niedziela, 20 czerwca 2021

Rozdział 42 „Obietnica i zdrada”

2 komentarze:


Rozdział sprawdzony przez:  Ariana Potter 
 
 
    Harry obudził się bladym świtem. Mimo usilnych starań nie mógł ponownie zasnąć, więc z ciężkim westchnieniem zwlókł się z łóżka oraz zszedł do kuchni. Zastał tam jedynie panią Weasley, która popijała herbatę oraz zajadała się bułeczkami, słuchając radia. Wyczuła, że ktoś wszedł do pomieszczenia, dlatego podniosła wzrok, a ujrzawszy chłopaka, zrobiła minę, która wyrażała najszczersze zdumienie.
— Harry? Co tu robisz tak wcześnie? Ledwie zaczęło świtać.
— Dzień dobry, pani Weasley — przywitał się chłopak. — Obudziłem się i nie mogłem zasnąć.
— Rozumiem. — Molly pokiwała głową, wstając. — Siadaj, kochaneczku. Napijesz się herbaty? Zaraz przygotuję ci coś do jedzenia.
— Pomogę pani. I tak nie mam nic do roboty.
    Kobieta uśmiechnęła się do niego ciepło, po czym poleciła, aby pokroił warzywa. W tym samym czasie wstawiła wodę na herbatę. Gryfon wziął nóż do ręki i zabrał się do roboty, rozmawiając z gospodynią na neutralne tematy. Kiedy obrał już stertę pomidorów, ogórków oraz rzodkiewek, a pani Weasley przygotowała ogromny stos kanapek, do pomieszczenia zaczęli napływać kolejni domownicy. Kiedy zobaczył Hermionę, która usiadła jak najdalej od Rona oraz zaczęła rzucać mu pełne pogardy spojrzenia, pomyślał, że ich przyjaźń ponownie zawisła na włosku. Westchnął w duchu, mając nadzieję, że nie będzie musiał być świadkiem ich ewentualnej sprzeczki.
    Po posiłku młodzież wyszła na dwór, aby rozkoszować się pięknym, zimowym dniem. Przez noc na tereny otaczające Norę spadło jeszcze więcej śniegu, tak że z trudem utorowali sobie drogę na podwórze. Postanowili zorganizować wielką bitwę na śnieżki. Podzielili się na dwie grupy, zrobili prowizoryczne osłony, po czym rozpoczęli zabawę. Po chwili każdy z nich był przemoczony do suchej nitki, lecz nie zwracali na to uwagi. Beztrosko rzucali w siebie wielkimi pigułami, śmiejąc się do rozpuku, kiedy ktoś oberwał w twarz. Co jakiś czas dało się słyszeć przerażone piski Ginny, Hermiony lub Cassie, gdy któryś z chłopców podbiegał do nich i bezceremonialnie wrzucał w wielkie zaspy.
    Remus i Syriusz obserwowali bawiącą się młodzież z szerokimi uśmiechami na ustach. Musieli przyznać, że był to iście sielankowy obrazek. Gromadka ludzi, miło spędzająca czas w swoim towarzystwie, bez żadnych pesymistycznych myśli o wojnie, śmierci i zagrożeniu. Łapa parsknął, kiedy Harry dostał śnieżką w tył głowy. Obrócił się, aby sprawdzić czyja to sprawka i w tym momencie Cassie rzuciła w niego kolejnym pociskiem, trafiając idealnie w twarz. Sekundę później dało się słyszeć jej groźby, kiedy przerzucił ją przez ramię jak worek ziemniaków, zbliżając się do ogromnej góry śniegu. Nieopodal nich Fred, George, Jonathan i Connor lepili wielkiego bałwana, a gdy skończyli swoje dzieło, wepchnęli do niego mnóstwo czarodziejskich fajerwerków, po czym je odpalili. Po wybuchu nie został po nim żaden ślad, a cała czwórka została obsztorcowana przez panią Weasley, która wychyliła głowę przez kuchenne okno, aby zobaczyć, co spowodowało ten nagły hałas.
— Przypominają się młodzieńcze lata, prawda, Syriuszu? — odezwał się Remus, sącząc herbatę. — Pamiętasz, jak to my urządzaliśmy śnieżne bitwy na błoniach?
— O, tak — zaśmiał się Black. — Nigdy nie zapomnę wrzucania Ślizgonom śniegu za szaty.
— Albo Lily, która zawsze zaczarowywała śnieżki tak, że niezależnie od tego, kto je rzucił, zawsze uderzały w ich właściciela.
— Pamiętam, jak zrobiła to pierwszy raz — zachichotał Łapa, zapinając szatę pod szyją. — Nigdy nie zapomnę twojej kretyńskiej miny, kiedy rzuciłeś jedną, a ona zawróciła do ciebie i pacnęła cię w twarz.
    Lunatyk uśmiechnął się na wspomnienie swoich młodzieńczych lat.
— Nigdy z Jamesem nie rozumieliśmy, dlaczego po każdej zabawie McGonagall dawała nam szlaban — mruknął do siebie Syriusz.
— Może dlatego, że przenosiliście bitwę z błoni do zamku, a Filch musiał po was sprzątać? — zasugerował wilkołak z psotnym uśmiechem.
— Możliwe. — Black wyszczerzył się bez żadnego poczucia winy. — To były czasy. Jak byłem mały, chciałem być dorosły, a teraz z chęcią wróciłbym do tamtych lat. Człowiek niczym się nie przejmował, żyjąc chwilą. To, co teraz mogłoby nas zabić, za dzieciaka było tylko irytującą przeszkodą.
    Remus zgodził się z nim. Zauważyli, że Harry podchodzi do nich. Chłopak stanął przed mężczyznami i rzekł:
— Zamiast obserwować nas jak zboczeńcy, możecie się przyłączyć.
— Nie chcemy być oskarżeni o znęcanie się nad dziećmi — odparł Syriusz, strzepując mu śnieg z włosów. Z jakiegoś powodu ten prosty gest bardzo rozczulił Lunatyka. — Ja i Lunio byśmy was zmiażdżyli.
— Brzmi jak wyzwanie — przekomarzał się Potter. — Młodzież je przyjmuje.
— Nie mamy ochoty.
— Starość tchórzy? — Harry założył ręce na piersi, uśmiechając się ironicznie.
— Ja ci dam starość, podlotku! — warknął Łapa, zdzielając go w tył głowy. — Remus, idziemy! Pokażemy im, gdzie raki zimują.
    Zanim wilkołak zdążył zaprotestować, Łapa wyprowadził go na podwórze. Bitwa zaczęła się na nowo, tym razem z udziałem dwójki ostatnich Huncwotów. Po jakimś czasie dołączyła do nich Tonks, a za nią państwo Weasley oraz Granger, którzy natychmiast przestali być biernymi obserwatorami, gdy Jonathan i Connor zalali ich falą śnieżnych pocisków. W rezultacie na podwórzu przed Norą toczyła się wojna pomiędzy dorosłymi a młodzieżą. Harry w szczególności obrał sobie za cel Syriusza, podobnie jak on jego. Potter zwinnie uchylił się przed dwiema pigułami, po czym odpowiedział mężczyźnie tym samym. Black schował się za stertą drewna. Przygotowywał jak najwięcej pocisków, słysząc, jak chrześniak zbliża się do niego. Kiedy miał wystarczająco śnieżek wychylił głowę, chcąc zobaczyć, gdzie dokładnie znajduje się chłopak.
    Wybraniec zobaczył czubek głowy mężczyzny, wystający zza osłony. Przymierzył, lecz Syriusz zdążył się schować. Śnieżka ledwie musnęła mu włosy. Nagle Łapa wybiegł na otwarty teren, zasypując go gradem pocisków. Dostał w ramię oraz nogę, a mężczyzna zniknął za rogiem domu. Harry ruszył w jego stronę, lecz niespodziewanie zatrzymał się, a szatański uśmiech wkradł mu się na twarz. Cofnął się i zniknął w drzwiach prowadzących do Nory.
    Łapa wychylił się, lecz nigdzie nie widział Harry’ego. Mocno ściskał niedawno ulepione śnieżki oraz przesunął się wzdłuż ściany, żeby sprawdzić, czy jego chrześniak nie chcę zajść go z drugiej strony. Nie dostrzegł go, więc zmarszczył brwi, zastanawiając się, gdzie on się podział. Nagle usłyszał delikatny gwizd, który dochodził z góry. Odchylił głowę i zobaczył Gryfona stojącego na daszku, dokładnie nad mężczyzną.
— Szach mat — oświadczył zadowolony, po czym trącił stopą śnieg na dachu.
    Zanim Syriusz zdążył zareagować lawina białego puchu spadła wprost na niego. Łapa wrzasnął, a w następnej chwili zniknął pod grubą warstwą śniegu. Potter wybuchnął śmiechem, widząc wkurzonego chrzestnego, po czym z radosnym krzykiem skoczył wprost w zaspę. Miękko wylądował, a następnie podparł biodra rękami oraz z triumfem popatrzył na mężczyznę, wygrzebującego się z kwaśną miną. Spojrzał na chrześniaka, po czym oznajmił:
— Zwykły fart, nic więcej.
— Jasne — prychnął chłopak. — Dałeś się podejść jak dziecko. STAŁA CZUJNOŚĆ! — ryknął, naśladując Moody’ego.
    Niestety, nie przewidział tego, że mężczyzna nie uznał tego za koniec zabawy. Kiedy krzyczał, Syriusz idealnie wycelował śnieżką, trafiając go w otwarte usta. Chłopak zachłysnął się śniegiem, który dostał się do jego gardła i spojrzał zaskoczony na Huncwota, płaczącego ze śmiechu.
— Nigdy nie lekceważ Huncwota — powiedział, żartobliwie grożąc mu palcem.
— To było na fair — wytknął mu Harry, kiedy doszedł do siebie.
    Mężczyzna uniósł brwi, po czym spojrzał na niego znacząco, dając mu znak, że myśli tak samo o jego poprzedniej akcji. Patrzyli na siebie kilka sekund, aż w końcu obaj równocześnie parsknęli śmiechem.
— To co, remis? — zapytał Łapa.
— Na to wygląda — westchnął Harry. — Jednak nie jesteś jeszcze aż tak stary.
    Syriusz sapnął oburzony i odwrócił się do Pottera plecami, ruszając w stronę reszty. To był jego błąd, gdyż Harry nabrał garść śniegu, po czym wrzucił mu go za szatę. Po podwórzu rozległ się jego wrzask oraz śmiech chłopaka, uciekającego przed wściekłym mężczyzną.
    Ostatni wieczór przed powrotem do Hogwartu przebiegał w spokojnej atmosferze. Pani Weasley przygotowała wspaniałą kolację, a potem pozwoliła młodzieży spędzić ostatnie godziny przerwy świątecznej, tak jak chcą. Skwapliwie z tego skorzystali, grając w karty oraz testując nowe wynalazki bliźniaków, poza zasięgiem wzroku gospodyni. Harry wymknął się na ganek, aby odetchnąć świeżym powietrzem, ponieważ nie mógł już znieść gryzącego dymu, jaki robiły sztuczne ognie.
— Zlitujecie się nad Molly, czy postanowiliście roznieść jej cały dom? — zapytał rozbawiony głos.
    Potter spojrzał w bok i zobaczył Syriusza, siedzącego na ławce z kubkiem gorącej herbaty w dłoni. Chłopak dołączył do niego.
— Dlaczego tu siedzisz?
— Dla bezpieczeństwa — odparł z wyszczerzem. — Jesteście zdrowo szajbnięci. Lunatyk oraz Tonks również się ewakuowali.
    Wybraniec parsknął śmiechem. Spojrzał na swojego ojca chrzestnego. Mężczyzna nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w dal. Harry westchnął.
— Poważnie, co tu robisz? — zapytał, wpatrując się w Huncwota.
    Syriusz wziął łyk herbaty.
— Dzisiaj są urodziny pewnej osoby. Zastanawiam się tylko, co teraz robi.
— Dziewczyna? Nigdy nie mówiłeś o swoich związkach.
— Nie było okazji. Poza tym, wbrew pozorom, nie miałem ich wiele.
— A zatem, kto to? Kim ona była?
    Mężczyzna westchnął, po czym oznajmił:
— Miała na imię Rebecca. Poznałem ją po zakończeniu szkoły. Wpadliśmy na siebie, kiedy kupowałem ci prezent urodzinowy. Zaczęliśmy się spotykać. Po kilku miesiącach oświadczyłem się jej i zaczęliśmy planować ślub, ale wtedy pojawił się pewien problem.
— Twoi rodzice? — domyślił się Harry. Wystarczająco słyszał o obsesyjnych poglądach rodziny Huncwota.
— Jej — sprostował Syriusz, krzywiąc się lekko. — Opinie swoich miałem gdzieś. Kiedy stary Delgado dowiedział się, że jego jedyna córka chce wyjść za Blacka, wściekł się jak nigdy. Zakazał jej utrzymywać ze mną kontakt. Rzecz jasna, nie posłuchała go i od tego czasu widywaliśmy się w tajemnicy. Chcieliśmy pobrać się po cichu i wyjechać gdzieś, gdzie Hector nie będzie miał na nią żadnego wpływu. Wszystko było już przygotowane, ale wtedy Voldemort zaatakował wasz rodzinny dom w Dolinie Godryka, a ja trafiłem do Azkabanu. Rebi razem z ojcem wyjechali z Anglii i od tego czasu słuch po nich zaginął. Na początku miałem nadzieję, że nie uwierzy w te głupie plotki, że zdradziłem Lily i Jamesa oraz odwiedzi mnie w więzieniu, ale nigdy nie przyszła.
— Próbowałeś ich znaleźć?
— Na początku tak, ale to jak szukanie igły w stogu siana. Mogą być gdziekolwiek, najprawdopodobniej pod zmienionym nazwiskiem. Miałem nadzieję, że sowa pocztowa ich znajdzie, ale nic z tego. Nie wiem nawet, czy w ogóle żyją. Dzisiaj są jej urodziny, więc rozmyślam nad tym, co straciłem przez tego zdradzieckiego szczura. Nie tylko najlepszych przyjaciół, ale także szansę na szczęśliwe życie przy ukochanej. Dobrze, że ta gnida wreszcie zdechła.
— Ja odnalazłem swoje rodzeństwo po czternastu latach, więc nie trać nadziei. Może kiedyś jeszcze się zobaczycie.
— Może — odparł Łapa, odkładając kubek. — Minęło tyle czasu.
    Harry ścisnął mu ramię w geście otuchy.
— Wszystko się ułoży, zobaczysz — powiedział, uśmiechając się.
    Syriusz odwzajemnił uśmiech, po czym razem wstali i weszli do domu. Ledwo przekroczyli próg, kiedy przed ich nosami wybuchł mały fajerwerk. Pani Weasley wychodziła z siebie, krzycząc na bliźniaków, więc Łapa skierował się do kuchni, a Harry do pokoju Rona. Będąc na schodach, odwrócił się jeszcze w stronę Blacka, mówiąc:
— Cieszę się, że jesteś tu z nami, Syriuszu. Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważał. Nie wiem, co bym zrobił, gdybym cię stracił.
— Harry. — Łapa złapał chrześniaka za ramiona i spojrzał mu w oczy. — Zawsze będę przy tobie. Możesz przyjść do mnie z każdym problemem, a ja ci pomogę. Wystarczy, że mnie zawołasz, a przybędę nawet z zaświatów, aby cię uratować.
    Wybraniec przytulił się do mężczyzny, a Black uspokajająco gładził go po głowie. Nie potrzebowali więcej słów, aby wiedzieć, że obaj mogą na sobie polegać w każdej sytuacji. Po chwili odsunęli się od siebie, po czym rozeszli się w dwie strony.
    Następnego dnia wszyscy gorączkowo pakowali swoje rzeczy, aby zdążyć na pociąg, którym mieli powrócić do Hogwartu. Po obfitym śniadaniu udali się na dworzec King’s Cross, a stamtąd na peron dziewięć i trzy czwarte. Wagony były już zatłoczone, gdyż każdy szukał sobie wolnego miejsca. Harry, Ron, Hermiona i Cassie pożegnali się z Weasleyami oraz Syriuszem, po czym wsiedli do pociągu. Znaleźli wolny przedział, który natychmiast zajęli. Rozmawiali o minionych świętach oraz planach na kolejny semestr. Między Hermioną a Ronem dało się wyczuć lekko napiętą atmosferę. Potter widział, jak przyjaciółka stara się hamować, aby nie rzucić w stronę rudzielca jakiejś złośliwej uwagi. Mimo że Cassie odwiodła ją od pomysłu kłócenia się z Ronem, nie sprawiło to, że zapomniała o upokorzeniu, jakie zaserwował jej chłopak. Weasley również widział, że z dziewczyną jest coś nie tak, ale Harry dał mu dyskretnie znak, żeby nie próbował drążyć tematu.
    Pociąg ruszył. Po jakimś czasie skończyły im się tematy do rozmów, więc siedzieli w milczeniu. Hermiona czytała książkę, Harry rozmyślał o wspaniale spędzonym czasie w towarzystwie ojca chrzestnego i przyjaciół, Cassie zajęła się zabawą z Krzywołapem, a Ron wciąż rzucał ukradkowe spojrzenia na szatynkę, jakby bijąc się z myślami. Nagle drzwi rozsunęły się i stanęła w nich Winter, dziewczyna, którą Gryfon spotkał w bibliotece. Omiotła wzrokiem przedział i westchnęła.
— Przepraszam — powiedziała. — Myślałam, że chociaż tu jest wolne. No cóż, szukam dalej.
— Możesz usiąść z nami, jeśli chcesz — zaproponowała Cassie, przesuwając się na siedzeniu. — Mamy jeszcze miejsce. Chyba nikt nie ma nic przeciwko?
    Pozostali zaprzeczyli, więc zajęła wolne miejsce. Po standardowej wymianie uprzejmości wyjęła z torby gazetę i zaczęła rozwiązywać znajdującą się tam krzyżówkę. Mimo że starała się nie zwracać na siebie uwagi, nie mogła nie zauważyć napiętej atmosfery w przedziale. Odezwała się niepewnie:
— Czy wszystko jest w porządku?
— Oczywiście — sarknęła Hermiona znad książki. — Oprócz tego, że niektórzy zachowują się jak nieodpowiedzialne dzieci.
    Cassie posłała jej ostrzegawcze spojrzenie, którego dziewczyna nie dostrzegła. Winter również zauważyła, że panna Granger jest czymś zdenerwowana, dlatego odpuściła sobie konwersację i ponownie zajęła się krzyżówką. Ron natomiast chciał coś powiedzieć, ale Harry szturchnął go w bok i dał do zrozumienia, żeby nawet nie próbował. Przez kilka minut nikt się nie odzywał. Wszyscy marzyli, aby pociąg dotarł już do Hogwartu, przez co mogliby uwolnić się od napiętej atmosfery w przedziale. Hermiona była jak tykająca bomba. Niestety, to ich nowa towarzyszka nieświadomie skorzystała z detonatora.
— Najgorsza wada mężczyzn na siedem liter? — zapytała, patrząc na nich.
— Głupota! — warknęła Hermiona, zerkając krótko na Rona.
— Dzięki, pasuje — ucieszyła się dziewczyna i powróciła do rozwiązywania haseł.
    Harry słyszał, jak przyjaciółka co jakiś czas mruczy: „Niedojrzały palant! Jak dziecko! Zero odpowiedzialności!”. Ron najwidoczniej miał już dosyć tej cichej wojny między nimi, bo nim Potter zdążył go powstrzymać, wybuchnął:
— Słuchaj, Hermiono, może przestaniesz udawać obrażoną i powiesz, o co ci chodzi, co?!
    Panna Granger jakby tylko czekała na jego krok, bo natychmiast zamknęła książkę z hukiem i ignorując błagalne spojrzenia Cassie, warknęła:
— Mam ci powiedzieć?! Jesteś aż tak ograniczony, że nie rozumiesz?
— Co cię napadło? — Ron patrzył na nią jak na wariatkę. — Jeśli chodzi o tę sytuację pod jemiołą, to przecież powiedziałem ci, że to nie miało żadnego znaczenia. Nic wielkiego się nie stało, więc dlaczego ciągle do tego wracasz? — Słuchający tego Harry pomyślał, że w zasadzie chłopak jest już martwy.
— Nic się nie stało? — wyszeptała groźnie Gryfonka. — Nie miało żadnego… Potrzebna mi różdżka. Jak cię zaraz trzasnę, to dopiero zobaczysz. GDZIE JEST MOJA RÓŻDŻKA?!
    Zerwała się na równe nogi i zaczęła przeszukiwać swoje kieszenie. Wyglądała, jakby całkowicie zwariowała. Harry miał już tego serdecznie dość. Zerwał się na równe nogi i ryknął:
— SPOKÓJ! OBOJE MACIE SIĘ ZAMKNĄĆ!
    W przedziale zapadła cisza jak makiem zasiał. Wybraniec podszedł do drzwi, rozsunął je i powiedział stanowczym tonem:
— Winter, Cassie, myślę, że powinnyście rozprostować kości.
    Dziewczyny zrozumiały aluzję i natychmiast wyszły. Harry zatrzasnął drzwi z hukiem, aż jedna z szyb wyleciała. Szybko naprawił ją zaklęciem, po czym odwrócił się do przyjaciół.
— Harry, co ty…? — zaczęła szatynka, lecz szybko jej przerwał.
— Teraz ja mówię, Hermiono. Siadaj! — rozkazał.
    Kiedy dziewczyna spełniła polecenie, przemówił:
— Czy wy umiecie normalnie ze sobą rozmawiać? Mam już dość waszych ciągłych kłótni i zachowań godnych pięciolatka. Powiedziałem, że teraz ja mówię, Ron — dodał, widząc, że rudzielec otwiera usta. — Ty! — Wskazał na Hermionę palcem. — Zamiast robić podchody, zachowywać się jak dziecko oraz strzelać focha, może wytłumaczysz mu, dlaczego jesteś na niego zła, skoro wiesz, że jego umysł nie jest przystosowany do zbyt skomplikowanych zadań i nie poradzi sobie z wyciągnięciem własnych wniosków.
    Nie zwrócił uwagi na oburzone sapnięcie Rona.
— A ty — powiedział, teraz wskazując palcem na niego. — Jeżeli boisz się lub nie jesteś gotowy na związek z Hermioną, to przestań całować ją po kątach, a potem uciekać jak spłoszona fretka. Nie podejmuj wobec niej żadnych dwuznacznych działań, bo to nie jest fair, Ron! Zanim zaczniesz coś robić, lepiej przemyśl to kilka razy, bo znowu ją zranisz.
    Patrzył na swoich przyjaciół przez chwilę, a potem ponownie otworzył drzwi.
— Zostawię was teraz, abyście ze sobą porozmawiali oraz wyjaśnili sobie kilka spraw. Jeżeli nie dojdziecie do porozumienia i nadal będziecie kontynuować tę dziecinną wojnę między sobą, to nawet nie próbujcie się do mnie zbliżać. Mam ważniejsze sprawy na głowie niż pilnowanie przedszkolaków.
    Nie czekając na ich odpowiedź, opuścił przedział. Na korytarzu dostrzegł swoją siostrę, która razem z Winter próbowała udawać, że wcale nie podsłuchiwała. Podszedł do nich.
— Nie udawajcie, że nie słyszałyście.
— Masz mocny głos, kapitanie — odparła Winter bez cienia skruchy. — Trudno było nie słyszeć.
— Jak następnym razem wejdziesz w tryb mediatora, lepiej rzuć zaklęcie ciszy — poradziła Cassie z rozbawieniem.
— Mam nadzieję, że coś dotarło do ich tępych głów — oświadczył Potter bez żadnych wyrzutów sumienia. — Z kim ja się zadaję. — Pokręcił głową.
— Kto z kim przystaje, takim się staje. — Winter ze śmiechem odgarnęła czarne włosy z twarzy.
— Muszę się przejść. Do zobaczenia później.
    Ruszył przed siebie, zaglądając do przedziałów i rozmawiając z innymi uczniami. Po pewnym czasie musiał odwiedzić toaletę, więc skierował się właśnie tam. Kiedy skończył załatwiać swoje potrzeby, usłyszał głosy na korytarzu. Ostrożnie uchylił drzwi. Przez ułamek sekundy mignęła mu szata szkolna z godłem Slytherinu. Nie mając ochoty na kolejną sprzeczkę ze Ślizgonami, postanowił przeczekać, aż sobie pójdą. Nagle usłyszał podniesiony głos:
— Mam już dość tego, jak mnie traktujesz, Malcolm! Nie jestem twoją zabawką!
— O co ci chodzi? Od miesiąca wciąż chodzisz nabuzowana i masz do mnie o wszystko pretensję.
— Może jeszcze powiesz mi, że bezzasadne?! Nie mogę się nigdzie ruszyć bez twojego pozwolenia, nie mówiąc już o spotkaniach z przyjaciółmi!
— Tak, bo to wielka zbrodnia, że chcę wiedzieć jak lub z kim moja dziewczyna spędza czas. Wydaje mi się, że szukasz dziury w całym, Grace.
— Ja szukam dziury w całym?! Ja?! A kto w święta ośmieszył mnie przed całą rodziną, bo myślał, że zdradzam go z kuzynem?!
— Nie wiedziałem, że jesteście spokrewnieni! Ile razy mam ci to powtarzać?!
    Oboje zaczęli coraz bardziej podnosić głos. Harry zastanawiał się, czy pomyśleli w ogóle o tym, że najpewniej słyszy ich cały wagon. Wydawali się zupełnie nieprzejęci tym faktem.
— Mogłeś zapytać, a nie od razu wyrzucać go z MOJEGO domu! A potem bezczelnie rozkazałeś mu, żeby nigdy więcej mnie nie dotykał!
— Tylko grzecznie poprosiłem! Jakoś nie był z tego powodu oburzony, tylko ty wpadłaś w histerię!
— Może dlatego, że dałeś mu do zrozumienia, że twój ojciec może pozbawić pracy jego rodziców?! Zresztą robisz tak z każdym! Jak coś ci się nie podoba, natychmiast straszysz tatusiem! Zupełnie jak Malfoy!
— Przypominam ci, że mój „tatuś” również was wyciągnął z kłopotów. Gdyby nie on, ty i twoja babcia spałybyście teraz pod mostem! Chyba należy nam się za to jakaś wdzięczność, prawda?!
— Widzisz?! Znowu to robisz! Myślisz, że daje ci to prawo do rządzenia mną?! Mogę spotykać się, z kim chcę, gdzie chcę i kiedy chcę, a jak ty masz z tym jakiś problem, to znajdź sobie inną dłużniczkę, która będzie znosić twój narcyzm!
— Jak śmiesz?! — Malcolm był autentycznie oburzony. — Jak śmiesz zwracać się do mnie w ten sposób?! Uważam, że należy skończyć tę dyskusję. Natychmiast wracamy do przedziału i nie życzę sobie, żebyś zwracała się do mnie w ten sposób, zwłaszcza przy ludziach!
— Wracaj, jeżeli chcesz! Ja nigdzie nie idę! Mam cię dość! Od tej pory masz zostawić mnie w spokoju, zrozumiałeś?! Zrywam z tobą!
— Ty? — Zaśmiał się szyderczo. — Ze mną? I co zrobisz? Do końca życia będziesz głaskać koty? Beze mnie nie istniejesz, rozumiesz to? Nikt nie zechce córki śmierciożercy, niemającej grosza przy duszy i obrażającej się z byle powodu. A co na to twoja babcia? Jestem pewien, że będzie chciała, abyś wyjaśniła jej, dlaczego nagle moja rodzina przestała spłacać jej długi. Co jej powiesz?
— Nie twój interes! — warknęła dziewczyna. — Od tej pory nie chce cię widzieć w pobliżu mnie! To koniec! Nie będę więcej tracić na ciebie czasu.
— Jak sobie chcesz — prychnął chłopak. — Jesteś idiotką, jeśli sądzisz, że będę błagał cię, abyś zmieniła zdanie. Założę się, że do końca tygodnia przybiegniesz do mnie z płaczem, prosząc, żebym ci wybaczył. Tylko wtedy będzie już za późno. Dokonałaś wyboru.
— Naprawdę, nie mam pojęcia, jak twoje ego jeszcze cię nie rozerwało. Patrz mi na usta i dokładnie przyswój każde słowo. Nigdy. Więcej. Się. Do. Ciebie. Nie. Odezwę.
— Jeszcze zobaczymy. — Ślizgon chamsko się zaśmiał. — Do zobaczenia, Grace.
    Harry usłyszał jeszcze wyjątkowo chamską odzywkę dziewczyny, a kilka sekund później zapadła cisza. Wybraniec uchylił drzwi i zobaczywszy, że korytarz jest pusty, prędko opuścił łazienkę, kierując się w stronę swojego przedziału. Otworzył drzwi i stanął jak wryty. Ron i Hermiona całowali się bez opamiętania, nie zdając sobie sprawy, że ktoś ich przyłapał. Gryfon lekko się uśmiechnął, a potem cicho wycofał. Cieszył się, że przyjaciele wreszcie wyjaśnili sobie, co czują. Przysiągł sobie w duchu, że jeśli chłopak po raz trzeci to zepsuje, nie będzie się wahał i po prostu strzeli mu w pysk.
    Postanowił znaleźć Ashley. Przez święta okropnie stęsknił się za swoją dziewczyną, więc naturalne było, że chciał ją ponownie zobaczyć. Zaglądał przez szyby każdego przedziału, ale nigdzie nie mógł znaleźć Gryfonki. Dalsze poszukiwania przerwał mu Neville, który przybiegł się z nim przywitać. Harry chciał delikatnie go spławić, ale Longbottom zaczął gadać jak najęty, opowiadając o swojej przerwie świątecznej. Skończył, dopiero kiedy pociąg wjeżdżał na stację Hogsmeade.
    Uczniowie zaczęli tłumnie wychodzić na peron. Potter również to zrobił, przez cały czas wypatrując swojej dziewczyny. Niestety, tym razem również nigdzie jej nie zobaczył, więc stwierdził, że najpewniej minęli się gdzieś w tłumie. Wsiadł do powozu z myślą, że spotkają się na kolacji. Drzwiczki otworzyły się, po czym dołączyli do niego zarumienieni Ron i Hermiona. Zanim zdążył się odezwać, szatynka przemówiła:
— Nie musisz nas wyganiać, wyjaśniliśmy sobie wszystko z Ronem. Nie będziemy się już kłócić.
— To dobrze — uśmiechnął się Harry, zerkając kątem oka na ich złączone dłonie. — Życzę wam dużo szczęścia.
    Zakłopotani wymamrotali podziękowania, a powóz ruszył w stronę zamku. Przez całą drogę Harry miał niezły ubaw z przyjaciół, którzy próbowali chwycić się za ręce, a jednocześnie krępowali się jego obecnością. Wychodziło na to, że muskali się końcami palców, a potem odsuwali dłonie, jakby poraził ich prąd. Rozmawiali o nadchodzącym semestrze, ale Wybraniec doskonale widział, że woleliby być w tym powozie sami. Westchnął, a jego myśli ponownie wróciły do Ashley. Jak to możliwe, że nie spotkali się w pociągu, ani tym bardziej na stacji? Czuł lekkie rozczarowanie, ponieważ myślał, że dziewczyna, tak jak on, będzie go szukać. Z niecierpliwością czekał, aż dotrą do głównego wejścia do szkoły.
    Wreszcie wysiedli przed głównym wejściem do Hogwartu. Harry powiedział przyjaciołom, że zobaczą się w środku, po czym ruszył na poszukiwanie swojej dziewczyny. Zaczynał się coraz bardziej niepokoić, kiedy z kolejnych powozów wysiadali inni uczniowie, a jej nigdzie nie było. Wreszcie ostatni Puchon wszedł do zamku, a on tkwił na dziedzińcu z głupią miną. Stał tak parę chwil w nadziei, że na drodze pojawi się jeszcze jeden powóz, chociaż rozsądek podpowiadał mu, że to niemożliwe. Brama wjazdowa do szkoły została zamknięta przez Cienie na cztery spusty. Zdezorientowany odwrócił się na pięcie, idąc w stronę drzwi wejściowych, zastanawiając się, co mogło się stać. Spóźniła się na pociąg? Może coś zatrzymało ją w domu? Przyszło mu na myśl, aby natychmiast wysłać do niej Hedwigę, ale nie mógł teraz przejść do sowiarni. Uczta zaczynała się za parę minut, a jego nieobecność mogłaby zaniepokoić innych. Skierował się do Wielkiej Sali, podejmując decyzję, że napisze do niej zaraz po kolacji.
    Kiedy przysiadł się do Rona i Hermiony, ci spojrzeli na niego ze zdziwieniem, widząc jego przygnębioną minę. Dopiero po chwili szatynka wszystko zrozumiała, kiedy zobaczyła, że brakuje jednej uczennicy.
— Gdzie jest Ashley? — zapytała, rozglądając się dookoła, jakby myślała, że dziewczyna nagle pojawi się obok niej.
    Harry wzruszył bezradnie ramionami. Nie tylko oni zauważyli jej nieobecność. Przyjaciółki Gryfonki również rozglądały się za nią, snując domysły, dlaczego jej tu nie ma. Kiedy powstał profesor Dumbledore, dopiero teraz zauważył, że nauczyciele wyglądają na przygnębionych. Każdy z nich w milczeniu siedział na swoim miejscu, smętnie gapiąc się w talerze. McGonagall nawet co jakiś czas ocierała kąciki oczu. Kiedy rozbrzmiał głos dyrektora, poważny i pozbawiony jakiejkolwiek wesołości, fala złego przeczucia zalała mu umysł.
— Cieszę się, że bezpiecznie dotarliście do Hogwartu. Niestety, mam dla was bardzo przykrą wiadomość. — Harry czuł, jak jego ręce zaczęły niekontrolowanie drżeć. — Z wielkim bólem oświadczam wam, że jedna z waszych koleżanek nie miała tyle szczęścia, co wy. Kochani, z ogromną przykrością informuję was, że Ashley Magellhard, uczennica Gryffindoru, wraz ze swoją rodziną została zamordowana w święta przez śmierciożerców.
    Wybuchły zaniepokojone szepty, których Harry nie usłyszał. Poczuł się tak, jakby nagle podłoga pod jego stopami zniknęła, a on sam spadał w głęboką przepaść. Coś przewróciło mu się w żołądku, a przed oczami zrobiło się czarno. Słowa Dumbledore’a ryły mu się w mózgu jak taran, rozbrzmiewając coraz głośniejszym echem. Ledwie zarejestrował przerażoną twarz Hermiony, zakrywającą sobie usta ręką oraz bladego Rona, siedzącego w bezruchu. Wiedział, że dyrektor coś jeszcze mówi, ale nie mógł rozróżnić żadnego słowa. Zupełnie tak, jakby nagle stracił słuch. Ktoś coś do niego mówił, ktoś chyba chwycił go za przedramię, lecz nie był w stanie zrozumieć kto. Automatycznie, jakby był sterowany przez kogoś innego, wstał z ławki i wybiegł z sali. Słyszał głos Cassie, wykrzykujący jego imię, lecz nawet się nie odwrócił. Czuł, że zaraz się udusi, jeśli stąd nie wyjdzie. Na drżących nogach opuścił pomieszczenie, po czym wspiął się po schodach, zataczając się co kilka kroków. Przemierzał kolejne piętra, aż w końcu znalazł się przed wejściem do Pokoju Życzeń.
    Przeszedł przez drzwi, życząc sobie, aby nikt nie mógł tu wejść. Otępienie powoli znikało, a jego mózg zaczął przyswajać usłyszaną informację. Łzy zaczęły zbierać się w kącikach jego oczu. Nagle, zupełnie niespodziewanie, psychiczny ból powalił go na kolana. Wydarł się na całe pomieszczenie, targając sobie włosy. Przeklinał wszystko i wszystkich. Już po raz kolejny czarnoksiężnik odebrał mu coś, na czym mu zależało. Nie sądził, że może jeszcze bardziej go nienawidzić, ale najwyraźniej było to możliwe. Już wiedział, jak musiał czuć się Connor po śmierci swojego opiekuna oraz dlaczego zainteresował się czarną magią. Dawała o wiele większe możliwości na zemstę, a właśnie tego Wybraniec w tej chwili potrzebował.
— Zabiję cię, Riddle! — krzyczał przez łzy. — Nie daruję ci tego! Kiedy następnym razem się spotkamy, nie zawaham się nawet przez chwilę!
    Pokój Życzeń spełnił jego podświadomą prośbę i w drugim końcu pomieszczenia pojawił się manekin przedstawiający Voldemorta. Wpatrywał się w niego przepełniony wściekłością oraz żalem. Wyjął różdżkę, po czym wycelował nią w swojego śmiertelnego wroga. Widząc w wyobraźni twarz Ashley, ryknął:
— Avada Kedavra!
    Dwa słowa, przez które stracił już tak wiele. Dwa słowa, które wyrwały życie z jego rodziców, Cedrika, Ashley oraz setek innych. Dwa słowa, którymi zawsze pogardzał, a których wypowiedzenie przyszło mu teraz z taką łatwością. Z jego różdżki wystrzelił zielony promień, po czym uderzył w cel, rozsypując go na kawałki. Wypowiedział kolejne życzenie, a następne manekiny zmaterializowały się przed nim. „Przysięgam, że tego pożałujesz, Riddle!” — wrzeszczał w myślach, z furią ciskając najróżniejszymi zaklęciami.

***

    Hanzo Yamada stał na szczycie góry obserwując olbrzymie miasto, znajdujące się u jej podnóża. Większość jego ludzi stała za nim, czekając na rozkazy. Już od godziny tkwili w tym miejscu, spoglądając na miejsce, które planowali zaatakować. Obserwowali, jak mieszkańcy Tytanu jeden po drugim udają się na spoczynek, gasząc światła w swoich domach. Dzisiaj nadejdzie wielki dzień. Jako pierwszy w historii Błękitnego Lotosu splądruje główny skarbiec Cieni, organizacji, która siała strach w czarodziejskiej Japonii o wiele skuteczniej niż on. Wszystko było ustalone. Mapa otrzymana od jego zleceniodawcy doprowadziła ich prosto do celu, pozwalając ominąć patrole. Teraz wystarczy tylko poczekać na dogodny moment, aby uderzyć. Czuł, jak z każdą chwilą ogarnia go coraz większe podniecenie. Po nerwowym przestępowaniu z nogi na nogę i wygłodniałych spojrzeniach, rzucanych na mury wiedział, że jego żołnierze również nie mogą się doczekać.
    Na niebie pojawił się jastrząb, który zbliżał się prosto do niego. Hanzo uniósł kąciki ust i wskazał na puste miejsce po swojej lewej stronie. Ptak wylądował we wskazanym miejscu, po czym zamienił się w kobietę w średnim wieku z głęboką blizną przechodzącą przez jej lewy policzek. Spojrzała na niego i powiedziała:
— Jest tak, jak mówił twój kontakt. Po mieście krąży kilku wojowników, ale nie widziałam większych sił. Wygląda na to, że większość Cieni faktycznie jest poza Tytanem.
    Hanzo skinął głową i polecił jej zająć miejsce w szeregu. Obserwował słońce, które powoli chowało się za horyzontem. Kiedy zniknęło całkowicie, a Tytan stał się ledwie widoczny w ciemnościach, gwizdnął cicho, dając sygnał do ataku. Członkowie Błękitnego Lotosu założyli maski, po czym machnęli różdżkami. Przywiązali wyczarowane liny do wystających skał, a potem zaczęli się po nich opuszczać. Zjeżdżali w dół, skryci pod osłoną nocy, niczym mroczne widma. Kiedy stanęli na twardej ziemi, kilkanaście metrów od murów miasta, Hanzo odwrócił się do nich i powiedział:
— Pamiętajcie, naszym celem jest główny skarbiec. Nie krzywdzimy cywilów, a Cieni staramy się wyeliminować z walki, a nie zabić. Taka była umowa.
    Wszyscy skinęli potwierdzająco głowami. Hanzo wydał odpowiedni rozkaz, a młody chłopak w okularach przemienił się w kreta. Zakopał się w ziemi, ryjąc podziemny tunel oraz kierując się w stronę murów. Przekopał się pod nimi, po czym wyszedł na powierzchnię po drugiej stronie. Szybko wbiegł po schodach i udał się do sterowni, żeby podnieść kratę. Plan miasta przekazany przez ich zleceniodawcę był niezwykle szczegółowy, toteż bez problemu odnalazł właściwe drzwi. W środku był jeden strażnik. Poczekał, aż się odwróci, po czym szybko wrócił do ludzkiej postaci i oszołomił go. Pociągnął dźwignię i już po chwili wejście do Tytanu stało przed nimi otworem.
    Członkowie Błękitnego Lotosu natychmiast wbiegli do miasta i pochowali się w ciemnych uliczkach. Ostrożnie posuwali się naprzód, eliminując napotkane patrole. W pewnym momencie zobaczyli, że zbliża się do nich dość duża grupa Cieni. Hanzo uniósł palec wskazujący do góry, dając znak, aby wszyscy weszli na dachy. Przeskakiwali przez szczeliny między domami, aż w końcu minęli dzielnicę mieszkalną. Weszli na drugi poziom oraz powtórzyli całą procedurę od nowa. Po kilkunastu minutach skradania się w końcu dotarli na dziedziniec zamkowy. Mężczyzna rozejrzał się i zobaczył kosz, w którym znajdowało się sporo śmieci, stojący obok ławki na zachodnim krańcu placu. Awaryjne świstokliki, którymi napastnicy mieli uciec z Tytanu, gdyby coś poszło nie tak. Uśmiechnął się, widząc, że ich zleceniodawca naprawdę zadbał o każdy szczegół, a jego informację okazały się w stu procentach prawdziwe. Wciąż ciekawiło go, jaki cel może mieć w atakowaniu własnych ludzi, ale stwierdził, że dopóki mu płaci, nie będzie drążył tematu.
    Bez przeszkód wtargnęli do pałacu i po ogłuszeniu kilku Cieni wewnątrz stanęli przed wrotami prowadzącymi do skarbca. Hanzo skinął głową w kierunku jednego ze swoich ludzi. Czarodziej szybko zlokalizował ukryty przycisk, otwierający drzwi. Już miał go nacisnąć, kiedy nagle zawahał się i spojrzał niepewnie na swojego szefa.
— Co robisz? — warknął Hanzo. — Nie ma chwili do stracenia!
— Nie wiem, szefie — odparł tamten niepewnie. — Mam złe przeczucia.
— Co ty bredzisz? — zirytował się. — Nie płacę ci za miewanie złych przeczuć! Otwieraj te drzwi!
— Czy nie wydaje wam się, że wszystko poszło zbyt łatwo? — upierał się mężczyzna. — Wcale nie stawiali oporu. Tak jakby chcieli, żebyśmy tu dotarli. Strażników również było tylu, co kot napłakał.
— Przecież mówiłem, bęcwale, że większość Cieni jest poza miastem! Poza tym nie spodziewają się żadnego ataku, więc patrole nie były czujne! Pośpiesz się, wszystko musi być idealnie zgrane w czasie!
    Mężczyzna wydawał się nieprzekonany, ale nacisnął przycisk. Zamek szczęknął, a na drzwiach pojawiła się twarz starca. Otworzył usta, jakby szykował się do krzyku, lecz Hanzo szybko podał mu hasło. Oblicze zniknęło, a na jego miejscu pojawiła się duża złota klamka. Pan Yamada nacisnął ją i po chwili wrota skarbca stanęły przed nimi otworem. Weszli do środka i aż ich zatkało. Znaleźli się w sporym pomieszczeniu wypełnionym niemal po brzegi złotem, brylantami, rubinami, obrazami, księgami oraz innymi kosztownościami. Ktoś pisnął uradowany, lecz szef Błękitnego Lotosu szybko uciszył go spojrzeniem.
— Dziesięć minut — zarządził. — Wy dwaj pilnujecie wejścia — dodał, wskazując na dwójkę czarodziejów, stojących przy drzwiach. — Reszta niech ładuje tyle, ile zdoła.
    Wyczarowali worki i podnieceni pakowali do nich wszystko, co tylko wpadło im w ręce. Po upływie wyznaczonego czasu mieli kilkanaście worków po brzegi wypchanych skarbami. Zmniejszyli je zaklęciami, po czym włożyli do kieszeni, a następnie ostrożnie wyszli z pomieszczenia. Skradali się korytarzami, nie napotykając po drodze żadnych strażników. Hanzo nie posiadał się ze szczęścia. Udało mu się splądrować główny skarbiec Tytanu, a już za chwilę będzie mógł świętować tę uroczystą chwilę w swoim hotelu. Przeszedł przez drzwi frontowe, po czym skierował się w stronę świstoklików. Jeszcze tylko chwila dzieli go od zapisania się na kartach historii.
    Nagle jego dobry humor szybko się ulotnił. Jak tylko ostatni członek Błękitnego Lotosu znalazł się na dziedzińcu, w całym Tytanie rozległ się ryk syren alarmowych. Błyskawicznie w każdym oknie pałacu pojawiły się Cienie oraz bez ostrzeżenia zaczęli ciskać w nich zaklęciami. Również z koszar po drugiej stronie placu wyszedł cały oddział wojowników. Wycelowali w nich różdżkami, a w następnej chwili rozległ się wrzask około trzydziestu osób:
— Avada Kedavra!
    Członkowie Błękitnego Lotosu rozpierzchli się po placu, szukając schronienia, lecz to nie mogło ich uratować. Cienie mieli ogromną przewagę liczebną, toteż złodzieje zaczęli padać jak muchy. Intruzi próbowali przedrzeć się do świstoklików, lecz nie byli w stanie pokonać nawet połowy dzielącego ich dystansu. Na dziedzińcu rozpoczęła się prawdziwa rzeź. Hanzo widział jak jego ludzie giną, nie mogąc poradzić sobie z tyloma przeciwnikami. Zrozumiał, że wpadli w pułapkę, a ich jedynym ratunkiem była zawartość kosza na śmieci na drugim końcu pola bitwy.
— Wszyscy do świstoklików! — ryknął do ocalałych. — Nie walczcie z nimi! Musimy stąd pryskać!
    Hanzo rzucił Avadę w najbliższego przeciwnika. Przemieszczał się w kierunku świstoklików, chowając się za osłonami. Po jego prawej rozległ się huk, a potem krzyk któregoś z jego ludzi. Zignorował to i biegł dalej, ciskając klątwami we wrogów. Zaklęcia świszczały mu nad głową, wybuchy rozlegały się raz po raz, a jęk i wrzaski rannych były jedynymi dźwiękami, które docierały do jego uszu. Nagle padł na ziemię, kątem oka widząc lecący w jego stronę czar uśmiercający. Wycelował różdżkę w czarodzieja, który chciał go zabić oraz unieszkodliwił go celnym urokiem ślepoty. Zerwał się na nogi, ponawiając swój sprint. Po lewej widział jednego ze swoich podwładnych, naszpikowanego nożami. Jeszcze dalej inny członek Błękitnego Lotosu leżał martwy ze skręconym karkiem. Pochylając się oraz unikając różnokolorowych promieni, coraz bardziej zbliżał się do celu.
— Szefie, pomocy! — krzyknął ktoś po jego lewej stronie.
    Zerknął tam i zobaczył swojego człowieka, który leżał związany. Nad nim unosiło się coś, co przypominało olbrzymi tasak. Cień, który kontrolował zaklęcie, machnął różdżką i po chwili głowa nieszczęśnika potoczyła się po placu. Szybko się rozejrzał, aby ocenić sytuację i kiedy zobaczył, jak ktoś inny dostaje klątwą uśmiercającą, zorientował się, że został sam. Uwaga wszystkich skupiła się na nim. Hanzo wycelował w ziemię, mrucząc zaklęcie. W następnym momencie odbił się od podłoża jak od trampoliny i wylądował tuż przy świstoklikach. Zanim dotknął jednego, poczuł ból w prawej ręce, a broń wyleciała mu z dłoni. Nie bacząc na to, chwycił ogryzek jabłka, a po chwili poczuł szarpnięcie w okolicach pępka.
    Wylądował na polanie. Oderwał rękaw swojej szaty, po czym owinął krwawiącą dłoń. Rozejrzał się i zobaczył postać stojącą kilkanaście metrów od niego. Natychmiast ją rozpoznał. Zerwał się na nogi i rzekł wściekły:
— Co to było?! Nie tak się umawialiśmy! Miasto miało być puste!
— W czasie gry nastąpiła mała zmiana reguł — odpowiedział spokojnie mężczyzna, nie przejmując się tym, że Hanzo podchodził do niego z żądzą mordu. — Wybacz, że cię nie uprzedziłem. Chociaż z drugiej strony udało ci się, prawda? Splądrowałeś skarbiec.
— I straciłem cały oddział! — ryknął. — Sam ledwo uszedłem z życiem! Zapłacisz mi za to!
— Nie sądzę — odparł czarodziej, a kiedy tamten zamachnął się na niego, wyciągnął różdżkę i unieruchomił go.
— Co robisz?! — wrzasnął szef Błękitnego Lotosu, szarpiąc się w więzach. — Natychmiast mnie wypuść!
— To niestety niemożliwe. Została jeszcze jedna rzecz do zrobienia.
— Nie ujdzie ci to na sucho, słyszysz?! Znajdziemy cię oraz ukarzemy za twoją zdradę! Zadarłeś z niewłaściwymi ludźmi!
— Nie sądzę, aby trupy mogły mi w jakikolwiek sposób zagrozić. — Wzruszył ramionami nieznajomy, a na widok niezrozumienia w oczach rozmówcy, westchnął. — Właśnie w tej chwili twój hotel jest atakowany przez nasze oddziały. Obawiam się, że ten dzień przejdzie do historii jako definitywny koniec tej organizacji. Chyba nie sądziłeś, że pozwolę żyć osobie, która zna położenie Tytanu i jego zabezpieczenia?
    Hanzo zrozumiał, że to koniec. Dał się wciągnąć w perfidną grę swojego zleceniodawcy, w której od początku był tylko pionkiem skazanym na unicestwienie. Ta sama chciwość, dzięki której zdobył władzę, zaprowadziła go prosto na śmierć. Nie zamierzał jednak błagać o litość. Jeśli ma zginąć, umrze z honorem, dumny i wyprostowany tak jak jego poprzednicy. Bo w Błękitnym Lotosie nie ma słabeuszy. Hardo spojrzał w oczy swojemu rozmówcy.
— Będę na ciebie czekał w piekle. Pewnego dnia dopadnie cię kara za twoją podwójną zdradę. Przyjdzie kryska na matyska.
— Jeszcze zobaczymy — oświadczył tamten spokojnie, unosząc różdżkę. — A tak na marginesie, dotrzymałem naszej umowy. Obiecałem ci, że staniesz się sławny. Zapiszesz się na kartach historii jako ostatni przywódca Błękitnego Lotosu. Zawsze coś, prawda?
    Nie czekając na odpowiedź, rzucił zaklęcie uśmiercające. Mężczyzna padł na ziemię, a czarodziej wyciągnął z jego kieszeni worki ze zrabowanymi kosztownościami. Następnie wykopał w ziemi dziurę oraz zasypał zwłoki swojej ofiary. Nie mógł powstrzymać uśmiechu cisnącego mu się na usta. Wszystko udało się perfekcyjnie, upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu. Za jednym zamachem pozbył się konkurencji oraz sprawił, że znienawidzony przez niego szczeniak raz na zawsze zniknie z jego oczu. Pozostało już tylko czekać na konfrontację, a potem przywróci swojemu ukochanemu miastu dawną świetność. Zniknął z cichym pyknięciem, pozostawiając świeży grób na polanie jako jedyny dowód na to, że ktoś taki jak Hanzo Yamada kiedykolwiek istniał.

Mrs Black bajkowe-szablony