej warty. Marzę
tylko o wygodnym łóżku. Widziałeś może Azami?
- Mignęła mi w Hogsmeade z
Connorem, a potem jej nie widziałem.
Twarz Lou stężała, ale powstrzymał
się od dalszych pytań. Zamiast tego dokończył napój i oddalił
się od nich tłumacząc, że musi się położyć. Po pewnym czasie
Jonathan poszedł w jego ślady. Natomiast Harry, Ron i Hermiona
udali się na zielarstwo. Przed cieplarnią tłoczyli się pozostali
uczniowie. Wzrok Harry'ego przykuła wysoka blondynka, która
rozmawiała przyciszonym głosem z jakąś dziewczyną. Wyglądała
zjawiskowo. Włosy, zakręcone w loki, opadały jej na ramiona, a jej
twarz rozjaśniał promienny uśmiech. Nieznajoma śmiała się
właśnie z czegoś, co powiedziała jej rozmówczyni. Ten śmiech
brzmiał dla Harry'ego jak najpiękniejsza muzyka. Nie zdawał sobie
sprawy, że bezczelnie gapi się na dziewczynę. W pewnym momencie
ich oczy spotkały się ze sobą. Dziewczyna widząc, jak chłopak na
nią patrzy, lekko się zarumieniła i odwróciła do niego plecami.
Natomiast Harry'ego na ziemię sprowadził głos profesor Sprout,
która zapraszała uczniów na lekcję. Przez cały czas Potter łamał
sobie głowę nad tym, kim może być nieznajoma dziewczyna.
Zauważył, że na jej szacie widnieje herb Gryffindoru. Harry dziwił
się sam sobie, że nigdy jej nie widział w pokoju wspólnym lub
chociażby na korytarzu. Nie było mu jednak dane długo się nad tym
rozwodzić, ponieważ profesor Sprout zaczęła swój wykład na
temat jakichś egzotycznych roślin. Po skończonej lekcji
przyjaciele udali się na najbardziej wyczekiwaną lekcję tego dnia.
Już przed drzwiami klasy Obrony przed Czarną Magią Harry, Ron i
Hermiona zorientowali się, że te lekcje będą się znacznie różnić
od poprzednich. Przed klasą znajdowali się uczniowie ze wszystkich
domów, co było niespodziewanym zjawiskiem, gdyż zazwyczaj było
tak, iż tylko dwa domy miały ze sobą lekcję. Tymczasem byli tu
Gryfoni, Krukoni, Ślizgoni oraz Puchoni. Gdy zabrzmiał dzwonek
uczniowie weszli do klasy i znowu stanęli jak wryci. Tradycyjne
szkolne ławki zostały zastąpione przez małe stoliki z czterema
krzesłami przy każdym. Na końcu sali, przy biurku nauczycielskim
stał Harold Carter, ubrany w ciemnozieloną szatę. Spojrzał na
stojących uczniów i powiedział:
- Usiądźcie proszę tam, gdzie
widnieje kartka z waszym imieniem i nazwiskiem.
Uczniowie zaczęli szukać swoich
miejsce. Miejsce Harry'ego znajdowało się tuż naprzeciwko biurka
nauczycielskiego. Usiadł tam i rozejrzał się za Ronem i Hermioną.
Rudzielec siedział obok Pansy Parkinson i jakiegoś Puchona,
natomiast przy stoliku Hermiony siedział Blaise Zabini oraz nieznany
Krukon. Nagle wyczuł, że ktoś siada naprzeciwko niego i odwrócił
się. Rozszerzył oczy i krzyknął:
- To są chyba jakieś żarty!
Naprzeciwko niego siedział nie kto
inny, tylko Draco Malfoy. Ślizgon wydawał się równie wściekły
co Harry, bo natychmiast wstał i oznajmił:
- Ja nie będę siedział przy tym
kretynie! Żądam innego miejsca!
Profesor Carter podszedł do nich i
zapytał spokojnym tonem:
- Jakiś problem, panie Malfoy?
- Nie będę z nim siedział –
odparł Draco. - Nie ma mowy!
- Cóż, obawiam się, że decyzja w
tej sprawie nie należy do pana – Carter wzruszył ramionami. -
Proszę łaskawie usiąść.
- Nie!
- Slytherin traci pięć punktów –
oświadczył profesor. - Każde trzydzieści sekund zwłoki z
pańskiej strony, będzie kosztować pański dom o pięć punktów
więcej.
- Nie mam zamiaru z nim siedzieć! -
wydarł się Malfoy. - To największy palant jaki istnieje na
świecie!
- Stul pysk Malfoy! - warknął
Harry. - Sam nie jesteś lepszy!
- Gryffindor traci pięć punktów,
panie Potter – oświadczył profesor Carter. - Panie Malfoy,
trzydzieści sekund właśnie minęło, więc odejmuję Ślizgonom
dziesięć punktów. Proszę usiąść, bo będę zmuszony wlepić
panu szlaban.
Malfoy jeszcze się dąsał, ale
spełnił polecenie nauczyciela. Usiadł naburmuszony, krzyżując
ręce na piersi i odwrócił głowę. Harry po początkowym szoku
rozejrzał się, by sprawdzić kto jeszcze siedzi przy jego stoliku.
Po jego prawej stronie siedziała Rosalie oraz wysoki i chudy Puchon z zadartym nosem.
Patrzył na wszystkich wyzywająco, jakby chciał dać im do
zrozumienia, że jest na wyższym poziomie intelektualnym niż oni.
Na kartce, leżącej przy nim było napisane, że nazywa się
Zachariasz Smith. Gdy wszyscy zajęli już miejsca, profesor Carter
przemówił:
- Witam was na lekcji Obrony przed
Czarną Magią. Nazywam się Harold Carter i w tym roku będę was
nauczał tego przedmiotu. Dzisiaj wytłumaczę wam zasady, jakie
będą panowały na moich lekcjach, a nauką zaklęć zajmiemy się
następnym razem. Tegoroczne lekcję będą znacznie różnić
się od tych, które mieliście dotychczas. Po pierwsze, zostaliście
usadzeni w grupach po cztery osoby każda. Jak zapewne zauważyliście
w każdej grupie znajdują się uczniowie ze wszystkich domów. Otóż
oznajmiam wam, że w takim składzie, w jakim siedzicie teraz,
będziecie siedzieć przez cały rok. Nie radzę zmieniać miejsc,
gdyż mam dobrą pamięć, a każda taka próba zakończy się
szlabanem i ujemnymi punktami dla domów. Aby zaliczyć mój
przedmiot, członkowie każdej grupy będą musieli pomagać sobie
nawzajem. Od teraz jesteście czteroosobowymi drużynami, w których
panuje zasada wszyscy albo nikt. Co to znaczy? Odpowiedź jest
prosta. Jeżeli, dajmy na to, jeden z członków waszej grupy nie
zaliczy pozytywnie jakiegoś ćwiczenia, automatycznie nie zalicza
go pozostała trójka, nawet jeśli umie je perfekcyjnie. Musicie
nauczyć się ze sobą współpracować. Nie bez powodu podzieliłem
was domami, gdyż co nieco usłyszałem o waszej rywalizacji – tu
jego wzrok spoczął na Gryfonach i Ślizgonach. - Profesor
Dumbledore w pełni podziela moje zdanie i dlatego zgodził się, by te lekcje
mieli razem uczniowie ze wszystkich domów. Na moich lekcjach nie
jesteście Ślizgonami, Gryfonami, Krukonami czy Puchonami.
Jesteście drużyną. Będziecie sobie nawzajem pomagać, nawzajem
przechodzić ćwiczenia i zaliczać testy. Lepiej dla was byście
się dogadywali – tu jego wzrok zatrzymał się na Harry'm i
Malfoyu, którzy zgodnie prychnęli. - bo za wzajemne relacje w
drużynie również będziecie oceniani. Jeśli chodzi o ćwiczenia,
będą one czysto praktyczne, tak samo jak i sprawdziany. Tak więc
jeżeli kupiliście jakieś książki do Obrony, możecie śmiało
wyrzucić je do kosza. Przed SUM-ami mam zamiar przeprowadzić
egzamin z całego roku, by sprawdzić czego się nauczyliście i
mieć pewność, że nie popełnię błędu dopuszczając was do
SUM-ów. Z mojej strony to wszystko. Macie jakieś pytania?
Ręka Hermiony wystrzeliła w
powietrze. Profesor Carter rzekł:
- Słucham, panno Granger.
- Profesorze – zaczęła Hermiona.
- Jaki jest cel tego podziału na grupy.
- Cieszę się, że pani o to
zapytała, panno Granger. Jak zapewne wiecie Lord Voldemort powrócił
– klasa wzdrygnęła się na dźwięk tego imienia. - Moim
zadaniem jest nauczyć was jak się obronić przed śmierciożercami
oraz przed nim samym. Niestety zaklęcia, które widnieją w
podstawie programowej narzuconej przez Ministerstwo są zbyt słabe,
aby wam pomogły. Dlatego nie będę was ich uczył. Nauczę was
całkiem innych, a wy nauczycie się tamtych sami.
- Ale profesorze – pisnęła jakaś
Puchonka z końca sali. - Zaklęcia, które są w podstawie będą
obowiązywały na SUM-ach. Jak mamy je zdać nie ucząc się ich?
- Chyba lepiej znać zaklęcia,
które pomogą wam przeżyć niż te, dzięki którym zdacie jakiś
bzdurny egzamin, prawda? - uśmiechnął się Carter. - Jesteście
zdolni, na pewno poradzicie sobie z zaklęciem rozbrajającym lub
ogłuszającym. Wracając do pytania panny Granger. Podzieliłem was
tak z
prostego powodu. Wasza idiotyczna rywalizacja między domami
sprawia, że jesteście podzieleni. Co za tym idzie, gdy dojdzie do
ataku śmierciożerców będziecie mogli liczyć jedynie na pomoc
kolegów z waszego domu. Podział na grupy ma na celu zniwelować
wasze wzajemne uprzedzenia i sprawić, abyście zgranie ze sobą
współpracowali. Abyście w razie zagrożenia ochraniali siebie
nawzajem jak przyjaciele, nie zaś jak domowi wrogowie. Wiem, że
ten konflikt dotyczy głównie Ślizgonów i Gryfonów, ale inne
domy również są winne. W tych ciężkich czasach musicie odrzucić
wasze niechęci. Ten podział ma na celu zachęcenie was do
wyciągnięcia ręki na zgodę. Wyobraźmy sobie sytuację, w której pan
Potter i pan Malfoy zostali otoczeni przez wrogów. Nie lubią się,
więc każdy z nich na pewno chciałby się uwolnić sam, nie bacząc
na drugiego. To jest równoznaczne ze śmiercią. Natomiast jeśliby
ze sobą współpracowali mieliby większe szanse. To właśnie
praca zespołowa będzie najbardziej oceniana na moich lekcjach.
- Ale przecież Malfoy na pewno
zostanie śmierciożercą – odezwał się Ron. - Wszyscy wiemy kim
jest jego ojciec. Synek pójdzie w ślady tatusia. Więc
śmierciożerca raczej nie pomógłby Harry'emu prawda?
Malfoy zrobił się czerwony na twarzy
i już chciał rzucić jakimś komentarzem, ale Carter go ubiegł:
- Ocenia pan ludzi nic o nich nie
wiedząc, panie Weasley. Równie dobrze to ja mogę posądzać o
śmierciożerstwo pana. Mój ojciec był nielegalnym handlarzem
smoczych jaj, co nie znaczy, że ja również trzymam takowe jaja w
swoim gabinecie, prawda? Pańskie rozumowanie może w przyszłości
pana zgubić, panie Weasley.
Ron nie wydawał się być przekonany,
a Carter stwierdził, że nie ma sensu z nim dyskutować. Zamiast
tego powiedział:
- Mam nadzieję, że moja metoda się
sprawdzi i wykorzenię z was tą głupią rywalizację. Jeżeli nie,
to trudno, ale czy tego chcecie czy nie, na moich lekcjach będziecie
musieli ze sobą współpracować. Jak już powiedziałem, będę
oceniał szczególnie pracę zespołową i wzajemne relacje między
członkami grup. A teraz żegnam was i do zobaczenia jutro.
Wszyscy wstali i skierowali się do
wyjścia. Harry udał się do wieży Gryffindoru wraz z Ronem i
Hermioną. Gdy znaleźli się w pokoju wspólnym, zaczęli rozmawiać
o minionej lekcji.
- Ten gość jest dziwny – mruknął
Ron. - Naprawdę sądzi, że zaufamy Ślizgonom? To same łajdaki i
przyszli śmierciożercy.
- Nie wiem jak wy, ale ja z Malfoyem
na pewno nie znajdę wspólnego języka – powiedział Potter. -
Prędzej się tam pozabijamy niż zaczniemy współpracować.
- Ja też uważam, że to
nienajlepszy pomysł – wtrąciła Hermiona. - To znaczy, rozumiem
co Carter chce przez to osiągnąć i tu się z nim zgodzę, ale
śmiem wątpić, że przez ten rok Gryfoni zaczną żyć w przyjaźni
ze Ślizgonami.
- Jeszcze ta Rosalie – westchnął
Harry. - Cały czas gapi się na mnie, jakby miała ochotę wyrwać
mi serce. O co jej chodzi?
- Przesadzasz – powiedziała
Hermiona. - Rozmawiałam z nią w pociągu. To bardzo miła
dziewczyna, a przy tym inteligentna.
- Chyba dla ciebie – mruknął
Potter. - Bo na mnie patrzy tak, jakbym zabił jej matkę.
Potter nagle zamilkł i spojrzał
ponad ramieniem Hermiony. Dziewczyna, którą Harry widział przed
cieplarnią przechodziła właśnie obok, kierując się do
dormitorium. Wybraniec odwrócił się do Hermiony i zapytał, wskazując
na nią:
- Wiesz kto to?
- Ona? - zapytała Hermiona. - To
Ashley Magelhard. Jest na naszym roku i dzieli ze mną dormitorium.
Jakoś nigdy nie poznałam jej bliżej. Z tego co wiem, to nie ma
chłopaka, jeśli chciałbyś wiedzieć.
- Co? - Harry nagle się
zaczerwienił. - Niby dlaczego myślisz, że chcę to wiedzieć?
Hermiona roześmiała się z miny
Harry'ego i odeszła, kręcąc głową z rozbawieniem. Potter spojrzał
na Rona, ale ten wzruszył tylko ramionami. Chłopcy poszli do
dormitorium. Nie wiedząc, co zrobić z wolnym czasem zaczęli grać
w szachy, aż nagle Harry sobie przypomniał, że miał szukać
ukrytej komnaty z portalem. Wstał i rzekł do Rona:
- Wiesz co? Chyba pójdę się
przejść – rzekł do przyjaciela.
- W porządku – odparł rudzielec.
- Mnie się nie chce nigdzie wychodzić.
Harry wyszedł z pokoju wspólnego i
stanął u szczytu schodów. Zastanawiał się, gdzie ma zacząć
poszukiwania. Na pewno nie mógł przejść całego zamku wzdłuż i
wszerz, gdyż zajęłoby mu to wieki. Po chwili namysłu postanowił,
że pójdzie do biblioteki i wypożyczy Historię Hogwartu. Miał
nadzieję, że w tej książce będzie jakaś wzmianka o tajnej
komnacie z portalem. „Legenda o Komnacie Tajemnic tam była” pomyślał. Szedł korytarzami, mijając po drodze uczniów. Gdy dotarł
do królestwa pani Pince, szybko znalazł interesujący go wolumin.
Zachichotał pod nosem na myśl, co by powiedziała Hermiona, gdyby
teraz go spotkała. Kartkował księgę, ale nic nie znalazł.
Westchnął i stwierdził, że biblioteka była złym pomysłem. W
duchu klął na Ejnara, że ten mówił zagadkami, zamiast otwarcie
powiedzieć mu gdzie szukać. Sfrustrowany wyszedł z biblioteki. Gdy był na czwartym
piętrze, zza rogu dobiegły go głośne dziewczęce wrzaski.
Zaciekawiony ruszył w tamtą stronę, a przed jego oczami ukazała
się zadziwiająca scena. Rosalie Paterson stała naprzeciwko dwójki
uczniów z Ravenclawu, wykrzykując w ich stronę najróżniejsze
epitety. Harry zauważył, że dziewczyna ma dziwny głos. Ze zgrozą
stwierdził, że Krukonka ze wszystkich sił stara się nie
rozpłakać. Dwaj chłopcy, którzy stali naprzeciwko niej, jedynie
uśmiechali się pogardliwie, a jeden z nich powiedział:
- Księżniczka zaraz będzie
płakać? A może zawołasz swojego chłopaka, aby zrobił z nami
porządek, co?
- Przestań Richard – zaśmiał
się drugi. - Przecież rzucił ją pod koniec roku. Biedak
zorientował się jaka z niej zołza i zwiał gdzie pieprz rośnie.
I dobrze zrobił, bo kto by wytrzymał z czymś takim dłużej niż
dwa miesiące?
- Odpieprzcie się! - krzyknęła
Krukonka. - Ja chociaż kogoś miałam w przeciwieństwie do was
zjeby! Założę się, że nawzajem sprawiacie sobie przyjemność,
gdy nikt nie patrzy co?!
Większy z nich, zwany Richardem,
złapał ją za nadgarstek i wysyczał:
- Posłuchaj wywłoko – zaczął.
- Nikt nie będzie nas obrażać w taki sposób, zrozumiałaś?!
Harry poczuł jak krew gotuje mu się
w żyłach. Nie myśląc nad tym co robi, wyszedł zza rogu i szybkim
krokiem podszedł do chłopaków. Nim zdążyli zorientować się w
sytuacji jeden z nich leżał już na ziemi ze złamanym nosem. Drugi
otworzył szeroko oczy, a potem odwrócił się na pięcie i pognał
przez korytarz. Jego towarzysz podniósł się z ziemi i rzucając
wściekłe spojrzenie Harry'emu wziął przykład z kolegi. Harry
odwrócił się do Rosalie, ale dziewczyna stała do niego tyłem.
Widząc jak jej ramiona zaczynają drżeć, Harry zapytał:
- Nic ci nie jest?
- Nie – burknęła.
- Może odprowadzę cię do wieży
Ravenclawu, co?
- Odczep się Potter! - warknęła
dziewczyna odwracając się do niego. Twarz miała wykrzywioną
wściekłością. - Czy ktoś cię prosił, abyś mi pomagał?!
Dlaczego zawsze musisz wtykać ten twój rycerski nochal w nie swoje
sprawy, co?!
- Wystarczyło powiedzieć dziękuje!
- krzyknął Harry, czując jak ogarnia go złość. - O co ci w
ogóle chodzi?! Po prostu ci pomogłem!
- Uważasz, że skoro jestem
dziewczyną to sama sobie nie poradzę?! Nie potrzebuje rycerza w
lśniącej zbroi, który wybawi mnie z opresji! Sama umiem o siebie
zadbać!
- Właśnie widziałem! - sarknął
Harry, rozjuszony do granic możliwości. - Mało się nie
popłakałaś, słuchając ich obelg!
Przegiął. Wiedział o tym, kiedy
oczy dziewczyny zwęziły się niebezpiecznie. Zaciśnięta pięść
leciała w kierunku jego twarzy i tylko dobry refleks uratował go
przed złamaną szczęką. Rosalie wyglądała, jakby chciała zabić
go na miejscu. Uspokoiła się dopiero wtedy, kiedy Harry unieruchomił
obie jej ręce. Szarpiąc się wysyczała:
- Puść mnie Potter!
- Żebyś znowu chciała mi
przywalić? - odparł Harry. - Poczekam, aż się uspokoisz.
- Jestem spokojna! - warknęła.
- Właśnie widzę – odparł,
jednak puścił jej ręce. Rosalie schyliła się po torbę i dodała. - Nigdy więcej mi nie pomagaj
Potter. Najlepiej będzie jak w ogóle będziesz mnie unikał i tak
już jestem wystarczająco wściekła, że muszę być z tobą w
jednej drużynie na Obronie.
- Co ty do mnie masz, co? - zapytał
Harry. - Zrobiłem ci coś? Od początku patrzysz na mnie, jakbyś
chciała mnie zabić.
- Nic mi nie zrobiłeś Potter –
odparła Rosalie zadziwiająco spokojnie. - Ja cię po prostu nie lubię.
Krukona odeszła, zostawiając
Harry'ego na środku korytarza. Zdenerwowany chłopak skierował się
na kolację do Wielkiej Sali. Usiadł przy Ronie i ze złością
zaatakował widelcem kawałek kiełbaski. Ron patrzył na niego bez
słowa, aż w końcu zapytał:
- Stało się coś?
- Nie dlaczego? - odparł Harry. -
Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- Aha – rudzielec powrócił
do przerwanej czynności.
Harry pokręcił głową i zajął się
kolacją. Kątem oka zauważył jak Rosalie wchodzi do Wielkiej Sali,
ale on nawet na nią nie spojrzał. Zamiast tego skupił się na
Gryfonce, która siedziała kilka metrów od niego. Harry przysunął
się do niej i powiedział:
- Hej, jestem...
- Harry Potter – dokończyła
dziewczyna. - Ashley Magelhard, miło mi cię poznać.
- Mnie również – odpowiedział
Potter, a potem bezmyślnie wypalił. - Smakuje ci kolacja?
„Brawo Potter, jesteś mistrzem w
prowadzeniu rozmowy” zganił się w myślach, gdy Ashley wybuchnęła
śmiechem. Przez kilka minut nie mogła dojść do siebie, aż w
końcu wykrztusiła:
- To było dosyć oryginalne –
znowu się zaśmiała. - Jeszcze nikt mnie o to nie zapytał.
- Przepraszam – odparł Potter
czując, że pogrąża się jeszcze bardziej.
- Nic się nie stało – odparła
Gryfonka. - Tak, kolacja mi smakuje, a tobie?
- Nie wiem, jeszcze nie próbowałem
– odparł. - Nie mam apetytu.
- Coś się stało?
- Powiedzmy, że bezinteresowne
pomaganie komuś nie zawsze się opłaca – Harry machnął ręką.
- Ale nie mówmy o tym. Jak ci minęły wakacje?
Cień przemknął po twarzy
dziewczyny, ale odpowiedziała spokojnym głosem:
- Nawet dobrze. Można powiedzieć,
że miałam pełne ręce roboty.
- Pracowałaś?
- Tak, można tak powiedzieć –
odparła, spuszczając głowę. - Znasz tych ludzi z ochrony?
Widziałam jak dzisiaj rano rozmawiałeś z jednym z nich.
- Znam jedynie kilku –
odparł Harry. - Ten, z którym rozmawiałem to Jonathan. Chłopak,
który przywitał nas przy wejściu do szkoły nazywa się Connor,
a niebieskowłosa dziewczyna to Azami. Jest jeszcze Lou, ale nie
wiem o nim zbyt wiele. To wszyscy, których znam.
- Interesujący ludzie – odparła
Ashley. - Mam nadzieję, że Dumbledore wie co robi powierzając im
nasze bezpieczeństwo.
- Zobaczymy – odparł Harry, a
potem zmienił temat. - Co sądzisz o nauczycielu Obrony?
- Facet wydaje się być całkiem w
porządku – zastanowiła się Ashley. - Widać, że chce nas
nauczyć czegoś pożytecznego. No i jego pomysł z drużynami też
jest całkiem niezły. Mam nadzieję, że okaże się tak samo dobry
jak profesor Lupin. Przepraszam Harry, ale muszę już iść. Do
zobaczenia.
Ashley wstała i opuściła Wielką
Salę. Harry śledził ją przez chwilę wzrokiem, a potem wrócił
do Rona. Po skończonej kolacji chłopcy udali się do pokoju
wspólnego, gdzie czekała na nich Hermiona. Dosiedli się do
przyjaciółki i zaczęli rozmawiać na błahe tematy, aż w końcu
porozchodzili się do łóżek.