poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Miniaturka: Ostatnie życzenie

2 komentarze:

Witam. Ta miniaturka jest moją formą zadośćuczynienia za tą długą przerwę w dodawaniu rozdziałów :) Jest to luźna historia, napisana przeze mnie aby trochę "odświeżyć" sobie pisanie rozdziałów. Po tak długiej przerwie jest to wręcz konieczne :D Mam nadzieję, że się spodoba :)


Akcja miniaturki dzieje się w trakcie szkolenia Harry'ego u Salamandry, przed atakiem na ich siedzibę :)

Życzę przyjemnego czytania :)
 
 Miniaturka nie betowana!

 

Wszyscy mieszkańcy zamku Salamandry wybrali się nad pobliskie jezioro. Mistrzowie zarządzili urządzenie wielkiego ogniska, które miało na celu zintegrować uczniów i nauczycieli. Harry ze smakiem zajadał pieczoną kiełbaskę, słuchając jakiejś grubej brunetki, która opowiadała o swoich domowych zwierzątkach. Miał dość bezustannego słuchania o słodkich kotkach, hałaśliwych kanarkach itp., ale nie chciał być niegrzeczny, toteż cierpliwie czekał, aż dziewczyna skończy. Jego nieszczęsne uszy uratował Dartan, który przysiadł się do nich.

— Och, wybacz Lucy — rzekł mistrz, kiedy przypadkowo trącił dziewczynę łokciem. — Za ciasno tutaj.

Wyciągnął różdżkę i mruknął pod nosem zaklęcie, a drewniana ławka, na której siedzieli znacznie się wydłużyła. Następnie odezwał się do Harry'ego:

— No i jak ci się u nas podoba chłopcze?

— Jest w porządku — odparł Harry biorąc łyk piwa. Mistrzowie wyjątkowo pozwolili im dzisiaj na spożywanie alkoholu, oczywiście w umiarkowanych ilościach. — Aidan daje mi niezły wycisk.

— On już tak ma — zaśmiał się Dartan. — Ciesz się, że na niego trafiłeś. To bardzo dobry nauczyciel. Gdyby nie jego niestosowne hobby, to z pewnością daleko by tu zaszedł. Ale cóż, woli dostawać w twarz od nastoletnich panien niż razem z nami decydować o różnych ważnych sprawach.

Porozmawiali jeszcze na luźne tematy, a potem mistrz oddalił się. Harry zauważył, że Kaspar macha do niego ręką, więc ruszył w jego stronę. Nagle drogę zagrodził mu Aidan.

— Hej, Potter — powiedział, kładąc mu rękę na ramieniu. — Słuchaj, muszę wyskoczyć do gospody na jakąś godzinkę czy dwie. Jestem z kimś umówiony.

— Aha. — Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu. Doskonale wiedział po co tam idzie.

— Gdyby Meredith się pytała powiedz, że poszedłem po drewno albo więcej prowiantu, jasne?

— Mam kłamać? — Harry uniósł brew. — Ktoś mi mówił, że zawsze należy mówić prawdę, nawet jeśli jest nieprzyjemna.

— Od każdej reguły są wyjątki — odparł Aidan zniecierpliwionym tonem. — To jak, mogę liczyć na twoją dyskrecję?

— No nie wiem, nie wiem. — Harry udawał, że poważnie się nad tym zastanawia.

Aidan uśmiechnął się diabelsko i nachylił się w stronę Gryfona.

— Ujmę to inaczej — wyszeptał do jego ucha. — Wsyp mnie, a na treningach dostaniesz wycisk o wiele gorszy niż obecnie.

Harry otworzył usta z oburzenia na tak bezczelny szantaż, ale nauczyciel nie dał mu dojść do słowa.

— No to na razie i bawcie się dobrze — poklepał Pottera po ramieniu. — Niedługo wrócę.

Aidan odszedł, a Wybraniec dołączył do Kaspara.

— Czego chciał? — zapytał chłopak.

— Idzie na kolejne spotkanie z jakąś panną i nie chciał, aby Meredith się dowiedziała. Jeszcze miał czelność mnie szantażować! — burzył się Harry.

— Zrób mu na złość i nakabluj na niego. — Kaspar zatarł ręce z wyszczerzem. — Chętnie bym popatrzył jak próbuje się wytłumaczyć mistrzyni. Myślę, że trzyma go tak krótko, bo jest o niego zazdrosna. Albo o to, że ma życie towarzyskie? A zresztą, co mnie to obchodzi? Słuchaj, mam dwa piwka, a tuż obok jest bardzo ciche i spokojne miejsce. Usiądziemy przy jeziorku, wypijemy i spróbujemy złowić jakieś rybki. Co ty na to?

— Umiesz łowić?

— Nie, ale to chyba nie jest tak skomplikowane — odparł Kaspar. — Zarzucasz i czekasz, aż coś chwyci, co nie? — zapytał niepewnie.

— No właśnie „czekasz" — powiedział Harry. — Cierpliwie, cicho i czasami cholernie długo. Potrafisz?

Kaspar wzruszył ramionami, jakby to nie było nic wielkiego. Harry jednak już trochę go poznał i wiedział, że nie usiedzi spokojnie nawet dziesięciu minut. Mimo wszystko zgodził się, ale gdy mieli już ruszyć, zapytał:

— A gdzie Martin?

— O tam — Kaspar ruchem ręki wskazał na ognisko, gdzie siedział Martin piekąc sobie kiełbaskę. — Minie trochę czasu zanim się naje, a mnie się nie chce tyle na niego czekać. Poza tym skończyły się pianki.

Chłopcy oddalili się od grupy. Kilka minut później byli już w miejscu, o którym mówił Kaspar. Kaspar wyczarował im wędki łącznie z całym wędkarskim asortymentem i przystąpili do dzieła. Sączyli alkohol, rozmawiając na błahe tematy, aż w końcu zaczęli się nudzić. Burrows coraz częściej ziewał i zaczął wiercić się na swoim stołku.

— Co, już ci zbrzydło łapanie rybek? — zapytał Harry z ironią.

— Daj spokój, nie rozumiem, jak ludzie mogą wstawać bladym świtem i spędzać nawet całe dnie siedząc przy tym cholernym kiju z haczykiem.

— To relaksuje i pozwala oderwać się od codzienności. Poza tym jeden na dziesięciu wędkarzy jeździ nad wodę tylko po to, aby faktycznie coś złapać. Pozostali mają inne priorytety, a bawienie się z wędką to dla nich tylko dodatek — powiedział Harry.

— Dobra, spadamy stąd — powiedział Kaspar, rzucając pustą butelkę gdzieś w krzaki. — Zgłodniałem. Cholera, dlaczego nie ma już pianek?

Harry też zamierzał wstać, ale w tym momencie jego wędką coś szarpnęło. Chłopcy wytrzeszczyli oczy i przez chwilę nie wiedzieli, co mają zrobić. Patrzyli na siebie, a potem na wodę, aż w końcu Harry otrząsnął się i szybko złapał wędkę. Mocował się z nią, a Kaspar krzyczał:

— Jejciu, ale musi być duża! Uważaj, słyszałem, że nie wolno szarpać na siłę!

— Przecież wiem! — odkrzyknął Harry.

Wreszcie chłopakom udało się wyłowić zdobycz, lecz ku ich rozczarowaniu nie była to ryba. Było to coś, co przypominało dzbanek do herbaty. Przedmiot miał niebieskie wzorki tworzące spirale. Harry i Kaspar nie zauważyli na nim żadnych zniszczeń. Popatrzyli na siebie.

— Tyle czasu tu spędziliśmy, żeby znaleźć jakiś głupi dzbanek — westchnął Harry. — My to jednak wcale nie mamy szczęścia. Dobra, wywal to i spadajmy stąd. Chodźmy do innych i zabawmy się.

— Świetny pomysł.

Kaspar cisnął dzbanek na ziemię i wtem stało się coś niezwykłego. Pokrywa odskoczyła i ukazała się wielka chmura dymu. Chłopcy zaczęli się krztusić, a kiedy opadł wytrzeszczyli oczy. Nad dzbankiem unosił się mały i gruby człowieczek z wielką głową. Oczy przesłaniały mu ciemne okulary a długie włosy ułożone były w warkoczyki. Wygiął swoje wielkie usta w serdecznym uśmiechu i rozłożywszy ręce rzekł piskliwym głosem:

— Witajcie moi kochani! Szczęście dziś się do was uśmiechnęło, albowiem ja, dżin Canachit Begmarin Gustaviom Imbekaz Willyo, zostałem przez was uwolniony, aby spełnić trzy wasze życzenia. Tak bowiem nakazuje mi honor i kodeks. Proszę, moi mili, powiedzcie mi swoje marzenia i niech staną się one faktem.

Dżin wciąż uśmiechał się szeroko, co w połączeniu z rozłożonymi rękami wyglądało dość komicznie. Harry i Kaspar spojrzeli na siebie zszokowani, a potem wybuchnęli głośnym śmiechem. Trzymali się za brzuchy i wycierali łzy, a dżin założył ręce na piersi i popatrzył na nich.

— Nie rozumiem, co was tak bawi? — zapytał lekko urażonym tonem.

— Dżin, serio? — wykrztusił Kaspar, powoli się ogarniając. — Czy my ci wyglądamy na przedszkolaków? Kto normalny wierzy w takie rzeczy? To na pewno jakiś dowcip mistrzów albo kogoś z uczniów.

— Sugerujecie, że kłamię? — Canachit zrobił się czerwony z oburzenia. — Ja zawsze mówię prawdę! Tak nakazuje mi kodeks.

— Jasne, a ja jestem Merlinem — sarknął Harry.

— No to sprawdźcie mnie — oświadczył dżin. — W końcu macie trzy życzenia. Wypowiedzcie jakieś.

— Dobra, niech obok mnie pojawi się cały stos pianek — powiedział Kaspar.

— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Dżin pstryknął palcami, a obok chłopaka pojawiło się kilkadziesiąt opakowań z piankami. Chłopcy wytrzeszczyli oczy i z otwartymi ustami wpatrywali się w zadowolonego z siebie dżina.

— Co, runęła nagle teoria, że dżiny nie istnieją, hę? — powiedział lekko ironicznym tonem. — No dobrze, pierwsze życzenie zostało wykorzystane. Podajcie mi pozostałe dwa i wyruszam w daleką podróż na kolejne tysiąc lat.

— Ja pierdole — wykrztusił Kaspar wciąż nie dowierzając w to, co się właśnie stało. — Kurwa, prawdziwy dżin.

Harry jedynie kiwnął głową. Canachit tymczasem niecierpliwie czekał na kolejną prośbę. Wybraniec wreszcie się otrząsnął i odciągnął Kaspara na bok.

— Mamy dwa życzenia i musimy to mądrze rozegrać. Co chcesz dostać?

— Cholera, wszystko — odpowiedział Kaspar. — Pieniądze, kobiety, zajebiaszczą chałupę. A ty?

— Chciałbym odzyskać rodziców, ale to raczej niemożliwe — powiedział Harry i zerknął na dżina, który przecząco kręcił głową.

Intensywnie zastanawiali się, co zażądać, aż nagle dżin wetknął między nich swoją wielką głowę i zapytał:

— No i jak? Zdecydowali się już?

— Jeszcze chwilka — odparł Harry odciągając dalej przyjaciela.

— Ehh — westchnął. — Pośpieszcie się, strasznie tu nudno.

Dżin niepostrzeżenie podwędził Kasparowi jedno opakowanie pianek i zaczął je potajemnie jeść. Chłopcy dalej wymieniali najpotrzebniejsze rzeczy i zastanawiali się, o którą poprosić, a wtrącający się co chwila Canachit nie tylko ich irytował, lecz również dekoncentrował. Wreszcie, po którymś z kolei „Zastanowiliście się już?", Kaspar nie wytrzymał i powiedział:

— Przymknij się na jakiś czas!

— Ależ oczywiście, twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Jeszcze tylko jedna prośba.

— Co?! — ryknął Kaspar. — Przecież to nie było życzenie!

— Zabrzmiało jakby nim było. — oświadczył Canachit. — Następnym razem dobrze przemyśl to, co chcesz powiedzieć.

— W takim razie cofam życzenie o pianki — odparł Kaspar. — Wtedy tylko cię sprawdzałem, wcale tego nie chciałem.

Dżin wzruszył ramionami i pstryknął palcami. W jego dłoni pojawił się kawałek pergaminu. Canachit wręczył go Burrowsowi i powiedział:

— Przeczytaj punkt dziewiąty.

— Wypowiedziane życzenie nie podlega reklamacji. — Kaspar popatrzył na niego ze złością. — Mogłeś powiedzieć to wcześniej!

— Nie pytaliście — odparł dżin z dobrotliwym uśmiechem. — Głowa do góry, macie jeszcze jedno podejście.

— Kaspar, odpadasz — oświadczył Harry. — Już wykorzystałeś swój limit, ostatnie życzenie jest moje.

— Przecież to było niechcący! — zaprotestował chłopak.

— Co mnie to obchodzi? — odparł Potter. — Trzeba było nie kłapać dziobem na prawo i lewo.

— To nie fair! Dzięki mnie znaleźliśmy to naczynie!

— Hmm... — odezwał się dżin. — Wygląda na to, że przemyślenie tego wszystkiego zajmie wam nieco więcej czasu niż sądziłem, więc może poczekam u siebie?

— Bylibyśmy wdzięczni — odpowiedział Kaspar wciąż wpatrując się w Harry'ego.

Dżin wziął jeszcze jedno opakowanie pianek i zniknął we wnętrzu czajniczka.

— Mam takie samo prawo do ostatniego życzenia jak i ty, Harry.

— Zmarnowałeś już dwa — odparł Potter. — Nie pozwolę ci na zaprzepaszczenie kolejnego.

— W takim razie sam je sobie wezmę — rzekł Kaspar i wyciągnął różdżkę. — Drętwota!

Harry uskoczył przed zaklęciem, a Kaspar w tym czasie chwycił naczynie i pobiegł przed siebie. Wybraniec ciskał w niego różnymi czarami, lecz żaden nie trafił chłopaka. Potterowi nie pozostało nic innego jak pobiec za nim.

***

— Słyszałaś? — niska blondynka odwróciła się do swojej towarzyszki. — Mają dżina i jeszcze jedno życzenie.

— Cudownie byłoby poprosić o to, aby Greg zwrócił na mnie uwagę — rozmarzyła się druga dziewczyna.

— Oszalałaś Joanne? Niedługo mamy próby, lepiej zażyczyć sobie ich pomyślnego zdania.

— Zabierzmy im ten czajnik i wtedy uzgodnimy co zrobić.

Dziewczyny przybiły sobie piątki i pobiegły za Harrym i Kasparem.

***

Wysoki chłopak biegł co sił przez zarośla, aż wreszcie wypadł na polanę, gdzie uczniowie oraz mistrzowie beztrosko spędzali czas. Odszukał wzrokiem swoich przyjaciół i pomachał im ręką. Kiedy do niego podeszli, odezwał się:

— Nie uwierzycie, czego właśnie byłem świadkiem — zaczął. — Poszedłem się odlać i zobaczyłem jak Potter i ten idiota Burrows wyławiają z jeziora jakiegoś rupiecia. Okazało się, że w środku jest dżin, czaicie? Prawdziwy dżin, który spełnia życzenia!

— O cholera. — Chłopakowi ze srebrnym irokezem na głowie błysnęły oczy. — Myślicie o tym samym, co ja?

— To słabeusze, z łatwością im dokopiemy — bojowniczo odezwał się umięśniony czarodziej.

— Tylko, że zostało jedno życzenie — powiedział ten, który poinformował resztę.

— Och, w takim razie przykro mi chłopaki, ale mam kilka marzeń i dziś chociaż jedno z nich stanie się rzeczywistością — rzekł uczeń z irokezem.

— Ty?! To ja zdobędę ten przedmiot.

— Jak mnie dogonisz mięśniaku!

Grupka chłopców pobiegła do lasu, przekrzykując się nawzajem. Po chwili dał się słyszeć huk zaklęć zderzających się ze sobą.

***

Meredith odwróciła się do Karrypto z rumieńcami na policzkach.

— Słyszałeś ich? — zapytała.

— Owszem — odparł Karrypto. — I myślę, że z racji tego, iż jesteśmy ich mistrzami to nam należy się prawo do ostatniej prośby. Nie powinniśmy mieć z nimi kłopotów.

Dartan przytaknął na te słowa, a potem wstał i rzekł:

— Niech wygra lepszy! Nie zamierzam dać wam fory.

Po tych słowach teleportował się, a pozostała dwójka ruszyła w ślad za nim. Wszyscy uczestnicy spotkania ruszyli na bitwę o znalezisko Harry'ego i Kaspara. Jedynie Martin nie zamierzał brać w tym udziału tylko z ciekawością czytał książkę.

***

— Levicorpus!

Kaspar wrzasnął i zawisł w powietrzu, a Harry z triumfalnym uśmiechem przejął naczynie, które upuścił. Burrows patrzył na niego ze złością i próbował się uwolnić. Harry tymczasem pomachał mu ręką na pożegnanie i zniknął. Wiedział, że chłopak prędzej czy później się uwolni, więc chciał jak najszybciej się przed nim schować. Po kilkunastu krokach drogę zagrodził mu jeden z uczniów.

— Cześć Potter, co tam? — zapytał, jakby od niechcenia.

— Witaj Dexter — odpał Wybraniec. — Wybacz, ale nie mam czasu na pogawędki. Trochę się śpieszę.

— Jasne, jasne — chłopak pokiwał głową. — Oddaj mi tylko ten czajniczek i możesz iść gdziekolwiek zechcesz.

— Na co ci on?

— Nie udawaj Greka — prychnął Dexter. — Dobrze wiem, co to jest.

— W takim razie zdajesz sobie sprawę, że możesz o tym jedynie pomarzyć? — odparł Harry i mocniej zacisnął palce na różdżce.

Dexter nie tracił czasu na głupie gadki. Natychmiast rzucił na Harry'ego zaklęcie pełnego porażenia ciała. Potter odskoczył na bok i odpowiedział ogłuszaczem. Walczyli zaciekle między sobą, aż w końcu Potter upuścił drogocenny przedmiot. Naczynie upadło na ziemię, a chłopcy patrzyli to na nie, to na siebie. Obaj w tym samym momencie rzucili się, aby przechwycić zgubę i w tym samym czasie dobiegli do celu. Już nie tracili czasu na czary tylko szarpali się wzajemnie, a w ruch poszły nawet pięści. W tym zamieszaniu nie zauważyli jak przedmiot, o który się biją unosi się kilka cali nad ziemią i mknie w stronę drzew, rosnących po drugiej stronie. Pierwszy zauważył to Harry i szturchnął Dextera, który również obserwował jak czajniczek ucieka im sprzed oczu. W tym samym momencie zza drzew wyszła niska blondynka i pomachała im ręką z zadowolonym uśmiechem.

— Nie przeszkadzajcie sobie chłopcy! — krzyknęła do nich. — Okładajcie się dalej jak jacyś troglodyci, a ja zaopiekuję się waszą zgubą.

Po tych słowach zniknęła między drzewami, a Harry i Dexter ruszyli za nią w pościg.

***

„Nareszcie, Greg będzie mój" myślała blondynka biegnąc przez las i przykładając naczynie do piersi. Kiedy była już pewna, że jest sama, stanęła z zamiarem otworzenia go. Już sięgała do pokrywki, gdy nagle otoczyła ją chmura gęstego dymu. Zaczęła kasłać i machać rękami. Kiedy opadł z ulgą stwierdziła, że nadal trzyma czajniczek w rękach. Szybko go otworzyła, a potem zbladła i upadła na ziemię. W środku nie było żadnego dżina tylko najnormalniejsza, zimna herbata.

***

Meredith z triumfem w oczach teleportowała się na drugą stronę jeziora, gdzie nie było ani jednej żywej duszy. Wiedziała, że wszyscy są zajęci gonitwą za jej zdobyczą. Była zadowolona ze swojego pomysłu podmiany naczyń i teraz zastanawiała się, czego sobie zażyczyć. Nagle usłyszała za plecami czyjeś kroki. Odwróciła się i zobaczyła Karrypto zbliżającego się do niej z miłym uśmiechem. Wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią w przyjaciela.

— Odejdź stąd — powiedziała zimnym głosem. — Byłam pierwsza.

Karrypto zamiast odpowiedzieć machnął różdżką. Mistrzyni zręcznie unikała grubych lin, które chciały ją związać. Zrobiła szybki piruet oraz zaklęciem podcięła nogi mężczyzny. Następnie wyczarowała małą trąbę powietrzną i posłała ją na przeciwnika. Karrypto błyskawicznie pozbył się przeszkody i wytrącił dzbanek z rąk Meredith. Oboje spojrzeli na miejsce, gdzie upadł i pobiegli w tamtą stronę, okładając się urokami, gdy nagle usłyszeli wrzask Dartana:

— Natychmiast przestańcie!

Mistrz przypatrywał im się z gniewem i wolno szedł w ich kierunku.

— Co wy do jasnej cholery wyprawiacie? — pytał. — Czy naprawdę warto niszczyć naszą długoletnią przyjaźń przez coś takiego? Zachowujecie się jak jakieś zwierzęta. Przez tego dżina kłócimy się między sobą i mało brakuje, a się pozabijamy. Naprawdę warto? Przecież nie jesteśmy tacy.

Karrypto i Meredith spuścili głowy niczym uczniowie przyłapani na czymś nieodpowiednim. Dartan tymczasem wciąż zbliżał się do nich. Kiedy był już o kilka kroków od naczynia, natychmiast je podniósł i zaśmiał się:

— Ha! Nabrałem was! Na razie przegrywy!

Teleportował się z głośnym trzaskiem, a Karrypto i Meredith byli zbyt zszokowani, by w jakikolwiek sposób zareagować. Wściekli, że dali się tak podejść natychmiast ruszyli za nim w pogoń.

***

Harry wciąż ścigał wszystkich kolegów i koleżanki usiłując zlokalizować swoje znalezisko. Wreszcie zauważył Dartana, który skradał się między drzewami. Harry szybko ruszył w jego kierunku, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, ktoś z wściekłym rykiem wyskoczył z zarośli. Okazało się, że to Kaspar, który przyczaił się na Dartana i korzystając z jego zaskoczenia odebrał mu dzbanek. Gnał z nim przed siebie unikając zaklęć, które nadlatywały ze wszystkich ze wszystkich stron. Pozostali również go znaleźli i teraz chłopak uciekał przed wszystkimi, którzy chcieli odebrać mu jego nagrodę. Dotarł nad brzeg jeziora i nagle wrzasnął kiedy jedno z zaklęć trafiło go w plecy. Zanim upadł wypuścił dzbanek, który przeleciał kilka metrów i wylądował tuż pod nogami Martina, który jako jedyny nie brał udziału w tym idiotycznym wyścigu. Spojrzał zaciekawiony na przedmiot i podniósł go. Obejrzał się i zobaczył, że jest otoczony przez swoich kolegów i koleżanki oraz mistrzów, którzy wpatrywali się w niego wygłodniałym wzrokiem.

— Proszę mi to natychmiast oddać, panie Frillock — powiedział Karrypto, wyciągając dłoń.

— Martin, nie słuchaj go! — krzyknął Kaspar. — Znamy się najdłużej! Bądź dobrym przyjacielem i oddaj mi to!

— Hej, przystojniaku — zamruczała rudowłosa dziewczyna, wolno do niego podchodząc. — Bądź dżentelmenem i spełnij prośbę damy. Oddaj mi ten garnuszek.

Martin patrzył na nich wszystkich i uśmiechnął się drapieżnie.

— A może po prostu go rozwalę, bo jak widzę wszyscy straciliście przez niego głowy.

I uniósł ręce nad głowę, jakby chciał cisnąc naczyniem o ziemię.

— NIE!!! — wypłynęło ze wszystkich gardeł.

— Kłócicie się jak dzieci. Słyszałem, że zostało jeszcze jedno życzenie. A nie możemy zażyczyć sobie, aby dżin spełnił po jednym naszym życzeniu?

Wszyscy popatrzyli na siebie skretyniałym wzrokiem. Przecież to było tak oczywiste! Martin jedynie parsknął śmiechem i kiedy kiwnęli głowami przyznając mu rację, otworzył dzbanek, z którego natychmiast wyleciał dżin.

— No nareszcie! — krzyknął. — Już myślałem, że zapuszczę tam korzonki. Zdecydowaliście się wreszcie?

—Tak, chcemy… — zaczął Martin, ale przerwał muu jakiś głos dobiegający od stronu lasu.

— Hej! Mogę was prosić o galeona? Zostawiłem pieniądze w pokoju, a właściciel gospody nie chce mi sprzedać piwa na kredyt.

Aidan, zupełnie nieświadomy tego, co się działo pod jego nieobecność podszedł do nich. Canachit spojrzał w jego stronę rozpromieniony.

— Ależ oczywiście! Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem!

Pstryknął palcami i w dłoni Aidana pojawił się złoty galeon. Aidan popatrzył na niego, potem na dżina i powiedział:

— Stary, dzięki!

— A korzystaj sobie — dżin skłonił się przed nim z uśmiechem. — Trzy życzenia zostały wypełnione. Do zobaczenia moi mili za tysiąc lat!

Zniknął w dzbanku, a naczynie rozsypało się w proch. Nad brzegiem jeziora panowała głucha cisza. Jedni gapili się na miejsce, gdzie przed chwilą był dzbanek z niedowierzaniem, inni ze łzami w oczach, jeszcze inni byli w ciężkim szoku.

— Rany, co to był za koleś? — Aidan popatrzył na nich i zapytał lekko niepewnie. — Co macie takie miny?

Pierwsza otrząsnęła się Meredith. Spojrzała na Aidana takim wzrokiem, że ten poczuł na plecach ciarki. Kiedy przemówiła, jej głos przypominał warczenie rozwścieczonej lwicy:

— Zabije cię, normalnie cię zabije najbardziej bolesnymi sposobami, jakie przyjdą mi do głowy.

Pozostali również odwracali się do lekko wystraszonego mężczyzny.

— Ale o co wam chodzi?

Chwilę później Aidan uciekał z wrzaskiem przed rozwścieczonym tłumem uczniów i mistrzów ciskających w niego najróżniejszymi klątwami.

wtorek, 21 kwietnia 2020

Rozdział 31 „Samhain cz.1"

2 komentarze:




Witam. Po tak długim czasie wreszcie wrzucam kolejny rozdział. Niestety wykonywana praca skutecznie eliminuje ilość czasu, jaką mogę poświęcić temu opowiadaniu. Nie powiem, że czasami lenistwo i brak weny również robią swoje, lecz z tym jakoś sobie radzę. Przepraszam serdecznie i życzę przyjemności z czytania. Od następnego rozdziału najprawdopodobniej będę miał betę, więc to oby to był ostatni rozdział z błędami :D

Rozdział nie betowany!


Noc Duchów, w Tytanie nazywana Samhain, należała do najbardziej czasochłonnych, jeśli chodzi o przygotowania, miejskich zabaw. Wszystkie sklepy zamknięte były na cztery spusty, a ludzie zajmowali się dekorowaniem miasta. Dorośli rozumieli powagę tego dnia, natomiast dzieci widziały w nim jedynie możliwość hucznej zabawy przez całą noc. Już od porannych godzin maluchy błagały wręcz sprzedawców fajerwerek, aby ci wystrzelili kilka w niebo i absolutnie nie obchodziło ich to, że w świetle dnia nie robią takiego wrażenia jak w nocy. Wybrani kapłani przygotowywali kapliczkę do nocnych odwiedzin, a także udali się do kotliny, położonej przy górach, aby zerwać gałązki ze specjalnego krzewu Silverbell, dzięki którym ludzie będą mogli przywołać swoich zmarłych bliskich.

Członkowie Rady również mieli pełne ręce roboty. To na nich spoczywał obowiązek zorganizowania wszystkiego tak, aby nie było żadnych komplikacji. Krzątali się właśnie w głównej sali pałacu i obmyślali harmonogram zabaw. Wszyscy byli na tym bardzo skoncentrowani, oprócz staruszka w soczyście pomarańczowej tiarze. Ten wydawał się być daleko myślami. W sumie nie pierwszy raz, bowiem trójka pozostałych już dawno zauważyła, że ich kolega wydaje się być ostatnio bardzo poruszony. Wreszcie jedna z kobiet odezwała się:

— Inuzuki, możesz wreszcie powiedzieć o co ci chodzi? — westchnęła. — Od kilku dni wyglądasz, jakby coś mocno cię trapiło.

— Nie będę udawał, że wszystko jest w porządku, kiedy wszystkie nasze tradycje i poglądy są stopniowo niwelowane przez innych — odparł zapytany, wzruszając ramionami.

Nikt z nich nie musiał pytać, o co mu chodzi. Wszyscy doskonale wiedzieli.

— Musimy o tym rozmawiać akurat w dzisiejszym dniu? — zabrała głos otyła kobieta. — Przypominam, że to święto zmarłych, więc uszanujmy ich.

— Tak, zmarłych — powiedział Inuzuki. — Zmarłych mieszkańców naszego miasta, którzy zginęli w jego obronie lub w obronie naszych wartości. Brakiem szacunku do nich jest ignorowanie tego, co wyprawia ten chłopak.

— Wiesz, że również chętnie bym utarła nosa temu Potterowi — odezwała się druga kobieta. — Ale nie możemy ot tak czegoś mu zrobić. Mieszkańcy Tytanu nam tego nie darują.

— Do cholery, Mifune! — podniósł głos Inuzuki, waląc pięścią w stół. — Ten facet, Merlinie co ja mówię, ten DZIECIAK zupełnie nie traktuje poważnie naszej historii. Cienie od zawsze były tajnym stowarzyszeniem, które z ukrycia neutralizuje wszelkie konflikty, mogące zburzyć światową równowagę. Każdy się nas bał, bo nic o nas nie wiedział. A ten smarkacz nie dość, że pokazał nas całemu światu, sprowadził do roli jakiś podrzędnych ochroniarzy, to jeszcze śmieje nam się prosto w twarz i uważa, że nie mamy tu nic do powiedzenia. Nie możemy tak tego zostawić! Musi wreszcie ponieść konsekwencje tego, co robi!

— No i co chcesz mu zrobić? Rozwiązać tą sprawę siłą?

— Przecież to my decydujemy o tym, kto może rządzić Cieniami — upierał się Inuzuki. — To my wybieramy naszych przywódców i to również my odbieramy im władzę. Mamy władzę, aby pozbyć się Pottera.

— Zapomniałeś, że tak naprawdę to miasto go wybrało, a nie my — odparła gruba kobieta. — Jeśli go odwołamy, stracimy twarz.

— Już ją tracimy, Tsurimi — burknął Inuzuki. — Zobaczycie, on nas wszystkich pociągnie na dno.

— Jeśli mogę się wtrącić — odezwał się milczący dotąd łysy mężczyzna z chytrymi jak u lisa oczami. — Inuzuki ma rację. Connor Potter jest zagrożeniem dla bezpieczeństwa Tytanu i Cieni, jednakże rację mają także Mifune i Tsurimi. Nie możemy ot tak sobie odwołać go ze stanowiska.

— Więc co proponujesz Kashiko? — zapytał Inuzuki.

— Zjednał sobie przychylność mieszkańców miasta, prawda?

Kiwnęli głowami, a Kashiko splótł palce i kontynuował:

— Musimy więc sprawić, aby ci sami mieszkańcy go znienawidzili lub przynajmniej uświadomili sobie, że oprócz niego jest wielu innych dojrzalszych i bardziej odpowiedzialnych ludzi do objęcia tej funkcji.

— Jak? - zapytała Mifune.

— Rozpuszczać plotki o tym, co robi — odpowiedział Kashiko. — Nie bezpośrednio, lecz przez osoby trzecie. Podkopywać jego pozycję i kiedy będzie niestabilna, uderzyć z całą mocą. Mieszkańcy Tytanu muszą uświadomić sobie, że popełnili olbrzymi błąd powierzając swój los szesnastolatkowi.

— To zajmie trochę czasu — powiedziała Tsurimi.

— Nie każdy sukces przychodzi od razu. — Kashiko uśmiechnął się drapieżnie. — Ale z drugiej strony, gdzie nam się śpieszy? Pośpiech jest złym doradcą. Mamy dużo czasu, więc możemy sobie pozwolić na czasochłonne zajęcie.

— Należy znaleźć odpowiednich ludzi — zastanowił się Inuzuki. — Takich, którzy nie wygadają, że to my za tym stoimy.

— Wszystkim się zajmę — zapewnił go Kashiko. — Tymczasem wróćmy do naszych zajęć i pozwólmy Connorowi myśleć, że to on tu rozdaje karty.

Pozostali kiwnęli głowami i wrócili do dekorowania pałacu.

***

Connor, jak i pozostali, szykowali się do powrotu do Tytanu. Chłopak musiał przyznać, że zaczynał już tęsknić za miastem. Owszem, w Hogwarcie było równie ciekawie, ale dom to jednak dom. Łapał się na tym, że nie może doczekać się ustalonego czasu powrotu. Pozostało jeszcze dwie godziny, więc postanowił spędzić ten czas z Harrym i Cassie. Znalazł ich w Wielkiej Sali, gdzie grali w Eksplodującego Durnia. Cassie zobaczyła go i zrobiła mu miejsce obok siebie.

— Spakowany? — zapytała.

— Tak — odpowiedział. — Za dwie godziny wyruszamy.

— Chcesz się przyłączyć? — zapytała Cassie, podając mu karty.

— Najpierw musisz mi powiedzieć, jak się w to gra — odpowiedział Connor.

Kilka minut wyjaśniała mu zasady gry, a potem zaczęli rozgrywkę. Harry i Connor mieli poirytowane miny, kiedy dziewczyna ogrywała ich niemal w każdej rundzie.

— Jak spotkania Gwardii? — zapytał Connor Harry’ego, czekając na swój ruch.

— W porządku — odpowiedział Potter, rzucając kartę. — Nie spodziewałem się, że wszyscy będa aż tak ogarnięci. W zasadzie na jednym spotkaniu potrafią opanować nowe zaklęcie.

— Może po prostu jesteś dobrym nauczycielem? — zasugerowała Cassie. — Nie wrzeszczysz, nie grozisz szlabanem ani utratą punktów, to motywuje.

Harry wzruszył ramionami.

— Albo daje wam za łatwe zaklęcia — powiedział Gryfon.

— Patronus wcale nie był łatwy — zaprotestowała Cassie. — Do tej pory nie mogę utrzymać go dłużej niż kilka sekund.

— Nie przejmuj się, mnie też od razu się nie udało — pocieszył ją Harry.

— Co sądzicie o tym nowym ministrze? — zapytała Cassie, zmieniając temat.

— Szczerze? — odpowiedział Harry. — Ron twierdzi, że facet zna się na tym co robi, ja też uważam, że w porównaniu do Knota jest o wiele lepszy, ale mimo to… — zawahał się na chwilę, a widząc zaciekawione spojrzenia brata i siostry, kontynuował. — Nie potrafię tego wyjaśnić, ale wydaje mi się, że coś jest z nim nie tak.

Connor pokiwał głową i powiedział:

— Ja też. Podobno w wakacje wybili mu całą rodzinę, ale jak dla mnie nie zachowuje się jak człowiek w żałobie. Powinien być przygnębiony, zrozpaczony, a robi wokół siebie tyle szumu. Te wszystkie konferencje prasowe i tak dalej.

— Może skrywa swoje uczucia pod maską? — zasugerowała Cassie. — W końcu, jakby nie patrzeć, pełni funkcję publiczną, więc nie wypada mu pokazywać się z zapuchniętymi od płaczu oczami.

— Taak, może — odpowiedział Harry z wahaniem.

Jakiś czas później chłopcy zaklęli szpetnie, ponieważ znowu przegrali. Oburzona Cassie zrugała ich za słownictwo. Wreszcie Connor stwierdził, że musi już iść. Pożegnał sie z Cassie i Harrym i wyszedł z Wielkiej Sali. Przy drzwiach wejściowych natknął się na Jonathana.

— Idziemy? — zapytał rudzielec.

— Tak, zwołaj wszystkich — odpowiedział Connor, patrząc gdzieś ponad ramieniem przyjaciela.

Jonathan kiwnął głową i mówiącym patronusem przekazał wiadomość pozostałym. Kilka minut później uczniowie Hogwartu widzieli Cieni, którzy w szeregu opuszczali szkołę i kierowali się do Hogsmeade. Każdy z nich miał poważny wyraz twarzy. Connor spojrzał w bok i szepnął coś Jonathanowi, po czym odłączył się od grupy i skierował w stronę jeziora. Przy brzegu siedziała Grace i zamyślonym wzrokiem patrzyła na gładką tafle wody.

— Wszystko w porządku? — zapytał Potter, siadając obok.

Podniosła na niego wzrok i lekko się uśmiechnęła.

— Nie powinieneś być z nimi? — wskazała na rząd wojowników, który mijał właśnie główną bramę.

— Za chwilę do nich dołączę. Zobaczyłem, że siedzisz tutaj całkiem sama i chciałem zobaczyć czy wszystko gra.

— Myślałam o tym, co wczoraj powiedziałeś. — Grace ponownie popatrzyła na jezioro. — O sposobie, w jaki obchodzicie Noc Duchów.

W oczach Connora błysnęło zrozumienie.

— Chodzi o twojego ojca, prawda?

Ślizgonka pokiwała głową i westchnęła.

— Tak bardzo chciałabym go znowu zobaczyć — odpowiedziała dziewczyna, a Connor poczuł lekkie ukłucie niepokoju. Miał nadzieję, że nie stanie się to o czym pomyślał. — Tęsknie za nim. Dałabym wszystko, żeby znowu z nim porozmawiać, chociaż przez krótki czas.

— To zrozumiałe. Ja też z niecierpliwością czekam, aż zobaczę Hirohiko.

— Mogę cię o coś prosić? — zapytała nagle Ślizgonka.

Connor niemal był stuprocentowo pewny, o co dziewczyna chce go poprosić i bał się tego. Wiedział, że nie będzie w stanie jej odmówić, tak samo jak wiedział, że jeśli spełni jej prośbę to będzie miał przechlapane. Głos rozsądku podpowiadał mu, żeby wycofał się póki jeszcze jest czas, ale coś nie pozwalało mu się ruszyć. Tak jakby podświadomie chciał, aby Ślizgonka wypowiedziała swoje życzenie. Z przerażeniem stwierdził, że znalazł się w takiej sytuacji pierwszy raz w życiu i nie bardzo wiedział, co ma zrobić.

— Słucham? — odparł, wzdychając w duchu. Złośliwy głosik w głowie, powiedział mu, że popełnił najgorszy błąd swojego życia.

— Nie wiem, jak to powiedzieć — zawahała się Ślizgonka, ale w następnej chwili zebrała się na odwagę. — Zabierzesz mnie ze sobą do waszego miasta?

Connor przymknął oczy. Jego obawy się potwierdziły. Nie był na nią zły. Po jego opowieści dziewczyna zobaczyła szanse na spotkanie z ukochanym ojcem i próbowała ją wykorzystać. On zaś musiał stosować się do regulaminu, który surowo zabraniał wpuszczania obcych do Tytanu. Już raz go złamał, kiedy w wakacje przyprowadził tam Dumbledore’a, a teraz miał to zrobić ponownie. Dla Rady Cieni, która od dawna szukała na niego jakiegoś haka byłoby to jak wczesny prezent gwiazdkowy. Z drugiej strony, patrząc w jej fiołkowe oczy pełne nadziei, nie miał serca, aby zaprotestować. Gdyby ktoś teraz odczytał jego myśli pełne sprzeczności, zdumiałby się niezmiernie. Zawsze słynął ze swojego opanowania i chłodnej głowy, a teraz nie wiedział, co ma począć. Grace wciąż na niego patrzyła, czekając na odpowiedź, a on biedny nie mógł wypowiedzieć tego krótkiego słowa. Wreszcie odetchnął głęboko i wziąwszy się w garść rzekł:

— Jak mówiłem doskonale cię rozumiem, ponieważ sam jestem w takiej sytuacji. Musisz jednak wiedzieć, że obowiązują mnie pewne zasady.

— Rozumiem — Ślizgonka spuściła głowę i powoli wstała. — Wybacz, że o to zapytałam. Po prostu myślałam, że… a zresztą nieważne. To było głupie z mojej strony, zapomnij o tym.

Już miała odchodzić, kiedy Potter chwycił ją za łokieć.

— Z drugiej strony, zasady są po to, żeby je łamać — powiedział z uśmiechem. — Nic się nie stanie jak raz na sto lat się do nich nie dostosuje.

Dlaczego to powiedział? Dlaczego w ogóle się zgodził? Przecież gdyby nawet Harry albo Cassie poprosili go o to, zbyłby ich zasłaniając się tym cholernym regulaminem. Dlaczego więc nie zrobił tego w stosunku do niej? Nie potrafił odpowiedzieć sobie na te pytania.

— Naprawdę? — na usta Ślizgonki wkradł się szeroki uśmiech. — Dziękuję!

— Ale musisz jeszcze pogadać z Dumbledore'em — powiedział Connor. — Nie wiem, czy zgodzi się wypuścić ze szkoły uczennice na całą noc.

— Jasne, zaraz to załatwię — rozentuzjazmowana Grace szybko skierowała się w stronę szkoły.

— Będę czekał przed bramą! — krzyknął jeszcze za nią.

Connor przejechał dłonią po twarzy. Musiał wykombinować jak ukryje przed radą to, że przyprowadził dziewczynę do Tytanu. Istniała jeszcze nadzieja, że dyrektor nie zgodzi się na to wszystko, ale była zbyt nikła. Potter dobrze znał Dumbledore’a i wiedział, że starzec nie przepuści okazji, aby uszczęśliwić jedną ze swoich uczennic.

— Stary, idziesz czy nie?

Jonathan szedł ku niemu lekko zniecierpliwiony.

— Co ty robisz? Wiesz, że nie mamy czasu — rudzielec umilkł, widząc twarz Connora. — Co ci jest? Wyglądasz, jakbyś chciał walnąć głową w mur, ale nie wiesz czy ci to pomoże.

Connor spojrzał na niego i lekko się uśmiechnął.

— Zdarzyło ci się kiedyś zrobić coś głupiego, mimo że wszystko wręcz krzyczało byś tego nie robił?

— Eee… Wypicie całego zapasu wina Rady się liczy? — Odpowiedział żartobliwie, ale widząc grobową minę przyjaciela powiedział już poważnym tonem. — Co zrobiłeś?

— Zaprosiłem Grace do Tytanu na Samhain.

Jonathan wytrzeszczył oczy.

— Zdurniałeś?! — wykrzyknął. — Dla Rady, a w szczególności dla tego lisa Kashiko, będzie to jak wczesny prezent gwiazdkowy!

— Myślisz, że tego nie wiem? Zdaję sobie z tego sprawe i nie wiem co robić.

— Dlaczego to zrobiłeś?

Jedno proste pytanie, na które nie potrafił odpowiedzieć. Dlaczego? Bo go prosiła? Przed nią prosiło go wielu i był nieugięty. Bo jej współczuł? Nie to też nie to. Więc dlaczego? Rozważał wszystkie opcje, ale tej jednej, oczywistej, nie brał pod uwagę. Nie brał czy nie chciał brać?

— Dobra — powiedział Jonathan, drapiąc się po głowie. — Daj mi chwilę, coś wymyśle. Masz szczęście, że cię lubię, bo inaczej sam byś musiał sobie radzić.

Jonathan intensywnie się nad czymś zastanawiał, aż w końcu wykrzyknął:

— Mam! Musimy po prostu sprawić, żeby nikt jej nie widział i może tam siedzieć do woli.

Connor uniósł brwi, a potem ironicznie zaklaskał i powiedział:

— Do tego geniuszu to sam doszedłem.

— Denerwujesz mnie — powiedział Jonathan. — Może zamiast mi przerywać dasz mi dokończyć, co?

Connor milczał, więc Jonathan ciągnął dalej.

— Potrzebujemy czegoś, co skutecznie ochroni ją przed wzrokiem innych. Musi stać się niewidzialna. Nie-wi-dzial-na — Jonathan znacząco podkreślił ostatnie słowo.

Connor otworzył szeroko oczy, kiedy nagle dotarło do niego, o czym myśli Jonathan.

— Peleryna-niewidka Harry’ego!

— Ding ding ding — zaśpiewał Jonathan. — Dobra odpowiedź, panie Potter.

— Stawiam ci Ognistą — powiedział Connor i pognał do zamku.

Dopadł Harry’ego, gdy ten wychodził z Wielkiej Sali. Harry na początku był zdziwiony jego prośbą, ale zgodził się i kilkanaście minut później miał już pelerynę. Skierował się do bramy wyjściowej i napotkał przy niej Grace.

— Dumbledore się zgodził — powiedziała Ślizgonka.

— A co z twoimi przyjaciółmi? Jak wytłumaczysz im swoje zniknięcie?

— Powiem, że źle się czułam i cały czas byłam w Skrzydle Szpitalnym.

— Dobrze — Potter kiwnął głowa i podał jej pelerynę. — Włóż to, trzymaj się blisko mnie i pod żadnym pozorem jej nie ściągaj, chyba że nikogo nie będzie w pobliżu.

Po przejściu przez ochronne bariery Connor polecił Grace, aby chwyciła go za rękę i wszyscy deportowali się do Tytanu.
Mrs Black bajkowe-szablony