wtorek, 18 sierpnia 2020

Rozdział 35 „Nie dać się złapać”

6 komentarzy:

Podziękowania dla 0_Maggie_0  która szybko i sprawnie przejrzała ten rozdział :)

 

 

   Następne dni w Hogwarcie minęły Harry’emu spokojnie. Większość wolnego czasu poświęcał Ashley, a także treningom quidditcha. Wielkimi krokami zbliżał się mecz z Ravenclawem, więc Angelina wyciskała z nich siódme poty. Drużyna zaczęła mówić, że jest żeńską wersją Wooda. Dochodziły jeszcze spotkania Gwardii oraz prace domowe. Przez to wszystko Gryfon nie miał czasu, aby rozmyślać o zbliżającym się egzaminie w Salamandrze. Hermiona także chwilowo odpuściła swoje prywatne śledztwo w sprawie przemiany Harry’ego, pochłonięta swoimi zajęciami. Nawet Ron, ku zaskoczeniu przyjaciół, przestał odkładać wszystko na ostatnią chwilę i w miarę możliwości na bieżąco odrabiał zadania. Najwidoczniej niedawna porażka w starciu z Malfoyem zmieniła jego nastawienie do nauki. Panna Granger z aprobatą przyjęła tę zmianę, lecz nadal mówiła mu, żeby robił to częściej. Nauczyciele również ich nie oszczędzali i wymagali od nich coraz więcej, argumentując to zbliżającymi się SUM-ami. Życie wewnątrz zamku toczyło się własnym rytmem i nic nie wskazywało na to, aby miało się to zmienić.

   Nawet poza szkołą było spokojnie. Odkąd Voldemort zaatakował Ulicę Pokątną nie działo się nic nadzwyczajnego. Czarny Pan i jego zwolennicy przyczaili się i nie wychodzili z ukrycia. Prorok Codzienny nie donosił o żadnych nowych napaściach, podkreślając oczywiście, że to zasługa nowego ministra. Charles Osbourne, od czasu skontrolowania wszystkich pracowników Ministerstwa, również nie podjął nowych kroków. Jedyną wiadomością był fakt, że znany śmierciożerca Dołohow został zesłany do Azkabanu i nic poza tym. Atmosfera rozluźnienia była widoczna w całym czarodziejskim świecie. Harry’emu jednak wcale się to nie podobało. Uważał, że bezczynność Riddle’a jest podejrzana i był pewien, że czarnoksiężnik wkrótce zrobi coś, co zatrzęsie całą społecznością.

   Na obronie przed czarną magią Potter wciąż nie mógł znaleźć wspólnego języka ze swoimi towarzyszami. Po wydarzeniach podczas trwania Klubu Pojedynków Gryfon i Ślizgon odnosili się do siebie z jeszcze większą wrogością. Sam profesor Carter zaczynał wątpić, czy ta dwójka będzie w stanie ze sobą współpracować. Nie poddawał się jednak i konsekwentnie wlepiał im szlabany oraz wstawiał złe oceny, gdy nie wykonali ćwiczenia zgodnie z jego wymaganiami. Chociaż Rosalie i Zachariasz zrozumieli, że nie warto wszczynać awantur na jego zajęciach. Co prawda Krukonka nadal odnosiła się do Wybrańca z jawną pogardą, ale podczas zajęć hamowała swoje zapędy. Puchon natomiast przyjął taktykę ignorowania ich i kontaktowania się z nimi tylko w ostateczności.

   Wreszcie nadszedł dzień, w którym miał stawić się w zamku Salamandry. Od samego rana był poddenerwowany i nawet Ashley nie była w stanie sprawić, aby zapomniał o tym, co go czeka. Przypatrująca mu się podejrzliwie Hermiona również nie pozwalała mu na rozluźnienie. Harry jeszcze nigdy nie był tak zaniepokojony jej inteligencją, jak teraz. W głębi duszy czuł, że prędzej czy później przyjaciółka odkryje jego tajemnice. Czasami w myślach analizował scenariusze ewentualnej rozmowy na ten temat, gdyby wszystko wyszło na jaw i musiał przyznać, że nawet w jego głowie brzmiały one fatalnie. Wiele razy odczuwał pokusę, by złamać przysięgę daną Ejnarowi oraz Karrypto i powiedzieć jej o wszystkim. Ostatecznie rezygnował z tego pomysłu, obawiając się konsekwencji.

   Poranek spędził w towarzystwie swojej dziewczyny, a gdy nadeszła odpowiednia pora wymknął się i skierował do portalu, który przeniósł go do zamku Salamandry. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, cisnącego mu się na usta, kiedy znów zobaczył znajomą salę z kolumnami. Wszystko wyglądało tak samo, jak w chwili, gdy opuszczał to miejsce. Od razu zauważył mistrza Dartana i ducha Ejnara. Skierował się w ich stronę.

— Witaj, Harry. — Mężczyzna uśmiechnął się do niego i wyciągnął dłoń na powitanie. — Tak myślałem, że niedługo się pojawisz. Co u ciebie słychać?
— Wszystko w porządku — odparł chłopak, ściskając rękę mistrza. — Widzę, że zamek został już naprawiony.
— Tak. — Ejnar pokiwał głową. — Po wcześniejszym ataku nie został żaden ślad. Nasi ludzie odwalili kawał dobrej roboty. Mieszkańcy Dębowej Doliny również im pomagali.
— Martin i Kaspar już tu są — oświadczył Dartan. — Wasze zadania rozpoczną się za mniej więcej godzinę. Stresujesz się?
— Jak cholera — stwierdził zgodnie z prawdą, na co tamci parsknęli śmiechem.
— Nie ma czego. Możesz być pewien, że nie damy wam nic, z czym byście sobie nie poradzili. Osobiście uważam, że po tym, co wasza trójka zrobiła ostatnio, powinniśmy was przyjąć bez prób, ale tradycja to tradycja. Mając na uwadze fakt, że twoje zniknięcie w Hogwarcie może zostać zauważone, ponownie nałożyliśmy pętle czasu, więc po wszystkim będziesz mógł zostać tu na noc. Podejrzewam, że ty, pan Frillock i pan Burrows będziecie chcieli uczcić wasze oficjalne przystąpienie do naszych szeregów.
— Na to jeszcze za wcześnie — zaśmiał się Gryfon. — Ale po wszystkim, z pewnością będziemy brać to pod uwagę.
— Tak, nie tylko wy — parsknął nauczyciel. — Będę musiał wywabić gdzieś Karrypto. Na widok tylu pijanych uczniów, może się zdenerwować. Doprawdy, aż trudno uwierzyć, że ten człowiek był kiedyś młody. No dobrze, z pewnością chcesz jeszcze porozmawiać z przyjaciółmi. W takim razie nie zatrzymujemy cię. Są w waszym dawnym pokoju.

   Harry kiwnął głową, pożegnał się i wyszedł z sali. Idąc korytarzami do swojej sypialni spotkał Aidana. Wytrzeszczył oczy, gdy zobaczył wielkiego sińca pod okiem swojego opiekuna oraz prawe ramię na temblaku. Mężczyzna uśmiechnął się na jego widok i pomachał mu zdrową ręką.

— Witaj, Potter — powiedział, ściskając mu dłoń. — Stęskniłeś się?
— Co ci się stało? — zapytał Gryfon, wskazując na jego obrażenia.
— Nie przejmuj się, to nic poważnego. Pielęgniarka mówi, że za tydzień po niczym nie będzie już śladu.
— Ale kto ci to zrobił? Znowu was napadli?
— Nic mi nie jest, zapomnij o tym.

   Chłopak zauważył, że nauczyciel był dziwnie zakłopotany, kiedy to mówił i jak najszybciej chciał zmienić temat. Znając jego naturę, w głowie Harry’ego natychmiast zrodziło się pewne podejrzenie. Uśmiechnął się złośliwie.

— Jakiś zazdrosny mąż?
— Potter, do jasnej cholery, przecież mówię, że to nic takiego! — zdenerwował się Aidan, lekko się czerwieniąc. — Nie widzieliśmy się tyle czasu, czy musisz zaczynać od denerwowania mnie?!

   Wybraniec westchnął i odpuścił temat. Rozmawiał z mężczyzną kilka minut, gdy nagle usłyszał głos Meredith, dochodzący z drugiego końca korytarza. Jego opiekun zbladł, po czym czmychnął, wykręcając się pilnymi sprawami. Zaskoczony wzruszył ramionami oraz skierował się dalej, aż wreszcie dotarł do swojego dawnego pokoju. Otworzył drzwi i wyszczerzył się jak głupek na widok dwóch chłopaków, grających w karty. Podnieśli głowy, a gdy zobaczyli Harry’ego, natychmiast podeszli, by się przywitać. Spędzili wolny czas, rozmawiając na błahe tematy i opowiadając sobie, co robili przez cały ten czas. Wreszcie otrzymali wiadomość, że mają stawić się w głównej sali. Gdy przybyli na miejsce, ujrzeli już innych uczniów oraz sporą część wojowników Salamandry. Trójka mistrzów siedziała na złotych krzesłach za wielkim stołem. Karrypto wstał, omiótł wzrokiem pomieszczenie, a następnie powiedział donośnym głosem:

— Witam wszystkich, mam nadzieję, przyszłych członków naszej społeczności. Niebawem staniecie przed kilkoma wyzwaniami, które sprawdzą, czy jesteście gotowi, aby przywdziać nowe szaty i stać się pełnoprawnymi wojownikami Salamandry. Naszych ludzi odznaczają trzy główne cechy: umiejętność walki, niepostrzeżonego infiltrowania wroga oraz bezinteresowna pomoc drugiej osobie. Nasza trójka — wskazał na swoich kolegów i siebie. — da wam trzy zadania, które będziecie musieli wypełnić w określonym czasie. Wykonanie wszystkich jest warunkiem pozytywnego zaliczenia egzaminu. Czy wszystko jest zrozumiałe?

   Uczniowie potwierdzili, na co Karrypto skinął głową i ustąpił miejsca Dartanowi.

— Jednym z głównych zadań Salamandry jest infiltracja i zdobywanie ważnych informacji — zaczął mistrz, omiatając wzrokiem salę. — Każdy z was dostanie współrzędne, wskazujące gdzie musicie się teleportować. Celem jest odnalezienie skrzyni, w której znajduje się hasło, niezbędne do ukończenia testu. Kiedy je poznacie, macie tu wrócić i mi je powiedzieć. Jeżeli zostaniecie zauważeni lub skończy wam się czas, oblewacie. Możecie używać wszystkiego, czego się u nas nauczyliście. Skrzynia nie jest zabezpieczona żadnym zaklęciem, więc wystarczy ominąć strażników i niepostrzeżenie się do niej dostać. Wszystko jasne?

   Uczniowie ryknęli potwierdzająco, więc mistrz machnął różdżką, a w ich dłoniach pojawiły się pergaminy ze współrzędnymi.

— Czas na wykonanie zadania to cztery godziny. Skoro wszyscy są gotowi, zaczynamy.

   Po chwili w pomieszczeniu słychać było trzaski charakterystyczne dla teleportacji.

***

   Harry wylądował przed sporym budynkiem, zbudowanym z kamienia. W żadnym oknie nie paliło się światło, przez co wyglądał na opuszczony. Wszedł do środka i znalazł się w ciemnym korytarzu. Ostrożnie posuwał się naprzód, nasłuchując, czy ktoś się nie zbliża. Zgodnie z tym, co powiedział mistrz, w środku byli pewnie ludzie. Jakiś czas szedł w milczeniu, nie napotkawszy żadnej żywej duszy. Wreszcie ujrzał przed sobą drzwi. Podszedł do nich oraz zajrzał przez dziurkę od klucza. Zobaczył dwie postacie stojące naprzeciw siebie. Dyskutowały o czymś szeptem, chwilowo nieświadomi jego obecności. Potter zastanawiał się, jak ich minąć, ponieważ nic nie wskazywało na to, żeby ci dwaj sobie poszli. Nagle usłyszał za sobą czyjeś kroki i rozszerzył oczy. Nie miał gdzie się schować, więc błyskawicznie wyszarpnął różdżkę oraz rzucił na siebie zaklęcie kameleona. Przez głowę przeszła mu myśl, czy nie będzie miał przez to kłopotów, ponieważ teoretycznie był poza Hogwartem, ale natychmiast wykluczył taką ewentualność. Salamandry na pewno zabezpieczyli ich tak, aby nie mieli problemów z Ministerstwem za czarowanie poza szkołą. Przycisnął się do ściany, a po chwili na korytarzu pojawił się czarodziej w brązowej szacie. Minęła go, kierując się w stronę przejścia. Dwójka wartowników odwróciła się, gotowa do ataku.

— Wracam z zamku. Mistrz Dartan powiedział, że zaczęli. Był tu ktoś? — zapytał przybysz.
— Nikt tu nie wchodził — odparł jeden z mężczyzn.
— Pamiętajcie, miejcie oczy dookoła głowy i żadnej taryfy ulgowej. Gdzie skrzynia?
— Na drugim piętrze.
— Dobrze, idę do wschodniego skrzydła.

   Harry odetchnął z ulgą. Nic nie wskazywało na to, aby ktoś go widział. Mało tego dowiedział się, gdzie znajduje się jego cel. Poczuł, jak zaklęcie kameleona przestaje działać. Ostrożnie podszedł do drzwi i ponownie spojrzał przez dziurkę od klucza. Dwójka wartowników nadal tam była, plotkując o czymś, co chwila parskając śmiechem. Nie wiedział, ile będą tam stać, a czas na wykonanie zadania płynął nieubłaganie. Wycofał się, a po chwili znów znalazł się przed budynkiem. Obszedł go, rozglądając się czujnie w poszukiwaniu innej drogi. Wreszcie dostrzegł jedno otwarte okno na pierwszym piętrze. Podniósł leżący na ziemi kamień, celnie wrzucając go do środka. Następnie ponownie użył zaklęcia kameleona, chcąc zobaczyć czy ktoś wyjrzy na zewnątrz. Nic się nie wydarzyło, co oznaczało, że pomieszczenie jest puste. Wyczarował linę, która owinęła się wokół belki, wystającej z muru. Szarpnął, sprawdzając wytrzymałość, a potem zaczął się wspinać, prosto ku wejściu. Wychylił głowę, upewniając się, że jest bezpiecznie oraz wślizgnął się do środka, po czym zabrał sznur, aby nikt na zewnątrz jej nie zauważył. Rozejrzał się po pokoju, lecz nie dostrzegł nic ciekawego poza zakurzonymi meblami i rozpadającym się łóżkiem. Powoli wyjrzał na korytarz, na którym nikogo nie było, więc wyszedł popędził naprzód.

   Ostrożnie stawiając kroki, przemierzał korytarz w poszukiwaniu windy lub klatki schodowej, która pozwoli mu dostać się piętro wyżej. Nagle usłyszał, jak jedne z drzwi zaczynają się otwierać. Prędko rzucił na siebie zaklęcie kameleona i przywarł do ściany. Naprzeciwko zobaczył wartownika, idącego spokojnym krokiem. Harry zauważył, że nie był sam. Przy jego nodze kroczył owczarek niemiecki. Strażnik nie miał szans go zauważyć, lecz zwierzę natychmiast wyczuło obcy zapach i zaczęło szczekać. Czarodziej zmarszczył brwi oraz wyciągnął różdżkę, dokładnie lustrując obszar przed sobą. Potter wiedział, że w każdej chwili może rozproszyć jego zaklęcie, więc najciszej jak mógł, zaczął się oddalać. Pies szarpnął się na smyczy, szczekając jeszcze bardziej.

— Więc schowałeś się gdzieś tutaj, co? — zaśmiał się mężczyzna. — No to zobaczymy, jak poradzisz sobie z Raizo.

   Spuścił psa ze smyczy, a Harry, odrzucając wszelkie względy ostrożności rzucił się do ucieczki. Czuł, jak zwierzę zaczyna go doganiać, więc otworzył pierwsze lepsze drzwi i nagle stracił grunt pod nogami. W podłodze była wielka dziura, której przez pośpiech nie zauważył. Wylądował na stole, który załamał się z trzaskiem. Ostry ból przeszył mu plecy tak gwałtownie, że aż syknął.

— O kurwa — wyszeptał, masując obolałe miejsce. — Chyba się zabiłem.

   Pies wciąż szczekał, patrząc na niego z góry. Po chwili pojawiła się głowa strażnika, a kilka sekund później przybiegł drugi czarodziej.

— Co jest? — zapytał, spoglądając na towarzysza.
— Raizo go wyczuł. Spadł na dół.
— Cholera, to dość wysoko — syknął mężczyzna i uklęknął. — Hej, ty tam! Żyjesz?! Możesz pokazać się bez konsekwencji, chcemy tylko sprawdzić, czy nic ci się nie stało!

   Harry ściągnął zaklęcie kameleona i krzyknął do człowieka na górze:

— Chyba stłukłem jakąś kość!
— Trzymaj — rzucił mu małą buteleczkę. — Eliksir przeciwbólowy. Możesz kontynuować?

   Gryfon skinął głową i wypił zawartość. Ból natychmiast minął, a on odetchnął z ulgą. Podniósł się na nogi, gotów do dalszej drogi.

— Damy ci piętnaście sekund fory — powiedział czarodziej i zniknął razem ze swoim towarzyszem.

   Potter wyszedł na kolejny korytarz i przebiegł w lewą stronę. Musiał jak najszybciej znaleźć się z dala od tego miejsca, ponieważ pewnie wszyscy wiedzieli już, gdzie się znajduje. Nie pomylił się, ponieważ po jakimś czasie usłyszał za sobą tupot wielu kroków.

— Sprawdzajcie każdy pokój — usłyszał jeszcze, zanim znalazł się w bezpiecznej odległości.

   Po kilku minutach kluczenia korytarzami odnalazł wreszcie duży hol z klatką schodową. Powstrzymał się przed wypowiedzeniem siarczystego przekleństwa, gdy zobaczył trzech strażników pilnujących przejścia. Nie było szans, aby ich minąć, nawet będąc niewidzialnym. Mało tego, kolejny raz usłyszał za sobą kroki. Ponownie użył zaklęcia kameleona i wypuścił chmurę dymu.

— Nie rozpraszać się, pilnować wejścia na schody — usłyszał krztuszącego się ochroniarza.

   Przebiegł na drugą stronę pomieszczenia i schował się za wysokim posągiem, przedstawiającym kobietę z wężami na głowie. Zerknął na zegarek. Musiał szybko coś wymyślić, ponieważ minęło już dwie godziny, a on nawet nie zbliżył się do drugiego piętra. Tymczasem do schodów dobiegło pięciu innych czarodziejów.

— Macie go?
— Nie — wysapał jeden z nich. — Zniknął w dymie.
— Cholera! Musimy go złapać, inaczej wciąż może próbować. Dobra, my idziemy dalej, a wy przekażcie reszcie, aby zwiększyli liczbę strażników przy skrzyni.

   Wartownicy poszli dalej, a Harry miał chwilę, aby obmyślić plan działania. Musiał przyznać, że zadanie było o wiele trudniejsze, niż zakładał na początku. Strażników było mnóstwo oraz byli świetnie zorganizowani. Zmarszczył brwi, usiłując znaleźć jakiś sposób, aby dostać się na górę. Nagle coś mu wpadło do głowy. Przypomniał sobie, jak kiedyś oglądał film z Dursleyami. Główny bohater dostał się na górne piętra małą windą kuchenną. Miał nadzieję, że jest tu coś takiego. Otwierał po kolei wszystkie drzwi, usiłując zlokalizować odpowiednie pomieszczenie. Raz natknął się na samotną kobietę, ale zręcznie ją wyminął. W końcu znalazł to, czego szukał, na co odetchnął z ulgą. Poszerzył ją zaklęciem, tak że mógł bez problemu do niej wejść i machnął różdżką. Chwilę później był już na drugim piętrze. W tym samym momencie wszedł jeden czarodziej. Zauważył chłopaka, ale nim zdążył choćby mrugnąć, został trafiony ogłuszaczem. Gryfon szybko wciągnął go do środka, a potem wyjrzał na korytarz. Teraz wystarczyło jedynie zlokalizować skrzynie. Nie wątpił, że znajduje się tam, gdzie jest najwięcej przeciwników.

   Po wielu minutach błądzenia wreszcie zauważył około siedmiu ludzi, stojących przy drzwiach na środku korytarza. Harry rozejrzał się, zastanawiając się, jak ich odciągnąć. Czasami docierały do niego głosy mężczyzn, znajdujących się nieopodal.

— Zgubili trop przy klatce schodowej.
— Może być teraz wszędzie. Panowie, maksymalne skupienie.
— Nawet mysz się nie prześlizgnie. Dzieciak nie ma szans.

   Przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Wyciągnął różdżkę i mruknął:

— Serpensortia

   Mały wąż pojawił się przed nim, zwracając łeb w jego stronę.

— Znajdź bezpieczne przejście do tamtego pokoju i nie daj się zauważyć.

   Gad syknął i zniknął w korytarzu. Potter czekał, niecierpliwie zerkając na zegarek. Zostało niecałe dwadzieścia minut do końca zadania. Nerwowo wykręcał dłonie, oczekując powrotu węża.

— Idź za mną — usłyszał tuż za sobą i cudem powstrzymał okrzyk zaskoczenia.
— Nie strasz mnie tak — wyszeptał z wyrzutem, ale posłusznie ruszył za nowym przewodnikiem.

   Prowadził go przez różne pomieszczenia, aż w końcu zatrzymali się w czymś, co przypominało małą salę konferencyjną.

— Po gzymsie dostaniesz się tam, gdzie chcesz. To będzie szóste okno po lewej stronie. W środku jest dwóch ludzi.
— Dzięki.

   Gad oddalił się, a Harry podszedł do okna. Przerzucił nogi przez ramę i stanął na wąskim gzymsie, kurczowo trzymając się parapetu. Przełknął ślinę, gdy zobaczył odległość, jaka dzieliła go od ziemi. Nie chcąc się połamać, rzucił zaklęcie zmiękczające na grunt pod nim oraz powoli przesuwał się tam, gdzie powiedział mu wąż. Raz źle postawił stopę, przez co był bliski upadku, lecz utrzymał równowagę. Wreszcie dotarł do odpowiedniego pomieszczenia. Ostrożnie zajrzał do środka. Pokój był niewielki, bez żadnych mebli, a na jego środku znajdowała się mała drewniana skrzynia. Po obu jej stronach stali czarodzieje. Jeden był odwrócony plecami, a drugi patrzył w jego kierunku. Szybko wskoczył do środka i strzelił oszałamiaczem do jednego z nich, a następnie wycelował w kolejnego. Wartownik walnął z impetem w drzwi, jęcząc z bólu. Gryfon zaklął, prędko kierując różdżkę w kierunku kufra.

— Alohomora!

    Wieko poderwało się do góry, a Harry chwycił kawałek pergaminu, dokładnie w tej samej chwili, kiedy drzwi do pomieszczenia otworzyły się z rozmachem. Poczuł szarpnięcie w okolicach pępka i w następnej chwili znalazł się w twierdzy Salamandry. Przed nim stał mistrz Dartan. Szybko rozwinął kartkę, odczytując słowo:

— Aletheiometr.
— Gratuluje, panie Potter — powiedział nauczyciel, biorąc od niego pergamin. — Pierwsze zadanie zostało zaliczone. Zajmij miejsce po prawej.

    Harry usiadł przy stole, obok Martina. Chłopak wypytywał go o przebieg zadania, a potem opowiedział o swoich przygodach. Okazało się, że przyjaciel wylądował w opuszczonej wiosce. W międzyczasie pojawił się Kaspar z wyszczerzem oznajmiający, że pomyślnie zaliczył próbę. Gdy wszyscy się zjawili, Dartan wyszedł na środek i przemówił:

— Pierwsze zadanie zostało ukończone. Nie wszyscy mieli szczęście przejść je pomyślnie. Tych, którym się nie udało, niestety musimy pożegnać. Jeżeli chcecie, możecie wziąć udział w dodatkowych szkoleniach, po których otrzymacie drugą szansę. Uprzedzam jednak, że nie nastąpi to wcześniej niż za pół roku. Informacje o waszej decyzji, proszę przekazać nam do końca dnia. Natomiast tym, którzy zaliczyli test, jeszcze raz gratuluję. Otrzymaliście namiastkę tego, czym zajmuje się w pełni wykwalifikowany członek Salamandry. Musicie mieć świadomość, że w prawdziwej misji to nie będą podstawieni przez nas ludzie, ale osoby, które nie zawahają się pozbawić was życia, gdy popełnicie choćby najmniejszy błąd. Próba mistrzyni Meredith rozpocznie się za godzinę. Do tego czasu możecie odpocząć a ja ze swojej strony życzę wam powodzenia.Ci, którzy nie zaliczyli mojego sprawdzianu, niech zostaną w sali.

   Harry, Martin i Kaspar wyszli z pomieszczenia, żywo dyskutując o zaliczonym zadaniu.

— Musiałem czołgać się przez kilkanaście metrów ścieków — jęczał Burrows, z obrzydzeniem patrząc na swoje ubranie.
— A ja siedzieć w beczce przez pół godziny i nie narzekam — zaśmiał się Frillock.
— Uciekałem przed wściekłym psem, a na koniec jeden niewłaściwy krok dzielił mnie od pocałowania ziemi — parsknął Wybraniec.

   Mimo tego, humory im dopisywały i z niecierpliwością czekali na to, co wymyśliła mistrzyni Meredith. Wiedzieli, że cokolwiek by to nie było, na pewno świetnie dadzą sobie radę.
Mrs Black bajkowe-szablony