sobota, 15 maja 2021

Rozdział 41 „Pechowa jemioła”

6 komentarzy:
 
Rozdział sprawdzony przez: 0_Maggie_0
 
 
 
    W Hogwarcie zima zagościła na dobre. Siarczysty mróz szczypał każdego, kto wyściubił nos poza drzwi zamku, a obfite opady śniegu sprawiły, że nie lada wyczynem było przejść po błoniach więcej niż kilka metrów. Skrzaty domowe pracowały niestrudzenie przy odśnieżaniu terenów wokół szkoły, lecz nie miało to większego sensu. Jeszcze tego samego dnia nowa porcja śniegu niwelowała to, co udało im się zrobić. W końcu poddały się i pozwoliły, aby biały puch całkowicie przykrył błonia, tworząc zaspy, które nawet Hagrid pokonywał z trudnością. W środku wcale nie było lepiej. Ze względu na okropne mrozy rozstawiono o wiele więcej świec niż zazwyczaj, lecz niewiele to pomagało. Najgorzej było w sali eliksirów, gdzie panował straszliwy ziąb, więc wszyscy kulili się przy swoich kociołkach, usiłując się rozgrzać. Nikogo zatem nie dziwiło, że w wolnym czasie korytarze świeciły pustkami, ponieważ wszyscy woleli przebywać w swoim pokoju wspólnym, gdzie rozpalone kominki sprawiły, iż uczniowie pokochali je całym sercem.
    Ostatni dzień lekcji przed przerwą świąteczną był prawdziwym sprawdzianem cierpliwości dla kadry nauczycielskiej. Uczniowie za nic nie mogli skupić się na zadaniach, myślami będąc już w pociągu, który miał zabrać ich do domów. Profesorowie dawali z siebie wszystko, aby zmusić swoich podopiecznych do tych kilku godzin skupienia, lecz równie dobrze mogliby próbować wraz ze skrzatami usuwać śnieg z błoni. Niektórzy, jak Flitwick oraz Carter, poddali się i zrobili wolne lekcje, które przeznaczyli na dyskusje o błahych rzeczach.
    Harry wraz z Ronem i Hermioną jadł obiad oraz przygotowywał się do ostatniej tego dnia lekcji transmutacji. Panna Granger gorączkowo grzebała w swoich notatkach, powtarzając materiał. Wszystko przez to, iż trzecioklasiści oznajmili, że opiekunka domu Gryffindoru jest w wyjątkowo paskudnym humorze i przepytuje wszystkich z niedawnych tematów, bezlitośnie odejmując punkty za brak wiedzy. Byli tak zaabsorbowani, że nie zauważyli Rosalie, która weszła do Wielkiej Sali bardzo z siebie zadowolona. Rozejrzała się i kiedy zobaczyła Gryfona, prędko ruszyła w jego stronę. Stanęła nad nim, podparła biodra rękami i powiedziała ironicznie:
— No proszę, co my tu mamy. Największy kretyn w tej szkole chce wbić coś do swojego zakutego łba. Niestety, raczej ci się to nie uda.
    Potter wywrócił oczami, ale nic nie powiedział. Nie miał najmniejszej ochoty prowadzić z nią żadnej konwersacji, toteż spokojnie czytał podręcznik do transmutacji, ignorując ją.
— Co, Potter? Udajesz, że mnie nie słyszysz? To nie zmieni tego, że jesteś kompletnym bezmózgiem.
    Prowokowała go jeszcze przez kilka minut, aż w końcu Harry westchnął, powoli zamknął książkę, po czym przeniósł na nią wzrok.
— Uważasz, że jestem debilem? — zapytał spokojnym tonem. — Nie wiem, czy wiesz, ale to ty robisz z siebie kompletną kretynkę, gadając do mnie przez cały czas, chociaż wyraźnie widzisz, że nie mam ochoty z tobą rozmawiać.
    Nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ w tej samej chwili rozległy się podniesione głosy. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Okazało się, że dwójka Krukonów o coś się pokłóciła. Mało brakowało, a skoczyliby sobie do gardeł, gdyby nie szybka interwencja profesora Cartera. Chłopcy zostali wyprowadzeni przez nauczyciela, a Wybraniec ponownie zwrócił się do dziewczyny:
— Czy łaskawie mogłabyś się odwalić i dać mi zająć się czymś bardziej interesującym?
— Jak sobie chcesz — prychnęła Krukonka, odgarniając włosy z czoła. — Tak naprawdę chciałam życzyć ci Wesołych Świąt.
    Na te słowa Neville zakrztusił się zupą, a brwi Harry’ego wystrzeliły w górę.
— Chyba się przesłyszałem — oświadczył.
— Nie. — Pokręciła głową. — Są święta, ja mam dzień dobroci dla zwierząt, a tak wielkiego muła jak ty jeszcze nigdy nie spotkałam. — Wbiła mu szpile, po czym pomaszerowała do stołu Krukonów.
    Gryfon warknął rozdrażniony, kiedy usłyszał ciche chichoty od strony drugoklasistów. Krótka wizyta dziewczyny odebrała mu chęci do dalszej nauki, więc schował podręcznik w torbie oraz opróżnił swój puchar z sokiem. Oświadczył przyjaciołom, że musi jeszcze odwiedzić bibliotekę, po czym wstał od stołu i wyszedł z Wielkiej Sali. Nie zauważył jak Rosalie odprowadza go złośliwym spojrzeniem.

***

    Trzecioklasiści nie kłamali. W nauczycielkę transmutacji faktycznie wstąpił jakiś demon, ponieważ już po odczytaniu listy obecności zaczęła przepytywać uczniów. Zadawała tak trudne pytania oraz wymagała tak wyczerpujących odpowiedzi, że cała klasa wlepiała w nią przerażone spojrzenia. Nawet Hermiona nie potrafiła sprostać wymaganiom kobiety, czego McGonagall nie omieszkała jej wytknąć. Hanna Abbott aż się rozpłakała, kiedy przyszła jej kolej.
— Nie mam pojęcia, jak zamierzacie zdawać SUM-y, skoro nie znacie odpowiedzi na podstawowe pytania. Przypominam, że na egzaminie będzie sto razy trudniej i dopiero wtedy poleją się łzy. No dobrze, spróbujemy czegoś łatwiejszego. Kto mi powie, kim jest animag?
    Oczywiście cała klasa doskonale znała odpowiedź, lecz atmosfera na lekcji była już tak przytłaczająca, że nikt nie śmiał podnieść ręki. Uczniowie siedzieli ze spuszczonymi głowami, unikając wzroku nauczycielki. Kobieta zmarszczyła brwi.
— Naprawdę nikt z was tego nie wie?
    Nagle Harry poczuł niespodziewaną pewność siebie. „To łatwe pytanie, mogę się zgłosić!” — pomyślał. Czuł, jak krew gotuje mu się w żyłach. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, wstał i spojrzał na Minerwę.
— O proszę, może pan Potter uchroni was od całkowitej kompromitacji — stwierdziła opiekunka Gryffindoru. — Słucham, panie Potter.
    Wybraniec otworzył usta, aby odpowiedzieć na pytanie nauczycielki, lecz niespodziewanie zamknął je przerażony. Wszystkie myśli wyparowały, a on poczuł kompletną pustkę w głowie. Próbował przypomnieć sobie cokolwiek o animagach, ale nie mógł, mimo że minutę temu wiedział o nich wszystko. Zupełnie tak, jakby ktoś potraktował go zaklęciem Obliviate. Otwierał i zamykał buzie, niezdolny do wypowiedzenia choćby jednego słowa.
— Nie mam całego dnia, więc może z łaski swojej zaczniesz mówić, Potter — ponagliła go nauczycielka.
    Bardzo tego chciał, lecz wciąż nie umiał odpowiedzieć. W klasie panowała cisza, jak makiem zasiał. Wszyscy wpatrywali się w bladego Pottera.
— Wiesz czy nie? — W głosie McGonagall zabrzmiała ostrzejsza nuta.
— Wiem — jęknął zgodnie z prawdą.
— No to mów!
— Nie mogę — stęknął, patrząc na nią przepraszająco.
    Kobieta wpatrywała się w niego wzrokiem rozszalałego hipogryfa. Natomiast Harry’emu zrobiło się nagle wszystko jedno. Machnął ręką, wzruszył ramionami, po czym zrezygnowany opadł na krzesło.
— Żarty sobie stroisz, Potter? — warknęła nauczycielka. — Co to ma znaczyć? Nie mam czasu na twoje głupie dowcipy! Minus dwadzieścia punktów od Gryffindoru.
    Gryfon schował twarz w dłoniach, zastanawiając się jakim cudem mógł wszystko zapomnieć. „Przecież wiedziałem, że chodzi o czarodziei, którzy zamieniają się w zwierzęta” — myślał rozpaczliwie. Dopiero po chwili dotarło do niego, co właściwie się stało. Powiedział w myślach definicję animaga! Szybko wstał, mówiąc:
— Pani profesor, ja wiedziałem, że animagami nazywamy czarodziei, którzy... — Ponownie zamilkł przerażony.
    Patrząc na surowe oblicze nauczycielki transmutacji, poczuł, że zaraz zemdleje, gdy ponownie wszystko wyparowało mu z głowy. Jęknął rozpaczliwie, myśląc, że chyba rozpłacze się z bezsilności.
— Siadaj, Potter! — warknęła nauczycielka, kiedy ponownie nie doczekała się dokończenia odpowiedzi. — Gryffindor traci kolejne dziesięć punktów, a jak jeszcze raz mi przerwiesz, zarobisz szlaban!
    Ron patrzył na niego z niezrozumieniem, na co Potter jedynie machnął ręką. Sam nie wiedział, co się z nim dzieje, więc nie mógł wytłumaczyć tego przyjacielowi. Hermiona również miała znaki zapytania w oczach, lecz nie odezwała się ani słowem, najwyraźniej czekając na koniec lekcji. Usłyszał złośliwy chichot Rosalie, która siedziała kilka ławek dalej. Jak tylko nauczycielka ponowiła przepytywanie, poczuł, że pamięć mu wraca. Znowu miał ochotę wstać i odpowiedzieć na zadane przez nią pytanie, lecz powstrzymał go żelazny uścisk Weasleya, który zauważył, że chłopak ponownie zamierza zrobić z siebie głupka. Wybraniec spojrzał na niego z wdzięcznością.
    Wreszcie rozległ się dźwięk upragnionego dzwonka. Uczniowie odetchnęli z ulgą i jak najszybciej opuścili klasę, narzekając na surową nauczycielkę. Przed wyjściem McGonagall uświadomiła ich, że po przerwie świątecznej czeka ich test sprawdzający. Potter szybko przemierzał korytarz, nie odzywając się do nikogo. Ron i Hermiona dogonili go z trudem.
— Harry, co się stało? — zapytała zdyszana dziewczyna, chwytając go za łokieć. — Co to miało być, tam na transmutacji?
— Nie wiem — odparł Gryfon, przecierając twarz. — Naprawdę nie mam pojęcia, Hermiono. Kiedy chciałem jej odpowiedzieć, wszystko wylatywało mi z głowy. Nic nie mogłem wykrztusić.
    Jednak to nie było jedynym dziwnym zachowaniem Harry’ego. Przez cały dzień robił z siebie kompletnego durnia, przy okazji pakując się w kłopoty. Jego rodzeństwo również to zauważyło, dlatego wieczorem, kiedy Wybraniec przebywał w pokoju wspólnym, odwiedzili go. Gryfon siedział na kanapie z podkulonymi nogami i tarmosił się za włosy. Ron i Hermiona próbowali go uspokoić, lecz był głuchy na ich błagania. Kiedy Connor i Cassie podeszli do niego, spojrzał na nich żałosnym wzrokiem.
— Nie wyglądasz najlepiej — oświadczył starszy Potter, bacznie go obserwując.
— Serio? — jadowicie zapytał Harry. — Nie dziwie się, dlaczego dowodzisz Cieniami. Z tak wielkim mózgiem chyba nie miałeś konkurencji, co? — Nagle rozszerzył oczy i klepnął się w czoło. — Nie powiedziałem tego — mruknął do siebie.
— Wiecie, co się z nim dzieje? — Connor zwrócił się do przyjaciół chłopaka, nie reagując na jego zaczepkę.
    Tamci bezradnie pokręcili głowami, wciąż zerkając na nastolatka z niepokojem. Nagle Harry zerwał się na równe nogi i krzyknął:
— Jeśli nie wiecie, to Filch jest charłakiem! Dlatego tak nienawidzi wszystkich uczniów!
    Ron siłą posadził go na kanapie i zatkał mu usta.
— Tak jest od obiadu. Zaczęło się na transmutacji, a potem było coraz gorzej. Zachowuje się, jakby był pod Imperiusem czy coś — oświadczył Ron, wciąż trzymając rękę na ramieniu przyjaciela, aby w razie czego zareagować, gdyby ten chciał znów zrobić jakieś głupstwo.
— To nie to — jęknął Potter, patrząc w podłogę. — Nie wiem jak to opisać, ale kiedy coś słyszę lub kogoś widzę, przychodzą mi do głowy głupie rzeczy, które mimowolnie robię. Raczej wątpię, żeby ktoś, kto rzuciłby na mnie to zaklęcie, chciał, abym robił z siebie kompletnego kretyna.
— Nie robiłeś z siebie kretyna — próbowała pocieszyć go Hermiona.
— Wcale — prychnął Harry. — Najpierw nie odpowiedziałem na lekcji, potem powiedziałem Lavender i Parvati, że ich odchudzanie nic nie daje i dalej wyglądają jak wieloryby, następnie spotkałem Zabiniego na korytarzu i bez powodu trzasnąłem go w twarz. Coś jeszcze? A, tak. Podszedłem do Snape’a na korytarzu, uścisnąłem mu dłoń i pogratulowałem bycia największym idiotą w gronie nauczycielskim. Zamieniłem łóżko McGonagall na kuwetę, wysłałem Syriuszowi na gwiazdkę obrożę przeciw pchłom i kleszczom oraz próbowałem podłożyć nogę Dumbledore’owi, kiedy zbiegał po schodach. A teraz ta informacja o Filchu. Masz rację, wcale nie robiłem z siebie kretyna.
    Connor nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem. Natychmiast zasłonił sobie usta, ale trzęsący się Ron wcale mu nie pomagał. Kiedy Harry patrzył morderczo to na niego, to na Weasleya, nie wytrzymał oraz zaczął niekontrolowanie chichotać. Hermiona również uniosła kąciki ust, lecz w porę się opanowała. Jedynie Cassie była całkowicie spokojna i patrzyła na brata zamyślona:
— Mówisz, że te głupie decyzje przychodzą spontanicznie, bez przemyślenia? — zapytała cicho.
— Tak.
— I kiedy ktoś cię o coś zapyta, nie potrafisz odpowiedzieć, mimo że wiesz, o co chodzi?
— Dokładnie, tak jak na transmutacji — potwierdził Harry.
— Piłeś dzisiaj coś dziwnego? — Cassie przygryzła dolną wargę. — Ktoś cię czymś poczęstował?
— Nie — zaprzeczył Potter. — Do czego zmierzasz?
— Wydaje mi się, że ktoś napoił cię Eliksirem Błędu — odparła dziewczyna.
    Hermiona wciągnęła powietrze i powiedziała:
— No jasne! Przecież to takie oczywiste!
— Nie słyszałem o nim — powiedział Connor, zerkając z ciekawością na siostrę.
— Jest stosunkowo łatwy do uwarzenia. Podaje się go głównie, aby zrobić komuś dowcip. Ten, kto go wypije, przez cały czas jego trwania popełnia najróżniejsze błędy, jak właśnie głupie działania i brak wiedzy na lekcjach.
— Ile to trwa? — zapytał słabo Harry.
— Jeden dzień, jutro rano powinieneś wrócić do normalności. Ciekawa jestem, kto ci to wlał.
— Mówisz, że służy do robienia kawałów? — mruknął, po czym spojrzał morderczo w kierunku stolika w rogu pomieszczenia, gdzie siedzieli Fred i George.
— To raczej nie oni — wtrąciła się Hermiona. — Eliksir zaczął działać zaraz po obiedzie, a bliźniaków nie było w Wielkiej Sali.
— Mogli zrobić to wcześniej — upierał się Potter.
— To niemożliwe — oświadczyła Cassie, kręcąc głową. — Mikstura działa od razu po wypiciu. Gdyby dali ci go na śniadaniu już wtedy zacząłbyś odwalać chore akcje.
— W takim razie to musiało się stać na obiedzie. — Wybraniec zmarszczył brwi. — Wtedy piłem tylko sok, a to znaczy, że ten ktoś musiałby mi go dolać właśnie tam. Obok mnie siedzieliście tylko wy. — Kiwnął głową w stronę przyjaciół. — Pamiętacie tych dwóch Krukonów, którzy się pobili? Właśnie wtedy straciłem puchar z oczu. — Nagle jego oczy rozszerzyły się i wrzasnął. — A to suka!
    Wybraniec nie zwrócił uwagi na oburzony krzyk Hermiony oraz zaciekawione spojrzenia, rzucane mu przez innych Gryfonów.
— Musiała to zrobić wtedy, gdy się odwróciłem. Dlatego tak szybko odpuściła. Ci Krukoni też pewnie byli podstawieni — mruczał do siebie, uderzając pięścią o otwartą dłoń.
— O kim mówisz? — zaciekawił się Connor.
— O Rosalie — warknął Potter. — Jej pieprzona zemsta za ten incydent z nożem w Wielkiej Sali! Odgrażała się, że tak tego nie zostawi, ale dolewać mi do picia jakiś eliksir?! Zaraz sobie z nią porozmawiam!
    Zaczął grzebać w swojej torbie, a po chwili wyciągnął Mapę Huncwotów oraz próbował zlokalizować dziewczynę.
— Zawzięta — powiedział Ron z lekkim rozbawieniem. — Wiem z doświadczenia, że dziewczyny potrafią być mściwe.
— Wredna jędza — mamrotał chłopak, wciąż przeglądając mapę. — Cholera wie, do czego jeszcze jest zdolna.
— Ciesz się, że nie podała ci tego przed SUM-ami — zaśmiał się starszy Potter, a brat spojrzał na niego ze zgrozą.
— Mam cię, wywłoko! — krzyknął, kiedy znalazł kropkę z nazwiskiem Krukonki na jednym z korytarzy w lochach.
— Harry, ochłoń. — Cassie próbowała go powstrzymać. — Pamiętaj, że eliksir wciąż działa. Możesz zrobić jakieś głupstwo.
    Harry jej nie słuchał. Wypadł z pokoju wspólnego jak burza i kierował się w stronę lochów. Faktycznie, Rosalie stała tam z jakimś chłopakiem. Pogrążeni w rozmowie nie zauważyli go, dopóki Potter nie krzyknął:
— PATTERSON!
    Odwrócili się. Towarzysz Rosalie, przeczuwając, że nadchodzi burza, szybko się ulotnił. Dziewczyna odprowadzała go wzrokiem, który wręcz krzyczał: „Tchórz!”. Uśmiechnęła się drwiąco w kierunku Harry’ego.
— Witaj, Chłopcze, Który Przeżył. Okropnie wyglądasz. Czyżbyś miał ciężki dzień?
— Co ty sobie do cholery myślisz?! — wydarł się na nią Harry. — Truć mnie eliksirami?! A gdybyś źle go uwarzyła i coś by mi się stało?!
— No chyba nie myślisz, że bym się tym przejęła! — odkrzyknęła, zakładając ręce na piersi. — Poza tym nie mam pojęcia, o czym mówisz!
— Daruj sobie! Myślisz, że nie wiem, że to twoja sprawka?! Długo nad tym myślałaś?!
— Wybacz, że bezlitośnie podeptam twoje olbrzymie ego, ale nie wszystkie moje myśli kręcą się wokół ciebie! A teraz czy mógłbyś zabrać swoją parszywą twarz sprzed moich oczu?! Za kogo ty się masz, nadęty bufonie?! Jesteś...
    Krukonka wrzeszczała na niego, wyzywając go od najgorszych. Ciskała gromy z oczu i żywo gestykulowała rękami, a Harry stwierdził w myślach, że kiedy tak się denerwuje, wygląda niesamowicie seksownie. Jęknął w myślach, gdy poczuł, że eliksir ponownie przejmuje nad nim kontrole, a w jego głowie już kiełkuje idiotyczny pomysł. Próbował z tym walczyć, lecz daremnie. Nawet nie wiedział, kiedy do niej podszedł i zamknął jej usta pocałunkiem. Rosalie wytrzeszczyła oczy, a potem odepchnęła go i z całej siły trzasnęła w twarz. Harry trzymał się za policzek, językiem sprawdzając, czy ma wszystkie zęby.
— Do reszty stopiło ci mózg, Potter?! — krzyknęła, dysząc ciężko. — Nie próbuj tego ponownie, bo stracisz coś bardzo dla ciebie cennego! Za wysokie progi dla ciebie!
— Dobrze wiesz, że to przez eliksir, który mi podałaś! — odparował, nie wiedząc, co go bardziej rozdrażniło. To, że aż tak bardzo się wydurnił, czy fakt, iż dziewczyna go uderzyła. — Gdybym był w pełni świadomy, nie tknąłbym cię nawet końcem miotły! I radzę umyć zęby, bo wciąż czuję posmak cebuli!
— Osz ty!
    Ruszyła na niego z pięściami. W akcie obrony Harry złapał ją za nadgarstki i wykręcił jej ręce, przyszpilając do ściany. Krukonka szarpała się, nie panując już nad atakiem furii, jaki ją ogarnął. Kopała go po nogach, lecz nie mogła dosięgnąć.
— Puść mnie, pieprzony troglodyto!
— Dopiero jak się uspokoisz, jeszcze mi życie miłe!
    Szarpali się jeszcze parę sekund, aż nagle usłyszeli głośne chrząknięcie. Odwrócili się oraz zobaczyli Irytka, który przyglądał im się ze złośliwym błyskiem w oczach.
— POTTER I PATTERSON! — Wydarł się, zanim zdążyli zareagować. — Potter i Patterson całują się w lochach! Och, jaka piękna z was para. Gorzko, gorzko!
— ZAMKNIJ SIĘ! — ryknęli równocześnie w kierunku złośliwego duszka.
— Co tu się dzieje? — rozległ się zimny głos, a Harry jęknął. Czy ten dzień może być gorszy?
    Zza rogu wyszedł Severus Snape w towarzystwie Hagrida. Na widok dwójki uczniów nauczyciel eliksirów zrobił kwaśną minę, natomiast olbrzym cały się rozpromienił. Tymczasem Irytek oddalił się z wrednym uśmieszkiem.
— Harry, Rosalie — powiedział, klaszcząc w dłonie. — Cholibka, chyba wam przeszkodziliśmy. Nie przejmujcie się, już idziemy.
— Chwila — mruknął Snape, patrząc na chłopaka z niesmakiem. — Co to ma znaczyć? Ja rozumiem, Potter, że jako nastolatek masz emocjonalne potrzeby, ale niekoniecznie musisz je zaspokajać w MOICH lochach.
    Nagle na Harry’ego runęła przerażająca prawda, jak on i Rosalie wyglądają. Oboje znacznie bliżej siebie niż normalnie, zarumienieni oraz ciężko dyszący, a na dodatek nad ich głowami wisiała mała gałązka jemioły. Nic dziwnego, że mężczyźni wyciągnęli błędne wnioski, widząc tę scenę.
— To nie tak — zaczął Harry, odskakując od Krukonki. — My nic… My tylko…
— Nie musicie się tłumaczyć — oświadczył gajowy, który sprawiał wrażenie, jakby dostał wymarzony prezent gwiazdkowy. — Przecież nikt nie ma wam tego za złe.
    Severus zrobił taką minę, jakby się z nim nie zgadzał, ale Hagrid nie dał mu dojść do słowa.
— Przepraszam, że weszliśmy wam w paradę. Weźmiemy tylko z profesorem jeden eliksir i będziecie mogli kontynuować.
    Na te słowa Rosalie otrząsnęła się i spojrzała na gajowego.
— Kontynuować? — zapytała skonfundowana. — Ale co?
— No to, co robiliście, zanim się pojawiliśmy — odparł olbrzym, mrugając do nich.
    W oczach obojgu eksplodowała panika, kiedy wreszcie dotarło do nich, o co posądza ich Hagrid.
— Ale my nie…
— Chciałbym przypomnieć, że moje lochy służą do nauczania eliksirów, a nie urządzania sobie w nich domu schadzek — wtrącił się Snape jadowitym tonem. — Potter i Patterson, macie szlaban.
— Za co?! — ryknęli oburzeni.
— Za szerzenie niemoralnych postaw na terenie szkoły — oświadczył mistrz eliksirów z mściwym uśmieszkiem.
    Rosalie aż zatrzęsła się ze złości.
— Za szerzenie czego?! — krzyknęła. — W tej zawszonej szkole na każdym korytarzu jakaś para się obściskuje, a tylko my dostajemy szlaban?!
— Radzę zmienić ton, panno Patterson! — warknął mężczyzna. — Posuwasz się za daleko!
— Daj spokój, Snape. — Olbrzym próbował udobruchać nauczyciela. — Czepiać się za coś takiego? Daj im się pobawić i choć w święta nie wtrącaj się do Harry’ego.
— Karani są za bezczelność — odparł Severus stanowczym tonem. — Chcesz jeszcze ten eliksir przeciwbólowy, Hagrid? Nie uśmiecha mi się sterczeć tu cały dzień. A ty, Potter, lepiej naucz swoją dziewczynę gryźć się w język, zanim kiedyś powie o kilka słów za dużo.
— Ona nie jest moją… — zaczął Gryfon z paniką, mając na uwadze przyszłą lekcję eliksirów. Ten tłustowłosy dupek na pewno nie omieszka wypomnieć mu tego incydentu przy całej klasie. Już słyszał drwiny Ślizgonów.
    Jednak nie dokończył zdania, ponieważ w tym momencie Rosalie nadepnęła mu na stopę. Spojrzał na nią morderczo, lecz ona wskazała głową w kierunku Hagrida, który nagle się zachmurzył.
— Przesadzasz, Snape — burknął olbrzym, patrząc na niego nieprzychylnie. — Zachowujesz się tak, jakbyś nigdy nie był młody. To nie jest ich wina, że czują potrzebę swojego bliskiego towarzystwa. Przecież oni się tak kochają. Gdybyś tylko wiedział, co Rosalie chciała dać mu na gwiazdkę. Podobał ci się prezent, Harry?
    Wybraniec osłupiał, a Krukonka zerknęła na niego z przerażeniem. Zupełnie zapomniała mu powiedzieć, że Hagrid ostatnio zdybał ją na błoniach i wypytywał o jej związek z Potterem, a ona nakłamała mu, że szykuje dla niego niezapomniany prezent gwiazdkowy. Teraz było już za późno i pozostało jej mieć nadzieję, że Gryfon wykaże choć trochę inteligencji i jakoś z tego wybrnie.
— Prezent? — zapytał słabo chłopak, patrząc bezradnie na Krukonkę. — Jaki prezent?
— O cholibka. — Gajowy zatkał usta dłonią. — Jeszcze ci nie powiedziała? Przepraszam. — olbrzym zwrócił się do dziewczyny. — Jak zwykle mój długi język wszystko zepsuł.
— W porządku, nie przejmuj się, Hagridzie. — Rosalie uśmiechnęła się do niego niewyraźnie, natomiast Snape zmarszczył podejrzliwie brwi.
    Nagle Harry poczuł, że ktoś narusza jego osłony. Błyskawicznie użył oklumencji, lecz Snape był szybszy. Zanim wypchnął nauczyciela ze swojej głowy, zdążył zobaczyć prawdę. Jego kłótnia z Rosalie, rzucona uwaga, że są szczęśliwą parą, pocałunek z Ashley, rozmowa w chatce Hagrida. Oczy Severusa błysnęły, a Wybraniec poczuł, że zaraz zemdleje. Mężczyzna o wszystkim wiedział.
— No, no, no — mruknął cicho. — Doprawdy, skrywasz mroczne tajemnice, Potter.
    Harry wiedział, że jeśli nie chce całkowicie stracić zaufania Hagrida musi jak najszybciej interweniować. Brutalne rzucenie olbrzymowi w twarz całej prawdy było tym, do czego nauczyciel był zdolny. Podjął decyzję z mocno bijącym sercem.
— Hagridzie — zaczął, czując, że pocą mu się dłonie. — Musimy ci coś powiedzieć. Jednak wolałbym na osobności — dodał, zerkając znacząco na Severusa.
    Krukonka spojrzała na niego, domyślając się, co chce zrobić. Natomiast Snape przyglądał mu się z szyderczą miną. Za nic nie odpuściłby sobie takiego przedstawienia.
— Wyganiasz mnie z moich własnych lochów, Potter? — zapytał złośliwie. — Nie wydaje mi się, abyś miał takie uprawnienia. Nie sądzę również, że gdziekolwiek sobie pójdę.
    Gryfon zrozumiał, że klamka zapadła. Snape nie zamierzał ruszyć się z miejsca i spokojnie czekał na spektakl, który Harry razem z Rosalie mieli mu dostarczyć. Dziewczyna wymamrotała pod nosem przekleństwo oraz spuściła wzrok.
— Hagridzie, bo widzisz… — zaczął Harry, czując, jak plącze mu się język. — To nie jest tak, jak myślisz.
— O czym ty mówisz? — Hagrid spojrzał na niego podejrzliwie.
— Widzisz, ja i Rosalie… My…
— Mamy mały kryzys — palnęła Krukonka, zanim zdążył dokończyć myśl.
    Harry i Snape spojrzeli na nią, natomiast Hagrid gwałtownie poczerwieniał.
— Że co macie?! — ryknął tak, że nawet Snape podskoczył i spojrzał na olbrzyma wilkiem.
— Kryzys. — Dziewczyna brnęła dalej, twardo patrząc mu w oczy. — Nie dogadujemy się ze sobą tak, jak na początku i, no wiesz…
— Nie! — przerwał jej Hagrid, chwytając się za serce. — Nie chcę nawet tego słuchać! To nie na moje nerwy! A mówiliście mi, że tak się kochacie, że spotkaliście się w tłumie i od razu wiedzieliście, że to było to! Wmawialiście mi strzały Amora i ślepotę na wszystko inne! Nie, ja tego nie zniosę!
    Łzy wylewały się z jego oczu jak woda z pękniętej rury, a dwójka winowajców stała przed przyjacielem zupełnie nie wiedząc jak się zachować. Rzucone kiedyś mimochodem kłamstwo właśnie potężnie się na nich zemściło. Wpadli w sieć, którą sami rozsnuwali. I wtedy Harry zrozumiał, że nie zawsze prawda jest najlepszym rozwiązaniem. Fakt, była cnotą, lecz równocześnie potrafiła ranić bardziej niż najostrzejszy miecz czy najpotężniejsze zaklęcie torturujące. Jak obosieczna broń. Z jednej strony uczciwe postawienie sprawy, z drugiej brutalne zderzenie z rzeczywistością. Był w pełni świadomy tego, że zachowuje się jak ostatni tchórz, lecz jeśli szczerość miała zburzyć idealny świat olbrzyma oraz być przyczyną jego cierpienia i smutku, to on nie chciał być tym, który mu ją zaoferuje.
— Właściwie to… My już powoli wychodzimy z tego kryzysu — rzekła Rosalie, która najwidoczniej myślała podobnie jak Harry. — Jest coraz lepiej.
    Gajowy wciąż był zachmurzony, lecz łzy przestały kapać z jego twarzy.
— Przed chwilą się pogodziliśmy. Zresztą sam widziałeś. Wszystko jest w porządku.
— Moje kochane dzieciaki! — zawył Hagrid gniotąc ich w mocnym uścisku. — Wiedziałem! Czułem, że nie zrobilibyście tego staremu Hagridowi!
    Olbrzym wychwalał ich pod niebiosa, podczas gdy dwójka nastolatków starannie unikała patrzenia na siebie.
— Wystarczy tego — odezwał się Snape z kwaśną miną. — Zmarnowałem tu wystarczająco dużo czasu. Chodźmy, Hagridzie, dam ci ten eliksir. A wasza dwójka po świętach zgłosi się do mnie. Omówimy wasz szlaban.
    Kiedy mężczyźni odeszli, Potter spojrzał w kierunku Krukonki.
— Nie patrz tak na mnie — burknęła, zanim wyskoczył z pretensjami. — Nie mogłam mu powiedzieć. Widziałeś, jak zareagował. To by było okrutne.
— A od kiedy ty jesteś taka wyrozumiała, co? Wykrzyczenie mu prosto w twarz całej prawdy byłoby w twoim stylu.
— Nic o mnie nie wiesz — syknęła, odsuwając się od niego. — Budowałeś kiedyś zamki na piasku albo domki z kart? Są kruche i delikatne, mogą w każdej chwili runąć. Tak jak każdy z nas. Kiedy odbierzesz komuś marzenia i złudzenia, którymi żyje na co dzień, małe kłamstwa, które pomagają mu poczuć się lepiej i każesz stanąć twarzą w twarz z przerażającą prawdą, to myślisz, że jak będzie się czuł? Hagrid jest moim jedynym przyjacielem i jeśli okłamanie go w sprawie naszego rzekomego romansu sprawia, że czuje się szczęśliwy, to bez wahania zrobiłabym to ponownie.
    Nie czekając na jego odpowiedź, odwróciła się i zostawiła go samego. Potter stał przez jakiś czas w miejscu, zastanawiając się nad tym, co powiedziała Rosalie. Wreszcie i on opuścił lochy. Zaaferowany niedawnym incydentem nie zauważył, że pod wpływem eliksiru błędu popełnił największą tego dnia pomyłkę. Nie zdawał sobie sprawy, że głowę Severusa Snape’a zaprzątała jedna myśl. Skąd, u diabła, Potter umie oklumencję?

***

    Następnego dnia Wybraniec jeszcze bardziej odczuł konsekwencje kłótni z Krukonką. Irytek rozgłosił całej szkole, że Harry Potter i Rosalie Patterson są parą oraz całowali się w lochach pod gałązką jemioły. Kiedy chłopak wkroczył do Wielkiej Sali na śniadanie, wszyscy odwrócili głowy w jego kierunku. Draco Malfoy szeptał coś swoim kolegom, pokazując go palcem. Jakiś szóstoklasista gwizdnął z uznaniem, a Cassie przyglądała mu się znad swojego talerza. Miał wrażenie, że nawet Dumbledore zatrzymał na nim wzrok dłużej niż zazwyczaj. Kiedy mijał w drzwiach profesor Trelawney, nauczycielka uśmiechnęła się do niego tajemniczo i odeszła.
— Myślisz, że całkowicie zwariował? — szeptał jakiś Puchon, patrząc na niego. — Zadawać się z tą wariatką?
— Przecież ona zje go na śniadanie.
— On chyba ma dziewczynę, prawda? Leci na dwa fronty?
    Szeptom nie było końca. Harry starał się ich nie słuchać, lecz było to trudne. Usiadł zrezygnowany między Ronem i Hermioną oraz bez słowa nałożył sobie sporą porcję jajecznicy. Dłubał w niej widelcem, nie mając apetytu. Na szczęście Ashley, która jako jedyna znała całą prawdę, nie zrobiła mu z tego powodu awantury, choć i jej było przykro, kiedy uczniowie patrzyli na nią z politowaniem i współczuciem. Gryfon złapał ją za rękę w geście pocieszenia, na co uśmiechnęła się do niego nieśmiało. Rosalie również była na językach uczniów, lecz nie tak często, jak Wybraniec. Trudno było powiedzieć czy to przez to, że była mniej popularna od chłopaka, czy dlatego, że nie wahała się uciekać do przemocy, ilekroć ktoś zaczynał obgadywać ją za jej plecami.
    Mając to wszystko na uwadze, Harry cieszył się, że te święta spędzi w Norze. Miał już dość ukradkowych spojrzeń rzucanych mu na korytarzach i domysłów, co takiego wydarzyło się w lochach. Po śniadaniu udał się do sypialni, aby spakować swój kufer. Godzinę później wraz z innymi uczniami kierował się w stronę pociągu, który już na nich czekał. Przez całą drogę Ashley była dziwnie przygaszona. Kiedy Ron i Hermiona gdzieś poszli, chłopak przysunął się do niej i objął ją ramieniem.
— Co jest? — zapytał, odgarniając jej kosmyk włosów za ucho.
— Nic takiego — westchnęła.
— Przecież widzę — drążył dalej. — Czy to ma coś wspólnego z tym, co chciałaś mi powiedzieć na Wieży Astronomicznej?
    Dziewczyna spojrzała na niego, a Potter kontynuował:
— Jesteśmy sami, więc możesz teraz to z siebie wyrzucić. O co chodziło?
    Przez kilka sekund panowała cisza, aż wreszcie Gryfonka powiedziała:
— Chodzi o to, że…
    Nagle drzwi do ich przedziału otworzyły się i wpadła przez nie zdyszana Hermiona.
— Harry! — krzyknęła, chwytając go za rękę oraz wyciągając z przedziału. — Chodź szybko! Zabini i jego banda złapała nas, kiedy wychodziliśmy z łazienki! Ron się z nimi bije!
    Zanim zdążył zapytać, co do licha Hermiona i Ron robili razem w łazience, dotarli na miejsce. Crabbe i Goyle trzymali chłopaka, a Zabini uderzał go pięściami. Nie zastanawiając się długo, Harry pospieszył mu na pomoc. Rzucił się na Blaise’a oraz uderzył go w brzuch. Następnie podciął mu nogi, usiadł na nim okrakiem i okładał go po twarzy. Goryle odwrócili się, zaalarmowani nagłym zamieszaniem, co rudzielec wykorzystał. Uderzył głową jednego osiłka, a następnego kopnął w krocze. Ślizgon pisnął, upadając na kolana oraz trzymając się za znokautowane miejsce. Weasley szarpał się z przeciwnikiem, kiedy na korytarz wszedł Ernie Macmillan. Rozszerzył oczy, widząc rozgrywającą się przed nim scenę, a potem odwrócił się i ryknął:
— Gwardia Dumbledore’a! Nasi w tarapatach!
    Z bojowym okrzykiem ruszył pomóc Ronowi, a chwilę później na korytarz wpadło jeszcze pięciu innych członków Gwardii. Kilku Ślizgonów ruszyło na odsiecz swoim kompanom, lecz byli w zdecydowanej mniejszości. Węże czmychnęły do swojego przedziału, ścigani głośnymi okrzykami podopiecznych Harry’ego. Justin Finch-Fletchley podał dłoń Weasleyowi.
— W porządku?
— Tak, dzięki — odparł rudzielec, podnosząc się oraz wycierając krew z rozciętej wargi.
— Cholerni Ślizgoni ostatnio za bardzo się rozpanoszyli — wtrącił Anthony Goldstein. — Powinniśmy dać im nauczkę i pokazać, gdzie jest ich miejsce.
— Właśnie! — poparł go Zachariasz, energicznie kiwając głową. — Dlaczego to zawsze my mamy być przez nich atakowani? Zwołajmy wszystkich członków Gwardii, jacy są w pociągu, chodźmy do ich wagonu i… — Zaczął uderzać pięścią w otwartą dłoń.
— Nie gadaj głupot — odezwała się Hermiona. — Nie będziemy tu robić żadnych samosądów.
— Mamy czekać, aż w końcu ktoś z nas wyląduje przez nich w szpitalu?
— Dosyć, Smith! — Stanowczo powiedział Harry. — Nie będziemy się zniżać do ich poziomu.
— Dobrze wiem, że masz na pieńku z Zabinim, Potter. — Nie odpuszczał Zachary. — Na pewno sam chciałbyś wreszcie zetrzeć mu z twarzy ten cwaniacki uśmieszek.
    Chłopak musiał przyznać, że Puchon ma rację, ale nie zamierzał ustępować.
— Żaden członek Gwardii nie będzie bawił się w mściciela — oświadczył z mocą. — Mamy uczyć się zaklęć, a nie polować na Ślizgonów. Jeśli tak bardzo rwiesz się do bójki, to załatw to prywatnie i nie mieszaj w to MOJEJ grupy.
    Smith prychnął nieprzekonany, lecz odpuścił. Odszedł do swojego przedziału, a za nim podążyli inni Puchoni. Tymczasem Ron i Harry doprowadzili się do porządku z małą pomocą Hermiony. Wrócili do swojego przedziału, gdzie przez resztę podróży dyskutowali o niedawnej bójce.
    Kiedy ekspres Hogwart Londyn wjechał na peron dziewięć i trzy czwarte, słońce już zaszło. Wszyscy zaczęli szykować się do wyjścia. Na stacji byli już państwo Weasleyowie oraz Syriusz w swojej ludzkiej formie z szerokim uśmiechem na ustach. Ludzie zerkali na niego z lekkim niepokojem. Mimo że został oficjalnie uniewinniony, to łatka niebezpiecznego szaleńca wciąż na nim ciążyła i czarodzieje nie potrafili tak nagle zmienić o nim zdania. Jednakże nikt go nie zaczepiał, co zdecydowanie było plusem oraz dowodziło, że wszystko zmierza ku lepszemu.
    Harry natychmiast podbiegł do swojego ojca chrzestnego i uściskał go. Łapa poczochrał go po włosach ze śmiechem, a potem przywitał się z Ronem, Hermioną oraz Cassie. Zmarszczył brwi, rozglądając się dookoła.
— A Connor gdzie?
— W Tytanie — odpowiedziała Cassandra. — Powiedział, że musi załatwić jakieś sprawy i dołączy do nas później.
    Kilka metrów dalej pani Weasley ściskała swoje dzieci, jakby nie widziała ich kilka lat. Harry’ego również dorwała w swoje ręce, a kiedy przytuliła Hermionę, rzekła do niej:
— Zaprosiłam do nas twoich rodziców. Zgodzili się, więc Boże Narodzenie spędzicie w Norze.
    Ron zerknął na Gryfonkę i zarumienił się lekko. Syriusz uniósł brew, spoglądając na chrześniaka.
— To skomplikowane — zaśmiał się Harry na niewypowiedziane pytanie Łapy. — Wszyscy o tym wiedzą, oprócz nich.
— A gdzie twoja muza, o której mi pisałeś? — zapytał mężczyzna, poruszając sugestywnie brwiami. — Zapoznasz mnie?
    Harry odnalazł Ashley w tłumie i przywołał ją gestem. Syriusz odchrząknął, przygładzając sobie włosy, na co Wybraniec przewrócił oczami.
— Ashley, to jest Syriusz Black, mój…
— Najwspanialszy, najprzystojniejszy i najmądrzejszy ojciec chrzestny — dokończył za niego Huncwot, powodując prychnięcie Harry’ego.
    W tej samej chwili przechodzące obok Lavender i Parvati pisnęły oraz pomaszerowały dalej, gorączkowo szeptając między sobą.
— Dwie największe plotkary w szkole — śmiała się Cassie. — Jak tylko wrócimy cały Hogwart dowie się, że niedawny zbieg jest twoim ojcem chrzestnym.
— Co za wstyd — jęknął Harry, łapiąc się za głowę.
    Wszyscy zaśmiali się, gdy oburzony Syriusz trzepnął go w głowę. Wreszcie czarodzieje zaczęli rozchodzić się do domów. Gryfon nagle coś sobie przypomniał.
— Zaraz wracam — powiedział i pognał w stronę swojej dziewczyny. — Przepraszam — zaczął na wstępie. — Przez tę bójkę z Zabinim zupełnie zapomniałem, że miałaś powiedzieć mi coś ważnego.
— Po świętach, Harry — uśmiechnęła się Ashley. — Teraz nie ma na to czasu.
— Na pewno? — zapytał. — Spokojnie, Łapa na mnie poczeka.
— Tak, na pewno — oznajmiła, a potem zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała.
    Ten pocałunek różnił się od innych, które do tej pory ze sobą wymienili. Był o wiele bardziej namiętny, aż przechodzący obok szóstoklasista gwizdnął z uznaniem. Było w nim coś jeszcze, czego Potter nie mógł zidentyfikować. Jakaś desperacja, tak jakby dziewczyna myślała, że to ostatni raz, kiedy będzie czuła jego wargi na swoich. Wreszcie oderwała się od niego i wyszeptała mu na ucho:
— Kocham cię, Harry. Nigdy nie zapomnę tego, co dla mnie zrobiłeś. Ten czas, który razem spędziliśmy, był najwspanialszym okresem w moim życiu.
— Mówisz tak, jakbyśmy już nigdy nie mieli się zobaczyć — powiedział z uśmiechem. — To tylko dwa tygodnie.
— Tak, tylko tyle. — Zgodziła się z nim z westchnieniem. —Chodźmy już.
    Pożegnali się, po czym każdy poszedł w swoją stronę. Wybraniec dołączył do Syriusza, który złapał go za ramię oraz teleportował do Nory.

***

    W tym roku święta w Norze były obchodzone o wiele huczniej, głównie przez to, że znajdowało się w nim o wiele więcej osób. Nie licząc Harry’ego, Remusa oraz Syriusza byli tu również Connor wraz z Jonathanem, Cassie oraz jej włoscy opiekunowie, Hermiona i jej rodzice, a także niektórzy członkowie Zakonu Feniksa. Pani Weasley miała dwa razy więcej roboty niż zazwyczaj, lecz nie narzekała na taki stan rzeczy. Przeciwnie, z uśmiechem rozglądała się po zatłoczonej kuchni, ciesząc się, że będzie mogła ugościć tak wielu ludzi. Pani Granger razem z Francescą pomagały jej z ochotą w przygotowywaniu potraw oraz stołu.
    Harry i Connor zauważyli, że Jonathan spędza z Cassie o wiele więcej czasu niż zazwyczaj, a dziewczyna wydawała się nie mieć nic przeciwko. Najwidoczniej ich znajomość zamieniła się w przyjaźń, która była na dobrej drodze, aby przerodzić się w coś innego. Bracia nie zamierzali niczego zapeszać, więc na razie udawali, że niczego nie zauważają, choć obaj mocno im kibicowali. Znali i ufali rudzielcowi na tyle, aby wiedzieć, że ich siostra nie mogła trafić lepiej.
    Chłopcy, którzy myśleli, że przerwa świąteczna będzie czasem, w którym będą mogli bezkarnie zbijać bąki, zostali bardzo szybko wyprowadzeni z tego błędu przez panią Weasley. Już drugiego dnia ich pobytu kobieta dała im ogromny stos świątecznych ozdób, które mieli porozwieszać po całym domu. Ron próbował protestować, ale został bardzo szybko pokonany argumentem, że nie dostanie deseru. Z buntowniczą miną zabrał karton pełen aniołków i gwiazdek, po czym wyszedł przed dom, aby je rozłożyć. W tym czasie Harry wraz z Connorem stali na drabinach oraz dekorowali choinkę świecidełkami, które podawały im Ginny i Hermiona. Mundungus Fletcher siedział w kącie z talerzem jajecznicy, z błogim uśmiechem konsumując danie oraz co jakiś czas zerkał niespokojnie na drzwi od kuchni. Gryfon spojrzał na dół i jęknął, gdy zobaczył, że opakowania nie są nawet w połowie opróżnione.
— Mam już dosyć wieszania tych pierdół — westchnął Connor, wypowiadając na głos myśli brata. — A mogłem zostać w Tytanie. Przynajmniej nie musiałbym przez godzinę stać na drabinie.
— Masz rację — powiedział Jonathan, który wszedł z Cassie do pomieszczenia. — Zimne ściany i czterech starych pajaców krytykujących cię na każdym kroku. Też bym nie chciał zamienić tego na ten przytulny, ciepły domek oraz rodzinną atmosferę.
    Starszy Potter popatrzył na przyjaciela. Nic nie powiedział, tylko westchnął i wrócił do dekorowania drzewka. Rudzielec zachichotał.
— Tak myślałem — stwierdził. — Robisz się miękki. Nie wiedziałem, że magia świąt tak na ciebie działa.
— Ja też nie przypominam sobie, żebyś w Tytanie przez dwie godziny rozwieszał jemiołę w towarzystwie dziewczyny — odciął się starszy Potter, patrząc znacząco na Jonathana i Cassie, przez co oboje wściekle się zarumienili.
— Zamknij się, Potter — odparł zakłopotany chłopak, rzucając w niego bombką. — I popraw tego anioła, bo krzywo wisi.
    Dalsze przekomarzanie się przerwała im pani Weasley, która zjawiła się w progu. Na jej widok Fred natychmiast zerwał się z kanapy oraz zaczął intensywnie ścierać kurze, a Jonathan i Cassie zanurkowali w pudłach z bombkami, które zaczęli segregować z niesamowitą dokładnością. Mundungus zamarł z widelcem w górze. Kobieta przeniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się do niego. Z jakiegoś powodu ten prosty gest nie uspokoił Fletchera. Przeciwnie, spiął się jeszcze bardziej oraz czujnie rozglądał na boki.
— Właśnie ciebie szukałam, Mundungusie — powiedziała. — Jak ostatnio idzie ci handel?
— Dobrze — odpowiedział czujnie.
— Słyszałam ostatnio od Remusa, że zmieniłeś branżę. Ze świeczników i pucharów przerzuciłeś się na kury. — W głosie Molly pojawiła się ostra nuta.
    Harry i Connor przestali udawać, że interesuje ich choinka. Odwrócili się na drabinach, obserwując dwójkę dorosłych, podobnie jak Fred, Hermiona, Ginny, Cassie oraz Jonathan. Wszyscy zrozumieli, że nadciąga awantura. Nie wiedzieli jeszcze, co było jej przyczyną, lecz pewnie za chwile się dowiedzą.
— Eee… — W oczach Mundungusa mignęła panika. Szybko przeniósł wzrok na drzwi i okna.
— To prawda czy nie?
    Fletcher odchrząknął oraz wytarł spocone ręce.
— No wiesz, to skomplikowane. Bo ja… no… tego… tak, to prawda. — Złamał się pod naporem jej spojrzenia.
— To może w takim razie powiesz mi, gdzie podziała się moja najlepsza nioska?
— Yyy… Sprawdzałaś w kurniku? — Na czole Mundungusa pojawił się pot.
— Tak, mój drogi. Gdyby tam była, nie zawracałabym ci głowy.
— No to nie wiem. — Mężczyzna przełknął głośno ślinę. — Może uciekła? Albo lis ją…?
    Dalszą rozmowę przerwało głośne „Ko! Ko! Ko!” dochodzące z torby Mundungusa. Pani Weasley oparła ręce na biodrach, a jej usta zmieniły się w cienką linię. Jonathan dusił się ze śmiechu, lecz nie śmiał parsknąć w obawie, że gniew kobiety zwróci się w jego stronę.
— Przepraszam, mówiłeś, że co mogło się z nią stać? — zapytała Molly niepokojąco miłym głosem.
    Fletcher westchnął oraz sięgnął do swojej torby, z której wyciągnął potarganą i głośno gdakającą kurę. Zwierzę spojrzało na niego z oburzeniem, po czym dziabnęło go w palec. Mężczyzna syknął, upuszczając ją, a niedoszła ofiara porwania szybko opuściła pomieszczenie na małych nóżkach.
— To może jeszcze wiesz, co stało się z jajkami, które dziś rano zniosła?
    Złodziej rzucił spłoszone spojrzenie na talerz z jajecznicą, leżący na jego kolanach. Wzrok pani Weasley mógł wypalić dziurę w betonie. Jej gniew eksplodował.
— No nie! — krzyknęła, wyrzucając ręce w górę. — To już jest szczyt! Jak byłeś głodny, mogłeś chociaż poprosić, a nie kraść!
— Prosiłem! — bronił się Mundungus. — Ale nie słuchałaś! W tym domu półki w kredensach uginają się od nadmiaru jedzenia, a i tak nie można nic sobie wziąć!
— To akurat prawda — mruknął Fred do Connora. — To jest największy minus świąt.
    Tyrada kobiety trwała jeszcze kilka minut, a zakończyła się wraz z nadejściem pana Weasleya. Mężczyzna przez cały dzień i noc był w ministerstwie, więc Harry zobaczył go pierwszy raz od wakacji i aż wytrzeszczył oczy na jego ponure i wychudzone oblicze. To nie był już ten pogodny człowiek, który zagadywał Gryfona o różne rzeczy związane z mugolami. Nawet Ron zerknął na niego z niepokojem, pytając, czy wszystko w porządku. Odpowiedział mu zdawkowo, siadając do stołu i nakładając sobie bekonu. Molly rzucała mu zatroskane spojrzenia, a Wybraniec popatrzył pytająco na Remusa.
— Ostatnio naprawdę źle się dzieje — powiedział Lunatyk w odpowiedzi na jego nieme pytanie. — Mamy trochę kłopotów.
    Harry nie zdążył zapytać o nic więcej, ponieważ znowu musieli wracać do pracy. Uwinęli się dopiero wieczorem. Wszyscy domownicy spotkali się w kuchni, aby zasiąść do kolacji. Przez kilka minut słychać było tylko odgłosy jedzenia oraz pochwały pod adresem gospodyni dotyczące smaku dań. Bliźniacy wygłupiali się razem z Jonathanem oraz Connorem, a Harry i Cassie obserwowali ich, śmiejąc się. Ron i Hermiona szeptali coś do siebie z uśmiechami oraz rumieńcami na twarzach. Dorośli omawiali sprawy w ministerstwie, a w radiu leciała jakaś spokojna melodia.
    Sielankową atmosferę przerwało pukanie do drzwi. Wszyscy umilkli i ze zdumieniem spojrzeli w tamtą stronę. Pan Weasley wstał.
— Kogo niesie o tej porze? — mruknął, po czym poszedł otworzyć.
    Zamarł, gdy zobaczył, kto jest po drugiej stronie drzwi. Harry usłyszał cichy głos:
— Dobry wieczór, Arturze. Mogę wejść?
    Mężczyzna cofnął się, wpuszczając gościa. Do kuchni wkroczył czarodziej w średnim wieku. Podróżna peleryna ciasno go opinała. Wybraniec natychmiast go rozpoznał. Niejednokrotnie widział tę surową twarz, poznaczoną zmarszczkami oraz szare oczy bez cienia emocji. Po raz pierwszy spotkał ministra magii we własnej osobie. Charles Osborne rozejrzał się po osobach zebranych w kuchni i lekko skinął im głową.
— Bardzo przepraszam za to najście — odezwał się, całując dłoń pani Weasley. — Widzę, że przeszkodziłem w kolacji.
— Nic się nie stało, panie ministrze — odpowiedziała Molly. — Może napije się pan herbaty? Na dworze jest straszny mróz.
    Wzrok Charlesa spoczął na Harrym. Przez krótką chwilę on i najważniejszy człowiek w czarodziejskiej Anglii patrzyli sobie w oczy. Wybraniec nie mógł nic wyczytać z tego spojrzenia.
— Jeśli to nie problem, poprosiłbym.
    Kobieta poszła wstawić wodę, a Osborne zajął wolne miejsce przy stole.
— Czemu zawdzięczamy ten zaszczyt? — zapytał uprzejmie Syriusz.
    Gryfon zauważył, że po miłej atmosferze sprzed chwili nie został nawet ślad. Wszyscy siedzieli jak na szpilkach. Mimo że każdy odnosił się do mężczyzny z uprzejmością, dało się wyczuć, że dokładnie ważą swoje słowa, tak jakby bali się, że powiedzą coś niestosownego.
— Chciałem, żeby Artur podpisał te papiery — wyjaśnił minister, wyciągając plik pergaminów. — Niestety, to bardzo pilna sprawa i nie mogła czekać do rana.
— Co to jest? — zapytał pan Weasley, a potem rozszerzył oczy. — Awans?
— Przestudiowałem twoją karierę w ministerstwie i jestem zdumiony, że tak dobry pracownik marnuje się na takim stanowisku. Prędzej widziałbym cię w administracji niż w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli. Twoja organizacja pracy znacznie ułatwiłaby nam zapanowanie nad bałaganem w dokumentach. Gdyby Percival zechciał, również znaleźlibyśmy mu coś bardziej ambitnego.
    Siedzący na końcu stołu Percy napuszył się, po czym rzekł:
— Zastanowię się, panie ministrze — odpowiedział poważnie.
— To dość niespodziewane — powiedział Artur. — Nie wiem, czy jestem odpowiednią osobą na to stanowisko.
— Nie musisz odpowiadać od razu — rzekł Charles, patrząc na niego. — Przemyśl to na spokojnie.
    W tym momencie weszła pani Weasley, stawiając przed ministrem filiżankę z herbatą. Mężczyzna podziękował jej.
— Widzę, że gości pani u siebie sporo osób — przemówił, biorąc łyk napoju. — Jest nawet kilku aurorów. — Skinął głową w kierunku Moody’ego i Tonks.
— Przyjacielskie pogaduszki przy kolacji, nic więcej. — Machnął ręką Artur.
— To bardzo dobrze — zaśmiał się Charles. — Spotkania w gronie najbliższych przyjaciół są bardzo ważne. Można z nimi dyskutować na wiele tematów.
    Coś w słowach mężczyzny sprawiło, że dorośli jeszcze bardziej zwiększyli czujność. Młodzież patrzyła na nich, nic nie rozumiejąc. Tymczasem Charles kontynuował:
— Oczywiście, nie chcę niczego insynuować. Ufam ci Arturze i wiem, że skoro mówisz, że to tylko przyjacielskie spotkanie, to z pewnością tym właśnie jest. Twoja rodzina słynie z tego, że wszyscy jej członkowie są porządnymi i LOJALNYMI ludźmi. A to wielka cnota, naprawdę. Możesz być z nich dumny.
— Jestem — odparł lakonicznie pan Weasley.
    Minister sączył herbatę, nic nie mówiąc. Przy stole panowała cisza, jak makiem zasiał. Nagle Charles rzucił:
— Bardzo się cieszę, że w końcu mogę poznać pana osobiście, panie Potter.
    Siedzący obok Syriusz poruszył się niespokojnie, a Wybraniec spojrzał na ministra.
— Dziękuję, proszę pana — odparł uprzejmie.
— No dobrze, na mnie już czas — oświadczył Osborne, dopijając herbatę oraz wstając. — Przemyśl moją propozycję, Arturze. Ty również, Percivalu. Chłopcze, czy mógłbyś mnie odprowadzić? — dodał, zwracając się do Gryfona.
    Harry wyszedł z ministrem na zewnątrz. Mróz szczypał ich w policzki, kiedy wolnym krokiem zmierzali w stronę ogrodzenia. Mężczyzna co jakiś czas zerkał na Gryfona, lecz nie odezwał się ani słowem. Dopiero przy furtce spojrzał na chłopaka i rzekł:
— Imponuje mi pan, panie Potter. Niewielu dorosłych czarodziejów poradziłoby sobie z brzemieniem, które dźwiga pan na swoich barkach.
— Dziękuję — bąknął Harry, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
— To musi być przytłaczające, ta świadomość, że od pana zależą losy nas wszystkich. Chciałbym, aby pan wiedział, że siły ministerstwa zawsze są chętne, aby panu pomóc. Wiem, że pan nam nie ufa, zwłaszcza po tym, co robił mój poprzednik, ale to już przeszłość. Nadeszła zmiana i to, co było, nie powinno być rozpamiętywane.
    Potter milczał, a mężczyzna kontynuował:
— Ostatnio nie jest łatwo, chłopcze. Ludzie zaczynają kręcić nosem. Odrzucają i kwestionują to, co powstało po to, żeby ich chronić. Sprzymierzeńcy, których lojalności zawsze byliśmy pewni, dają nam powody do niepokoju. Pewien mugolski naukowiec stwierdził, że każda akcja musi rodzić odpowiednią reakcję. I ja, w przeciwieństwie do Korneliusza, zamierzam reagować na niebezpieczeństwo, niezależnie od tego, czy moje działania będą się komuś podobać, czy nie. Czasami trzeba podejmować decyzję, które mogą się nie spodobać, żeby zapewnić spokój i możliwość przetrwania w tych trudnych czasach. Zgodzisz się ze mną?
— Tak, ale nie rozumiem, do czego pan zmierza — rzekł Harry.
— Czy tego chcesz, czy nie, jesteś osobą publiczną, chłopcze. Masz autorytet, ludzie liczą się z twoją opinią, wiedziałeś? — Na zaskoczone spojrzenie chłopaka uśmiechnął się. — Widzę, że nie. W każdym razie, gdyby ktoś taki jak ty oświadczył, że decyzje ministerstwa, jakkolwiek kontrowersyjne, mają na celu jedynie dobro wszystkich obywateli, być może zamknęłoby to usta zwolennikom chaosu.
— Chce pan, abym poparł pana czyny, tak? Mam pochwalić restrykcje, jakie nałożył pan na gobliny oraz bezpodstawne zwolnienia pracowników ministerstwa, tak? Na tuszowanie ucieczek z Azkabanu również mam wyrazić swoją zgodę?
— Nie rozumiem, o czym mówisz — odparł lekko zaskoczony minister. — Nikt nie umknął z więzienia.
— Obaj dobrze wiemy, że to nieprawda — powiedział Potter, odsuwając się od mężczyzny. — Z całym szacunkiem, ale dla mnie niczym się pan nie różni od Knota. Może posiada pan większy talent do prawienia uroczystych przemówień, ale działa pan tak samo, jak on. Nie chciałem mieć z nim nic wspólnego i z panem również nie chcę. Przykro mi, ale musi pan sobie znaleźć inną maskotkę, która będzie świeciła za pana oczami.
    Przez chwilę stali naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. Wreszcie minister owinął się szczelniej płaszczem, po czym otworzył furtkę.
— Na pana miejscu gryzłbym się czasem w język — powiedział na odchodne. — Głupotą jest zrażanie do siebie potencjalnych sojuszników w tych czasach. Konsekwencje takich nieprzemyślanych słów mogą w przyszłości być katastrofalne, nie tylko dla wypowiadającego je, lecz również dla ludzi z jego otoczenia. Dziękuję za poświęcenie mi czasu, panie Potter. Proszę wracać do domu i cieszyć się świętami. Kto wie? Może to ostatnie chwile radości w pana życiu?
    Po tych słowach minister deportował się. Harry stał jeszcze przez chwilę, myśląc nad ostatnimi słowami mężczyzny. Wreszcie odwrócił się na pięcie i wrócił do Nory. Kiedy wszedł do kuchni, natychmiast został zasypany gradem pytań:
— Czego chciał?
— Dlaczego jesteś taki zdenerwowany?
— Harry, coś ty mu powiedział?
    Wybraniec usiadł na swoim miejscu i napił się soku. Otarł usta rękawem, po czym oświadczył:
— Chciał, abym został twarzą ministerstwa. Miałem opowiadać w Proroku, że zgadzam się ze wszystkimi decyzjami, które podejmuje. Posłałem go do diabła.
— I bardzo dobrze — wtrącił Syriusz, kiwając z aprobatą głową. — Lepiej trzymać się od niego z daleka.
— Dlaczego? — zapytała Ginny.
— Ostatnio Zakon ma z nim sporo problemów — oświadczył pan Weasley ponurym tonem. — Awans, dobre sobie. Niech mnie licho trafi, jeśli nie przyszedł tu na przeszpiegi.
— Arturze! — skarciła męża Molly. — Nie przy dzieciach!
— Och, daj spokój, Molly. — Syriusz wywrócił oczami. — Mówisz, jakbyś ich nie znała. Przecież i tak wszystkiego się dowiedzą. Jak my im nie powiemy, to złapią gdzieś biednego Remusa, osaczą go i zaczną wypytywać.
— Hej! — oburzył się Lupin, szturchając go w ramię, kiedy inni zaśmiali się.
— Dlaczego minister robi problemy Zakonowi? — zapytała Hermiona, zanim dwaj Huncwoci zaczęli się przekomarzać.
— Bo uważa, że jesteśmy organizacją terrorystyczną, która ma na celu obalenie istniejącego rządu — prychnął Moody.
— No chyba zwariował! — zawołał Harry. — Jak mógł tak pomyśleć?! To absurd!
— Od jakiegoś czasu Osborne podejmuje same absurdalne decyzje — wtrącił się Remus. — Niedawno miał pogadankę z Dumbledore’em, podczas której wypytywał go o Zakon i Cienie. Dyrektor nic mu nie powiedział i od tego czasu skutecznie utrudnia nam życie.
— Robi się coraz gorzej — dodał Syriusz, biorąc łyk wina. — Krążą pogłoski, że zdemaskowani członkowie Zakonu będą aresztowani pod zarzutem zdrady stanu, a na biurku ministra podobno jest już projekt ustawy, która wprowadza za to przewinienie karę śmierci.
— Mamy dwie teorie tłumaczące taki stan rzeczy. Albo minister stracił panowanie nad sytuacją i stał się paranoikiem wszędzie wietrzącym spiski, albo wypełnia polecenia kogoś innego.
— Myślicie, że jest śmierciożercą? — Ron rozszerzył oczy.
— Bierzemy taką możliwość pod uwagę — ostrożnie odpowiedział Artur. — Chociaż nie ma żadnych dowodów. Na pewno nie ma Mrocznego Znaku. Nie spotyka się z nikim podejrzanym, nie przebywa w dziwnych miejscach. Nie koresponduje także ze znanymi śmierciożercami. Na pierwszy rzut oka wydaje się czysty.
— Ale jeśli pokopać głębiej, napotykamy na pewne niejasne sprawy — wszedł mu w słowo Łapa. — Z pozoru nieważne, ale dające do myślenia. Pamiętacie atak na jego rodzinę w wakacje? Mówiono, że śmierciożercy napadli na niego, ponieważ zbyt otwarcie przeciwstawiał się Voldemortowi oraz nie chcieli dopuścić, żeby został ministrem. Osborne uszedł z życiem, wygrał wybory i co? Cisza! Od tamtej pory nie było na niego żadnych zamachów. Nie chce mi się wierzyć, że Voldemort po prostu mu odpuścił.
— Można zakładać, że poświęcił życie swojej żony i dzieci, aby odsunąć od siebie podejrzenia, ale jest też inna możliwość — kontynuował Remus. — W wakacje Severus powiedział nam, że musiał uwarzyć dla Voldemorta spory zapas eliksiru wielosokowego.
— Więc myślicie, że minister tak naprawdę nie jest ministrem? — zapytała Ginny, lekko rozszerzając oczy.
— To jedna z opcji, choć kilka rzeczy obala naszą teorię. Po pierwsze, Charles nie pije niczego co godzinę z własnej piersiówki jak Barty Crouch. Po drugie, przeszedł przez osłony Hogwartu, które reagują na Mroczny Znak. Voldemort musiałby wiedzieć o tych zabezpieczeniach.
— To niemożliwe — odezwał się Connor, kręcąc głową. — Tylko my dwoje o nich wiedzieliśmy. Nawet moi ludzie nie mają stuprocentowej wiedzy, jak działa bariera. W wakacje wszystko omówiłem z Dumbledore’em w Hogwarcie.
    Wszyscy przenieśli wzrok na chłopaka, a Remus zapytał:
— Może ktoś was podsłuchał? Jesteś pewien, że byliście sami?
— Na sto procent — odparł pewnie starszy Potter. — Zamek był opustoszały, wszyscy wyjechali gdzieś na wakacje. Na korytarzu byliśmy tylko my dwaj. Nie licząc kręcących się co jakiś czas duchów i tego świra w kolorowym wdzianku. Irytek, chyba tak go nazywacie.
— W takim razie to kolejny dowód na to, że się mylimy. — Remus rozłożył ręce.
— Niekoniecznie — zaprzeczył Connor, patrząc na Lupina. — Szpieg może być w samym Zakonie. Powiedziałem, że tylko my dwaj wiedzieliśmy o właściwościach bariery, ale sam przed chwilą oznajmiłeś, jak ona działa. Zgaduje, że dyrektor podzielił się z wami tą wiedzą.
— Ze mną, Syriuszem, Alastorem, Arturem i Tonks — poinformował wilkołak. — Nie wierzę, że ktokolwiek z nas mógłby zdradzić.
— A może to tylko zbieg okoliczności? — wtrąciła Hermiona. — Może Osborne nie ma nic wspólnego z Sami Wiecie Kim? W końcu aresztuje i wsadza do więzienia śmierciożerców.
— Którzy i tak grasują na wolności — dokończył Moody, marszcząc gniewnie brwi. — W Castle Combe było co najmniej pięciu popleczników Voldemorta, którzy powinni być za kratkami.
— Poza tym inne jego decyzje również każą się zastanowić, w jakiej drużynie faktycznie gra — powiadomił Black. — Słyszeliście, że wywalił z ministerstwa szefów najważniejszych departamentów? Zastąpił ich ludźmi ze swojego najbliższego otoczenia. Tak naprawdę ma teraz władzę nad wszystkim, a jeśli naprawdę jest jego poplecznikiem, to Voldemort może tu robić, co mu się żywnie podoba. Następnie zamknął cały Departament Tajemnic. Nikt nie ma tam wstępu, poza ludźmi przez niego wyznaczonymi. Nie wiadomo, co tak naprawdę tam robi. No i ta ustawa godząca w gobliny. Musiał zdawać sobie sprawę, że jeśli każe im spowiadać się ze swoich spraw, to mogą wszcząć bunt. Na tę chwilę siły nasze i Voldemorta są wyrównane. Żadna ze stron nie ma realnej przewagi, aby otwarcie zaatakować. Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby gobliny nagle wszczęły wojnę domową. Voldemort cieszyłby się jak dziecko, gdyby do tego doszło. Musielibyśmy skupić się na walce na dwa fronty, a krążą pogłoski, że Charles zabiera się już za centaury.
— To wszystko jedynie nasze domysły — zakończył pan Weasley. — Minister nie ma dowodów, że należymy do Zakonu, a my nie mamy podstaw, aby sądzić, że Osborne służy Voldemortowi. Na obecną chwilę poprzestajemy więc na wyzywających spojrzeniach i rzucaniu sobie kłód pod nogi. Każda strona czeka na błąd drugiej.
— Widzicie więc, że sytuacja nie jest tak różowa, jak próbuje to wmówić Prorok Codzienny — podsumowała Nimfadora z westchnieniem.
    Wszyscy przy stole zamilkli, trawiąc usłyszane informacje. Młodzież chciała jeszcze ciągnąć ten temat, lecz pani Weasley stanowczo się temu sprzeciwiła, mówiąc, że święta to nie czas na takie rozmowy. Kontynuowali więc kolację, omawiając bardziej przyjemne sprawy.
    Po skończonym posiłku domownicy rozeszli się w swoją stronę. Fred i George zniknęli gdzieś razem z Mundungusem, a dorośli zasiedli w salonie, gdzie popijali herbatę. Hermiona i Ron również się ulotnili, podobnie jak Cassie z Jonathanem. Connor oznajmił, że musi załatwić coś w Tytanie. W rezultacie Harry został sam. Wyszedł z Nory, aby odetchnąć świeżym powietrzem. Rozmyślał o tym, czego się dzisiaj dowiedział. Czy to możliwe, aby Voldemort przejął ministerstwo magii, obsadzając na stanowisku ministra swojego człowieka? Jeśli te rewelacje okazałyby się prawdą, wszyscy będą mieć poważne kłopoty. Ale z drugiej strony niedawno był sam na sam z mężczyzną, więc gdyby pracował dla Riddle’a mógłby bez problemu go porwać i zrobić swojemu panu wspaniały prezent gwiazdkowy. To w ogóle nie trzymało się kupy.
    Do rzeczywistości przywrócił go głos pani Weasley, która wołała, aby wrócił do domu, bo się przeziębi. Zorientował się, że spędził na dworze ponad godzinę. Wszedł do ciepłej kuchni i napotkał Cassie, która samotnie siedziała przy stole, popijając herbatę. Dosiadł się do niej.
— Co jest, siostra? Czemu masz taką nietęgą minę?
— Ja? Nie, wydaje ci się.
— Chyba raczej nie. Chodzi o Jonathana?
— Skąd ci to przyszło do głowy?
— No, wiesz, tylko ślepy i głuchy nie zorientowałby się, że na siebie lecicie — powiedział swobodnie, nalewając sobie herbaty.
— Nie lecimy na siebie! — Dziewczyna zaprotestowała gwałtownie. — Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, to wszystko!
— Może tylko ty tak to widzisz, bo na mój gust jemu chodzi o coś więcej.
— Serio? — zdumiała się, spoglądając na niego. — Nigdy nie patrzyłam na niego w ten sposób.
— To dlaczego za każdym razem tak się rumienisz, jak widzimy was razem?
— Bo robicie z Connorem jakieś głupie przytyki — wyjaśniła z lekką pretensją. — To krępujące!
— Oh, wybacz. — Harry się zakłopotał. — Nie wiedziałem, że aż tak bardzo cię to denerwuje.
— A powinieneś, bo reagujesz identycznie na rewelacje o tobie i Rosalie. — Dźgnęła go palcem w pierś.
— To zupełnie co innego — mruknął Gryfon. — Cholerny Irytek.
— Co się właściwie stało w lochach? Podobno całowaliście się pod jemiołą i zgorszyliście Snape’a.
    Harry gwałtownie poczerwieniał.
— Nie całowaliśmy się! — odparł z oburzeniem. — Po prostu Snape i Hagrid nakryli nas w dwuznacznej sytuacji. To wszystko.
— Ale Hagrid rozpowiada jaka piękna z was para — drążyła Cassie. — Znam go. Nie mówiłby tak, gdyby nie wiedział, że to prawda.
— Bo tak myśli — westchnął chłopak, biorąc łyk napoju. — To długa historia.
— Nigdzie nam się nie śpieszy.
    Wybraniec wyjaśnił siostrze całą sytuację. Opowiedział jak Hagrid przyłapał ich kiedyś na kłótni i był zrozpaczony, że dwójka jego najlepszych przyjaciół jest wrogami. Wspomniał o rzuconym mimochodem kłamstwie, w które gajowy bez trudu uwierzył i jak od tamtej chwili muszą udawać, że są w sobie po uszy zakochani. Kiedy zakończył, Cassie cmoknęła.
— Przyznam, że nie zazdroszczę ci tej sytuacji. Uważam, że powinieneś jak najszybciej powiedzieć mu prawdę. Przecież prędzej czy później wszystko się wyda i dopiero wtedy będzie przygnębiony. Ashley też może długo nie wytrzymać tego dziwnego trójkąta.
— To nie jest takie proste. — Harry przetarł twarz dłonią.
— Wręcz przeciwnie, to jest bardzo łatwe. — Cassie potrząsnęła głową. — Na pewno to go zaboli, ale po pewnym czasie mu przejdzie. Chyba lepiej, żeby poznał fakty od ciebie niż od kogoś obcego, czyż nie?
    Chłopak nic nie odpowiedział. Zamiast tego wziął kolejny łyk napoju. W tej samej chwili do kuchni weszli Fred, George oraz Ginny.
— Widzieliście Rona? — zapytała Ginny. — Mama kazała mi go zawołać.
— Jest z Hermioną na piętrze. Widziałam ich pod jemiołą. W zasadzie dość długo już tam siedzą — oświadczyła Cassie.
— Ha! Wiedziałem! — Fred wykonał triumfalny taniec. — Mówiłem, że prędzej czy później się zejdą! George, wyskakuj z kasy!
— Kurczę, Freddie. — Drugi bliźniak wręczył pieniądze bratu, a potem udał, że ociera łzy wzruszenia. — Nasz mały Ronuś nam rośnie.
— Nie widzę w tym nic śmiesznego — burknęła ich siostra, krzyżując ręce oraz patrząc na śmiejących się chłopców.
— Nie bądź taka stara ciotka — wytknął jej jeden z rudzielców. — Nie bronimy ci też usiąść z kimś pod jemiołą.
    Harry był pewien, że nawet Voldemort poczułby się nieswojo pod wpływem spojrzenia, jakie posłała mu Ginny.
— Tak? A możesz mi powiedzieć z kim? Przypominam, że mieszkam w tym domu razem z braćmi!
— No tak — zakłopotał się rudzielec. — Faktycznie, to może być mały problem.
— Mały? Ja bym powiedziała, że ogromny!
— A Jonathan albo Connor? — zagaił George.
— Za jednego Cassie wydrapałby mi oczy, a drugi nie jest w moim typie! — warknęła.
— Hej! — oburzyła się omawiana dziewczyna, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi.
— Harry? — zaproponował Fred.
— Myśl, zanim coś powiesz — odpowiedział mu brat. — Przecież on ma dziewczynę.
— No tak, nawet dwie — rzucił Weasley ze złośliwym uśmieszkiem.
    Tym razem Potter się oburzył i już miał coś powiedzieć, lecz Ginny była pierwsza.
— Idioci! — warknęła, po czym opuściła pomieszczenie.
    Trzasnęły drzwi. Bliźniacy stali zakłopotani, sztyletowani spojrzeniem Harry’ego. W końcu George odezwał się, żeby przerwać krępującą ciszę:
— Ciekawe, jak tam idzie Ronowi i Hermionie.
    Cassie wzruszyła ramionami.
— Jestem pewna… — zaczęła, ale przerwał jej wrzask Hermiony.
— Pomyłka?! Pomyłka?! Ja ci zaraz dam pomyłkę, cholerny tępaku!
    Wszyscy spojrzeli na sufit, gdzie nad nimi prawdopodobnie stali Ron i Hermiona. Usłyszeli spanikowany głos rudzielca:
— Hermiono! O co ci chodzi?!
— Nie udawaj, że nie wiesz! Skończony kretynie już drugi raz wyciąłeś mi taki numer! Powinnam wydłubać ci serce tępym nożem! Nigdy więcej nie mów mi, że to była pomyłka! Radze ci wreszcie dorosnąć, Ron!
    Na górze trzasnęły drzwi, aż z sufitu posypał się tynk. Ani Ron, ani Hermiona nie zeszli na dół. Po pewnym czasie bliźniacy wyszli z kuchni, zostawiając Harry’ego i Cassie samych.
— Wesoły dzień, nie ma co — rzuciła z przekąsem Cassie. — Najpierw wizyta ministra, a teraz to. Taki ze świąteczną atmosferą.
— Taa — mruknął Harry, zerkając na sufit i aż się wzdrygnął, gdy zobaczył zawieszoną na nim gałązkę jemioły. — Cholerny krzak. Niby symbol miłości i szczęścia, a każdy przez nią cierpi. Od dzisiaj nienawidzę jemioły.
    Siostra uniosła kąciki ust, lecz nic nie powiedziała. Położyła mu rękę na ramieniu, lekko ścisnęła, a potem wyszła z kuchni, zostawiając go samego. Przez jakiś czas Potter siedział nieruchomo, po czym westchnął, dopił herbatę i również udał się na spoczynek.

***

    Gdzieś na drugim końcu Anglii stał zamek, w którym świąteczny klimat znacznie różnił się od tego w Norze. Korytarze skąpane były w mroku i nawet pochodnie zawieszone na ścianach niewiele pomagały. Zakurzone obrazy sprawiały wrażenie, jakby od wieków nikt się nimi nie zajmował. Panowała tu przerażająca cisza, tak że można było pomyśleć, iż to miejsce jest całkowicie opustoszałe.
    To jednak nie była prawda. W największej sali, która otoczona była kolumnami w kształcie węży, znajdowały się aktualnie dwie osoby. Jedną z nich był przerażający mężczyzna z bladą cerą, czerwonymi oczami oraz szparkami zamiast nosa. Siedząc na wielkim marmurowym tronie, obserwował klęczącą przed nim postać. Atmosfera w pomieszczeniu była tak gęsta, że spokojnie można było zawiesić w powietrzu siekierę z gwarancją, że nie spadnie.
— Czekam na twoje wyjaśnienia — oświadczył Lord Voldemort, uśmiechając się na widok dreszczu przerażenia, który wstrząsnął klęczącą przed nim postacią. — Spójrz na mnie.
    Przerażone oczy odnalazły zimne spojrzenie czarnoksiężnika. Czarny Pan wpatrywał się w nie intensywnie, jakby próbując wejrzeć w głąb duszy swojego rozmówcy. Nagle uniósł kąciki ust. „Co za żenujący poziom oklumencji” — powiedział w myślach. „Nawet nie zorientowała się, że spenetrowałem jej umysł”. Jeszcze przez chwile delektował się jej strachem, a potem rzekł spokojnym głosem:
— Byłaś w Hogwarcie przez cały semestr. Miałaś tylko przekazywać mi swoje spostrzeżenia na temat Harry’ego Pottera. Nie powiedziałaś mi niczego konkretnego, prócz bzdur o tym, że chłopak bawi się w korepetytora. Wytłumacz się.
— Ja — zająknęła się dziewczyna. — Ja się starałam, mój panie. Nie dowiedziałam się niczego, co mogłoby cię zainteresować, to wszystko.
— Ach tak? — mruknął Voldemort. — Uważasz, że nagły wzrost jego umiejętności i siły był sprawą, o której nie musiałem wiedzieć, tak?
    Przez chwilę na twarzy dziewczyny odbiło się zaskoczenie, jednak szybko je ukryła. Niestety Voldemort to zauważył.
— No tak — rzekł. — Możesz wstać.
    Postać wstała, a mężczyzna podszedł do niej. Chwycił w dłoń kosmyk jej włosów i zaczął pocierać go w palcach. Następnie pogłaskał ją po policzku i rzekł:
— Nie bój się, Ashley. Absolutnie nie winię cię za twoją porażkę.
    Przez sekundę w oczach blondynki mignęła nadzieja. Voldemort tymczasem odsunął się i zaczął się przechadzać dookoła niej.
— Nie — powtórzył. — W żadnym wypadku nie mogę cię za to winić. W tej sprawie zawiniły trzy osoby. Jedną z nich jestem ja. Tak — mruknął, sprawiając wrażenie, jakby mówił do siebie. — Popełniłem błąd. Nie powinienem był dawać tego zadania takiej ładnej i młodej dziewczynie. Mogłem się spodziewać, że ulegniesz urokowi naszego Wybrańca.
    Dziewczyna chciała zaprotestować, lecz Voldemort uciszył ją jednym gestem.
— Nie próbuj mnie okłamywać, Ashley. Widzę, że twoimi działaniami kieruje uczucie do niego. Dlatego myślałaś, że możesz mnie zwodzić. Chciałaś go chronić, tak? — zapytał, patrząc na nią. — Oczywiście, że tak. Nie zrobiłaś niczego złego, po prostu się zakochałaś. Nie każdy jest tak potężny, jak ja, aby uodpornić się na te straszne pęta, jakimi jest miłość. W końcu jesteś tylko człowiekiem, prawda?
— Prawda — odparła dziewczyna, wyczuwając, że czarnoksiężnik oczekuje odpowiedzi.
    Voldemort patrzył na nią przez chwilę, a potem podszedł do małego stolika, na którym stała butelka z winem i dwa kieliszki. Napełnił je, po czym jeden z nich ofiarował dziewczynie. Następnie stanął naprzeciwko niej oraz patrząc jej w oczy, rzekł:
— Chcę, żebyś wiedziała, że wybaczam ci twoją niekompetencję. Lord Voldemort jest litościwy. Nie chowam urazy. Mam nadzieję, że i ty przebaczysz mi to, iż dałem ci tak niewdzięczne zadanie.
    Ręka Ashley drgnęła, kiedy Voldemort uniósł swój kielich.
— Wypijmy wino na znak pojednania. I niech nasza dalsza współpraca układa się jak najlepiej.
    Czarny Pan wzniósł toast, po czym wychylił jego zawartość. Patrzył na Ashley znacząco, aż w końcu i ona zrobiła to, co on. Voldemort uśmiechnął się przerażająco, odstawił naczynia oraz ponownie zasiadł na tronie. Przez jakiś czas żadne z nich się nie odzywało, aż w końcu czarnoksiężnik przemówił:
— Chcesz wiedzieć, kim jest pozostała dwójka winowajców?
    Nie czekając na jej odpowiedź, krzyknął:
— Bella!
    Niemal natychmiast do pomieszczenia wkroczyła czarnowłosa kobieta. Padła na kolana przed tronem i wyszeptała z uwielbieniem:
— Tak, mój panie?
— Już czas, aby nasi goście do nas dołączyli.
    Bellatrix uśmiechnęła się jak psychopatka, po czym zniknęła za drzwiami. W tym samym czasie Ashley poczuła, jak cała się poci. Zaczęła odczuwać zawroty głowy, a obraz lekko się zamazywał. Głos Voldemorta dochodził jak zza grubej szyby:
— Coś się stało? Strasznie blado wyglądasz. Postaraj się zachować świadomość, nie chciałbym, żebyś przegapiła moją niespodziankę.
    Drzwi do sali ponownie się otworzyły. Bellatrix wraz z jakimś mężczyzną prowadzili dwoje ludzi w postrzępionych ubraniach, noszących ślady ciężkiego pobicia. Ashley natychmiast rozpoznała swoich rodziców. Chciała krzyknąć, rzucić się na śmierciożerców, aby ich ratować, ale w tym momencie złapał ją silny atak kaszlu. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a z ust trysnęła krew. Voldemort podszedł do niej i brutalnie uniósł jej podbródek, tak że jej zamglone oczy spotkały jego czerwone źrenice.
— Kolejni winowajcy to twoi rodzice. Państwo Magelhard poniosą dzisiaj karę za twoją porażkę. Za to, że wydali na świat taką głupią dziewczynę, która myślała, że może bezkarnie oszukiwać Lorda Voldemorta. A ich śmierć będzie ostatnim, co zobaczysz w życiu. Rezygnuję z twoich usług, moja droga.
    Riddle obrócił jej głowę tak, że widziała jedynie swoją zapłakaną matkę oraz szamoczącego się ojca. Następnie kiwnął głową, a Lestrange z szyderczym śmiechem uniosła różdżkę. Dwa zielone promienie sprawiły, że państwo Magelhard już się nie poruszyli. Ich córka otworzyła usta do krzyku, lecz jedynie zaczęła bardziej kaszleć i pluć krwią. Zanim trucizna krążąca w jej żyłach odebrała dziewczynie życie, zdążyła jeszcze zobaczyć w myślach uśmiechniętą twarz Harry’ego.



Mrs Black bajkowe-szablony