sobota, 28 stycznia 2017

Rozdział 10 „Urodziny i ostrzeżenie”

1 komentarz:



    Harry siedział na swoim łóżku. Był wczesny ranek, lecz młody czarodziej nie mógł spać. W nocy nawiedzały go koszmary o czerwcowych wydarzeniach na cmentarzu. Znowu widział jak martwe ciało Cedrika ląduje na ziemi oraz odradzającego się Voldemorta. Słyszał śmiech szaleńca i czerwone oczy wpatrujące się w niego z żądzą mordu. Potter obudził się zlany potem i od tej pory nie zmrużył oka. Wpatrywał się w śpiącego brata, a przez jego głowę przelatywały wspomnienia z ubiegłego wieczoru. „Gdzie zniknął z Dumbledore'em?”, pytał w myślach. Na własne oczy widział, jak teleportuje się bez licencji, a kiedy wrócili i on, i starzec wyglądali na wykończonych. Poza tym dyrektor stwierdził, że Hogwart będzie bezpieczny. To utwierdziło go w przekonaniu, że dogadał się z kimś, a tego kogoś znał Connor. Postanowił, że kiedy chłopak się obudzi, wydusi z niego całą prawdę i nie ustąpi. Wstał z łóżka, kierując się do łazienki. Ledwo dotknął umywalki, kiedy blizna na jego czole zapiekła go niemiłosiernie. Przycisnął ręce do czoła, lecz ból nagle ustąpił. Oddychając głęboko, opłukał twarz zimną wodą. Wyszedł z toalety, zmierzając do pokoju. Wszyscy jeszcze smacznie spali. Nie wiedząc co ze sobą począć, położył się z nadzieją, że uda mu się jeszcze trochę pospać.
    Harry poczuł, że ktoś szarpie go za ramię. Otworzył oczy i zobaczył twarz Cassie. Siostra patrzyła na niego ze szczerym uśmiechem.
— Wstawaj śpiochu — powiedziała. — Jest prawie dwunasta.
    Potter spojrzał na zegarek i przekonał się, że mówiła prawdę. Więc jednak udało mu się zasnąć, a teraz znów go obudzono. Trochę rozdrażniony wstał, a po chwili oboje zeszli do kuchni. Przywitał ich Remus z Syriuszem.
— No nareszcie książę ruszył swoje cztery litery — powiedział Syriusz. — Myślałem, że już nigdy nie wstaniesz.
— Spadaj — mruknął jedynie Harry oraz nalał sobie kawy.
— Harruś nie w humorze? — Mężczyzna nie ustępował. — Co się stało, paznokieć złamany?
    Harry parsknął śmiechem i trzepnął Syriusza w tył głowy. Black zrobił oburzoną minę oraz chciał mu oddać, lecz potrącił rękawem szklankę z kawą i wylał zawartość na podłogę. Pech chciał, że w tym momencie weszła pani Weasley. Gdy spojrzała na plamę na podłodze, zmrużyła oczy, po czym zapytała pozornie spokojnym głosem:
— Który to?
— Syriusz — natychmiast odpowiedział Harry ze złośliwym uśmiechem.
    Pani Weasley machnęła różdżką i na kolanach Syriusza pojawiła się ścierka do zmywania. Kazała mu to wytrzeć, więc biedny Łapa schylił się i zabrał za robotę. Natomiast Harry nie szczędził chrzestnemu docinków:
— Wiesz co? Jak tak na ciebie patrzę, to myślę, że bycie gosposią jest twoim powołaniem.
    Remus parsknął śmiechem, a Syriusz warknął spod stołu:
— Nie przeginaj, Potter!
— Tak sobie myślę, że chyba załatwię ci u siebie pracę na tym stanowisku, gdy będę miał dom. Przydałby mi się taki wprawny lokaj.
    W tym momencie Łapa wychylił się spod stołu i rzekł do Harry'ego złowróżbnym szeptem:
— Jeszcze słowo i będziesz miał kłopoty.
— Ciiii — powiedział Harry, kiwając palcem. — Niedobry Syriusz. Zły piesek.
    Remus wybuchnął śmiechem razem z Cassie. Natomiast Syriusz zerwał się na równe nogi i zaczął gonić Harry'ego, który z chichotem wyleciał z kuchni. Krzyki Huncwota słychać było w całym domu. Kiedy Connor wszedł, ze zdziwieniem zapytał, czemu mężczyzna tak się wydziera. Opowiedzieli mu o wszystkim, a chłopak dołączył do wybuchu wesołości. Po kilkunastu minutach wrócili z mokrymi głowami, kłócąc się ze sobą.
— To twoja wina, Black!
— Właśnie, że twoja! — odkrzyknął Syriusz. — Nie musiałeś chichrać się jak opętany!
— A ty nie musiałeś drzeć kopary na cały dom! — odgryzł się Harry.
— Co się stało? — zapytała Cassie. — Dlaczego macie takie mokre włosy?
— Bo ten dzban uciekł tam, gdzie Molly właśnie czyściła podłogę — powiedział Łapa, wskazując palcem na chrześniaka. — Wbiegłem za nim. Wściekła się, że robimy raban, a potem dostaliśmy szmatą po głowach!
    Całe towarzystwo znowu wybuchnęło śmiechem. Harry i Syriusz usiedli na drugim krańcu stołu, obrażeni na siebie. W myślach obmyślali jak zemścić się na drugim. Gdy wszyscy się uspokoili, Gryfon spojrzał na brata oraz szepnął do niego:
— Musimy pogadać.
    Connor skinął głową. Po chwili wahania Cassie również podążyła za nimi. Weszli do pokoju Harry'ego, po czym usiedli na łóżku. Wybraniec zaczął:
— Myślę, że jesteś nam winny wyjaśnienia.
    W odpowiedzi Connor uniósł brwi.
— Słucham?
— Gdzie byliście wczoraj z Dumbledore'em?
— A co cię to obchodzi? — rzucił Connor wzruszając ramionami. — Z niczego nie muszę wam się tłumaczyć.
— Właśnie, że musisz — powiedział Gryfon zirytowany. — Nie wiem, czy wiesz, ale przed rodziną nie ma się tajemnic.
— Czyżby? — mruknął ironicznie starszy Potter. — A kto ci tak twierdzi?
— Po prostu to wiem. Opowiedziałem ci o sobie wszystko, Cassie również, a tylko ty trzymasz buzię na kłódkę.
— Mówiłem wam o tym, co robiłem przez cały ten czas — Cień zaczynał tracić cierpliwość. — Nigdzie nie było mowy, że muszę odkrywać przed wami swoje sekrety.
— Ale to nie fair w stosunku do nas — Wybraniec też czuł, jak opuszcza go spokój. — Jak ktoś zada ci pytanie, spławiasz go półsłówkami. Dlaczego nie chcesz zdradzić, czym się zajmujesz?
— Przestań wtrącać się w nieswoje sprawy! — Wojownik podniósł głos. — Interesujesz się rzeczami, które wcale cię nie dotyczą!
— Chłopaki... — zaczęła dziewczyna, lecz nie zwrócili na nią uwagi.
— Czy ja wchodzę ci z buciorami w życie?! — krzyczał nastolatek. — Po prostu pytam cię o różne rzeczy i wcale nie zmuszam, żebyś odpowiadał! Nie będziesz mówił mi co mam mówić, a czego nie! To moja sprawa, a jak coś się nie podoba to fora ze dwora!
— Hej, koguty! — Siostra powtórzyła głośniej, lecz nadal jej nie słuchali.
— Jesteś pieprzonym egoistą! — wrzasnął Harry. — Oczekujesz, że inni będą ci się ze wszystkiego spowiadali, a sam nie zamierzasz z nikim dzielić się swoimi tajemnicami! Jak masz aż taki problem z tym że próbuję dowiedzieć się czegoś o bracie, którego nigdy nie miałem, to wynoś się do swojej nory!
— Jeszcze jedno słowo i dostaniesz w pysk! — Connor zacisnął ręce w pięści.
— Śmiało! — odkrzyknął chłopak. — Myślisz, że nie umiem się obronić?!
    W tym momencie Cassie wstała z łóżka oraz wkroczyła między braci. Odwróciła się do Harry'ego i z otwartej dłoni dała mu w twarz. To samo zrobiła z Connorem. Zaskoczeni chłopcy na moment zapomnieli o swojej sprzeczce. Trzymając się za obolałe policzki, wpatrywali się w nią z szokiem. Nigdy nie widzieli tak wściekłej Cassandry Potter. Jej orzechowe oczy ciskały gromy, a kasztanowe włosy były całe roztrzepane. Wyglądało to tak, jakby nagle ze słodkiego aniołka przemieniła się w żądnego krwi demona. Obaj skulili się, a tymczasem ona mówiła:
—Jesteście kompletnymi kretynami! Nie widzieliśmy się tyle czasu, a wy kłócicie się o byle co!
— Ale to on pierwszy... — zaprotestował Connor.
— MILCZ! — wrzasnęła, a chłopak zamknął usta z przerażeniem. Wyglądali jak uczniowie stojący przed wściekłą nauczycielką. — To ja przyjeżdżam tutaj w nadziei, że spędzę z wami miłe wakacje, a wy odwalacie takie akcje?! Ty — rzekła, wskazując na starszego Pottera, który wzdrygnął się i niespokojnie patrzył na rękę wycelowaną w jego stronę. — Nie powinieneś ukrywać przed nami prawdy oraz trzymać swoich sekretów jedynie dla siebie! Jesteśmy rodziną, a to daje nam prawo wiedzieć o tobie wszystko! A ty – dodała, odwracając się do Harry'ego, który cofnął się o krok. — Przestań tak na niego naciskać! Kiedy będzie gotowy, to z pewnością sam nam powie! Tymczasem trzymaj swoją niecierpliwość na smyczy oraz nie prowokuj awantur, jasne?!
    Harry gorliwie pokiwał głową. Wzrok Cassie nieco złagodniał, lecz wciąż była na nich wściekła:
— A teraz podajcie sobie ręce i nie chcę więcej słyszeć sprzeczek między wami. No, na co czekacie?!
    Chłopcy szybko podali sobie ręce, mamrocząc przeprosiny. Nadal byli w szoku i ze strachem patrzyli na siostrę, która nie spuszczała z nich oczu. Gdy się pogodzili, powiedziała:
— A teraz, każdy z was do mnie podejdzie, da mi całusa w policzek i przeprosi, że musiałam się przez was zdenerwować!
— Cassie, nie przeginasz? — zapytał Harry, a siostra skierowała na niego wzrok.
— Chcesz jeszcze coś powiedzieć?! — syknęła, ale Gryfon pokręcił głową. Szybko zbliżył się do dziewczyny oraz spełnił jej żądanie. Connor zrobił to samo.
— No! — powiedziała Cassandra, na nowo przybierając postawę cichej, szarej myszki. — A teraz idę na obiad i oczekuje, że za chwilę zobaczę was, jak do mnie dołączacie.
    Bracia szybko pokiwali głowami. Gdy wyszła, wypuścili ze świstem powietrze, które nie wiadomo kiedy zaczęli wstrzymywać. Harry pierwszy zabrał głos:
— Jeśli ona zawsze tak wygląda, gdy się zdenerwuje... — zaczął.
— To nie chcę być w skórze jej przyszłego męża — dokończył Connor. — Ma charakterek. Pewnie po matce.
— Wybacz za tę kłótnię. Trochę mnie poniosło — powiedział Harry.
— W porządku. Nie mogę powiedzieć wam wszystkiego o sobie. Obowiązuje mnie przysięga, że będę trzymał nasze sekrety w tajemnicy. Już i tak niektórzy robią mi wymówki, że przyprowadziłem Dumbledore'a.
    Harry skinął głową, po czym obaj zeszli na dół. Konflikt został zażegnany.

***

    Nadszedł dzień urodzin Harry'ego i Cassie. W związku z tym Connor udał się do Tytanu, aby wybrać dla nich interesujące prezenty. Zastanawiał się, co by mogło im się przydać. Rozglądał się po wszystkich sklepach w mieście, jednakże nie znalazł nic ciekawego. W końcu wpadł na genialny pomysł. Kupił różdżkę u miejscowego sprzedawcy. Następnie wszedł do sklepu z biżuterią, gdzie nabył śliczny złoty naszyjnik. Chłopak zapakował prezenty, po czym wrócił na Grimmauld Place. Teraz pozostało już tylko czekać na wieczór.

***

    Harry, Ron i Hermiona wygłupiali się, oglądając telewizor w salonie. Potter stwierdził, że zaniedbał trochę swoich przyjaciół, poświęcając cały swój czas Connorowi i Cassandrze. Gdy im to powiedział, panna Granger uśmiechnęła się i powiedziała, że nie co dzień odnajduję się swoją rodzinę. Weasley także wspomniał, że nie ma do niego żalu. Mimo to Gryfon postanowił, że ten dzień spędzi razem z nimi. Zastanawiali się, jak zająć sobie czas, gdy nagle rudzielec wypalił:
— Ja bym z chęcią pograł w quidditcha.
— Gdzie? — zapytał Harry. — W salonie?
— U nas w Norze byłoby świetnie — powiedział Ron. — Musimy tylko się tam dostać.
    W tym momencie Harry wpadł na genialny pomysł.
— Ron, leć po bliźniaków i Ginny, a ja zaraz wrócę.
    Zaskoczony rudzielec pobiegł po braci, a tymczasem Harry szukał Connora. Widział, że rozmawiał on z Syriuszem oraz Remusem, jednak teraz go nie było. Zapytał ich, czy wiedzą dokąd poszedł, a oni wskazali mu drzwi do łazienki. Po chwili najstarszy Potter wyszedł stamtąd, wycierając ręce. Gryfon natychmiast do niego doskoczył.
— Możesz mi pomóc?
— W czym?
— Chcemy zagrać w quidditcha, ale najpierw musimy dostać się do Nory. Pomyślałem, że może mógłbyś nas tam teleportować.
— No nie wiem, nie wiem — zacmokał Connor. — W końcu czasy są niebezpieczne. A jak zaatakuje was przyczajony śmierciożerca?
— Serio myślisz, że to się wydarzy?
— Nie — Chłopak uśmiechnął się złośliwie. — Ale jest takie prawdopodobieństwo.
— Nie bądź fiutem — jęknął Gryfon. Odkąd przebywał z bratem, jego zachowanie powoli ulegało przemianie. Teraz potrafił odgryźć się, gdy ktoś żartował sobie z niego oraz zaczął używać przekleństw.
— Harry! — oburzył się komicznie starszy Potter. — Nie wolno tak mówić! Jeszcze nadszarpnie ci to reputację Złotego Chłopca!
— Spadaj! — warknął nastolatek.
— Nu, nu, nu! – Connor pogroził mu palcem. — Nie wolno się tak zachowywać!
    Harry prychnął i już miał odejść, ale brat powstrzymał go. Ze śmiechem powiedział, żeby wszyscy czekali w jego pokoju, a on zaraz tam przyjdzie. Wybraniec mu podziękował, po czym poszedł przekazać wieści pozostałym. Wszyscy prócz Hermiony krzyknęli triumfalnie. Dziewczyna uważała, że to nieodpowiedzialne i niebezpieczne, ale nikt nie chciał jej słuchać. Nie chcąc zostać sama wśród dorosłych, panna Granger z niechęcią zgodziła się im towarzyszyć. Po pewnym czasie wszedł starszy Potter i wszyscy teleportowali się na zielone wzgórza, otaczające dom Weasleyów. Connor powiedział, że przyjdzie po nich za dwie godziny, po czym zniknął. Młodzież weszła na podwórko oraz skierowała się do starej szopy, gdzie trzymali miotły. Wzięli po jednej, a potem udali się na prowizoryczne boisko, rozciągające się za Norą.
— Jakie składy? — zapytał George.
— Ja, Harry i Hermiona na waszą trójkę — odpowiedział Ron, wsiadając na miotłę.
    Już mieli zacząć grać, kiedy pojawił się kolejny problem. Musieli znaleźć coś, co posłuży im za znicza. Nagle George wpadł na pomysł, aby zaczarować klucze od szopy. Machnął różdżką i po chwili imitacja złotej piłki wznosiła się w powietrzu. Harry'emu skojarzyło się to z jedną z zagadek, gdy szli po Kamień Filozoficzny. Wystrzelili w górę oraz rozpoczęli grę. Gryfon zdał sobie sprawę, iż ponury dom na Grimmauld Place był dla niego jak klatka, a teraz czuł się, jakby wyfrunął na wolność. Robił różne manewry, ciesząc się jak małe dziecko. Latanie było tym, co kochał najbardziej. Uspokoił się jednak i zaczął oglądać grę pozostałych. Ginny była szukającą w przeciwnej drużynie. Rzucili na niego zaklęcie krótkotrwałej niewidzialności, aby było nieco trudniej. Cel pojawiał się co jakiś czas na parę sekund i dokładnie tyle czasu mieli szukający, aby go złapać. W międzyczasie przeciwnicy wbili już dwa gole. Hermiona szybowała nieopodal, trzymając kurczowo trzonek miotły, jakby w obawie, że zaraz z niej spadnie. Potter powiedział do niej, żeby się rozluźniła, ale odkrzyknęła ze złością, iż łatwo mu mówić. Ron, który zaczął niecierpliwić się porażkami, przejął piłkę od Freda i mknął ku słupkom bramkowym, jednak drugi bliźniak był w gotowości, więc po chwili ją stracił. Chłopak zobaczył klucz dokładnie w tym samym momencie co Ginny i teraz oboje mknęli w jego kierunku. Dziewczyna minimalnie go wyprzedzała, lecz kiedy chciała zakończyć mecz, klucz znowu zniknął. Rudowłosa warknęła cicho oraz znowu zaczęła rozglądać się dookoła. W pewnym momencie obiekt ich poszukiwań ponownie się pojawił, lecz tym razem Wybraniec dopiął swego. Z triumfem na twarzy wymachiwał wyrywającym się kluczem. Wygrali różnicą dwudziestu punktów. Stanęli na ziemi, a wtedy Weasley powiedział:
— Jesteśmy niepokonani!
— Nie przesadzaj, Ronuś — skrzywił się George. — Gdyby Harry złapał znicza kilka minut później i tak przegralibyście różnicą punktową.
— E tam. — Chłopak machnął ręką. — Zwycięstwo to zwycięstwo. Hermiono, dobrze się czujesz?
    Panna Granger wyglądała, jakby miała zwymiotować. Pozieleniała na twarzy i zakrywała dłonią usta. Odparła z widocznym wysiłkiem:
— Nigdy więcej latania.
    Wszyscy zaśmiali się. Poszli nad pobliskie jezioro, gdzie wzięli szybką kąpiel. Harry wziął Ginny na ręce i po prostu wrzucił ją do wody. Dziewczyna krzyknęła oraz ze wściekłą miną zaczęła gonić czarnowłosego chłopaka po brzegu. Efektem było to, że poślizgnęła się na mokrej trawie, ponownie wpadając do zbiornika. Obserwatorzy położyli się na ziemi ze śmiechu, a rudowłosa wynurzyła się z dumnie uniesioną głową. Kiedy Potter przechodził obok niej, rzekł szeptem:
— Ładnie wyglądasz w mokrej koszulce.
    Ginny spojrzała na dół, a jej twarz przybrała taki sam kolor jak włosy. Mokra koszulka sprawiła, że jej piersi uwięzione w żółtym staniku wyraźnie rysowały się na przemoczonych ciuchach. Harry zaśmiał się, widząc jej reakcję i odszedł, aby mogła doprowadzić się do porządku. Szybko wbiegła do domu oraz skierowała kroki do swojego pokoju. Przebrała się w suche ubrania i kiedy wróciła do towarzyszy, Connor już tam był.
— No wreszcie! — rzekł do niej Fred. — Gdzieś ty była?
— Przebierałam się — odpowiedziała.
— Chodźcie, bo wszyscy czekają — powiedział Connor.
— Na co? — zapytali.
— Zobaczycie. — Uśmiechnął się tajemniczo.
    Złapali go za rękę i po chwili wylądowali w pokoju Harry'ego.
— Idźcie do kuchni — powiedział Connor. — Ja zaraz przyjdę.
    Skierowali się do kuchni. To, co tam zobaczyli, sprawiło, że otworzyli usta. Całe pomieszczenie było obsypane konfetti, a na stole stał wielki tort. Transparent nad stołem głosił: „Wszystkiego Najlepszego dla Cassandry i Harry'ego Potterów!”. Do jubilatów po kolei podchodzili wszyscy członkowie Zakonu. Składali im życzenia, wręczając rozmaite prezenty. Od Syriusza i Remusa dostał zestaw małego Huncwota, który twierdzili, że został stworzony przez nich. Tym upominkiem szczególnie zainteresowali się Fred i George sprawdzając, czy mogliby wykorzystać coś do dowcipów, gdy już będą w Hogwarcie. Moody podarował mu fałszoskop mówiąc, że wykryje on czy osoba, o której chłopak pomyśli ma wobec niego jakieś złe intencje. Gryfon nie zauważył, jak znalazł się obok siostry.
— Ale fajnie, co? — rzekła dziewczyna. — Dostałam tyle prezentów, że nie wiem, gdzie to wszystko schowam.
    W tym momencie wszedł Connor, kierując się w ich stronę.
— No więc tak — zaczął. — Panie mają pierwszeństwo, więc życzę ci siostrzyczko, żebyś osiągnęła same sukcesy oraz aby nikt nigdy nie zdradził twojego zaufania. No i oczywiście bardzo dużo cierpliwości do mnie i Harry'ego. — Mrugnął, robiąc aluzję do jej niedawnej interwencji. — A tu mam coś dla ciebie.
    Wręczył jej naszyjnik, a Cassie zarzuciła mu ręce na szyję oraz przytuliła się do niego, dziękując. Connor podniósł ją i okręcił kilka razy w miejscu, na co dziewczyna zaczęła piszczeć. Kiedy w końcu go puściła, najstarszy Potter zwrócił się do brata.
— Tobie również życzę tego samego co Cassie. A to dla ciebie. — Wyjął różdżkę, po czym podał ją bratu. — Jest niezarejestrowana przez Ministerstwo, więc możesz nią czarować, nie martwiąc się interwencją z ich strony. Tak na wszelki wypadek.
    Poklepał Wybrańca po plecach, a potem wszyscy troje przyłączyli się do świętowania. Na stole były przeróżne potrawy oraz piwo kremowe. Dorośli popijali Ognistą Whisky. Harry rozmawiał z Ronem i Hermioną:
— Kompletnie zapomniałem, że mam dziś urodziny.
— Jak zawsze — roześmiał się Ron. — Wszystkiego najlepszego stary.
— Dzięki. – Harry wyszczerzył się do niego oraz pokazał im niespodziankę od brata. — Patrzcie co dał mi Connor. Używając jej, nie mogę być namierzony przez Ministerstwo.
— Wow! — wykrzyknął podniecony Weasley. — Ale ci zazdroszczę!
— Ciekawe, skąd ją zdobył? — zastanawiała się Hermiona. — Takich różdżek nie sprzedają w pierwszym lepszym sklepie. Pytałeś go o to?
— Nie i nie zamierzam — odparł Gryfon. — Raz już próbowałem i kiepsko się to skończyło.
    Hermiona wzruszyła tylko ramionami i po chwili rozmawiali o tym, co spotka ich tym razem w Hogwarcie. Dziewczyna zaczęła panikować, że trzeba się uczyć, ponieważ mają w tym roku SUM-y, lecz Harry oraz Ron tylko wywrócili oczami. Według nich nie należało się tym martwić na zapas, ale dziewczyna miała inne zdanie. Twierdziła, że te egzaminy to ich klucz do przyszłości, przez co nie można ich lekceważyć. Chłopcy potakująco kiwali głowami, nic nie mówiąc. Oni mieli swoje zdanie na ten temat. Po zakończonym przyjęciu wszyscy porozchodzili się do łóżek. Wybraniec właśnie przebierał się w piżamę, gdy Connor stanął w drzwiach.
— Co ty robisz? — zapytał zdziwiony.
— Szykuje się do spania — odpowiedział Harry.
— Kpisz czy o drogę pytasz? — Connor rozszerzył oczy. — Masz urodziny i chcesz iść spać o dwudziestej pierwszej? A zabawa urodzinowa?
— Przecież właśnie z niej wróciliśmy.
— Tę stypę na dole nazywasz imprezą? — Starszy Potter się roześmiał.
— Eee... – Gryfon był lekko zbity z tropu.
— Ubieraj się, dzieciaku! — parsknął jego brat. — Idziemy zaszaleć.
— Dokąd?
— Jeszcze nie wiem. Wymyślimy coś po drodze. Na razie wkładaj jakąś koszulę albo co innego i czekam na ciebie przed domem. Masz pięć minut — Chłopak chciał odejść, lecz nagle się odwrócił. — A i nie mów nic Cassie. To będzie męska zabawa.
    Harry był zaintrygowany tym, co jego brat wymyślił. Szybko coś na siebie włożył oraz wyszedł przed dom, gdzie czekał Connor paląc papierosa. Spojrzał na niego, kiwnął głową i obaj zaczęli iść ciemnymi uliczkami Londynu. Po kilkunastu minutach doszli do miejsca, które wyglądało na klub. Wybraniec chciał się wycofać, ale starszy Potter ze śmiechem mu to uniemożliwił:
— Masz urodziny — powtórzył. — Zabaw się. Zapomnij przez chwilę o ratowaniu świata, śmierciożercach i Voldemorcie oraz daj się ponieść chwili.
    Weszli do środka. Od razu usłyszeli głośną muzykę i zobaczyli mnóstwo bawiących się osób. Wielkie neony oświetlały wnętrze różnokolorowymi światłami, tak że Harry bał się, iż dostanie oczopląsu. Z prawej strony, w dużej wnęce znajdował się bar z przeróżnymi trunkami. Po lewej były schody na górę, prowadzące na kanapy, gdzie klubowicze mogli usiąść oraz odpocząć od szalonych tańców. Natomiast przed nimi rozciągał się parkiet taneczny, wyłożony kafelkami, a nad nim rozwieszone były różne ozdoby. Connor powiedział do brata:
— Skołuje nam coś do picia, a ty znajdź nam wolne miejsce.
    Wybraniec skinął głową, po czym wszedł po schodach na, a tymczasem Connor podszedł do baru. Uśmiechnął się przymilnie do ładnej brunetki, stojącej za ladą i rzekł:
— Poproszę butelkę wódki oraz dwa kieliszki.
— Mogę zobaczyć dowód?
— Nie sądzę, by był potrzebny — uśmiechnął się chłopak, rzucając ukradkowo zaklęcie na kobietę. — Sprzedasz bez dowodu, prawda?
— Oczywiście — odpowiedziała głucho barmanka i podała Connorowi to, co chciał.
— Świetnie! — ucieszył się Potter, kładąc pieniądze na stole. — Reszta dla ciebie.
    Skierował się na górę i znalazł Harry'ego, który siedział obok jakiejś zgrabnej szatynki. Dziewczyna ewidentnie za dużo wypiła oraz łasiła się do Harry'ego, który był skrępowany jej zachowaniem. Connor parsknął śmiechem na ten widok. Przysiadł się do nich, szczerząc się do brata, który patrzył na niego morderczym wzrokiem. Następnie przeniósł wzrok na szatynkę:
— Mogłabyś zostawić nas samych?
    Dziewczyna niechętnie wstała i odeszła. Connor powiedział:
— Co jest z tobą? Taka sztuka, a siedzisz, jakbyś kij połknął.
— Nie wkurzaj mnie! — warknął na niego Harry.
— Spokojnie, walniesz parę kolejek i sam będziesz do nich lgnął.
    Po tych słowach nalał Harry'emu i sobie. Wzniósł swój kieliszek do góry oraz rzekł:
— No to twoje zdrowie solenizancie, do dna!
    Obaj wychylili po kieliszku. Harry skrzywił się, czując, jak płyn pali go w gardło. Jego towarzysz zaśmiał się oraz wskazał na butelkę z wodą, która stała na ich stoliku. Gryfon wziął duży łyk i poczuł, jak pieczenie ustaje. Connor patrzył na niego.
— Pierwszy raz piłeś alkohol?
— Mhm — odparł Harry, a Connor wytrzeszczył oczy.
— Chłopie, gdzieś ty się uchował?! Dumbledore zrobił z ciebie totalnego ciamajdę. Ale spokojnie, przez ten miesiąc dowiesz się, co znaczy życie nastolatka.
    Nalał im jeszcze kolejkę, którą wypili. Za drugim razem nie było tak źle. Siedząc rozmawiali o życiu w Hogwarcie. Harry opowiadał mu, jak wygląda zamek oraz jakie sekrety w sobie skrywa. Connor słuchał go, od czasu do czasu polewając do kieliszków.
— Musi tam być ciekawie.
— Tam jest fantastycznie! — odparł z entuzjazmem Harry, lecz zaraz zmarkotniał. — Szkoda, że ciebie i Cassie tam nie będzie.
— Nigdy nie mów nigdy. — Starszy Potter uśmiechnął się tajemniczo. — Powiedz mi coś więcej o tej Jennifer z Privet Drive.
    Harry zaczął nową opowieść. W międzyczasie opróżnili całą butelkę, więc Connor poszedł po następną. I na nowo zaczęli swój rajd. Gdy mieli już kilka promili we krwi, starszy brat rzekł:
— Rozluźniony? To teraz lecimy na panienki. Działaj braciszku, wyrwij jakąś laskę i zabaw się, a i ja sobie nie pożałuję. Jak się dowiem, że dzisiaj nawet się nie całowałeś, to wydziedziczam cię z rodziny Potterów — rzucił żartobliwie.
    Zeszli na dół, znikając w tłumie tańczących. Harry przez moment nie wiedział, którą dziewczynę wybrać, aż w końcu jego wzrok spoczął na blondynce w krótkich, dżinsowych spodenkach i białej bluzce na ramiączkach. Alkohol dodał mu odwagi, więc podszedł do niej oraz zapytał, czy chce zatańczyć. Zgodziła się ochoczo, toteż po chwili śmigali na parkiecie. Potter zdziwił się, że tak dobrze idzie mu taniec. Pamiętał swoje próby na balu bożonarodzeniowym w Hogwarcie, lecz teraz było całkiem inaczej. Muzyka nie była tak sztywna i dodatkowo alkohol pobudzał go do działania. Z daleka widział jak Connor, w objęciach rudej dziewczyny pokazuje mu uniesiony w górę kciuk. Przetańczył z nią dwie piosenki, a potem razem udali się do baru, gdzie barmanka podała im kolejny trunek.

***

    Pablo Escobar siedział na wielkim, skórzanym fotelu. Spojrzał na białą kreskę leżącą na tacy i pociągając nosem, wchłonął jej zawartość. Przychodził do tego klubu od wielu miesięcy, co dzień wypatrując nowej dziewczyny, z którą mógłby spędzić noc. Tym razem wybrał zgrabną blondyneczkę z białą bluzką na ramiączkach, rozmawiającą z jakimś smarkaczem. Mężczyźnie nie przeszkadzało, że obiekty jego westchnień były zajęte. Jeśli ich partner miał jakieś obiekcje, co do wyboru jego kochanki to dwadzieścia minut później żegnał się ze światem. Skinął ręką, przywołując jednego ze swoich goryli oraz wydał odpowiednie polecenia.
— Jak jej laluś będzie robił problemy, to wiesz co robić — powiedział do niego.
    Goryl skinął głową i podszedł do pary, siedzącej przy jednym ze stolików. Bez zbędnych ceregieli powiedział:
— Panienko, pan Escobar pragnie panią widzieć.
— Kto? — zapytała blondynka, a goryl skinął głową na siedzącego Pabla, który obleśnie się uśmiechnął. — Eee, proszę mu powiedzieć, że jestem zajęta.
— Młoda damo, nalegam! — Mężczyzna złapał ją za rękę oraz próbował zaciągnąć do swojego szefa.
    Harry, pobudzony przez krążący w organizmie alkohol, wstał i odepchnął goryla. Ten przewrócił się na podłogę. Po chwili podniósł się oraz rzucił z pięściami na Gryfona, ale ktoś zatrzymał jego rękę. Spojrzał tam i ujrzał chłopaka z czarnymi włosami oraz szarymi oczami, w których płonęła żądza mordu. Wykręcił gorylowi rękę, która dziwnie chrupnęła, powodując, że mężczyzna upadł z krzykiem. W tym czasie podbiegli do nich inni, otaczając Connora. Nastolatek uważnie rozglądał się dookoła, czekając. Jeden z mięśniaków zamachnął się na niego, ale wojownik zrobił unik, po czym grzmotnął go w nos, równocześnie robiąc piruet oraz nokautując z łokcia drugiego napastnika. Zatrzymał spadającą na jego twarz pięść innego i z półobrotu uderzył go w brzuch, aż biedak zleciał piętro niżej. Doskoczył do kolejnych, złapał ich za głowy i trzepnął nimi o siebie. Zostało jeszcze dwóch. Kiedy jeden z nich brał zamach, starszy Potter złapał go za nadgarstek, obrócił się i przerzucił go przez swoje plecy. Klęknął przy nim oraz poprawił mu pięścią w skroń. Jeszcze jeden. Tamten widząc, że nie ma szans, po prostu odwrócił się na pięcie i uciekł. Wszyscy patrzyli na to szeroko otwartymi oczami, a Pablo kipiał z gniewu. „Co to kurwa było?!” — myślał sobie. „Co za pieprzony…”. Tymczasem Cień przysiadł się do brata i blondynki mówiąc:
— Kupiliście wódkę? Świetnie, pić mi się chce jak cholera.
    Wypił kolejkę, jakby nic się nie stało i po chwili zapytał:
— Czego od was chcieli?
— Próbowali zabrać Rosalie do jakiegoś kolesia.
— Mówili do którego?
    Blondynka wskazała na wkurzonego Pabla. Connor wstał oraz przechodząc nad wyjącymi z bólu gorylami gangstera, podszedł do mężczyzny w białym garniturze. Usiadł naprzeciwko niego i powiedział:
— Siemka. Nie mam czasu, więc będę się streszczał. Jeżeli jeszcze raz któryś z twoich goryli zaczepi mojego brata lub mnie, to cię zapierdolę, rozumiesz? — Mówiąc to, uśmiechał się przymilnie. — A twoje truchło powieszę na Big Benie jako przestrogę dla pozostałych. Tak więc hamuj się, złamasie.
    Odszedł od Pabla, który gotował się z wściekłości. Już chciał podejść i wbić swój kilkucentymetrowy nóż prosto w żebra tego gnojka, lecz powstrzymał się. „Za dużo świadków” — myślał. „Nie, lepiej poczekać aż będzie sam”. Od tej pory przestał interesować się blondynką. Ciągle śledził ruchy Connora.

***

    Tymczasem Connor dosiadł się do Harry'ego oraz dziewczyny. Ochroniarze klubowi wynosili znokautowanych ludzi Escobara, a tymczasem starszy Potter polewał pozostałym. Wypili i dopiero wtedy chłopak przemówił:
— Nie przedstawiłem się — powiedział, wyciągając rękę w stronę dziewczyny. — Jestem Connor.
— Rosalie. — Dziewczyna uścisnęła mu dłoń. — Dziękuje za ratunek.
— Nie ma spawy — odparł chłopak. — Jak coś, polecam się na przyszłość.
— Lepiej stąd spadajmy — wtrącił Harry. — Ten facet nam nie popuści.
— W dupie to mam! — odpowiedział chłopak. — Poznałem tu niezłą laskę i nie wyjdę, bo jakiś naćpany brudas nie potrafi normalnie wyrywać panienek.
— Jednak jego ludzie mogą wrócić.
— To znów dostaną po pysku. — Starszy Potter beztrosko wzruszył ramionami, nalewając sobie kolejny kieliszek.
— Ale... — zaczął Wybraniec, ale zirytowany brat mu przerwał.
— Chłopie, to ja tu odstawiam wejście wściekłej pięści, a ty się boisz jakiejś bandy cieniasów?! Wyluzuj, napij się z koleżanką, zabaw się, a jak ten Escobar znów się przyczepi, to strzel mu w pysk dwa razy. Raz od siebie i raz ode mnie. Ja spadam, widzimy się później.
    Zszedł na dół oraz zniknął w tańczącym tłumie.

***

    Dwie godziny później znów wszedł na górę i zobaczył Harry'ego obmacującego się z Rosalie. „No, no, no” — zachichotał w myślach. „Nasza mała dzidzia nam rośnie”. Dosiadł się do nich, a para przerwała swoje pieszczoty. Connor spojrzał na nich, mówiąc:
— Nie przeszkadzajcie sobie, tylko odpocznę i już znikam. Wymęczyła mnie ta ruda diablica. Byłem z nią na zapleczu. Mówię ci braciak, jeszcze nigdy nie odczułem czegoś podobnego. Cóż to była za rozkosz. Te usta, mmm, i ten tyłeczek — Connor najwyraźniej zapomniał, że nie jest sam, aż w końcu poczuł mocne szturchnięcie w żebra. — Co?
    Spojrzał w ich stronę i zobaczył, jak Rosalie oraz Harry słuchają go z otwartymi ustami. Zmieszał się, lecz zaraz parsknął śmiechem. Potter z podejrzliwością patrzył na brata, a konkretniej na jego oczy. Miał je zmrużone, tak że nie wiadomo było, czy je zamknął, czy nie. „Zjarał się” — pomyślał z rozbawieniem. Dziewczyna pocałowała Gryfona w policzek i powiedziała, że idzie do łazienki. Kiedy chłopcy zostali sami, Connor zabrał głos:
— Harry?
— Hmm? — odpowiedział Wybraniec, nalewając sobie i bratu kolejną kolejkę.
— Jak się podoba impreza urodzinowa?
— Szczerze?
— No pewnie!
— Jest świetnie! Dawno się tak nie bawiłem, nie, czekaj, nigdy się tak nie bawiłem! Kto by pomyślał?
— Dlaczego nie? Robisz to, co większość w twoim wieku. Po prostu Dumbledore cię ograniczał.
— Chyba tak — odrzekł Potter. — Ale to się zmieni. Szanuję go, lecz nie pozwolę, aby ustawiał mi życie.
— Jeszcze pomyśli, że to ja cię tak zgorszyłem — roześmiał się Connor.
— W sumie to prawda — zawtórował mu chłopak.
— Tylko jak będziesz z nim rozmawiał, nie przesadź. On jest potężny i potrzebujemy go po naszej stronie w wojnie z Voldemortem. Niech emocje za bardzo cię nie poniosą.
— Spokojnie, poradzę sobie — zapewnił, podając bratu kieliszek. Przyjął go oraz pociągnął łyk. Rozłożył się na kanapie i po chwili znów się odezwał.
— Harry?
— Co?
— Schlałem się.
    Gryfon parsknął śmiechem w swoją szklankę z sokiem. Wytarł sobie twarz serwetką oraz spojrzał na brata.
— Co ty mówisz? Nie widać — rzucił z sarkazmem.
— Kiedy szedłem tu na górę, naszła mnie pewna resleksja — wyznał Connor.
— Co cię naszło? — zdziwił się Harry.
— Resleksja — powtórzył, a widząc, że Gryfon nadal nie rozumie, powiedział. — Kurwa, myślałem sobie!
— Aaa! – Chłopak się roześmiał. — I co takiego wymyśliłeś?
— Że fajnie byłoby wyłożyć się nago na słońcu i zajarać sobie fajeczkę, leżąc na sierści kota perskiego.
    Dla Harry'ego było to za wiele. Zwinął się wpół i zaczął śmiać jak opętany. Connor spojrzał na niego z urazą.
— Co cię tak bawi?
— Naćpałeś się? — zapytał prosto z mostu Harry.
— Nie myśl o tym w ten sposób. Wyobraź sobie, że to podróż w głąb twojego umysłu i odkrywanie jego wspaniałych tajemnic.
— Naćpałeś się? — powtórzył pytanie.
— Yyy... Tak — potwierdził Connor, po czym obaj parsknęli śmiechem.
    Śmiali się dobrą chwilę, aż w końcu dołączyła do nich Rosalie. Connor stwierdził, że zostawi ich samych i pójdzie poszukać swojej rudej diablicy. Skinął jeszcze głową na Harry'ego, żeby na chwilę z nim poszedł. Kiedy oddalili się od dziewczyny, powiedział:
— Jak chcesz zaliczyć z nią kolejną bazę, to daj znać, a znajdę wam jakieś ustronne miejsce.
— Przestań pleść głupoty — powiedział ze śmiechem Harry.
    Prawda, był pijany, ale nie aż tak. Connor zszedł na dół, wypatrując swojej towarzyszki. Podszedł do niej i uśmiechając się, szelmowsko zaprosił ją do tańca:
— Ty masz jeszcze siłę tańczyć? — zdziwiła się.
— Kochana, mam jeszcze energię nie tylko na wygibasy — odpowiedział, puszczając jej oczko.
— Taaak? — zapytała, przeciągając samogłoskę. — A na co jeszcze?
— Na to, co robiliśmy pół godziny temu na zapleczu — odparł śmiało oraz ścisnął jej udo.
— Chodź zatańczyć. Jak mi się będzie podobało, to może znów ci się poszczęści — oznajmiła kusząco.

***

    Po godzinie Connor znów wrócił do Harry'ego, który tym razem siedział sam. Zapytał gdzie jego towarzyszka, na co Harry odparł, że wróciła do domu.
— Tak po prostu? — zdziwił się Connor.
— Nie, z efektami specjalnymi — odpowiedział Harry.
    Connor roześmiał się, upadając na podłogę. Próby podniesienia go spełzły na niczym i chłopak siedział tak dobre piętnaście minut. W końcu się opanował oraz spoglądając na Harry'ego rzekł:
— Strasznie pyskaty się dziś zrobiłeś.
— To twoja zasługa — odpowiedział Harry, pokazując mu język.
    Connor wypiął dumnie pierś, na co młodszy Potter się roześmiał. Musiał przyznać, że dzisiejszy dzień był cudowny. Nigdy się tak nie upił i nie wyszalał. Zerknął na brata, który teraz masował sobie skronie, usiłując złagodzić ból głowy, który nagle go dopadł. „To jego zasługa” — pomyślał. „Gdyby nie on, spałbym teraz w domu, a nie przeżywał najlepszy wieczór w życiu. Eh, profesorze Dumbledore, koniec z mówieniem, co mam robić w wolnym czasie”. Jednak Harry nie był na niego zły. Nie, po prostu nie chciał, żeby starzec planował mu dzień. Nadal będzie pomagał dyrektorowi w zniszczeniu Voldemorta, ale wolny czas będzie teraz spędzał po swojemu. Jeszcze raz popatrzył na chłopaka, który usiłował podnieść się do pionu. W końcu dopiął swego i zbliżywszy się do Wybrańca, rzekł:
— Jest prawie trzecia. Czas wracać, skoczę się jeszcze odlać i opuszczamy tę jaskinię rozpusty. Poczekaj na mnie przed wejściem.
    Harry skinął głową i zszedł na dół. Natomiast Connor zniknął w drzwiach prowadzących do toalet, a Pablo Escobar wstał od swego stolika.

***

    Connor skończywszy swoje potrzeby fizjologiczne, mył ręce, nucąc jakąś piosenkę. Drzwi otworzyły się i stanął w nich mężczyzna w białym garniturze, którego chłopak rozpoznał od razu. Potter momentalnie wytrzeźwiał oraz odwrócił się do przybysza. Tamten wyjął wielki nóż i powiedział:
— Zobaczymy, jak teraz będziesz śpiewał, smarkaczu!
— Boże, to prawdziwy nóż?! — zapytał płaczliwym głosem Connor, klękając na kolana. — Na żartach się pan nie zna?! Po co uciekać się do tak drastycznych środków?!
    Pablo podbiegł do niego i wyciągnął rękę, chcąc go dźgnąć. Connor tylko na to czekał. Momentalnie wyskoczył do przodu oraz powalił przeciwnika na ziemię. Tarzali się po podłodze jakiś czas, jednak starszy Potter był bardziej pijany, niż myślał. Wyprowadzając ciosy, pudłował, a przeciwnik kopnął go w brzuch i dobił pięścią. Chłopak padł na ziemię, wypluwając krew. Zauważył nóż leżący pośrodku toalety. Wróg też go widział i razem podbiegli do śmiertelnego narzędzia. Gangster złapał go pierwszy, ale nastolatek ponownie mu go wytrącił. Mężczyzna chwycił go za włosy oraz uderzył jego twarzą w lustro nad umywalką. Szkło pękło, raniąc mu policzki. „Cholera, faktycznie się upiłem” — pomyślał. Na szczęście ból nieco go otrzeźwił. Wyszarpnął się z uścisku gangstera oraz podpierając się zlewu, skoczył, zakładając mu nogi na szyje. Okręcił się wokół własnej osi i przewrócił go na ziemię. Ścisnął je mocniej i przekręcił. Usłyszał chrupnięcie, a ciało napastnika znieruchomiało. Szesnastolatek skręcił mu kark, kończąc jego przestępcze życie. Starł krew, po czym wyszedł z pomieszczenia. Imprezowicze ze zdziwieniem przyglądali się ranom na jego buzi, lecz wcale się tym nie przejął. Podszedł do baru oraz zawołał barmankę, którą kilka godzin wcześniej zaczarował.
— Ślicznotko, czy masz może jakieś bandaże na stanie?
    Barmanka nie tylko potwierdziła, lecz także zaprowadziła go na zaplecze oraz opatrzyła twarz. Z uśmiechem powiedziała, że skaleczenia nie są zbyt głębokie i po paru dniach jego buzia będzie jak nowa. Connor uśmiechnął się i podziękował. Na odchodnym rzucił jeszcze przez ramię:
— Z pewnością niedługo odwiedzi was policja. Jakby co, możesz powiedzieć, że ten koleś w łazience to nie moja sprawka?
— Tak, oczywiście. — Uśmiechnęła się barmanka i pocałowała go w policzek. — Escobar był zwykłą świnią. Cieszę się, że w końcu dostał to, na co zasłużył. Nie chcesz zostać jeszcze trochę? Za chwilę kończę pracę. — Dodała, patrząc na niego znacząco.
— Kusisz, ale nie mogę — odpowiedział Connor z nonszalancją całując ją w rękę. — Ale może jeszcze kiedyś tu zawitam.
— Będę czekać. — Puściła mu oczko, po czym wróciła do pracy.
    Connor wyszedł przed klub i zobaczył Harry'ego. Gdy do niego podszedł, Gryfon szeroko otworzył oczy.
— Co ci się stało?!
— Nic takiego — odpowiedział lekceważąco. — Miałem spotkanie ze starym przyjacielem.
— Escobar? — zapytał młodszy.
— Mhm — odparł Connor.
    Wrócili do domu i najciszej jak mogli, poszli do swoich pokoi. Zanim się położyli, Harry jeszcze powiedział:
— Dzięki za dzisiaj. Jesteś w porządku.
    Connor lekko się zaśmiał oraz wystawił pięść przed siebie. Harry przybił z nim żółwika i obaj wskoczyli do łóżek. Starszy Potter jeszcze powiedział:
— Później mnie znienawidzisz.
— Dlaczego? — zapytał Harry sennym głosem.
— Bo nie wiesz co to kac.
    Ale tego Harry już nie usłyszał.

***

    Kiedy chłopcy wracali po imprezie do domu, Cassandra Potter smacznie spała w swoim łóżku. Śnił jej się wyjątkowy sen.
 
     Stała w wielkiej sali, całej ze złota. Pośrodku było zupełnie pusto, nie licząc olbrzymiego tronu pośrodku, na którym siedziała najpiękniejsza kobieta, jaką Cassie kiedykolwiek widziała. Jej długie blond włosy opadały do pasa, dodatkowo uformowane w loki. Jaskrawe niebieskie oczy wpatrywały się w nią, jakby chciały przejrzeć ją na wylot. Malinowe usta uśmiechały się do niej. Postać wstała oraz zaczęła się do niej zbliżać. Jej biała szata była tak zwiewna, że wyglądała, jakby była utkana z powietrza. Bose stopy, którymi stawiała kroki, zdawały się nie dotykać podłogi. Podeszła do dziewczyny oraz kładąc jej ręce na ramionach, rzekła:
— Witaj, Cassandro. To zaszczyt, móc w końcu cię poznać.
— Pani mnie zna? — odrzekła urzeczona dziewczyna. Nie mogła oderwać od niej wzroku.
— Oczywiście. Jesteś jedną z nas, choć sama o tym nie wiesz.
— Czyli kim?
— Strażniczką Równowagi.
— Nie bardzo rozumiem.
— Zrozumiesz, drogie dziecko. Z czasem wszystko wyda ci się jasne.
— Jak masz na imię?
— Nazywam się Eladriela, ale wszystkie podopieczne zwą mnie Matką.
— Kim są te Strażniczki? I dlaczego uważacie, że jestem jedną z was?
— Jeśli chodzi o pierwsze pytanie, musisz sama to odkryć. Co do drugiego, to wiem, gdyż sama cię stworzyłam.
— Słucham?! — zapytała zszokowana Cassie, a jej myśli pognały w złym kierunku.
— O nie, nie. — Kobieta uśmiechnęła się. — Nie to miałam na myśli. Widzisz, moja droga, raz na kilkaset lat rodzi się dziecko, na które spływa część mojej magii. A skoro należy do mnie, to wiem, do kogo ona trafia. Nie ma mowy o pomyłce. Mówiąc „stworzyłam cię”, miałam na myśli, że moja moc jest teraz w tobie.
— Dlaczego ja?
— Tego nie wiem. Nie ja decyduje, kto będzie dzierżył moją siłę. Ja jestem tylko od tego, by cię poprowadzić.
— Do czego?
— Do celu twojej drogi.
— A co nim jest?
— Zapewnienie równowagi.
— Po co te zagadki? — Panna Potter trochę się zirytowała.— Nie można powiedzieć wprost?
    Kobieta uśmiechnęła się i powiedziała:
— Nie, dziecko. Odkrycie celu swojej drogi jest jednym z twoich zadań.
— Mam szukać swojego przeznaczenia?
— Nie. — Matka ponownie się uśmiechnęła. — Nie rozumiesz. Ono samo cię znajdzie. Musisz jedynie wybrać najwłaściwszą ścieżkę, przez którą przejdziesz, aby je wypełnić. A ja jestem tu po to, by dawać ci wskazówki, co do jej wyboru.
— Co mnie czeka na jej końcu?
— Zbawienie albo potępienie. To zależy od tego, jakie podejmiesz decyzję.
— Nie wiem, czy to na pewno o mnie chodzi — zaczęła Cassie. — Tak naprawdę niczym się nie wyróżniam. Nie posiadam jakichś specjalnych umiejętności.
— Mylisz się, kochanie — rzekła Eladriela. — Masz w sobie wielką moc. Musisz tylko odkryć, jak ją uwolnić. A teraz posłuchaj. To, co ci teraz powiem to fragment przyszłości, a jej nie można zmieniać, dopóki nie stanie się ona teraźniejszością. Lord Voldemort coraz bardziej zaciska pętle na czarodziejskim świecie. Już wkrótce będzie miał dość siły, aby pogrążyć świat w chaosie. Jednak za plecami Czarnego Pana czai się ktoś jeszcze. Ktoś, kto jest starszy niż to, co znasz. Ktoś, kto z ukrycia pociąga za wszystkie sznurki, realizując swój szatański plan. Czarnoksiężnik jest jedynie marionetką w jego rękach, kolejnym pionkiem na jego szachownicy, chociaż on sam nie zdaje sobie z tego sprawy. Już wkrótce cały świat, mugolski i czarodziejski, może ulec przemianie.
— Przerażasz mnie — rzekła dziewczyna, wzdrygając się.
— Niestety to prawda — odpowiedziała smutno kobieta. — Są na tym świecie siły, które powinny być uśpione. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jakim błogosławieństwem jest dla nich niewiedza. Nie wiedzą, co może czaić się w mrocznych zakątkach świata. Musisz już wracać, moja droga. Jeszcze się spotkamy.
    Kobieta wzięła jej twarz w swoje białe dłonie i złożyła na jej czole pocałunek. Cassie poczuła się tak, jakby wszystkie troski z niej uleciały. Przepełniała ją bezgraniczna radość. Po chwili Matka znów spojrzała jej w oczy.
— Mam dla ciebie jeszcze jedną wiadomość.
— Tak? — Cassie spojrzała na nią.
— Dusza jednego z twoich braci pogrąży się w mroku. Jednak wsparcie rodziny i przyjaciół może go uratować, nim zupełnie straci swoje człowieczeństwo.
    Po tych słowach blondwłosa kobieta zaczęła się oddalać.
— Czekaj! — krzyknęła za nią Cassandra. — O którym z moich braci mówiłaś?! Co mam robić, by go uratować?!
    Jednak głos kobiety dochodził do niej jak zza grubej szyby.
— Przyszłość można zmienić, gdy stanie się teraźniejszością.... Sama odkryj prawdę.... Znajdź swoją drogę...

    Cassie obudziła się zlana potem. Była cała roztrzęsiona. „To tylko sen” — mówiła sobie. „Ale jaki realistyczny”. W głowie wciąż szumiały jej ostatnie słowa kobiety. Dziewczyna zacisnęła pięści na pościeli i przysięgła sobie, że nie pozwoli, aby Harry lub Connor zwrócili się w stronę zła. Z mocno bijącym sercem znów pogrążyła się w spokojnym śnie.




sobota, 21 stycznia 2017

Rozdział 9 „Ziarno nienawiści”

2 komentarze:


    Weszli przez bramę i stanęli na wybrukowanej ulicy, od której odchodziły pomniejsze przejścia. Dumbledore rozglądał się ciekawie dookoła. Był tu sklep z różdżkami, apteka, sklep odzieżowy i wiele innych. Całość do złudzenia przypominała Ulicę Pokątną. Tłumy ludzi załatwiających swoje sprawy mijały ich, nie poświęcając im większej uwagi. Niektórzy kiwali głową Potterowi, lecz nikt ich nie zaczepił. Doszli do schodów, po których weszli na górę. Tutaj nie było już tak tłoczno, jak piętro niżej. Albus dziwił się, że nigdy nie słyszał o tym miejscu. Wszystko tutaj wydawało mu się nierealne, oderwane od rzeczywistości. Ludzie zachowywali się, jakby nie zdawali sobie sprawy, że gdzieś tam czyha najgroźniejszy czarnoksiężnik wszech czasów. Dwie staruszki spokojnie rozmawiały o jutrzejszym obiedzie, a dwaj starsi panowie grali w szachy przed domem. Idący obok starca Connor nagle stanął i przemówił:
— Miasto ma cztery poziomy. Pierwszy to dzielnica handlowa. Znajdują się tam najróżniejsze sklepy oraz knajpy. Na drugim jest dzielnica mieszkalna. Rezydują tu wszyscy mieszkańcy. Dalej mamy kwatery żołnierzy, gdzie mieszczą się place ćwiczebne oraz szkoła magii. Ostatnie piętro to siedziba przywódcy Cieni.
— Czego? — zapytał Dumbledore.
— To organizacja, o której mówiłem na zebraniu Zakonu. Właśnie ich pomoc panu proponowałem. To bardzo stara grupa czarodziei, której zadaniem jest utrzymywanie bezpieczeństwa na świecie. Ze wszystkich sił walczą ze złem. Nie robią tego jednak tak jak aurorzy lub chociażby pańscy ludzie. My wolimy działać po cichu i kryć się w mroku. Uderzamy znienacka, najczęściej wtedy, gdy wróg wcale się nas nie spodziewa. Dzięki temu zyskujemy przewagę. Potem zacieramy wszystkie ślady naszej obecności oraz wracamy tutaj. Ten zabieg sprawia, że jesteśmy jedną wielką tajemnicą dla władz, co oczywiście bardzo nam odpowiada. Nie dzielimy się naszymi sekretami z obcymi. Pan także nie pozna wszystkich naszych tajemnic. Mogę dać jedynie ogólne informacje, które pozwolą panu trochę nas poznać.
— Czy ty też należysz do tej organizacji?
— Oczywiście. Hirohiko był jej przywódcą, zanim zmarł.
— Nic mi o tym nie mówił — odpowiedział dyrektor. — Znałem go tyle lat i nic nie wiedziałem.
    Znowu weszli po schodach oraz ruszyli naprzód. Po chwili ich oczom ukazała się olbrzymia arena, na której stało kilkaset osób, wymachując mieczami. Między nimi przechodzili nauczyciele, wydając polecenia oraz poprawiając ewentualne błędy. Dumbledore zewsząd słyszał okrzyki:
— Pamiętaj o blokowaniu!
— Parada!
— Piruet i mocne cięcie z lewej!
— Niewiarygodne — szepnął starzec.
— To dopiero uczniowie — wyjaśnił Connor. — Członkowie Cieni mają siedzibę w tej wielkiej wieży, górującej nad miastem. Na tym placu uczymy walki wręcz, walki mieczem oraz strzelania z łuku. Nieco dalej znajduje się miejsce, gdzie ćwiczymy zaklęcia. Chce pan zobaczyć?
    Dumbledore skinął głową, więc Connor skręcił w lewo oraz poprowadził go między budynkami. Po pewnym czasie doszli do drugiego placu, nieco mniejszego od poprzedniego. W przeciwieństwie do tamtego ten był kwadratowy i były na nim ustawione manekiny. Uczniowie rzucali na nie zaklęcia. Dyrektor widział wiele młodych twarzy z uniesionymi różdżkami, z których wylatywały różnokolorowe promienie.
— Tutaj uczniowie ćwiczą czary bojowe. Uczymy ich wszystkiego. Nawet czarnej magii oraz Zaklęć Niewybaczalnych. W przeciwieństwie do Hogwartu tu kryteria zaliczenia roku są ostrzejsze. Aby ukończyć klasę trzeba umieć wszystkie zaklęcia z obecnego poziomu. Jeśli ktoś nie potrafi rzucić choćby jednego, nie przechodzi dalej. Dzięki temu mamy pewność, że w walce przyszli członkowie naszej organizacji będą do czegoś przydatni. Naprawdę, panie Dumbledore, jesteśmy niezwykle potężni.
— Widzę — odpowiedział dyrektor.
    Ze zdumieniem przypatrywał się ćwiczącym, którzy teraz stanęli naprzeciwko siebie w parach. Z różdżki jednego z nich wyleciał biały promień, a jego kolega zaczął się nagle szaleńczo drapać. Nie przestawał, dopóki ich nauczyciel nie ściągnął zaklęcia. Dumbledore był tak oczarowany, że nie zauważył jak Connor przeszedł dalej. Zorientował się szybko, po czym dogonił chłopaka.
— Więc jak, panie Dumbledore? — zapytał Connor. — Przyjmuje pan pomocną dłoń? Cienie będą ochraniać uczniów Hogwartu, a w zamian będziemy mieć pełny dostęp do informacji o Voldemorcie, jakimi dysponujecie.
— Najpierw chciałbym poznać przywódcę tej organizacji.
— Rozmawia pan z nim, odkąd się tutaj znaleźliśmy — Chłopak zaśmiał się z miny dyrektora. — Tak, to ja jestem szefem bractwa. Władam również tym miastem.
— Jak to możliwe? — zapytał zaskoczony Albus.
— Po śmierci Hirohiko przejąłem jego obowiązki. Z początku nie było łatwo. Każdy uważał mnie za dzieciaka, który nie poradzi sobie z tak odpowiedzialną funkcją, ale mnie łatwo jest nie docenić.
— Nie spodziewałem się tego.
— Rozumiem. Jednakże nikt nie może znać o mnie prawdy. Nie lubię rozgłosu.
— Czy gdybym zgodził się na twoją ofertę, ty również zjawiłbyś się w zamku?
— Myślę, że tak. Jednak tylko jako członek straży.
— Hmm — zastanowił się starzec. — No cóż, wygląda na to, że nie mam wyboru. Skoro ty ręczysz za swoich ludzi, mnie to wystarczy. Tak, jestem skłonny przyjąć twoją ofertę.
— Więc od tej chwili mogę bez przeszkód uczestniczyć w naradach Zakonu?
— Tak, ale jeśli chodzi o Harry'ego, to nie mogę ci nic obiecać.
— W porządku — Starszy Potter skinął głową, po czym wyciągnął rękę. — Więc jak? Zawieramy umowę?
    Dumbledore uścisnął mu rękę. W tym momencie cieniutka, złota nić oplotła ich dłonie, po czym zniknęła. Dyrektor zapytał:
— Co to było?
— To tylko środek ostrożności. Zobowiązanie do nieujawniania tego, kto jest przywódcą Cieni. To coś na kształt Wieczystej Przysięgi z tym że działa również po śmierci którejkolwiek ze stron.
— A co się stanie, jeśli ją złamię?
— Wtedy pan umrze — odpowiedział Connor. — Ale chyba mogę liczyć na dyskrecję, prawda?
    Dumbledore skinął głową. Teraz wiedział już na pewno, że najstarszy Potter nie jest człowiekiem, którego można trzymać na dystans. Nie, to był ktoś, z kim nawet on musiał się liczyć. Ten młodzieniec imponował Albusowi na każdym kroku. Dyrektor raz jeszcze rzucił okiem na plac ćwiczebny. Był teraz opustoszały.
— Mam jeszcze jedno pytanie — rzekł starzec.
— Tak? — Connor spojrzał na niego.
— Czy zamierzasz powiedzieć Harry'emu i Cassie o tym, kim jesteś?
— Chwilowo nie muszą tego wiedzieć — odpowiedział Potter. — Nie wątpię, że z biegiem czasu sami odkryją prawdę. Jednakże teraz niech będzie tak, jak jest. To co dyrektorze? Wracamy?
— Skąd umiesz teleportację?
— Potrafię wiele rzeczy.
— Naprawdę? — Uśmiechnął się Dumbledore.
— Owszem, zresztą... — Chłopak zmarszczył czoło. — Zresztą może pan sam sprawdzić.
— Jak?
    Connor ruchem głowy wskazał na plac ćwiczebny i odparł:
— Może mały pojedynek? Wypróbuje pan kilka z moich umiejętności.
— Eee... — Propozycja Connora zbiła czarodzieja z pantałyku. — Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
— No dalej — zachęcał go Potter, wyjmując różdżkę oraz wchodząc na plac. — Ta walka będzie dla mnie zaszczytem. Nie każdy ma okazję walczyć z samym Albusem Dumbledore'em.
— No dobrze — odparł starzec, stając naprzeciwko nastolatka. — Jakie zasady?
— Walczymy do pierwszego upadku. Wszystkie chwyty dozwolone, oprócz Zaklęć Niewybaczalnych.
— Zgoda. — Dyrektor ustawił się w pozycji bojowej. Chłopak spojrzał na zegarek.
— Za chwilę w szkole będą dzwonić na kolację. Zaczniemy, kiedy trzecie uderzenie dobiegnie końca. Posiłek trwa dwadzieścia minut. Jeżeli po tym czasie żaden z nas nie padnie, uznajemy, że jest remis.
    Albus skinął głową. Obaj stali, mierząc w siebie różdżkami oraz krążąc dookoła siebie niczym dwa lwy. W skupieniu obserwowali przeciwnika, kreśląc w myślach możliwe scenariusze. BANG! Pierwsze uderzenie dzwonu. Connor obserwował postawę starca i dobierał zaklęcia. Dumbledore robił dokładnie to samo. Żaden z nich nie miał zamiaru dać drugiemu szansy. Najpotężniejszy czarodziej na świecie i szesnastoletni chłopiec coraz niecierpliwiej oczekiwali rozpoczęcia pojedynku. BANG! Starzec zaczął przypominać sobie walkę, jaką przed laty stoczył z Grindelwaldem. Myślał, czy używać bardziej zaawansowanych czarów, czy jednak mieć na uwadze to, że jego przeciwnik to nastolatek, ale przypomniał sobie niedawne słowa Pottera: „Mnie łatwo jest nie docenić”
    Postanowił, że użyje całej swojej mocy. Z tego, co wyczytał z oczu przeciwnika, on również nie zamierzał się z nim cackać. Cały świat nagle przestał dla nich istnieć. Liczyło się tu i teraz. Plac oraz druga osoba naprzeciwko to obecnie zaprzątało wszystkie ich myśli. BANG! Trzecie uderzenie. Obaj czarodzieje równocześnie przystąpili do ataku. Dumbledore uniósł brwi na widok tego, że Connor używał magii niewerbalnej. Z obu różdżek poleciały promienie, które odbiły się od siebie, po czym uderzyły w pole ochronne, które wcześniej stworzyli. Dyrektor zasypał Pottera gradem uroków, nie dając mu czasu na kontrę. Cień z łatwością blokował wszystkie ataki. Po pewnym czasie chłopak wyczarował gęsty czarny dym, w którym zniknął. Czarodziej rozproszył opary, ale przeciwnika nigdzie nie było. „Zaklęcie kameleona” — pomyślał starzec. Rzucił czar Ostendinvis oraz zobaczył, że mały, świecący punkcik odskakuje na jego lewą stronę. Próbował go spowolnić, lecz nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu. Nastolatek znowu się pokazał i tym razem on rozpoczął serię. Dumbledore z podziwem mu się przypatrywał. „Co za szybkość” — myślał. „Muszę coś wymyślić, inaczej będzie źle”. Zauważył, że tuż za placem leży sterta kamieni. Użył silniejszej tarczy, a potem wycelował patyk w stronę gruzu. Odłamki poszybowały w stronę oponenta, który uskakiwał przed nimi kocimi ruchami. Jednak ta chwila przerwy wystarczyła Albusowi. Z ziemi wystrzeliły pnącza, które oplotły się wokół nóg wojownika. Runął na ziemię, a starzec rzekł z uśmiechem:
— No cóż, to chyba koniec.
    Jednak Connor tylko się uśmiechnął, a po chwili stała się rzecz dziwna. Jego ciało zaczęło stawać się przezroczyste, aż w końcu zniknęło zupełnie. Albus wiedział, co to oznacza. „Klon. Musiał wyczarować go w tym dymie” — powiedział w myślach. Równocześnie usłyszał za sobą jakiś ruch, przez co błyskawicznie się odwrócił. W jego stronę poleciał gwałtowny podmuch wiatru. Udało mu się ustać na nogach, lecz czuł, że siły powoli go opuszczają. Potter tymczasem zrobił różdżką dziwne znaki, a z końca patyka wystrzelił wielki smok z ognia. Bestia natarła na Dumbledore’a, jednakże ten znowu odskoczył. Miotał się po całym placu, unikając ataków potwora. Zauważył fontannę pod jednym z drzew. Pionowy słup wody wystrzelił ze zbiornika, a potem zaczął formować się w postać olbrzymiego feniksa. Ptak natarł na bestię, kończąc jej istnienie. Kiedy para opadła dwaj czarodzieje nadal stali naprzeciwko siebie. Byli cali spoceni oraz ciężko dyszeli, lecz żaden nie miał zamiaru się poddać. W końcu chłopak krzyknął:
— Widzę, że jednak ludzie nie przesadzają, nazywając pana wielkim czarodziejem! Jeszcze nikt nie wytrzymał ze mną tyle czasu!
— To samo mogę powiedzieć o tobie! — odkrzyknął Dumbledore. — Masz zadziwiające umiejętności, nawet jak na Pottera.
— Lata praktyk! — odparł tamten i zaszarżował.
    Kolorowe promienie znowu zderzyły się między sobą. Connor ponownie rzucił zaklęcie klonowania. Dwóch dodatkowych Potterów próbowało okrążyć Dumbledore'a, lecz starzec był na to przygotowany. Pnącza, które wcześniej złapały poprzedniego sobowtóra, teraz ścigały kolejnych, natomiast Albus zajął się oryginałem. Obydwaj, mimo ogromnego zmęczenia, walczyli dzielnie z nadzieją wygranej. „Niesamowite” — mówił w myślach. — „Nawet z Tomem nie miałem takich problemów”. Młody chłopak pojedynkował się z nim jak równy z równym, wykazując się rozsądkiem. Nie atakował na oślep, tylko czekał na jego ruch oraz próbował wykorzystać jego atuty przeciw niemu. Dokładnie obmyślał każdy krok, nim przystąpił do natarcia. Kiedy mieli już znowu ruszyć na siebie, potężne uderzenie dzwonu obwieściło koniec kolacji. Obaj czarodzieje opuścili różdżki i ciężko dysząc, ukłonili się przeciwnikowi. Nastolatek podszedł do dyrektora, przy okazji przywołując dwie butelki wody:
— Więc jak? — zapytał chłopak. — Nadal wątpi pan w umiejętności Cieni?
— Teraz już ani trochę — odparł Dumbledore. — Z radością powitam was w Hogwarcie.
— Świetnie — ucieszył się Potter. — W takim razie odpocznijmy chwilę i wracajmy.
    Siedli na ławce w pobliżu placu, nabierając sił. Dumbledore zaczął rozmowę:
— Wiesz, niektóre z zaklęć, którymi mnie potraktowałeś były czarnomagiczne.
— Zgadza się — odparł Connor, wyciągając papierosa.
    Dumbledore zmarszczył brwi na ten widok, lecz nic nie powiedział. Po chwili milczenia starzec znów podjął:
— Nie boisz się używać czarnej magii?
— A czego mam się bać? Przecież ona nie zabija.
— Jednak Tom Riddle również się nią fascynował i zobacz, do czego to doprowadziło.
— Jest pan dziś drugą osobą, która przyrównuje mnie do Voldemorta — zaśmiał się Connor. — Proszę się nie martwić. Wiem, że w jej praktykowaniu istnieje pewna granica, której nie należy przekraczać, a ja nie mam zamiaru tego robić.
— Co, jeśli stracisz nad tym kontrolę? Podczas pojedynku zauważyłem, że masz bardzo wielką moc, a z nią wiąże się również odpowiedzialność.
    Potter nic nie odpowiedział, aż nagle Dumbledore zadał nieoczekiwane pytanie:
— Zabiłeś kiedyś kogoś?
— Kilku śmierciożerców — odparł Connor po chwili. — Oni nie zasługują na nic innego niż śmierć.
— Voldemort ma takie samo podejście do ludzkiego życia — zauważył Albus.
— Nie — zaprotestował chłopak. — On morduje każdego, niezależnie czy to przyjaciel, czy wróg. Ja natomiast eliminuje tylko tych pierwszych.
— Jednakże, jeśli zbyt bardzo zaangażujesz się w czarną magię, możesz widzieć w sojusznikach przeciwników. Pomyślałeś o tym?
    Potter znowu milczał, a tymczasem Dumbledore ciągnął:
— Wiesz, dlaczego Tom Riddle stał się taki jaki jest?
— Bo jest psycholem i myśli tylko o tym, jak zawładnąć światem.
— Nie — odrzekł Dumbledore, kręcąc przecząco głową. — Właśnie, że nie. To inni ludzie wyrobili sobie o nim takie zdanie, ale prawda jest zgoła odmienna. Widzisz Connor, on był najlepszym uczniem w Hogwarcie. Przeuroczy chłopak. Zawsze pomocny i miły, posiadał wręcz arystokratyczne maniery. Nauczyciele rozpływali się nad jego umiejętnościami. Słyszałeś, że zdobył Wybitnego na wszystkich sumach, które zdawał? Miał swoje marzenia. Voldemort uczył się w zamku w czasach, kiedy świat terroryzował Grindelwald. Chciał posiąść tak wielką moc, aby go pokonać, ale nie zamierzał zająć jego miejsca, o nie. Pragnął zostać Ministrem Magii. Kimś, kto ma dość władzy, by przeciwstawić się terrorowi i zapewnić swoim podwładnym bezpieczne i spokojne życie. Kiedy opuścił szkołę, uważał, że ma już dość siły, aby pokonać Gellerta. Wyzwał go na pojedynek, który oczywiście przegrał. Grindelwald lubił pomęczyć trochę pokonanego przeciwnika. Nie mam tu na myśli torturowania. Jego ulubionym zajęciem było wmawianie przegranemu, że jest kompletnie do niczego i nic w życiu nie osiągnie. To samo zrobił z Czarnym Panem. Jednakże on miał zbyt wysokie mniemanie o sobie. Po walce poprzysiągł mu, że kiedyś go zniszczy i sprawi, że nikt nie będzie o nim pamiętał. Zaczął studiować czarną magię jeszcze intensywniej niż wcześniej. Czerpał wiedzę od najlepszych czarnoksiężników, rozsianych po całej ziemi, aż w końcu przestał panować nad tym, co robi. Jego chorobliwa obsesja upokorzenia swojego rywala pchała go do coraz pilniejszego zgłębiania tajników tej zakazanej dziedziny. Kiedy bez trudu neutralizował popleczników Gellerta oraz widział, jak ci boją się go, zaczął myśleć, że przecież to on może rządzić. I tak zaczął działalność jako Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. W międzyczasie pobiłem Grindelwalda oraz złamałem jego potęgę. Myślę, że Sam Wiesz Kto nigdy mi tego nie darował. To z pewnością jest jeden z powodów, dla których czyha na moje życie.
— Tak czy siak miałem rację — odparł chłopak, patrząc na Albusa. — Stał się taki, bo pragnął rządzić.
— Nie rozumiesz, chłopcze — powiedział. — To nie żądza władzy tak go zmieniła tylko jego siła. Chęć siania terroru przyszła później, już po tym, jak stał się mordercą bez skrupułów. Czary, które studiował, pochłonęły całą jego duszę. Zasadziła w nim ziarno nienawiści, które rozrosło się pod wpływem upokorzenia, jakie zaserwował mu Gellert. Gdyby wtedy oszczędził mu szyderstw, być może ten przełknąłby gorycz porażki i zajął się czymś innym. Jednakże był zbyt dumny, a poza tym fascynowało go to, z jaką łatwością idzie mu przyswajanie zaklęć, których niewielu potrafiło opanować. Tak, wielka moc to zarówno błogosławieństwo, jak i przekleństwo. To tak jakbyś stał nad przepaścią otoczony przez gęstą mgłę. Wszystko zależy od tego, gdzie postawisz kolejny krok. Jeśli obierzesz dobry kierunek, uratujesz siebie, jeśli nie, przepadniesz.
— Rozumiem, co pan chce mi przekazać — odezwał się Potter, wyrzucając niedopałek. — Chodzi o to, że mimo tego, iż kontroluję swoją siłę dzisiaj, nie wiadomo, czy będę robił to jutro?
— Otóż to — Dyrektor pokiwał twierdząco. — Czarna magia to naprawdę niebezpieczna rzecz. Nieważne jak bardzo ją kontrolujesz, to zawsze, choćby podświadomie, będziesz chciał wykorzystać ją do własnych celów. I robisz to. Zabijasz innych. Tłumaczysz sobie, że to twoi wrogowie, ale tak naprawdę w jakimś zakamarku twojej duszy, czai się ziarno nienawiści do ludzkiego życia zasadzone właśnie przez czarną magię. Uważasz, że skoro ją umiesz, jesteś lepszy od innych. Pozostaje mieć tylko nadzieję na to, że w przyszłości nikt nie sprawi, że to ziarenko wykiełkuje tak jak u niego.
— Jednakże sługusy Voldemorta nie zawahaliby się mnie zabić. Albo ja, albo oni. Tak to już jest na wojnie. Nie można uniknąć zabijania.
— To okazanie łaski, nawet najgorszemu wrogowi jest dowodem wielkiej mocy, a nie liczba żyć, które ona pochłonie.
— Mogę zadać pytanie? — Nastolatek podniósł na niego wzrok.
— Pewnie.
— Co robicie ze złapanymi śmierciożercami?
— Zamykamy ich do więzienia — oznajmił starzec.
— No właśnie. Zamykacie ich do więzienia, z którego i tak prędzej czy później uciekną oraz dalej będą mu służyć. A wy znowu ich złapiecie i kolejny raz historia się powtórzy. Jeżeli ich eliminuje, to przynajmniej mam pewność, że już więcej nie wrócą. Doceniam troskę o moją równowagę moralną, ale naprawdę nie zamierzam podnosić ręki na nikogo innego prócz tych brudnych śmierciojadów.
— Jak chcesz — westchnął czarodziej. — Nie mam uprawnień, by ci rozkazywać, ale bardzo cię proszę, przemyśl dokładnie wszystko, co ci powiedziałem.
    Connor skinął głową. Wstali z ławki, a chłopak wystawił rękę, którą Dumbledore chwycił. Znowu znaleźli się w kuchni na Grimmauld Place 12. Na ich widok wszyscy zerwali się z miejsc, wypytując, gdzie byli tyle czasu, ale dyrektor uśmiechnął się tylko i oznajmił, że to koniec zebrania.
— A co w sprawie ochrony Hogwartu? — zapytał Harry.
— Nie musimy się już o to martwić — odparł starzec. — Zamek będzie bezpieczny.
    Wszyscy rozeszli się. Młodzież także udała się na górę. Connor był wyczerpany po pojedynku z Dumbledore'em, więc od razu położył się do łóżka, nie zważając na grad pytań, jakimi zasypywało go rodzeństwo. Ledwo dotknął poduszki, zasnął kamiennym snem. Po chwili pozostali poszli w jego ślady.

sobota, 14 stycznia 2017

Rozdział 8 „Pomocna dłoń”

2 komentarze:



    Connor obudził się, gdy za oknem ledwo zaczynało świtać. Wstał z łóżka i przetarł twarz rękoma. Ubrał się oraz zszedł do kuchni, gdzie za stołem siedział już Syriusz z Remusem. Obaj mężczyźni podnieśli głowy, gdy wszedł i uśmiechnęli się do niego. Odpowiedział lekkim skinieniem głowy, przyłączając się do nich.
— Myślałem, że to my jesteśmy rannymi ptaszkami — zagadał chłopaka Syriusz.
— Zawsze wstaje rano. W Tytanie mniej więcej o tej porze rozpoczynają się zajęcia.
— Tytanie? — zapytał Remus.
— To nazwa miasta, z którego pochodzę — odpowiedział Connor. — Piszą coś ciekawego? — dodał, wskazując na gazetę w dłoniach Lunatyka.
— Nic ważnego. Tematem numer jeden są nadchodzące wybory na ministra magii.
— Chodziło mi o to, czy jest coś na temat Voldemorta?
— Nic — odparł Black. — Zaszył się gdzieś i nie wychyla głowy.
— A jednak zaatakował ostatnio jedną z japońskich wiosek. — powiedział starszy Potter.
— Skąd wiesz?
— Bo tam byłem. Wysłał dwudziestu swoich przydupasów.
— Zakon nie interesuje się tak odległymi terenami. Wiesz, co się z nimi stało?
— Zabiłem ich razem z moimi ludźmi. — Wzruszył ramionami, a dwójka mężczyzn otworzyła szeroko oczy.
— Zabiłeś ich? Tak po prostu? — Łapa był zaskoczony.
— A co, miałem czekać aż pierwsi mnie dorwą? — zdziwił się chłopak.
— No nie, ale masz szesnaście lat. Jak dałeś radę tylu świetnie wyszkolonym śmierciożercom?
— Bez przesady, aż tacy świetnie wyszkoleni to oni nie byli — sarknął. — A poza tym nie byłem sam.
— I nie miałeś żadnych skrupułów, by pozbawić ich życia? — Lupin zadał nurtujące go pytanie.
— A czy oni by jakieś mieli? To jest wojna. Nieważne czy jesteś szesnasto, czy trzydziestolatkiem i tak będziesz na celowniku. A wracając do pytania to nie, nie miałem wyrzutów sumienia. Gnoje na nic innego nie zasłużyli — mówił to głosem wypranym z emocji.
    Syriusz i Remus patrzyli w szoku na szesnastolatka. Nie tak wyobrażali sobie syna Lily i Jamesa. Prawdę mówiąc, wczoraj uważnie przypatrywali się dwójce Potterów. Zgodnie stwierdzili, że Cassie przypomina z charakteru Harry'ego i uważali, że Connor również taki będzie. A tymczasem ten chłopak mówi im teraz, że z łatwością pozbawił życia kilku ludzi i nie czuje z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Co więcej, twierdzi, że sami na to zasłużyli. Mężczyźni doskonale o tym wiedzieli, jednak nie spodziewali się takich słów z jego ust. W międzyczasie Cień wyciągnął różdżkę i jakby nigdy nic wyczarował sobie kubek herbaty, co znowu zbiło z tropu Łapę i Lunatyka.
— Czy ty właśnie użyłeś czarów? Jesteś nieletni! — oburzył się Remus.
— I co z tego? — zapytał zdziwiony Connor. — Nie mam na sobie Namiaru, więc nie widzę problemu.
— Jesteś inny niż twoje rodzeństwo — rzekł Syriusz. — Bardziej... hmm...
— Bezczelny i arogancki, co? — podsunął mu chłopak, uśmiechając się ironicznie. — Dlaczego? Bo nie zamierzam wykonywać wszystkich poleceń Dumbledore'a, a także służyć mu wiernie niczym pies tak jak mój brat? A może dlatego, że nie boję się pozbawiać życia tych, którzy mi zagrażają lub, że wiem więcej od Harry'ego lub Cassie o tym, co dzieje się na świecie? Że nie jestem naiwny jak oni, myśląc, iż konieczność zabijania na wojnie jednak mnie ominie? Odpowiedz, dlaczego jestem inny?
— Niepokoi mnie sposób, w jaki mówisz o tym, że zabiłeś człowieka — odpowiedział Black. — Mówisz głosem wypranym z emocji. Tak jakbyś kompletnie nie przejmował się tym, że masz ich krew na rękach.
— Może dlatego, że tak jest?
— O to właśnie chodzi. Nawet jeśli śmierciożercy służą Voldemortowi to nadal są żywymi istotami. A ty mówisz o nich, jakby byli nic niewartymi szczurami. Nie wiem, czy wiesz, ale Riddle ma taki sam stosunek do wszystkich ludzi, jaki ty masz do nich. Zachowujesz się zupełnie jak on! — Łapa zaczął podnosić głos.
    Connor z hukiem odstawił szklankę i spojrzał na Syriusza tak, że tamtemu przeszły ciarki. Po chwili Potter rzekł zimnym głosem:
— Może, aby go pokonać trzeba stać się taki jak on, hmm? Może zło należy pokonać jedynie złem, ponieważ dobro jest zbyt słabe, aby mu zagrozić? Pomyślałeś kiedyś o tym? Może czarną magię można pokonać jedynie czarną magią, a nie miłością i serdecznością jak to wam próbuje wmówić Dumbledore? Świat czarodziei ogarnęła wojna, a na niej nie ma miejsca na sentymenty i emocje. Zapewniam cię, że jeżeli podczas walki zaczniesz zastanawiać się nad tym, że twój wróg jest takim samym człowiekiem jak ty, to zginiesz jako pierwszy.
    Po tych słowach zapadła długa cisza. Connor znowu wziął w dłoń szklankę, a Syriusz patrzył na najstarszego Pottera z niedowierzaniem. Nie spodziewał się takich słów od bądź co bądź, dziecka, ale musiał przyznać, że chłopak miał sporo racji. Już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale chłopak umiejętnie zmienił temat rozmowy.
— Jak się czujesz, Remusie?
— Ja? — zdziwił się zapytany. — Dobrze. A czemu pytasz?
— No bo wiesz — zaczął Connor. — Wczoraj była pełnia, a latanie całą noc pod postacią wilkołaka z pewnością jest wykańczające.
    Remus wypluł kawę, którą popijał i spojrzał na Connora rozszerzonymi oczami.
— Skąd wiesz, że jestem wilkołakiem?! — zapytał, lecz ten tylko się uśmiechnął.
    Syriusz także wydawał się zaintrygowany. Chłopak zaczynał go naprawdę interesować. „Czego jeszcze nam nie mówisz?” pytał w myślach. Connor spojrzał na niego i powiedział:
— Wiele rzeczy, Syriuszu.
    „Jasna cholera” — pomyślał Syriusz. „Czy on właśnie czyta mi w myślach?”. Kiedy Connor spojrzał na niego rozbawiony, Łapa uznał to za potwierdzenie. „Ale jak?” zapytywał sam siebie, lecz zaraz w jego głowie zaświtała odpowiedź. Domyślał się, skąd chłopak znał sekret Remusa.
— Connor? — zapytał Syriusz.
— Hmmm? — Skierował na niego wzrok.
— Umiesz legilimencję, prawda? — zapytał prosto z mostu.
— Tak i co? — odpowiedział. — Voldemort też ją zna. Znowu będziesz mnie do niego przyrównywał?
— Nie! — zaprotestował mężczyzna. — Po prostu zadziwiają mnie twoje umiejętności w tak młodym wieku.
— Mogę cię zapewnić, że nie zamierzam stać się drugim Czarnym Panem. Część rzeczy nauczyłem się w Tytanie, a pozostałe ćwiczyłem sam. Kiedy usłyszałem o powrocie Riddle’a wiedziałem, że prędzej czy później wybuchnie wojna, więc chciałem się do niej jak najlepiej przygotować. Wiedza szkolna by mi w tym nie pomogła.
    Nim Syriusz zdążył odpowiedzieć, drzwi do kuchni otworzyły się i weszli Harry z Ronem. Wyglądali na zaspanych. Przywitali się ze wszystkimi, po czym zasiedli do stołu. Nalali sobie herbaty, a potem zaczęli rozmowę z pozostałymi.
— O której ty wstałeś? — zapytał Connora Ron. — Obudziliśmy się, a ciebie nie było. Harry nawet sądził, że wczorajszy wieczór mu się przyśnił.
    Omawiany czarodziej wysłał rudzielcowi mordercze spojrzenie. Connor lekko uniósł kąciki ust.
— Ranny ptaszek ze mnie — odparł. — Poza tym odbyłem z Syriuszem ciekawą rozmowę.
— O czym? — zapytał Harry.
— Nieważne — rzucił Connor.
    Kiedy wszyscy domownicy zjedli już śniadanie, młodzież udała się na zwiedzanie domu. Przemierzali pokoje w poszukiwaniu czegoś wartego zainteresowania. Kiedy znaleźli się w pomieszczeniu, będącym olbrzymią biblioteką, Harry i kilkoro z nich skrzywiło się z niesmakiem. Jedynie Hermiona chciała zbadać zakurzone księgi. Tak więc zostawili ją z grubymi tomiskami oraz udali się dalej. Po drodze Wybraniec rozmawiał z Cassie:
— Wiesz, cieszę się, że tu jesteś — powiedział chłopak.
— Ja też, braciszku — uśmiechnęła się dziewczyna, a zaraz potem wybuchnęła śmiechem. — Ale mi dziwnie tak do ciebie mówić.
— Uwierz, że ja wcale nie czuje się lepiej — zawtórował jej Harry. — Ale myślę, że się przyzwyczaję.
    Dołączył do nich Jonathan. Już od razu wszyscy zauważyli, że rudowłosy chłopak ma charakter psotnika i nieustannie rozbawiał wszystkich dookoła.
— O czym tak gadacie, dzieciaczki? — odezwał się.
— Jakie dzieciaczki?! — oburzyło się rodzeństwo.
— Dzieciaczki, dzieciaczki. — Jonathan nie zwracał uwagi na ich pełne wyrzutu miny. — Co dziś zbroimy? Podpalimy bibliotekę? Albo może podwiniemy dywan w przedpokoju, by ktoś się potknął, hmm? Chociaż ja bym coś wykombinował z okiem tego Moody'ego.
— Jeśli chcesz być jego dzisiejszą kolacją, to śmiało — oświadczył Harry. — Ja nie mam zamiaru mu podpadać.
— No, ej! — Chłopak szturchnął go w ramię. — Co to za powaga, Potter? Chce się rozerwać.
— Często się tak „rozrywacie” z Connorem? — wtrąciła się Ginny.
— Ostatnio nie — odparł. — Wiesz, wojna i Voldzio sprawiają, że nie mamy czasu.
— Walczyliście kiedyś ze śmierciożercami? — zainteresował się Gryfon.
— Kilka razy. — Machnął lekceważąco ręką. — Ale to cieniasy. Ciągle szukam przeciwnika, z którym musiałbym walczyć na poważnie. Z tymi marnymi imitacjami czarodziei tylko się bawimy.
— My? — podchwycił Ron, który dotąd w milczeniu im się przysłuchiwał.
— No ja, Connor i nasi kumple — odparł.
— O kim dokładnie mówisz? — dopytywał się Weasley.
— A co ty jesteś taki ciekawski, hmm? — Rudzielec czuł, że jeszcze chwila i mógłby zdradzić informacje o ich organizacji, więc zaczął wycofywać się z dalszego informowania. — Po prostu znajomi.
— Tak tylko pytam — powiedział rudzielec. — Nie musisz się unosić.
— Nie unoszę się, po prostu nie lubię, jak ktoś zadaje mi zbyt wiele pytań. — Poklepał go po ramieniu.
    Szli dalej, a Harry zatopił się w myślach. O ile Cassie polubił od razu i prawie natychmiast znaleźli wspólny język, o tyle Connor stanowił dla niego zagadkę. Był małomówny oraz lekko przerażający. Jego kamienna twarz sprawiała, że Wybraniec czuł się w jego towarzystwie nieswojo. Z drugiej strony, kiedy wczoraj z nim rozmawiał, brat nie okazywał względem niego wrogości. Przeciwnie, żartował z nim oraz z chęcią odpowiadał na jego pytania. Popatrzył na siostrę, która rozmawiała z Ginny na jakieś babskie tematy. Cieszył się, że jego przyjaciele zaakceptowali jego rodzinę. Po pewnym czasie dołączyła do nich Hermiona. Starszy Potter wraz z Jonathanem odłączyli się od nich pod pretekstem omówienia jakichś spraw. W rzeczywistości, kiedy tylko zniknęli im z oczu, obydwaj teleportowali się do Tytanu. Gryfon i jego towarzysze usiedli na łóżku w jednym z pokoi na piętrze. W pewnym momencie panna Granger zapytała dziewczynę, czy wybiera się do Hogwartu.
— Raczej nie — odpowiedziała smutno Cassie. — To znaczy, chciałabym być blisko braci skoro w końcu ich poznałam, ale nie mogę ot tak zmienić szkoły. Poza tym to nie byłoby sprawiedliwe, gdybym nagle opuściła rodzinę.
— A jacy są twoi opiekunowie? — zapytał Ron. — Bo o wujostwie Harry'ego to szkoda mówić.
— Są w porządku — odparła Cassandra. — Jacopo jest aurorem. Ciężko pracuję, ale zawsze poświęcał mi wolną chwilę. Opowiedział mi o moich prawdziwych rodzicach oraz o tym, dlaczego zginęli. Nauczył mnie też kilku zaklęć leczniczych. Zawsze chciałam być uzdrowicielką.
— To bardzo odpowiedzialny zawód — wtrąciła Hermiona. — Trzeba się dużo uczyć. Słyszałam, że egzaminy wstępne do Akademii Medycznej też nie należą do najłatwiejszych.
— Dlatego nie spoczywam na laurach — uśmiechnęła się dziewczyna. — Poza tym czytam dużo książek i staram się sama dokształcać. Wiem, że na lekcjach nie nauczę się wszystkiego, co jest mi potrzebne.
— Ja też lubię się uczyć. Szkoda, że nie każdy Potter jest taki jak ty, jeśli chodzi o podejście do nauki — powiedziała Gryfonka, znacząco patrząc na Wybrańca, który poczuł się nieswojo.
— Uwielbiam też zwierzęta — dodała. — Za szkołą znajduje się wielka łąka, na której można spotkać najróżniejsze okazy.
— Dogadałabyś się z Hagridem — oświadczył Gryfon. — On też szaleje za zwierzakami.
— Ta! — sarknął Weasley. — Szczególnie za tymi, które mogą wysłać cię na tamten świat.
— Żadne zwierzę nie krzywdzi nikogo bez powodu — zaprzeczyła. — Niektóre okazy, jak hipogryfy są dumne i wystarczy chociażby krzywe spojrzenie, aby je obrazić, ale kiedy nie masz wobec nich złych zamiarów, są łagodne jak baranki. To samo tyczy się testrali, jednorożców, czy nawet smoków.
— Chyba odrobinę przesadziłaś — rzekł chłopak.
— Wcale nie, braciszku! — Siostra Pottera zaprzeczyła. — Dawno temu ludzie i smoki żyli ze sobą w przyjaźni. Nawet istniał między nimi sojusz czy coś takiego. Nic dziwnego, że teraz są wobec nas wrogie, skoro je zabijamy i robimy z ich skóry ubrania.
    Harry powątpiewająco kiwał głową. Przypomniał mu się wcześniejszy rok, gdy stał oko w oko z olbrzymim rogogonem węgierskim. Jakoś nie wyobrażał sobie, żeby człowiek i wielki, krwiożerczy smok kiedykolwiek żyli ze sobą w zgodzie. Cassie na nowo podjęła:
— A wy kim chcecie zostać, gdy skończycie szkołę?
— Ja myślałam o studiowaniu prawa — odezwała się Hermiona.
— A ja chciałbym grać w reprezentacji Anglii — rozmarzył się Ron. — Być ciągle na pierwszych stronach gazet jako najlepszy obrońca od czasów Wilsona Wrighta. Wiecie, że w ciąg jego pięcioletniej kadencji, strzelono mu gola jedynie osiem razy? Coś niesamowitego!
— Czytałem o tym — wtrącił Harry. — Anglicy nazywali go Wilson o stalowych rękach. W ciągu swojego drugiego meczu...
    Harry i Ron zaczęli wymieniać najlepszych zawodników quidditcha, o których słyszeli. Obie dziewczyny wywróciły oczami i zajęły się poważniejszymi tematami. Cassie zapytała Hermionę o Voldemorta i śmierciożerców:
— Słyszałam, że Sama Wiesz Kto gdzieś zniknął?
— Tak podejrzewa Zakon — odpowiedziała panna Granger. — Na pewno coś kombinuje, jednak na razie jest spokojnie.
— W dalszym ciągu nie mogę uwierzyć, że on wrócił — wyznała Cassie. — Jak go nie było, wszyscy byli spokojni, a teraz? Każdy w każdym widzi wroga. Nawet we Włoszech czarodzieje chodzą podminowani.
— Na szczęście jest z nami Dumbledore. Wszyscy wiedzą, że nie odważy się zaatakować, póki on trzyma rękę na pulsie.
    Dalsze rozważania dziewczyn przerwało pojawienie się Connora i Jonathana. Starszy Potter usiadł między siostrą i bratem i rzekł:
— O czym plotkujecie?
— O quidditchu — odpowiedział Harry. — Gdzie byliście?
— Rozmawialiśmy z bliźniakami — gładko skłamał Jonathan. — Obmyślaliśmy plan, jak podwędzić oko Moody'emu.
— Pogrzało was?! — krzyknęła Hermiona. — Tak wam spieszno na tamten świat?
— Wyluzuj ślicznotko — rzekł do niej Connor, a policzki dziewczyny przybrały odcień szkarłatu. — Nic nam się nie stanie.
— Co chcecie z nim zrobić? — zapytał Ron.
— Jeszcze nie wiemy — odparł rudzielec. — Ale coś się wymyśli.
— No a teraz wszyscy sio, bo rodzeństwo musi porozmawiać! — Starszy Potter klasnął w dłonie, wypraszając niezainteresowanych z pokoju.
    Kiedy wyszli, chłopak zagadał:
— Dzisiaj spędzamy dzień we trójkę. Harry, znasz Londyn najlepiej, więc będziesz naszym przewodnikiem. Za pięć minut widzę was w korytarzu, idziemy się zintegrować.
    Rodzeństwo wyszło z domu. Wybraniec nie wiedział dokąd ich zaprowadzić i przez dobre parę minut stali na chodniku. W końcu Connor wpadł na genialny pomysł:
— Może odwiedzimy rodzinę?
— Czyli kogo? — zdziwiła się Cassie, a wraz z nią Harry.
— No Dursleyów — odpowiedział chłopak, na co Gryfon roześmiał się głośno.
— Chyba cię głowa boli — rzekł do brata. — Nie wiesz, jacy oni są. Wyrzucą nas, jak tylko się pojawimy.
    Connor uśmiechnął się pod nosem. Oczywiście nie powiedział Harry'emu, że miał już przyjemność poznać Vernona i Petunię. Zwrócił się do chłopaka.
— Zobaczymy, myślę, że nie są tacy źli.
— Uwierz, że są — odparł smętnie Harry. — Opowiadałem wam o nich wczoraj. Wiecie, jaki mają do mnie stosunek.
— Ja też chętnie bym ich poznała — wtrąciła się Cassie.
— W takim razie mamy dwa do jednego! — Connor klasnął w dłonie oraz zatrzymał przejeżdżającą taksówkę. — Sorry braciak, ale zostałeś przegłosowany. Tak działa demokracja — dodał, wsiadając do samochodu razem z siostrą.
    Harry westchnął i wsiadł razem z nimi. Podał kierowcy adres, a po chwili mknęli już ulicami Londynu. Nagle Cassie rzekła:
— Okropnie się cieszę, że was poznałam. Złóżmy między sobą przysięgę, że już nikt i nic nas nie rozdzieli.
    Harry i Connor spojrzeli na siebie z uniesionymi brwiami, po czym obaj popukali się w czoło. Niezrażona dziewczyna nalegała coraz bardziej. W końcu, dla świętego spokoju zgodzili się, a siostra kazała im złapać ją za dłonie. Wyciągnęła z torby trzy medaliony z czerwoną różą i podała po jednym chłopakom.
— Kupiłam je kiedyś we Włoszech — wyjaśniła. — Nośmy to jako symbol naszej przysięgi.
— Żartujesz sobie?! — oburzył się Connor. — Mam nosić to babskie coś? To śmieszne.
— Wcale nie! — zaperzyła się Cassie. — To będzie nam o sobie przypominać, kiedy miną wakacje i każdy pójdzie w swoją stronę.
    Harry'emu również nie podobała się perspektywa noszenia wisiorka. Jednak po raz kolejny Cassie nie dała im spokoju, póki nie spełnili jej życzenia. Ze zrezygnowanymi minami założyli medaliony na szyję oraz schowali je pod koszulkami. Dziewczyna nagle przytuliła jednego, a potem drugiego mówiąc:
— Kocham was, chłopaki.
— My ciebie też — odpowiedział ze śmiechem Harry, którego rozbawiło zachowanie siostry.
    Taksówka dojechała na Privet Drive. Connor zapłacił kierowcy i wysiedli, kierując się w stronę domu Dursleyów. Harry czuł się nieswojo. Nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek wróci tu z własnej woli. No może nie do końca z własnej, ale jednak wrócił. Stanęli przed drzwiami, a najstarszy Potter zapukał do drzwi. Czekając, aż zostaną otwarte, Cassie rzekła:
— Ładny ogród.
— Bardzo! — sarknął Harry. — Zgadnij, kto musiał go pielęgnować?
— Ty? — zapytała, a chłopak kiwnął głową z dziwną miną.
    Drzwi się otworzyły i stanęła w nich ciotka Petunia. Na widok Harry'ego jej oczy rozszerzyły się, a widząc dwójkę jego towarzyszy, mało nie wyszły jej z orbit. Zapytała słabym głosem:
— Harry?
— Witaj ciociu — odpowiedział Wybraniec, marząc, aby nagle stąd zniknąć. Spojrzał na rodzeństwo. — To jest...
— Connor Potter — przerwał mu jego brat. — A to Cassandra.
— A co was tu sprowadza?
— Nie mamy co robić w domu — odpowiedział Connor. — A poza tym chciałem poznać siostrę mojej mamy. To coś złego?
— N-n-nie — jąkała się Petunia. — Wejdźcie.
    Weszli do przedpokoju. Cassie i Connor z zaciekawieniem przyglądali się wystrojowi. Harry poprowadził ich do salonu, gdzie wszyscy troje usiedli. Petunia nadal wpatrywała się w nich z napięciem.
— Ładnie tu — odezwała się Cassie, uśmiechając się do kobiety. — Wszystko takie czyste i kolorowe.
— Może napijecie się czegoś? — zapytała ciotka, powoli dochodząc do siebie. — Vernon jest w pracy, a Dudley wyszedł z kolegami.
— Poprosimy herbatę — odrzekł Connor. — I coś do jedzenia. Zgłodniałem.
    Ciotka zniknęła w kuchni, a Connor z zaciekawieniem oglądał fotografie na kominku. Uśmiechnął się pod nosem widząc zdjęcie Dudleya z czasów dzieciństwa. „Wygląda jak piłka plażowa” myślał. Widząc, że Harry nadal czuje się tu nieswojo, usiadł obok niego na kanapie.
— Co jest?
— Musimy tu być? — odparł Harry. — Głupio się czuję.
— Wyluzuj. — Poklepał brata po ramieniu. — Nic złego się nie stanie.
— Dobrze, że chociaż wuja nie ma — westchnął chłopak.
— Chodź, pokażesz mi swój pokój — zaproponował Connor, wstając z kanapy.
    Weszli po schodach i skierowali się do dawnego pokoju Harry'ego. Był w innym stanie, niż Potter go zapamiętał. Teraz lśnił czystością oraz nigdzie nie walały się rozrzucone książki. Szesnastolatek podszedł do okna oraz wyjrzał przez nie. Odwrócił się do chłopaka, mówiąc:
— Nie miałeś tu wygód, co?
— Pomijając zepsutą szafę, kraty w oknach i klapkę w drzwiach na podawanie jedzenia, nie było tu najgorzej. Nikt tu nigdy nie wchodził, więc nie musiałem znosić docinek Dursleyów, gdy tu byłem.
— Miałeś jakichś znajomych?
— Była taka jedna. Miała na imię Jennifer, ale wyprowadziła się rok temu. Szkoda, bo ładna była z niej dziewczyna. Ona jedna nie traktowała mnie tu jak psychola. Chyba nawet trochę się w niej podkochiwałem.
    Connor zaśmiał się. Jeszcze raz omiótł wzrokiem pokój.

***

    Kiedy chłopcy udali się na górę, ciotka Petunia weszła do salonu, niosąc filiżanki z herbatą oraz talerz z ciastkami. Zobaczyła jak Cassie siedzi na kanapie. Młoda dziewczyna uśmiechnęła się do niej i podziękowała za poczęstunek. Kobieta usiadła naprzeciwko niej, pytając:
— No to... Gdzie mieszkałaś przez ten czas?
— We Włoszech, u przyjaciółki mojego ojca.
— Mhm.
    Sączyły herbatę, nie wiedząc jak zacząć rozmowę. Obie czuły się skrępowane. W końcu Cassie przerwała niezręczne milczenie:
— Ma ciocia śliczny ogród.
— Dziękuję — odpowiedziała Petunia. — Mam słabość do kwiatów.
— Też je lubię — uśmiechnęła się dziewczyna. — Najbardziej uwielbiam fiołki. Mają cudowny zapach, zwłaszcza wiosną.
— Skoro tak ci się podoba, to może chcesz zobaczyć go z bliska? — zapytała pani Dursley, odstawiając filiżankę.
— Chętnie.
    Wyszły przez oszklone drzwi do ogrodu. Petunia wyraźnie się rozluźniła. Coraz częściej mówiła o rodzajach kwiatów, które posiadała w swoim królestwie. Cassie też wtrącała swoje trzy grosze. Starsza kobieta musiała przyznać, że podoba jej się ta dziewczyna. „Jest tak ciekawska, jak Lily” — myślała. Kiedy wróciły do domu, chłopcy siedzieli już w salonie. Na ich widok przerwali rozmowę oraz powstali. Connor zaproponował, aby Harry oprowadził po domu Cassie. Został sam z panią domu, która przypatrywała mu się niespokojnie. Wzbudzał w niej nieokreślony strach, jak gdyby gdzieś go już spotkała.
— Harry pokazał mi swój pokój — zaczął chłopak. — I opowiedział co nieco o tym, co go tutaj spotkało. Nie przyjechałem tu tylko dla kaprysu. Chciałem sprawdzić, jak zareagujecie na jego widok i czy wyciągnęliście coś z lekcji, którą niedawno wam dałem.
    Ciotka Petunia zbladła na twarzy. Przypomniała sobie, gdzie już spotkała chłopaka.
— To byłeś ty — rzekła, patrząc na Connora. — Wtedy na parkingu.
    Skinął głową.
— Jak widzę, moja lekcja przyniosła rezultaty. Przynajmniej jeśli chodzi o ciebie. Jednak, czy Vernon zareaguje tak samo?
— On nigdy nie zaakceptuje Harry'ego — odparła ciotka z przekonaniem.
— A ty? — zapytał Connor, patrząc jej w oczy. — Zaakceptowałaś to, kim jest?
— Nigdy mi to nie przeszkadzało — wyznała Petunia. — Myślę, że kierowała mną bardziej złość na waszą matkę niż na niego. Wszyscy uważali, że chciałam być jak ona, ale to nieprawda. Ja po prostu chciałam, by zwracała na mnie uwagę. Kiedyś, jeszcze zanim dostała list z Hogwartu, byłyśmy nierozłączne, ale potem wszystko się zmieniło. Znalazła w szkole przyjaciół i bardzo prędko o mnie zapomniała. Oczywiście pisywała listy, lecz to nie było to samo, co wtedy. Gdy wracała do domu, nie zwracała na mnie uwagi. Siedziała zamknięta w pokoju, czytając te swoje magiczne księgi i wysyłając listy do tego Snape’a. Ja przestałam dla niej istnieć. A przecież nie prosiłam o zbyt wiele. Pragnęłam tylko, żeby rozmawiała ze mną jak dawniej, by opowiedziała mi o zamku. W końcu zaczęłam ją ignorować, aż w końcu znienawidziłam. Jak Dumbledore oddał mi chłopaka pod opiekę, myślałam, że Lily obserwuje swojego syna z miejsca, do którego trafiła. Chciałam, żeby widziała, jak jej dziecko jest przeze mnie ignorowane i poniżane. By zobaczyła, że jej syn czuje się dokładnie tak samo, jak ja, kiedy mnie odrzuciła. Dopiero niedawno zaczęłam zdawać sobie sprawę, że to niesprawiedliwe karać dziecko za błędy matki. Twoja, hmmm, interwencja tylko mnie w tym uświadomiła.
    Connor wstał oraz podszedł do Petunii. Kładąc jej rękę na ramieniu, rzekł:
— Dobra z ciebie kobieta, ciociu — powiedział. — Popełniłaś kilka błędów, ale kto ich nie popełnia? Nie wiem, jakie były relacje twoje i mamy, ale wiesz, co powiedział mi kiedyś pewien człowiek? Powiedział mi, że jeśli to, co było cię nie zadowala, zapomnij o tym. Wymyśl sobie inną historię życia i uwierz w nią. Pamiętaj tylko te chwile, w których byłaś szczęśliwa i kiedy udało ci się zrealizować swoje cele. Ty też powinnaś przestać żyć przeszłością. Jestem pewien, że cię kochała, nawet jeśli ci tego nie okazywała, a Harry nie jest nią. To, że ona cię zraniła, nie znaczy, że i on zrobi to samo.
    Po policzku Petunii spłynęła łza, ale szybko ją wytarła. Tymczasem Cassie i Harry wrócili. Ciotka podeszła do Wybrańca i mocno go przytuliła. Zaskoczony Harry aż zachłysnął się powietrzem i przez chwilę w jego głowie zrodziło się podejrzenie, że Connor potraktował ciotkę jakimś zaklęciem. Kobieta odsunęła się od niego i powiedziała:
— Przepraszam cię, Harry. Przepraszam za wszystko, co musiałeś przeze mnie znosić. Byłam beznadziejnym opiekunem, ale jeśli kiedykolwiek tu wrócisz, wiedz, że postaram się to naprawić.
    Harry był w zbyt dużym szoku, by odpowiedzieć. Kiedy Dumbledore zabierał go do Kwatery, ciotka powiedziała mu mniej więcej to samo, ale pomyślał, że to obecność dyrektora zmusiła ją do tego. Patrzył w jej oczy, jednak nie dostrzegł w nich fałszu. Dlatego skinął głową i powiedział, że wybacza.
— Na nas już czas — powiedział Connor. — Ściemnia się, musimy wracać.
    Wyszli na ulicę. Ciotka zamówiła im taksówkę, a kiedy wsiadali do samochodu pani Dursley powiedziała, że mogą ją odwiedzać, kiedy będą chcieli. Cała trójka wróciła do Londynu, a każdy był pogrążony we własnych myślach. Gdy stanęli przed Kwaterą Główną, Harry rzekł do Connora:
— Nie wiem, co jej nagadałeś, ale najwyraźniej nieźle ją to poruszyło.
— Ja nic nie zrobiłem — odpowiedział Connor. — Po prostu zaakceptowała przeszłość.
— Co? — zdziwił się Harry, jednak tamten machnął ręką.
— Nieważne — rzucił.
— Wiesz, tak czy siak dzięki. Może teraz będzie można tam wytrzymać.
— Jestem twoim starszym bratem — odparł chłopak, czochrając go po włosach z uśmiechem. — A starsi bracia opiekują się młodszymi. Taka jest kolej rzeczy. Choć czasami moje zachowanie temu przeczy, to nie mam serca z kamienia.
    Gdy weszli do domu Cassie, Harry i Connor udali się na kolację do kuchni, gdzie przy stole siedzieli wszyscy domownicy. Po posiłku miało odbyć się zebranie, więc wyproszono z kuchni młodzież. Protestowali, lecz to nic nie dało. W końcu starszy Potter wyrwał się z rąk pani Weasley i stanął przed Dumbledore'em.
— Z tego, co mi wiadomo, mój brat jest tym, który ma pokonać Voldemorta, tak? Jeśli dobrze zrozumiałem słowa przepowiedni.
— Skąd wiesz o przepowiedni? — zapytał Dumbledore.
— Harry mi wczoraj powiedział — odparł Connor.
    Harry zmarszczył brwi. Był pewien, że nie wspomniał o tym rodzeństwu ani słowem. „Skąd on o tym do cholery wie?” — myślał. Chciał powiedzieć, że to nieprawda, jednak morderczy wzrok brata powstrzymał go od tego. Stał i czekał na rozwój wypadków. Tymczasem najstarszy Potter znów przemówił:
— Więc jak, ma go pokonać czy nie?
— Tak — odpowiedział zrezygnowany starzec.
— W takim razie, dlaczego odcinacie go od informacji? — Głos Connora kipiał wściekłością. — Kto jak kto, ale on chyba powinien wiedzieć, co się dzieje na świecie i jakie plany ma Czarny Kretyn, prawda? — Kilka osób parsknęło śmiechem na określenie Voldemorta.
— Ale on jest zdecydowanie za młody — zainterweniowała pani Weasley.
— Na zdobycie Kamienia Filozoficznego jakoś nie był za młody. Tak samo, jak na walkę z bazyliszkiem w Komnacie Tajemnic lub na wzięcie udziału w Turnieju Trójmagicznym. Przecież nie mówię, że ma teraz wybiec na ulice i wyzwać go na pojedynek, ale dowiedzieć się o jego planach chyba ma prawo, co?
    Wszyscy w pomieszczeniu zaniemówili. Syriusz i Remus uśmiechali się z rozbawieniem, widząc miny pozostałych i w myślach zgadzali się z Potterem. Pani Weasley gorączkowo szukała argumentów, lecz nic nie przychodziło jej do głowy. Natomiast przyjaciele Harry'ego i pozostali z zapartym tchem obserwowali całą scenę. Jedynie Jonathan szczerzył się jak wariat. Wiedział już, że Connor wygrał tę bitwę. Zresztą wiedział też, że przyjaciel zawsze dostaje to, czego chce.
— No dobrze — rzekł w końcu Dumbledore. — Zostaje tylko pan Potter — zastrzegł.
— I ja — dodał Connor. Albus skinął głową.
— A my?! — oburzyli się pozostali.
— Was to nie dotyczy! Nie macie powodu, żeby tu sterczeć! — huknął na nich Moody.
— Harry i tak opowie nam wszystko! — odwarknął Ron.
    Pani Weasley załamała ręce oraz błagalnie popatrzyła na Dumbledore'a. Ten odezwał się do Connora:
— No i widzisz, co narobiłeś?
— Mają prawo wiedzieć — odparł chłopak. — Ukrywanie przed nimi prawdy jest nie fair. Harry, Ron i Hermiona wielokrotnie krzyżowali plany Voldemorta. Można rzec, że są nieoficjalnymi członkami Zakonu. A skoro oni mają prawo znać jego plany, to mogą o nich wiedzieć także Ginny, Cassie, Jonathan i bliźniacy. Nie rozumiem, dlaczego nie chcecie by byli na zebraniach? No, chyba że podejrzewacie nas o szpiegostwo?
    Ostatnie pytanie ostatecznie zaważyło na decyzji Dumbledore'a.
— W porządku, możecie wszyscy zostać — powiedział, a Connor uśmiechnął się z triumfem. — Tylko proszę, byście nam nie przeszkadzali.
    Zgodzili się ochoczo, po czym wszyscy zasiedli przy kuchennym stole. Dumbledore pierwszy zabrał głos:
— Dzisiaj chciałbym omówić kwestię bezpieczeństwa Hogwartu w nadchodzącym roku szkolnym. Kingsley, czy aurorzy z Ministerstwa mogliby pełnić warty w zamku i Hogsmeade?
— Obawiam się, że to niemożliwe, Albusie. Praktycznie wszyscy są postawieni w stan najwyższej gotowości w obawie przed atakiem śmierciożerców. Pozostali ochraniają Osborne’a. Nie mamy wystarczająco dużo ludzi.
— To może elfowie albo druidzi podjęliby się tego? — zapytała profesor McGonagall.
— Już z nimi rozmawiałem. Twierdzą, że mają ważniejsze rzeczy do roboty niż pilnowanie dzieciaków.
— W ostateczności możemy spróbować dogadać się z goblinami — wtrącił Mundungus, ale pozostali powątpiewająco kiwali głowami.
— Chyba raczej nie mamy co liczyć na ich pomoc, Fletcher — powiedział Moody.
— W takim razie nie mamy nikogo — rzekł Dumbledore. — To bardzo źle. Jeśli zdecydowaliby się na atak, sami nauczyciele nie daliby im rady.
— A gdyby istniał ktoś, kto może wam pomóc? — Nagle odezwał się Connor. Jonathan popatrzył na niego zaskoczony.
— Kogo masz na myśli? — zaciekawił się Remus, lecz chłopak go zignorował.
— Gdyby istniał ktoś, kto zapewniłby bezpieczeństwo uczniom Hogwartu przyjęlibyście pomoc? Nie zadając niepotrzebnych pytań? Potrafilibyście zaufać obcym?
— To zależy — odpowiedział starzec, patrząc na chłopaka zaintrygowanym spojrzeniem.
— Stary, chyba nie zamierzasz...? — szepnął do przyjaciela Jonathan.
— Cicho — Starszy Potter spojrzał krótko na rudzielca. — Byliby to świetnie wyszkoleni czarodzieje, którzy w zamian za dostęp do wszelkich informacji, jakie Zakon posiada o poplecznikach Voldemorta, zgodziliby się strzec zamku. Oczywiście z pełnym zakwaterowaniem i wyżywieniem.
    Harry i reszta patrzyli na szesnastolatka szeroko otwartymi oczami, ale chłopak wpatrywał się w dyrektora oraz zdawał się nie zwracać na nikogo uwagi.
— Więc jak? — zapytał.
— Czy masz coś wspólnego z tymi ludźmi, Connorze? — zapytał Dumbledore.
— Można tak powiedzieć — odpowiedział wymijająco. — Do niczego was nie zmuszam. Sam pan mówił, że potrzebuje pan wsparcia. Wyciągam pomocną dłoń i to wasza sprawa czy ją przyjmiecie.
— Wątpię, żeby jakikolwiek dzieciak miał nam coś wartościowego do zaoferowania — wtrącił się Snape z pogardą w głosie. — Chcę tylko zwrócić na siebie uwagę.
    Connor obrzucił go pełnym obrzydzenia spojrzeniem, które podziałało na Snape'a jak płachta na byka. Oczy Mistrza Eliksirów zapłonęły wściekłością. Byle smarkacz nie będzie tak na niego patrzył, a już na pewno nie Potter. Jego złość wzrosła po słowach chłopaka skierowanych w jego stronę.
— W przeciwieństwie do ciebie, Severusie, mam coś wartościowego do zaoferowania. To twoje raporty typu „Nie udało mi się niczego dowiedzieć”, są raczej bezwartościowe, nie uważasz?
— Jak śmiesz! — wycedził Snape. Sam nie wiedział, co go bardziej rozjuszyło: czy to, że smarkacz mówił do niego po imieniu czy, że kwestionował jego pracę.
— Nie denerwuj się tak. – Connor słodko uśmiechał się do nauczyciela eliksirów. — Złość piękności szkodzi. Chociaż – dodał, lustrując go z góry na dół. — Tobie chyba to nie grozi.
    Ostatnie słowa Connora spowodowały dyskretny chichot żeńskiej części towarzystwa. Natomiast Syriusz bezczelnie szczerzył się, patrząc na odwiecznego wroga. Snape zrobił taki ruch, jakby chciał sięgnąć po różdżkę, lecz Dumbledore wtrącił się pomiędzy nich:
— Przestańcie! — Jego głos był lekko podniesiony. — Wróćmy do tematu rozmowy. Connorze, nie mogę ot tak powierzyć ochrony Hogwartu w obce ręce. Jeśli mam przyjąć twoją ofertę muszę dowiedzieć się czegoś więcej.
— Pod warunkiem, że tylko pan będzie o tym wiedział — zastrzegł chłopak po chwili milczenia.
— Oczywiście — odparł dyrektor.
— Możemy do nich iść choćby teraz. — Starszy Potter wstał od stołu i wyciągnął dłoń do Dumbledore'a. — Niech mnie pan chwyci za rękę.
    Dumbledore zrobił zdziwioną minę i bacznie przyglądał się Connorowi. Przeszło mu przez myśl, że zdecydowanie nie był taki jak Harry i pozostali. Biła od niego niezwykła pewność siebie oraz tajemniczość, a teraz chciał się z nim teleportować. Już samo to, że opanował tę sztukę świadczyło, że znacznie wykracza poza poziom swoich rówieśników. Nie zastanawiając się dłużej, chwycił chłopaka za rękę i obaj zniknęli. Pozostali nie wierzyli własnym oczom. Syriusz i Remus wyglądali, jakby zobaczyli ducha.
— Czy on... Czy on się właśnie teleportował? — wyjąkała Hermiona.
— W wieku szesnastu lat? — dopowiedział Ron.
— Bez licencji? — wydukała Ginny.
— No tak — stwierdził Moody. — Pan Potter zdecydowanie potrafi zaskakiwać.
    Natomiast Connor wraz z Albusem wylądowali przy wielkiej, marmurowej bramie. Dumbledore z zaciekawieniem przypatrywał się okolicy. Znajdowali się w dolinie otoczonej pasmem górskim. Porastała ją zielona trawa, na której kwitły różne odmiany kwiatów. Wąska rzeczka przecinająca nizinę wpadała między drzewa, które tworzyły ogromny las. Ścieżka, na której stali z jednej strony prowadziła do puszczy, a z drugiej przechodziła przez wejście do miasta. Na łące, poza potężnymi obronnymi murami można było spostrzec przeróżne magiczne zwierzęta. Były tu stada hipogryfów, testrali oraz pegazów. Dyrektor przetarł oczy pewien, że śni. Czuł się tak, jakby znalazł się w innym świecie, w którym nie ma żadnych złych sił. Wszystko było tutaj tak piękne i dobre, że przez krótką chwilę zapragnął zostać tu na stałe. Minęła ich jakaś młoda kobieta niosąca kosz pełen świeżych jabłek. Ukłoniła się chłopakowi oraz rzuciła zaciekawione spojrzenie na jego towarzysza. Staruszek odwrócił się do Pottera i zobaczył, że ten mu się przypatruje.
— Robi wrażenie, prawda? — zapytał.
— Jeszcze jakie — odpowiedział Albus, a Connor zaśmiał się i teatralnym gestem rozłożył ręce.
— Witam w Tytanie, panie Dumbledore.


Mrs Black bajkowe-szablony