sobota, 10 grudnia 2016

Rozdział 2 „Prawda”



    Dumbledore rozejrzał się po salonie ze swoim standardowym uśmiechem. Omiótł wzrokiem czerwoną z wściekłości twarz Vernona, blade oblicze Petunii i przerażonego Dudleya. Wreszcie jego wzrok spoczął na Harrym. Przez krótki czas dyrektor i uczeń patrzyli na siebie w milczeniu, a potem starzec przemówił:
— Harry, mój drogi chłopcze. Jak mijają ci wakacje?
    Nim chłopak zdążył odpowiedzieć, rozległ się grzmiący głos wuja Vernona:
— Co to ma znaczyć?! — Głowa rodziny tryskała śliną na wszystkie strony. — Co ktoś taki jak ty tutaj robi? Co ja ci mówiłem na temat przyprowadzania tu swoich znajomych?!
    Ruszył na Harry'ego z uniesioną ręką, na co chłopak cofnął się przerażony. Nagle Petunia stanęła mężowi na drodze.
— Vernon, uspokój się! — zawołała, kierując przerażone spojrzenie na Dumbledore'a.
    Pan Dursley też zrozumiał, że kierowanie złości na siostrzeńca w obecności innego czarodzieja nie jest zbyt dobrym pomysłem. Przez chwilę stał nieruchomo, po czym opuścił rękę i zwrócił się do Dumbledore'a, ciągle jeszcze dygocąc z wściekłości.
— Bardzo proszę, aby opuścił pan mój dom.
— Ależ bardzo chętnie, panie Dursley — odpowiedział Albus, kłaniając mu się z uśmiechem. — Zrobię to, jak tylko porozmawiam z waszym siostrzeńcem. Bo widzi pan, przychodzę z...
— Nie interesuje mnie, z czym pan przychodzi! — warknął Vernon. — I nie będę czekał, aż łaskawie skończycie rozmowę. Ma się pan wynieść i to teraz! A jeżeli nie to dzwonię na policję!
— Nie radziłbym, proszę pana — pogodnym tonem odpowiedział Dumbledore. — Z pewnością nie uwierzą, że pojawił się u was rabuś, który przyszedł po to, aby wypić z Harrym herbatę i porozmawiać. A propo mógłbym prosić o coś do picia? Zaschło mi w ustach. — I nie czekając na reakcję wyczarował pięć filiżanek.
    Vernon zrobił się purpurowy z oburzenia. Gdyby wzrok mógł zabijać, Dumbledore byłby już martwy. Niezapowiedzianą wizytę czarodzieja po pewnym czasie mógłby jeszcze znieść. Ale fakt, że starzec w JEGO domu używał czarów i to w dodatku nie licząc się z JEGO zdaniem na ten temat, był dla niego nie do zniesienia. Wydawało się, że rzuci się na niego z pięściami, jednak powstrzymał go ostrzegawczy syk żony. Petunia była nienaturalnie blada i chyba tylko świadomość, że gdyby nie ona, mąż mógłby zrobić coś głupiego, powstrzymywała ją od osunięcia się na ziemię. Albus widząc, że gospodarze nie zamierzają dalej protestować, usiadł na kanapie oraz powoli sączył herbatę. Harry usiadł obok niego i wpatrywał się w dyrektora. Serce waliło mu jak oszalałe. Chciał, aby wreszcie dyrektor przemówił, lecz nie miał śmiałości go popędzać. Zdawało mu się, że minęło kilka lat, zanim się odezwał:
— Harry, pewnie wiesz doskonale, dlaczego tu przybyłem, prawda?
    Potter skinął głową.
— Jest to dla mnie bardzo trudna sytuacja. Szczerze mówiąc nie wiem, od czego zacząć.
— Najlepiej od początku — powiedział Harry, zanim ugryzł się w język. Dumbledore uśmiechnął się.
— Tak, to chyba będzie najlepsze rozwiązanie. Od początku, hmmm, tylko gdzie jest początek tego wszystkiego? Twój ojciec i matka byli bardzo silnymi czarodziejami. Niewiele było osób, które mogłyby im dorównać. Ale wiesz, że każdy spotka w końcu kogoś lepszego od siebie. Tym kimś był właśnie Voldemort. Czternaście lat temu przyszedł on do waszej rodzinnej miejscowości z zamiarem...
— Już to wiem — przerwał Gryfon. — Voldemort był tak miły i na cmentarzu opowiedział mi, co się wtedy stało. Chcę wiedzieć, dlaczego ja?
    Dumbledore przez chwile milczał. Widać było, że z trudem przychodzi mu poruszanie tego tematu. Aby kupić sobie trochę czasu, znowu zaczął pić napój, a Harry poczuł nagle dziwną chęć wytrącenia mu filiżanki z ręki. Powstrzymał się jednak i cierpliwie czekał, aż dyrektor skończy. Dursleyowie także z zainteresowaniem patrzyli na niego. Nigdy tak naprawdę nie wiedzieli, co się stało z siostrą Petunii i jej mężem. W końcu starzec przemówił.
— Widzisz, Harry, za czasów twoich rodziców Lord Voldemort uchodził za najpotężniejszego czarodzieja na świecie. Nikt nie miał odwagi, by stawić mu czoła, poza mną oczywiście. Ale Tom Riddle zdawał sobie sprawę, że nie będę żył wiecznie, więc, zamiast mnie zabić postanowił poczekać, aż zrobi to za niego upływający czas. W międzyczasie rozbudował swoją armię i powiększył ją o wiele potwornych stworzeń. Wydawało się, że po mojej śmierci nic nie będzie w stanie go powstrzymać, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jednakże los chciał inaczej. Kilka miesięcy przed twoimi narodzinami wygłoszona została przepowiednia, mówiąca o chłopcu urodzonym pod koniec lipca, który będzie miał moc unicestwienia Czarnego Pana. Miał być synem ludzi, którzy trzy razy mu się przeciwstawili. Kiedy się o tym dowiedział, oszalał z wściekłości. W zasadzie trudno mu się dziwić. Wyobraź sobie jego sytuację. Zbudował swoją potęgę i dzięki swoim metodom był pewien, iż nikt nie będzie kwestionował jego władzy. Aż tu nagle dowiaduje się o dziecku, które ma obrócić wszystko, co stworzył w ruinę. Nic więc dziwnego, że obsesyjnie szukał rodziny, która miała przyczynić się do jego upadku. Ja także to robiłem. Okazało się, że są tylko dwie możliwości. Albo jest to rodzina Potterów, albo Longbottomów. Nie było wiadomo, która dokładnie, więc postanowiłem chronić obydwie. Jednak Czarny Pan również potrafi myśleć i szybko doszedł do tych samych wniosków co ja. Zaproponowałem Lily i Jamesowi rzucenie zaklęcia Fideliusa na ich dom w Dolinie Godryka oraz że to ja będę ich Strażnikiem Tajemnicy. Potterowie zgodzili się, jednak Strażnikiem chcieli zrobić kogoś innego. Twierdzili, że będę zbyt oczywistym wyborem. Padło na Syriusza, który przekonał ich, że o nim też łatwo się domyślić, toteż został nim Glizdogon. Resztę już znasz z opowieści Syriusza. Jednak na swoje nieszczęście Voldemort znał tylko pierwszą część przepowiedni, więc nie mógł wiedzieć, że próbując cię zabić, naznaczy cię jako swojego przeciwnika i tym samym przypieczętuje swój los. A oto pełna treść przepowiedni: „Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana... Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca... A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna... I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje... Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca…”* — Dumbledore ponownie upił łyk swojej herbaty. — Tak więc teraz już wiesz, dlaczego Czarny Pan chciał cię zabić — zakończył.
    Harry słuchał go, a z każdym zdaniem dyrektora jego oczy powiększały się coraz bardziej. To, co powiedział mu Albus przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Myślał, że to będzie coś w stylu — wiesz, Voldemort miał po prostu wielką chęć kogoś zamordować i niestety padło na ciebie i twoich rodziców — ale to? Że niby on ma być tym, który ma moc pokonania czarnoksiężnika? Że niby on ma być bohaterem? Ma być mordercą lub ofiarą? Potter patrzył na Dumbledore'a jakby w nadziei, że ten zaraz wybuchnie śmiechem i powie mu, że to wszystko jest żartem, ale nic takiego się nie wydarzyło. Chłopak odwrócił od niego wzrok i zerknął na swoje wujostwo, które siedziało teraz z otwartymi ze zdumienia ustami. Na ich twarzach malowało się niedowierzanie pomieszane z przerażeniem. W tym samym momencie ciotka spojrzała na niego, a on dostrzegł w jej oczach współczucie. Starzec natomiast zdawał się całkowicie skupiony na popijaniu herbatki dając mu czas na przetrawienie informacji. Wreszcie po parominutowym milczeniu chłopiec zabrał głos:
— Czy jest pan absolutnie pewien, że chodzi o mnie?
— Niestety tak, Harry — odpowiedział smutno Dumbledore. — Teraz chyba rozumiesz, dlaczego nie powiedziałem ci tego na twoim pierwszym roku w Hogwarcie. Doskonale widzę, że jesteś w szoku, a wyobraź sobie, co by było, gdybyś dowiedział się wszystkiego wtedy, kiedy byłeś, nie oszukujmy się, jeszcze dzieckiem? I tak uważam, że teraz też jest za wcześnie by ci o tym mówić, ale biorąc pod uwagę okoliczności, uznałem, że nie mogę dłużej z tym zwlekać.
    Potter wiedział, że te okoliczności to niedawny powrót Voldemorta. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Przecież ja nie dam rady, rozpaczał. Jak piętnastolatek ma pokonać najpotężniejszego czarnoksiężnika na świecie? No cóż, Harry, nadszedł czas wykupić miejsce na cmentarzu.
— Harry, nie wolno ci w siebie zwątpić — odezwał się stanowczo Albus, a chłopak uświadomił sobie, że wypowiedział swoje myśli na głos. — Jesteś naprawdę potężnym czarodziejem. Nie bez powodu Tom cię wybrał. A poza tym nikt nie mówi, że masz go pokonać, teraz kiedy masz piętnaście lat. Przepowiednia nie podaje dokładnego terminu waszego starcia. Przez ten czas z pewnością staniesz się jeszcze silniejszy i pewnego dnia będziesz gotów na spotkanie z nim oraz zakończenie tego wszystkiego.
— Ale, panie profesorze — zwrócił się do niego Potter. — On chyba nie będzie czekał, aż stanę się lepszy, prawda? Chyba lepiej wyeliminować potencjalne zagrożenie jeszcze zanim zacznie sprawiać kłopoty, nie uważa pan?
— Chłopcze, pamiętasz, co ci powiedziałem w czerwcu, prawda? Nie jesteś w tym wszystkim sam. Ministerstwo oraz członkowie Zakonu Feniksa zapewnią ci ochronę.
— Nie jest łatwo się tym nie przejmować, profesorze — odparł smętnie, lecz zaraz zmarszczył brwi. — Członkowie czego?
— Zakonu Feniksa. To tajna organizacja powołana przeze mnie do walki z Lordem Voldemortem. Zrzesza najróżniejszych czarodziei wszystkich narodowości, którzy nie chcą poddać się tyranii Czarnego Pana. Jak na razie nieźle nam idzie krzyżowanie jego zamiarów. Będziesz miał ochronę, a w Hogwarcie nauczysz się przydatnych zaklęć, które ci pomogą. Wreszcie, gdy już nadejdzie właściwy moment, stawisz mu czoło, a kiedy będzie po wszystkim, będziesz mógł wieść długie i spokojne życie aż do śmierci. I oczywiście będziesz miał co opowiadać wnukom — Dumbledore miał nadzieję, że ten żart odpręży trochę jego podopiecznego. Jednak Gryfon dalej smutno mu się przyglądał.
— A może mi pan zagwarantować, że z nim wygram?
— Nie — odrzekł zrezygnowany starzec. — Ale jeżeli to zrobisz, z pewnością zmieni to twoje życie.
— Tak myślałem — mruknął Potter. — Wie pan, zawsze sądziłem, że moje spotkania z Riddlem były kompletnie przypadkowe, że po prostu miałem pecha oraz zawsze znajdowałem się w nieodpowiednim miejscu o niewłaściwej porze. A teraz dowiaduje się, iż to wszystko było mi przeznaczone.
    Dumbledore nic nie odpowiedział, tylko ze smutkiem wpatrywał się w chłopca. Naprawdę chciał oszczędzić mu cierpień. Gdyby tylko zależało to od niego od razu poszedłby do Voldemorta i wyręczył Harry'ego w zabiciu go. Nigdy nikomu o tym nie mówił, ale Gryfon był dla niego jak wnuk. Albus zawsze traktował go bardziej ulgowo niż innych uczniów oczywiście, jeśli nie przekraczał pewnych granic. Teraz patrząc na jego przygnębioną twarz i pozbawione wyrazu oczy czuł, że serce mu się kraje. Taki młody, a tak duża odpowiedzialność na nim ciąży, myślał. Powinien teraz myśleć o dziewczynach i zabawie, a nie o ratowaniu świata. Tak, Tom całkowicie zniszczył mu dzieciństwo. Zresztą nie tylko jemu. Nagle Potter otrząsnął się i bystro patrząc na dyrektora, zapytał:
— To nie wszystko, co ma mi pan do przekazania, prawda?
— Nie Harry, jest jeszcze jedna rzecz — odpowiedział dyrektor. — Ale nie wiem, czy to właściwy czas, abym ci o tym mówił.
— Niech pan powie — poprosił Potter. — Chyba nie ma już nic gorszego od tej przepowiedni?
— No cóż. – Albus odchrząknął – W zasadzie nie.
— Więc? — drążył chłopak.
— Ale uprzedzam, że to może być dla ciebie szok — ostrzegł go Dumbledore. — Widzisz, Lily i James... Oni... — jąkał się starzec.
— Profesorze, śmiało — Gryfon lekko się uśmiechnął. — Prosto z mostu.
— Chodzi o to, że... — Kompletnie nie wiedział jak zacząć. W końcu postanowił pójść za radą Wybrańca. Prosto z mostu, pomyślał. — Mój drogi, masz rodzeństwo — Powiedział to jednym tchem.
    Harry myślał, że nic go już nie zaszokuje, lecz zorientował się, że się mylił. W głowie nadal dźwięczały mu słowa Dumbledore'a. Mój drogi, masz rodzeństwo... Masz rodzeństwo... Rodzeństwo...
    Dursleyowie wyglądali, jakby strzelił ich piorun. Siedzieli sztywno, nie mogąc wydusić z siebie słowa ani się poruszyć. Również przetrawiali dopiero co usłyszaną nowinę. Minęła dłuższa chwila, nim Harry odzyskał głos:
— To znaczy? — To mało inteligentne pytanie było jedynym, na co w tej chwili mógł się zdobyć.
— Masz starszego brata i siostrę w twoim wieku.
— Hę? — Harry nadal nie panował nad myślami. W końcu jednak opanował się. — Chce pan powiedzieć, że oprócz nich — wskazał na Dursleyów — i Syriusza, mam jeszcze rodzinę?
— Tak, mój drogi — ostrożnie przytaknął Dumbledore.
— W takim razie, gdzie oni są? Dlaczego nic o nich nie wiedziałem? Dlaczego nie ma ich tu ze mną? Wiedzą o mnie? — Zadawał pytania, jedno za drugim, z prędkością karabinu maszynowego.
— Spokojnie, chłopcze. Po kolei. — Dyrektor odchrząknął. — Chłopak przebywa w Japonii, natomiast dziewczyna mieszka we Włoszech. Nie wiedziałeś o nich, ponieważ nikt oprócz mnie o nich nie wie. Nie ma ich tutaj, gdyż uważam, że osobno jesteście bardziej bezpieczni. I tak, wiedzą o tobie.
— Co to ma znaczyć, że tylko pan o nich wie?! — Nawet nie zauważył, że podniósł głos. — Jakim prawem ukrywał pan to przede mną?
— Chciałem zapewnić wam ochronę.
— Rozdzielając rodzeństwo, które poza sobą nie miało nikogo innego? — niespodziewanie wtrąciła się Petunia. — Co prawda nie darzę zbyt wielką sympatią Potterów, ale to, co pan zrobił, było po prostu podłe.
    Harry, chcąc nie chcąc, musiał zgodzić z ciotką. Zdziwiła go jej deklaracja, ale nie przejmował się tym w tej chwili. Miała rację. Dumbledore nie miał żadnego prawa ich rozdzielać. Starzec widząc, że ma teraz dwóch przeciwników, musiał jak najszybciej pospieszyć z wyjaśnieniami.
— Wyjaśnię wam to, jeżeli się uspokoicie.
    Harry, wciąż zły na dyrektora, z niechęcią usiadł i czekał na jego wypowiedź. Ciotka zrobiła to samo. Dumbledore widząc, że sytuacja nieco się uspokoiła, odchrząknął, po czym rzekł:
— Rozdzieliłem ich z dwóch powodów. Po pierwsze, uważałem, że razem byliby zbyt łatwym łupem dla ocalałych popleczników Czarnego Pana. Zaklęcia ochronne rzucone na ten dom dotyczą jedynie Harry'ego, a nie całą trojkę. Tak więc nie byliby tu bezpieczni tak jak on. A gdyby śmierciożercy ich tu odnaleźli, z łatwością znaleźliby by również jego. Dlatego uznałem, że najbezpieczniej odesłać ich w dwa różne miejsca. Miejsca, gdzie co prawda nie działają tak silne czary, jak te, które otaczają wasze mieszkanie, ale wystarczająco silne, by zapewnić im ochronę aż do pełnoletności. A drugim powodem byliście wy — Tu kiwnął na Dursleyów.
— My?! — wykrzyknęła Petunia. — A co my mamy do tego?!
— Dużo — odpowiedział Dumbledore. — Myślicie, że nie wiem, jak traktujecie chłopaka, gdy u was przebywa? Jak zwracacie się do niego, jakby był kimś obcym, a nie członkiem waszej rodziny? Jak każecie mu wszystko za was robić? Wierzcie mi, że gdyby nie te zaklęcia ochronne już dawno przeniósłbym go w inne miejsce jak najdalej od was. Odnosicie się do niego z pogardą tylko dlatego, że jest czarodziejem. Wiem również, z jaką niechęcią przyjęliście go pod swój dach i zgodziliście się go zaadoptować. Skoro wychowanie jednego dziecka obdarzonego magicznymi mocami wywołało u was takie oburzenie i pogardę, to co by było, gdybyście musieli adoptować aż trzech, hmm?
    Dursleyowie nic nie odpowiedzieli. Ciotka Petunia zbladła, gdy uświadomiła sobie, że słowa Dumbledore'a były jak najbardziej prawdziwe. To prawda, myślała. Ledwo przekonałam Vernona do jednego, a co dopiero trzech? W tej chwili zrozumiała, że przecież Harry tak naprawdę w niczym jej nie zawinił. Mściła się na nim za krzywdy wyrządzone przez jej przez siostrę. Ten chłopak był niewinny, a ona traktowała go jak śmiecia. I dlaczego? Tylko z powodu jego matki. Niespodziewanie łzy napłynęły jej do oczu. Wybiegła szybko z salonu pod pretekstem skorzystania z toalety. Natomiast Potter czuł jak złość na Albusa znika. Powody, które podał, brzmiały sensownie. Wiedział, że dyrektor nie zrobił tego z czystej złośliwości tylko w celu ochrony ich. Był mu za to wdzięczny. Kiedy już trochę ochłonął, zapytał go:
— W takim razie, co się z nimi teraz dzieje?
— Wiodą spokojne życie u swoich rodzin zastępczych. Nikt ani nic im nie zagraża.
— Chciałbym ich poznać — oświadczył Harry.
— Domyślałem się tego — uśmiechnął się Albus. — Wysłałem już do nich sowy, w których przedstawiłem im całą sytuację. Czekam tylko na ich odpowiedź.
— Opowie mi pan o nich? — poprosił chłopak. Chciał wiedzieć wszystko o swojej rodzinie.
— Cóż, tak naprawdę niewiele o nich wiem. Cassandra przebywa u znajomej twojego ojca, natomiast Connor u mojego przyjaciela ze szkoły. Myślę, że powinieneś zaczekać, aż sami ci o sobie powiedzą. Ja naprawdę nie mam pojęcia.
— Jacy oni są?
— Cassie z charakteru przypomina twoją matkę. Zawsze miła, pomocna i opiekuńcza. Natomiast twój brat, cóż w nim chyba najbardziej objawiły się geny Jamesa, jeśli chodzi o poczucie humoru. Jest również bardzo dumny ze swojego nazwiska. Jeżeli ktoś obrazi jakiegokolwiek Pottera, on mu tego nie popuści. Podejrzewam, że nie byłby zadowolony, gdyby wiedział jak Dursleyowie cię tu traktują i próbowałby ich pouczyć, aby zmienili do ciebie nastawienie.
    W tym momencie Vernon aż zachłysnął się powietrzem. Przypomniał mu się wczorajszy wieczór.

***

    On i Petunia wybrali się na zakupy do pobliskiego supermarketu. Obładowani pakunkami z trudem doszli do samochodu stojącego na parkingu. Vernon otworzył bagażnik i kiedy wrzucił siatki do środka, poczuł na swoim gardle ostrze noża. Kobieta wrzasnęła, jednak napastnik szybko sobie z nią poradził. Chwile potem poczuł jego pięść na swoim brzuchu. Padł na ziemię, krztusząc się i trzymając w miejscu, gdzie spadł cios. Spojrzał na nieznajomego, lecz jego twarz zakrywała srebrna maska z dziwnymi, złotymi symbolami. Był wysoki oraz miał na sobie długi, czarny płaszcz z wyszytą srebrną paszczą wilka na piersi. Chwilę im się przyglądał, a potem przemówił zimnym głosem:
— Vernon i Petunia Dursley?
— T-t-tak — wyjąkała przerażona kobieta, po czym sięgnęła do torebki i wyjęła z niej plik banknotów. — Proszę, to wszystko, co mamy.
— Nie chcę waszych pieniędzy.
— To, czego do diabła chcesz!! — wrzasnął wściekły mężczyzna. Kopniak w brzuch powiedział mu, że nie powinien podnosić głosu.
— Chcę z wami porozmawiać o Harrym Potterze.
    Małżeństwo zbladło, a nieznajomy ciągnął dalej.
— Doszły mnie słuchy, że macie coś przeciwko temu, iż jest czarodziejem. Przeszkadza wam to tak bardzo, że zmuszacie go do wykonywania wszystkich prac w domu i traktujecie gorzej niż psa. Więc posłuchajcie mnie uważnie. — Głos nieznajomego był zimny jak lód. — Jutro wasz spasiony synalek będzie wszystko robił, a Harry sobie odpocznie. Pojutrze to wasz spasiony synalek będzie wszystko robił, a chłopak sobie odpocznie. I tak dalej, i tak dalej. Z tego, co widziałem, przyda mu się trochę ruchu. Potterowie są rodziną bardziej znaczącą od was. Nie jesteście nawet godni czyścić im butów, więc bardzo denerwuje mnie fakt, że traktujecie jednego z jej członków w taki sposób. Czy wszystko, co powiedziałem, dotarło do was?
— Kim ty do diabła jesteś, żeby mówić mi, jak mam wychowywać gówniarza?! — krzyknął Vernon ponownie nabierając odwagi.
Zimna stal noża przy szyi znowu zniechęciła go do zgrywania bohatera. Tymczasem człowiek w masce odparł:
— Kimś, kogo już nigdy więcej nie spotkacie, jeżeli dacie chłopakowi spokój. Lub kimś, kto zakończy wasze życie, gdy dalej będziecie nim pomiatać. Pamiętajcie, cień też ma oczy.
    Po tych słowach nieznajomy ulotnił się, a Petunia i Vernon przerażeni wrócili do domu.


***

    Vernon czuł, jak zbiera mu się na wymioty. Więc to był on, myślał. To był jego cholerny braciszek. Tymczasem Dumbledore oznajmił:
— No Harry, pakuj się, czas już ruszać.
— Słucham? — odparł zdziwiony Potter. — Gdzie?
— Zabieram cię do Kwatery Głównej Zakonu Feniksa. Tam spędzisz resztę wakacji z Ronem i Hermioną.
— Naprawdę? — ucieszył się chłopak.
— Oczywiście — zaśmiał się starzec. — No już, już. Pośpiesz się, nie mamy całej nocy.
    Harry wybiegł z salonu i wpadł do swojego pokoju. Po kilku minutach był gotów do drogi. Zbiegł na dół i oznajmił Dumbledore'owi:
— Jestem gotowy!
— No to ruszamy. – Dyrektor otworzył drzwi wejściowe.
— Harry, poczekaj. — Niespodziewanie pojawiła się ciotka Petunia. — Czy mogę z nim chwile porozmawiać? — zapytała Dumbledore'a, a ten skinął głową.
— Będę czekał na zewnątrz.
    Harry patrzył na ciotkę nierozumiejącym wzrokiem. Petunia natomiast odetchnęła oraz powiedziała:
— Chcę cię przeprosić za swoje zachowanie przez te wszystkie lata. Wiem, że nie wybaczysz tak łatwo, ale wiedz, że jeśli wrócisz na następne wakacje, dołożę wszelkich starań, by było ci tu lepiej niż dotychczas.
    Zdezorientowany patrzył na ciotkę. Nic nie odpowiedział, ale skinął głową oraz wyszedł na zewnątrz. Dumbledore z zainteresowaniem oglądał kwiaty przed domem. Odwrócił się, gdy usłyszał czyjeś kroki i obdarzył Pottera uśmiechem.
— To co, idziemy? Harry skinął głową. Dyrektor wystawił ramię oraz polecił chłopcu go za nie złapać. Teleportowali się, zostawiając za sobą dom pod numerem czwartym na ulicy Privet Drive.



______________

* treść przepowiedni zaczerpnięta z książki " Harry Potter i Zakon Feniksa "

3 komentarze:

  1. W tym rozdziale podobało mi się to, że mimo wszystko charakter Vernona nie odbiega od kanonu. Oczywiście nie biorę pod uwagę tego, że w poprzednim rozdziale kazał swojemu synalkowi wziąć się do pracy. W końcu wyjaśniłeś, co było przyczyną tego dziwnego zachowania. :)

    Powiem Ci szczerze, że ogólnie unikam opowiadań, w których Harry ma rodzeństwo. Jakoś to rozwiązanie w ogóle mi nie pasuje. U Ciebie natomiast ten pomysł się sprawdza, przynajmniej na razie. Zobaczymy, czy będzie mi to pasować później. xd

    Nie podoba mi się jednak to, co powiedział Dumbledore, czyli fragment, w którym przyznał się, że wiedział, jak Harry był traktowany na Privet Drive. Rozumiem motywy, którymi się kierował, no ale skoro traktował/traktuje Harry'ego jak swojego wnuka, to chyba powinien interweniować. Niby taki mądry, a robi takie głupoty.

    No i mam jeszcze jedną radę. Kiedy używasz jakiegoś cytatu, zawsze rób do niego przypis. Ja wiem, w której książce pojawiła się treść przepowiedni, ale są tacy, którzy tego nie wiedzą. Dla swojego bezpieczeństwa lepiej pilnuj takich szczegółów, bo ktoś kiedyś może Ci narobić problemów.

    Pozdrawiam! :D

    PS Postaram się w miarę systematycznie dodać komentarze do kolejnych rozdziałów. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przecież to jest jakaś kopia z fanfiction.net

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm... Jak możesz to podaj mi link do tej kopii.

      Usuń

Mrs Black bajkowe-szablony