Draco Malfoy kończył
wkładać swoją szkolną szatę. Poprawił jeszcze włosy oraz nie
czekając na Blaise'a wyszedł z dormitorium. Był wściekły
na swojego przyjaciela za wczorajsze wydarzenia. Co prawda słyszał,
że Zabini odgrażał się, iż dokona na Potterze zemsty za to, że
przez chłopaka jego ojciec trafił do Azkabanu, ale blondyn uznawał
to tylko za zwyczajne gadanie. Nie spodziewał się, iż Zabini
przejdzie od słów do czynów. Nawet na wczorajszej kolacji nie
przyszło mu do głowy, że przyjaciel tak postąpi. Rozmawiając
wczoraj z Potterem chciał go jedynie przestraszyć i wydusić z
niego powód, dla którego Gryfon usiadł przy stole Ślizgonów. Co
prawda Draco też był wściekły na Harry'ego za oskarżenia pod adresem
Lucjusza, ale nigdy nie posunąłby się do
czegoś takiego. Zdawał sobie sprawę, że teraz on i Potter będą
wobec siebie jeszcze bardziej wrodzy. Zastanawiał się również jak
w tej sytuacji będą wyglądały lekcje Obrony. Zamyślony nie
zauważył Blaise'a, który dogonił go w drodze na śniadanie.
- Dlaczego mnie nie
obudziłeś? - zapytał Zabini z wyrzutem.
- Zapomniałem –
krótko odparł Malfoy.
- Co ci jest? - zapytał chłopak słysząc dziwną nutę w głosie Malfoya.
- A jak myślisz? -
warknął blondyn, spoglądając na niego. - Wczoraj po prostu
przegiąłeś. Jak mogłeś być takim kretynem, żeby napadać na
Pottera?
- Bronisz go? - zapytał
Blaise. - Dobrze wiesz, że na to zasłużył.
- Nie bronię go -
zaprotestował Malfoy. - Po prostu nie mam zamiaru mieć przez ciebie
kłopotów. Przecież cała szkoła widziała wczoraj jak z nim
gadałem.
- Ale Carter złapał
tylko mnie i chłopaków – odparł z kwaśną miną Blaise. -
Ciebie nie widział, więc nie masz o co się martwić.
- Nie rozumiesz idioto?
- warknął Draco. - Wcale nie musiałem tam być. Wczoraj
powiedziałem Potterowi, że tylko moje słowo powstrzymuje was przed
spuszczeniem mu manta. Potter na pewno pomyślał, że to ja was na
niego napuściłem.
- Nie przejmuj się tak
– wzruszył ramionami Blaise.
- Pożałujesz, jak będę
miał przez ciebie kłopoty – ostrzegł Draco.
Chłopcy weszli do
Wielkiej Sali. Draco wychwycił wzrok Harry'ego, który patrzył na
niego ze złością w oczach. Ręce zacisnął w pięści, a mięśnie
jego twarzy napięły się. Po chwili Hermiona Granger szepnęła coś
przyjacielowi do ucha i Gryfon zaczął się uspokajać, lecz nadal
nie spuszczał wzroku z Malfoya. Blondyn westchnął i skierował się
do stołu Slytherinu, w duchu przeklinając głupotę Blaise'a
Zabiniego.
***
Jak tylko Malfoy wszedł
do Wielkiej Sali Harry poczuł, że
krew gotuje mu się w żyłach. W duchu obmyślał plan zemsty na
Ślizgonach za wydarzenia wczorajszej nocy. Wiedział, że mu tego
nie daruje. Jeszcze nie miał pojęcia w jaki sposób odegra się na
Ślizgonach, ale postanowił wykorzystać pierwszą lepszą okazję.
Na lekcji Obrony czuć było napiętą atmosferę pomiędzy tą dwójką.
Nawet Rosalie musiała wyczuć, że coś się święci, bo tym razem
powstrzymywała się od głupich komentarzy pod adresem Harry'ego.
Profesor Carter znowu kazał im ćwiczyć zaklęcie zamrażające,
równocześnie zapowiadając, że pod koniec lekcji zrobi z niego
sprawdzian. Harry nie miał z nim żadnych trudności, podobnie jak
Rosalie. Malfoy także radził sobie jako tako, ale Zachariasz
kompletnie nie miał pojęcia jak się do tego zabrać. Nie dość,
że jego zaklęcie nie przynosiło żadnego skutku, to jeszcze
błędnie wypowiadał formułę. Harry i Rosalie próbowali mu pomóc,
ale dumny Puchon odparł, że sam sobie poradzi. Na koniec lekcji
wszyscy uczniowie podchodzili pojedynczo do profesora i rzucali
zaklęcie. Harry rzucił je perfekcyjnie, a Carter pokiwał głową z
uśmiechem. Rosalie również nie miała kłopotów, nawet Draco
sobie poradził. Hermiona jako jedyna ze swojej grupy była w stanie
poprawnie zrobić zadanie. Pozostali członkowie jej drużyny nie
sprostali oczekiwaniom profesora. W końcu na środek wyszedł
Zachariasz. Kiedy rzucił zaklęcie okazało się, że nie tylko nie
zamroził wody w szklance, lecz jeszcze bardziej ją napełnił.
Puchon usiadł pod morderczym wzrokiem Harry'ego, Rosalie i Malfoya.
Kiedy sprawdzian dobiegł końca, Carter przemówił:
- Niektórzy z was
poprawnie nauczyli się zaklęcia – zaczął, patrząc na
Hermionę, Harry'ego i Rosalie. - Inni mieli małe trudności, ale
jakoś udało im się wybrnąć – jego wzrok spoczął na Malfoyu,
Ronie i innych uczniach. - Jeszcze inni w ogóle się tego nie
nauczyli – Zachariasz i kilku innych skrzywili się. - Niektórym
osobom mógłbym postawić nawet ocenę Wybitną, ale nie było nawet
jednej grupy, w której każdy członek umiałby to zaklęcie.
Pamiętacie, co mówiłem wam na pierwszej lekcji, prawda? Wszyscy
albo nikt. Przykro mi to mówić, ale cała klasa nie zaliczyła
sprawdzianu.
Po sali rozległy się
oburzone głosy. Hermiona siedziała z otwartą buzią i szeroko
otwartymi oczami. Jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się, by czegoś
nie zaliczyła, więc minęła dłuższa chwila zanim dotarło do
niej to, co powiedział nauczyciel. Carter tymczasem poczekał, aż
krzyki ucichną i kontynuował:
- Tylko wy jesteście
winni tej sytuacji. Wasz upór jest doprawdy zaskakujący. Panie
Weasley – zwrócił się nagle do Rona. - Dobrze pan sobie radził
z zaklęciem, ale widział pan, że jeden z członków pańskiej
drużyny ma z nim kłopot. Zamiast po prostu pomóc koledze, pan
wolał się z niego śmiać. Gdyby wyciągnął pan pomocną dłoń,
być może teraz mielibyście pozytywną ocenę. Panie Smith –
Zachariasz przeniósł na niego wzrok. - Pan Potter i panna Paterson
chcieli panu pomóc, ale duma nie pozwoliła panu się zgodzić.
Przez takie zachowanie zaszkodził pan nie tylko sobie, ale również
pozostałej trójce, która poprawnie rzuciła zaklęcie. A teraz
patrzą na pana morderczym wzrokiem i mają do tego pełne prawo.
Radzę zmienić swoje postępowanie.
Carter przerwał, aby
zaczerpnąć tchu i kontynuował:
- Powtórzę jeszcze raz.
Na tych zajęciach nie istnieją żadne wewnętrzne podziały,
rozumiecie? Czy tego chcecie, czy nie, będziecie musieli ze sobą
współpracować, ponieważ tylko tak zaliczycie ten przedmiot. Nieco
później będziemy robić ćwiczenia, w których jedynie praca
zespołowa może zapewnić wam sukces. W pojedynkę nie będziecie
mieli żadnych szans. Radze wam to przemyśleć – Carter rozejrzał
się po uczniach i ciągnął. - Jako, że jestem litościwym
człowiekiem dam wam jeszcze jedną szansę. Uznam, że dzisiejszy
sprawdzian był jedynie powtórzeniem. Za tydzień każdy z was
podejdzie do niego jeszcze raz, tym razem już na ocenę.
Skorzystajcie z tej szansy. Możecie iść.
Uczniowie zaczęli
zbierać się do wyjścia. Harry usłyszał jeszcze głos Cartera:
- Harry zostań na
chwilkę.
Gdy klasa opustoszała profesor
Carter stanął naprzeciw Harry'ego i zapytał:
- Jak się czujesz?
- Dobrze dziękuje –
odparł Harry.
- Przejdę od razu do
rzeczy – ciągnął Carter. - Zapytałeś mnie wczoraj, czy to ja
tak zniszczyłem klasę, pamiętasz? Prawda jest taka, że kiedy
przybyłem na miejsce, klasa już była w takim stanie. Te
zniszczenia to twoje dzieło, mój drogi.
- Ale jak to? - Potter
otworzył szeroko oczy. - Nic nie pamiętam.
- Masz w sobie wielką
moc. Wczorajszy wieczór jest tego dowodem. Przypuszczam, że jesteś
wybrańcem jednego z Pierwotnych.
- Wie pan o nich? -
zdziwił się Harry.
- Oczywiście, a po
twojej minie wnioskuje, że ty także o nich wiesz. Nie zdziwiła cię
też wzmianka o wielkiej mocy. Czy spotkałeś już Pierwotnego?
- Tak – odparł Harry.
- Rozmawiałem z Ejnarem dzień przed przyjazdem do Hogwartu.
- Ejnar – mruknął
Carter. - Więc wytłumaczył ci już, że jesteś jego Wybrańcem,
prawda? Świetnie, w takim razie nie muszę ci tego opowiadać.
Wracając do twojej mocy. To jej wczorajszy wybuch był powodem tego
pobojowiska. Przypuszczam, że zadziałały tu emocje. Nie umiesz
kontrolować swojej magii, wiec naturalne jest to, iż wymyka ci
się ona spod kontroli. Można ją porównać do beczki prochu, a
twój wczorajszy gniew był iskrą, która spowodowała wybuch. Na szczęście przybyłem w samą porę, by to stłumić. Chcę tylko żebyś wiedział, że to nie był ostatni raz.
Będzie się to powtarzało coraz częściej. Jednakże wczoraj nie
skończyło się tylko na zdemolowaniu klasy. Chciałeś również
pozbawić życia pana Zabiniego. Na pewno nie działałeś świadomie,
ale ten fakt mocno mnie zaniepokoił. Przypuszczam, że ma to jakiś
związek z Voldemortem, ale nie jestem pewny. W każdym razie chce
cię ostrzec, byś w miarę możliwości starał się unikać
sytuacji, które mogą bardzo cię rozzłościć. Jeżeli moc
przejmie nad tobą kontrole, może się zdarzyć, iż będziesz
chciał zadać ból nie tylko swoim wrogom.
- Co pan ma na myśli? -
zapytał słabo Harry.
- Sam mówiłeś, że
niczego nie pamiętasz. W tym stanie nie jesteś w stanie odróżnić
przyjaciela od wroga. Możesz skrzywdzić kogoś na kim ci zależy.
- Może mi pan pomóc to
kontrolować?
- Sam musisz sobie
poradzić – odparł Carter. - Musisz nauczyć się panować nad
gniewem. Znaleźć coś, co cię uspokaja i tłumić swoje emocje.
Jeżeli nie będziesz wściekły, to nie doprowadzisz do takiej sytuacji,
jak wczorajsza. To nie jest łatwe Harry, ale wierzę, że sobie
poradzisz. Poza tym, kiedy już znajdziesz się w siedzibie Salamandry, tamtejsi nauczyciele pomogą ci się uporać z tłumieniem emocji.
Na razie powinieneś znaleźć jakiś środek zastępczy.
- Skąd pan wie o
Salamandrze? - zapytał Harry.
- Słyszałem pogłoski
– odparł profesor. - Poza tym, ci którzy interesują się historią magii wiedzą, że Salamandra to
organizacja stworzona przez Ejnara. A skoro jesteś jego wybrańcem,
to logiczny jest fakt, iż to tam chce cię zabrać.
- Dużo pan wie o tych
wybuchach.
- Mam małe doświadczenie w tych sprawach.
- W takim razie dziękuje za informacje - powiedział Harry.
- Dasz sobie z tym radę –
zapewnił go. - A teraz zmykaj na lekcje. Staraj się znaleźć coś,
co będzie tłumiło twój gniew. Coś relaksującego. Życzę ci powodzenia.
Harry wyszedł z
gabinetu. Na szczęście zdążył dojść do klasy transmutacji nim
zabrzmiał dzwonek, więc nie został ukarany szlabanem. McGonagall
przygotowała im test sprawdzający ich wiedzę z czterech ostatnich
lat. Pod koniec lekcji jedynie Hermionie udało się wykonać
wszystkie zadania. Nauczycielka była na skraju załamania i
powiedziała, że będzie od nich jeszcze więcej wymagać, ponieważ
wcale się nie uczą. Wszystkie lekcje minęły Harry'emu całkiem
spokojnie. Po obiedzie Wybraniec udał się na błonia z zamiarem
odwiedzenia Hagrida, lecz drogę zagrodziła mu Rosalie. Spojrzał na
nią wrogo, ale dziewczyna nic sobie z tego nie robiła. Zamiast tego
powiedziała:
- Słuchaj Potter, musimy
coś zrobić z Zachariaszem.
- A co mamy z nim
zrobić? - zapytał.
- Musimy nauczyć go
tego cholernego zaklęcia. Nie mam zamiaru przez niego nie zdać z
Obrony.
- Myślałem, że mnie
nie cierpisz, a teraz chcesz bym ci pomógł? - zapytał Harry. -
Radź sobie sama.
- Nie zachowuj się jak
dziecko, Potter! – warknęła Krukonka. - Myślisz, że jestem
szczęśliwa, iż muszę o to prosić ciebie? Zostaje mi jeszcze
Malfoy, więc wybrałam mniejsze zło. To jak, pomożesz?
- Dobra – westchnął
Harry. - Przyprowadź go do biblioteki za godzinę.
Rosalie kiwnęła
głową i odeszła. Harry chciał kontynuować wędrówkę, ale drogę
zagrodził mu jego brat. Starszy Potter uśmiechnął się do niego i
zapytał:
- Jak pierwsze dni w
szkole?
- Koszmarnie – odparł Harry. - Carter wymaga od nas niemożliwego i mam na pieńku z
większością Ślizgonów. Lepiej być nie może.
- Słyszałem o twojej
wczorajszej przygodzie – powiedział chłopak. - Słyszałem
również, że całkiem nieźle sobie poradziłeś.
- Oprócz tego, że
prawie ich nie pozabijałem to masz rację. Dzisiaj Carter urządził
mi pogadankę o tym co się stało.
- Carter to
najmądrzejszy facet jakiego znam – oświadczył Connor. - Nie będę
wnikał, co ci powiedział, ale słuchaj jego rad. Wie co robi.
- Jak się czujesz w
roli ochroniarza? - Harry zmienił temat.
- Nie jest tak źle –
odparł Connor. - Ten zamek jest naprawdę wspaniały. Pełno tu
najróżniejszych zakamarków z niezwykle interesującymi rzeczami.
Jest też na czym oko zawiesić – dodał i obejrzał się za
Puchonką, która właśnie wyszła z sali.
- Czyżbyś miał kogoś
na oku? - zapytał Harry ze złośliwym uśmiechem.
- Skąd! – zaprzeczył
szybko Connor. „Zbyt szybko„ pomyślał Harry. - Nie mam czasu na
dziewczyny.
- Kłamiesz – rzucił
bezczelnie Harry i wyszczerzył się. - Która to?
- Żadna – starszy
Potter szedł w zaparte. - A zresztą, co ty mnie tak ciągniesz za
język? To ja jestem starszy, więc to ja powinienem cię pytać o
sprawy sercowe.
- Zapomnij – odparł
Harry. - Nie będę ci się zwierzał.
- Po twojej minie
wnioskuję, że ty także masz kogoś na oku.
- Nieprawda – oburzył
się Harry, ale zaraz zmarszczył brwi. - Zaraz, co miało znaczyć
„ty też masz kogoś na oku”? Ha! - dodał Harry, gdy go olśniło.
- Czyli miałem rację! Spodobał ci się ktoś.
Connor zaczął unikać
wzroku Harry'ego, co utwierdziło Wybrańca w tym, że miał rację.
Wiedział jednak, że niczego się nie dowie, więc nie próbował
drążyć tematu. Zamiast tego powiedział tylko:
- No to życzę ci
powodzenia. Tylko lepiej się pośpiesz, żeby nikt nie sprzątnął
ci sprzed nosa tej nieznajomej.
- Problem w tym, że
ktoś mi już ją sprzątnął sprzed nosa – odparł smętnym
głosem chłopak, lecz zaraz się zreflektował. - No cóż mówi się
trudno. Jakoś sobie poradzę. Wydaje mi się, że gdzieś szedłeś,
a ja cię zatrzymałem.
- Drobiazg – machnął
ręką Harry. - Wybierałem się do Hagrida, ale widzę, że właśnie
wchodzi do zamku. Tak więc to już nieaktualne.
- Ja też mam chwilę
wolnego czasu, więc może porobimy coś we dwójkę?
- Co takiego?
- Spacer? - zaproponował
chłopak, a kiedy Harry uniósł brwi roześmiał się. - No chodź,
mam coś co umili nam popołudnie.
Chłopcy wyszli z zamku
i zaczęli spacerować po błoniach. Rozmawiali na nic nieznaczące
tematy. Usiedli pod wielkim dębem rosnącym przy jeziorze i przez
dobrą chwilę patrzyli w dal. W końcu Connor wyjął z wewnętrznej
kieszeni płaszcza dwie butelki mugolskiego piwa. Wręczył jedną
Harry'emu i obydwoje skosztowali płynu. W końcu starszy chłopak się
odezwał:
- Lupin mi opowiadał,
jak Syriusz i ojciec uciekali z zajęć i w tym samym miejscu robili
to, co my teraz. Kto by pomyślał, że James Potter i Syriusz Black
pili mugolski alkohol na terenie szkoły.
- Zawsze byli stuknięci
– odparł Harry. - W pozytywnym sensie.
- Ładnie tu co? -
zapytał Connor, patrząc w dal. - Człowiek ma wrażenie, że jest
w innym świecie, w którym nie ma tego całego szaleństwa.
Harry nie musiał nawet
pytać co jego towarzysz ma na myśli. Wiedział, że chodzi o
Voldemorta i śmierciożerców.
- Ciekawe co on planuje
– zaczął Wybraniec. - Od czasu ataku na Pokątnej siedzi cicho.
- Czymkolwiek się
zajmuje, na pewno prędzej czy później nam się pochwali – odparł
starszy Potter.
- Mogę cię o coś
zapytać?
- Pewnie – odparł
Connor biorąc łyk piwa.
- Skąd wiedziałeś o
przepowiedni? Nie mówiłem o niej ani tobie, ani Cassie.
- Kiedy Dumbledore oddał
mnie pod opiekę Hirohiko powiedział mu z jakiego powodu nasi
rodzice zginęli. Kiedyś podsłuchałem jak rozmawiał o tym z Radą
Cieni. Ot i cała tajemnica.
- Niech Trelawney będzie
przeklęta, że ją wygłosiła.
- Jak sobie z tym
radzisz?
- Jest cholernie ciężko
– odparł Potter. - Kompletnie nie wiem jak mam pokonać
Voldemorta. Spędzam więcej czasu w bibliotece i mam zamiar uczyć
się kilku zaklęć, ale to może nie wystarczyć. On jest zawsze o
krok przede mną.
- Wszystko się ułoży
zobaczysz – Connor poklepał go po plecach. - Zawsze możesz liczyć
na moją pomoc.
Harry już chciał mu
powiedzieć, że szuka drogi do siedziby Salamandry, ale w porę
ugryzł się w język. Z jakiegoś powodu nie chciał z nikim dzielić
się tym sekretem. Czuł, że im mniej osób o tym wie, tym lepiej.
Dlatego jak najszybciej zmienił temat:
- Miałeś jakieś wieści od Cassie?
- Jakieś tak – Connor pokiwał głową. - Przysyła czasem krótkie listy, ale to
wszystko. A ty?
- U mnie podobnie –
przyznał Harry. - Ale mam wrażenie, że ona coś planuje.
- Czemu tak myślisz?
- Ostatnio napisała mi,
że niedługo się zobaczymy. Mam wrażenie, że chce jakoś dostać
się do Hogwartu.
- No cóż, nasza mała
Cassie na pewno potrafi zaskakiwać – roześmiał się Connor. -
Kto wie? Może faktycznie coś wymyśliła.
- Oby, strasznie tu bez
niej nudno. - powiedział Harry.
- Dzięki – parsknął
brat. - Czyli twierdzisz, że jestem nudziarzem?
- Nie o to mi chodziło
– pośpieszył z wyjaśnieniem Harry. - Ale ty, no wiesz, cały
czas jesteś na patrolu albo poza zamkiem. Cud, że w ogóle teraz
rozmawiamy.
- Wiem młody –
starszy Potter poczochrał Wybrańca po włosach. - Zgrywam się.
Obaj znów spojrzeli
przed siebie. Po drugiej stronie jeziora spacerowała jakaś para,
trzymając się za ręce. Chłopak mówił coś do swojej
towarzyszki, a ona kiwała głową w odpowiedzi. Po chwili Harry
uświadomił sobie, że to Grace oraz jej chłopak Malcolm. Już
wczoraj na kolacji Wybraniec zorientował się, że tylko Malcolm
traktuje ich relację jako związek. Grace na pewno nie zachowywała
się jak dziewczyna na randce. Przeciwnie, sprawiała wrażenie, że
idzie z Malcolmem wbrew sobie. Na pytania chłopaka odpowiadała
krótkimi zdaniami, a gdy ten chciał ją pocałować odsunęła
głowę w bok. Harry nie miał zamiaru wtrącać się w sprawy
sercowe innych, ale podejrzewał, że dziewczyna nie jest ani trochę
szczęśliwa z chłopakiem. Zwrócił się do Connora:
- Ta Riley jest jakaś
dziwna. Nie zachowuje się jak typowa Ślizgonka. Wczoraj widziałem
jak wskazywała drogę do klasy jakiemuś pierwszorocznemu
Gryfonowi. Inni Ślizgoni zmieszaliby go z błotem, a ona bez wahania
mu pomogła. Co więcej, wczoraj na kolacji normalnie ze mną
rozmawiała. A ten Malcolm to prawdziwy skurwiel. Myśli, że jak
jego starzy mają pieniądze to jest panem świata. Nie rozumiem jak
taka miła dziewczyna może zadawać się z kimś takim jak on. A ty
co o tym myślisz?
- Nie wiem –
odpowiedział Connor. - Miłość nie wybiera.
Harry zmarszczył brwi i
spojrzał na brata. Coś w jego głosie uległo zmianie. Ze
zdziwieniem zauważył jak w wesołych oczach Connora gościł teraz
smutek i coś jakby... Żal? Patrzył na parę po drugiej stronie
jeziora z kamienną twarzą. Nie wiedział, co było przyczyną
zmiany jego nastroju. Aż nagle pewna myśl uderzyła Harry'ego jak
obuch. Przypomniał sobie rozmowę z Connorem, którą przeprowadził
niecałą godzinę temu w Wielkiej Sali. Chłopak mówił, że ktoś mu
się podoba, a na żart Harry'ego o sprzątnięciu mu tej osoby
sprzed nosa przez kogoś innego starszy Potter odpowiedział, iż to
już się stało. Wcześniej tego nie zauważył, ale teraz widział
w pamięci jak po tych słowach chłopak kątem oka zerknął na stół
Ślizgonów. Harry'ego nawiedziło również wspomnienie przyjazdu do
Hogwartu. Grace Riley podeszła do nich i rozmawiała przez krótką
chwilę z jego bratem. Chłopak był wtedy jakby speszony, a kiedy
dziewczyna odeszła patrzył za nią. Harry, przypomniawszy sobie te
fakty, miał już pewność o kim jego brat mówił.
- To ona, prawda?
- Co? - Connor spojrzał
na niego zdziwiony.
- Ta dziewczyna, która
wpadła ci w oko - wyjaśnił Harry. - To Riley, tak?
- Nie ma o czym mówić
– odparł chłopak. - To tylko złudne marzenie. Jak widzisz ona ma
już chłopaka.
- Który traktuje ją
jak powietrze i z którym jest z przymusu – odparł Harry. - Daj
spokój, przecież nawet największy kretyn zauważyłby, że ona nic
do niego nie czuje.
- W takim razie dlaczego
z nim jest? Dlaczego idzie z nim za rękę i nie protestuje jak ją
całuje? Czy tak zachowuje się ktoś, kto nie jest zakochany?
- Musi być jakiś powód
– powiedział Harry. - Dam sobie rękę uciąć, że ten związek to
fikcja. Porozmawiaj z nią.
- Nie będę jej zmuszał,
by tłumaczyła mi się ze swoich wyborów – zaprotestował Connor.
- Nie znamy się aż tak dobrze.
- To poznaj ją bliżej
– nalegał Harry. - Zaproś ją gdzieś.
- Nie wiedziałem, że
zostałeś swatką – powiedział Connor.
- Wolisz się męczyć
przez cały rok? Zrobisz co zechcesz, ale ja na twoim miejscu
spróbowałbym wyjaśnić tę sprawę. Zakochałeś się w niej.
- Wcale się w niej
nie... - zaprotestował oburzony Connor.
- Daj spokój –
przerwał mu Harry. - Nie kłam mi w żywe oczy. Widzę jak nią
patrzysz. Kiedyś Hagrid podarował mi album ze zdjęciami naszych
rodziców. Tata tak samo patrzył na mamę. Tak samo Cho patrzyła na
Cedrika – na wspomnienie Diggory'ego, Harry poczuł lekkie ukłucie
w sercu.
- Niech cię szlag Harry
– westchnął starszy Potter. - Czemu ty zawsze musisz postawić na
swoim?
- Geny Potterów –
odparł Harry.
- Niech ci będzie,
porozmawiam z nią. Ale zrobię to wtedy, gdy jego nie będzie w
pobliżu.
- Mam nadzieję, że nie
stchórzysz, bo wtedy stracę cały szacunek do ciebie – powiedział
Wybraniec z rozbawieniem i uchylił się przed ręką Connora.
W końcu chłopcy
postanowili wrócić do zamku. Harry dostał od brata błękitną pastylkę, od której miał pozbyć się zapachu alkoholu. Connor
udał się do swojej komnaty, a Harry skierował swoje kroki do
biblioteki, gdzie miał się spotkać z Rosalie i Zachariaszem. Kiedy
wszedł do królestwa pani Pince, natychmiast pojawiła się przy nim dziewczyna.
- Spóźniłeś się! -
warknęła w jego stronę.
- Widocznie miałem
powód! – odwarknął. - Przyprowadziłaś go?
Krukona kiwnęła głową
w stronę Puchona, który siedział przy jednym ze stolików z
nietęgą miną. Podeszli do niego i Rosalie natychmiast zaczęła:
- Będziesz tu z nami
siedział dopóki nie opanujesz tego zaklęcia. Nie mam zamiaru znowu
zawalić testu przez twój ptasi móżdżek.
- Sam sobie poradzę –
odparł z godnością Zachariasz. - Nie potrzebuję waszej pomocy.
- Ostatnio też tak
mówiłeś – Krukonka uśmiechnęła się ironicznie. - I
widzieliśmy twoje wyniki na dzisiejszej lekcji.
- Może zacznijmy co? -
wtrącił Harry widząc, że za chwile Puchon i Krukonka skoczą
sobie do gardeł. - Powiedz z czym masz problem.
- Nie wiem – poddał
się Zachariasz. - Mówię formułę i nic się nie dzieję, a jak coś
się stanie to zazwyczaj nie to, co chciałem.
- Carter mówił o
delikatnym szarpnięciu nadgarstkiem podczas wypowiadania formuły –
oznajmiła Rosalie. - Stosujesz to?
- Czasami – odparł
Zachariasz.
- Znajdźmy jakąś
pustą klasę, bo jak zaczniemy tu czarować, to ta wiedźma wlepi nam
szlaban – powiedział Harry, kątem oka spoglądając na panią
Pince.
We trójkę udali się na
poszukiwania nieużywanej klasy. Kiedy ją znaleźli zaczęli
ćwiczenia. Rosalie wytłumaczyła Zachariaszowi całą teorię
natomiast Potter skupił się na ćwiczeniach praktycznych. Okazało
się, że Zachariasz wcale nie jest takim idiotą na jakiego wygląda. W
stosunkowo krótkim czasie zrozumiał zasady rzucania zaklęcia i po
kilku nieudanych próbach udało mu się zamrozić wodę w szklance.
Wybraniec chcąc się upewnić, że nie jest to jedynie szczęście
kazał mu powtórzyć próbę. Tym razem także się udało, więc
dwoje korepetytorów zgodnie stwierdziło, iż wykonali swoje
zadanie. Rosalie ostrzegła jeszcze Puchona, aby w wolnym czasie
utrwalał zdobytą wiedzę. Harry odwrócił się z zamiarem wyjścia
z klasy, lecz nagle stanął jak wryty. W drzwiach stał Carter
patrząc z uśmiechem na całą trójkę. Gdy inni zorientowali się,
że nauczyciel ich obserwuje stanęli przed nim. Profesor natomiast
powiedział pogodnym głosem:
- Widzę, że moja
dzisiejsza przemowa nie poszła na marne. Nareszcie zaczynacie
zachowywać się tak, jak tego od was oczekuję. Mam tylko nadzieję,
że nie jest to jednorazowa sytuacja oraz, że następnym razem
będziecie w komplecie.
Harry na początku nie
wiedział, co profesor ma na myśli, lecz szybko skojarzył, iż
Carterowi chodzi o nieobecnego Malfoya. Miał zamiar skwitować tą
uwagę, ale zrezygnował z tego zamiaru. Tymczasem profesor odszedł,
więc trójka uczniów stwierdziła, że czas się rozejść.
Zachariasz na odchodnym podziękował jeszcze Rosalie i Harry'emu
oraz oddalił się w stronę swojego dormitorium. Stali przez chwilę nieruchomo, a potem dziewczyna bez żadnego
pożegnania opuściła Pottera.
Harry zmierzał do
pokoju wspólnego, gdy usłyszał dziwne hałasy dobiegające zza
rogu korytarza. Skierował się w tamtą stronę i zobaczył Irytka,
który rzucał piłeczkami w stojące zbroje. Nie chcąc paść
ofiarą głupiego żartu poltergeista, Potter zdecydował się pójść
okrężną drogą. Nie zdążył jednak się odwrócić, bowiem
usłyszał za sobą szybkie kroki i głośne przekleństwa Argusa
Filcha. Szybko rozejrzał się za potencjalną kryjówką i zauważył
posąg przedstawiający rycerza z uniesionym mieczem. Schował się w
jego cieniu akurat w chwili, gdy woźny przebiegał przez korytarz.
Jego wierna kotka, pani Norris, biegła za nim cicho pomiaukując.
Gdy woźny był blisko, Harry usłyszał jego słowa:
- Tym razem nie daruję
tego Irytkowi – mówił wściekłym tonem. - Najpierw wybił szyby
na całym piątym piętrze, a teraz niszczy zbroje. Dumbledore musi w
końcu coś z nim zrobić. Nie rozumiem, dlaczego tak się z nim
cacka?
Filch oddalił się już
na tyle, że Harry nie słyszał jego dalszych słów. Wyszedł ze
swojej kryjówki i spojrzał na nieruchomą postać rycerza. Nagle wstrzymał oddech, patrząc na pierś mężczyzny. Tarczę
mężczyzny zdobił herb. Koło wpisane w kwadrat,
a w środku zwijała się malutka podobizna salamandry. Podniecony
Harry natychmiast podwinął rękaw szaty i popatrzył na swój
tatuaż. Nie wiedząc czy to co robi jest właściwe, przyłożył go
do podobizny salamandry na tarczy. Gad na tarczy zaczął się
poruszać, a potem zniknął. Równocześnie posąg odsunął
się na bok ukazując spiralne schody prowadzące w dół. Harry
wyjął różdżkę oraz rzucając zaklęcie światła zaczął
schodzić w dół. Pokonawszy ostatni stopień znalazł się w małym
korytarzyku, na końcu którego znajdowało się coś w rodzaju
zwykłego okna. Jednakże szyba była jasnoniebieska i poruszała się
niczym morskie fale. Zafascynowany Harry podszedł to tajemniczego
obiektu równocześnie wyciągając rękę. Gdy dotknął palcami szkła, jego dłoń
zniknęła we wnętrzu okna. Szybko ją cofnął i wahał się czy
zaryzykować przejście przez portal. Nagle dopadły go wątpliwości
czy powinien zaufać człowiekowi, którego na dobrą sprawę wcale
nie znał. Nie miał zielonego pojęcia dokąd zaprowadzi go portal,
ani jak uda mu się wrócić z powrotem. Na jego decyzji zaważyła
myśl, że bez tego ciężko mu będzie pokonać Voldemorta. Wziął
głęboki oddech i wszedł do portalu, który miał zabrać go w
nieznane. Tam, gdzie będą czekały na niego wszystkie odpowiedzi.
Przynajmniej taką miał nadzieję.