poniedziałek, 18 maja 2020

Rozdział 32 „Samhain cz.2”

7 komentarzy:


Mamy kolejny rozdział! I to bez czekania kolejne pół roku! Oh yeah! :D Oby tak było już zawsze. Jest to kontynuacja poprzedniego rozdziału. Sam wątek święta Samhain zajął mi naprawdę sporo stron w Wordzie, więc postanowiłem rozbić go na trzy części. Przynajmniej mam nadzieję, że to będą tylko trzy części, a nie więcej :D 

Powoli zbliżamy się również do końca pierwszej części, bo zostało jeszcze około piętnaście rozdziałów :O Naprawdę, jak zakładałem bloga, nie spodziewałem się, że zdołam doprowadzić tę historię aż tak daleko :D Super uczucie!
 
 To już koniec ogłoszeń :) Życzę miłego czytania :)

Rozdział betowała Laura


***

    Jak najszybciej przedostali się do pokoju Connora, gdzie Grace mogła zdjąć pelerynę-niewidkę. Oddała ją chłopakowi, a on wskazał jej łóżko i powiedział:

— Poczekaj tu na mnie, zaraz wracam.

   Usłyszała, jak zamknął drzwi na klucz. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Jej babcia zawsze mówiła, że po wystroju pokoju można poznać, jakim typem człowieka jest jego właściciel. Grace stwierdziła, że Potter nie przykłada dużej wagi do wygód. Biurko, stół, krzesła, szafa i łóżko były tu jedynymi meblami. W pokoju panował półmrok, a jedynym źródłem światła było kilka świec na lichtarzach. Natychmiast przyszło jej do głowy skojarzenie z gabinetem profesora Snape’a. Z pewnością ci dwaj mają również wiele wspólnych cech charakteru. Ślizgonka podeszła do biurka, na którym stało zdjęcie przedstawiające mężczyznę w średnim wieku z małym chłopcem na ramionach. Obok leżało kilka książek, opisujących zaklęcia wykorzystywane w walce, nierzadko z dziedziny czarnej magii. Otworzyła kilka z nich, zastanawiając się, co może się w nich znajdować. Usłyszała przekręcany klucz w zamku, więc szybko odłożyła książkę, którą akurat trzymała i usiadła na łóżku.

— Musisz się przebrać w nasze stroje. Swoje ubrania zostaw tutaj, będą bezpieczne.

   Po tych słowach podszedł do drzwi po przeciwnej stronie pokoju i otworzył je. Gestem zaprosił ją do środka. Grace znalazła się w małej łazience.

— Jak skończysz, przyjdź do pokoju. Musimy omówić jeszcze kilka spraw.


   Szybko przebrała się w czarne kimono i opuściła łazienkę. Zauważyła Connora siedzącego przy biurku z lekkim uśmiechem na ustach.

— Wszyscy Ślizgoni grzebią w rzeczach innych?

   Dziewczyna zaczerwieniła się i wymamrotała przeprosiny, ale Potter jej przerwał:

— Nic się nie stało. Nie było tu niczego, co chciałbym ukryć.

   Connor wstał i skierował się do stołu, na którym stała mała piersiówka. Podniósł ją i wręczył Grace.

— To eliksir wielosokowy. Jest go wystarczająco, abyś mogła przez całą noc uczestniczyć w zabawie. A teraz posłuchaj. Nie będę mógł ci towarzyszyć, jako szef Cieni mam pewne obowiązki. Liczę na to, że jesteś odpowiedzialna, bo jak ktoś zorientuje się, że nie jesteś stąd, to nie tylko ja będę miał problemy, ale również ty. Przede wszystkim nie rozmawiaj z nikim jak nie musisz. Jeżeli jednak ktoś cię zaczepi, staraj się kierować rozmowę na jakieś neutralne tematy, żeby nie wzbudzić podejrzeń. Nie bierz również udziału w żadnych zabawach i grach. Stój z boku i obserwuj, bez wychylania się. Kiedy wybije północ, wszyscy skierują się do kapliczki. Poczekaj na mnie przy głównym wejściu, zjawie się tam i pójdziemy razem. Wszystko jasne?

   Grace skinęła głową i wyszli z pokoju. Przemierzali zamkowe korytarze, aż wreszcie stanęli przed głównym wejściem. Wyszli na dziedziniec, gdzie zgromadziło się już mnóstwo ludzi. Na zewnątrz było dosyć chłodno, więc Ślizgonka okryła twarz szalikiem. Connor nachylił się do niej i powiedział:

— Za niecałe trzy godziny będzie wieczór. Po zachodzie słońca wszystko zacznie się tutaj. Tymczasem możesz wykorzystać ten czas, aby nieco się rozejrzeć. Masz tu trochę pieniędzy, gdybyś chciała coś kupić. I naprawdę, postaraj się nie rzucać się w oczy. Spotkamy się później.

   Connor jeszcze raz dokładnie przyjrzał się dziewczynie, jakby oceniał czy sobie poradzi. Potem skinął lekko głową i zniknął w tłumie, a Ślizgonka ruszyła w przeciwną stronę. Wędrowała brukowaną drogą, mijając domostwa. Wszyscy mieszkańcy Tytanu byli zajęci swoimi sprawami i nikt nie zwracał na nią uwagi. Obserwowała krzątających się ludzi, którzy dekorowali swoje domostwa. Zauważyła, że wszyscy stawiali w oknach zapalone świeczki, a obok nich półmiski z potrawami. Niektórzy nucili jakieś melodie, pakując na wozy wielkie paczki i kierując się w stronę zamkowego dziedzińca. Dzieci biegały wokół, bawiąc się w wojowników i raz po raz były rugane przez dorosłych za przeszkadzanie i krzątanie się pod nogami. Mimo tego zamieszania, Grace czuła że wokół unosi się atmosfera smutku. W końcu to było święto zmarłych.

Dziewczyna zeszła na niższy poziom i znalazła się na małym placu, który pełnił rolę rynku. Zaschło jej w ustach, więc skierowała się do czegoś, co wyglądało jak pub. Weszła do środka i niemal się zakrztusiła, kiedy buchnął na nią smród z palonych fajek. Skierowała się do lady i zamówiła kremowe piwo. Usiadła przy wolnym stoliku w najbardziej oddalonym kącie pomieszczenia i obserwowała pozostałych. Większość z gości stanowiły Cienie. Wyglądało na to, że wpadają tu na szklaneczkę czegoś mocniejszego w przerwie między patrolami. Grupka siedząca niedaleko niej rozmawiała na tyle głośno, że bez problemu słyszała ich słowa.

— Nienawidzę takiego spokoju jak teraz. Każdy udaje, że wszystko jest w porządku, a w rzeczywistości codziennie nerwowo czeka, co się wydarzy. Już bardziej wolę otwartą bitwę, przynajmniej można wiedzieć czego się spodziewać.

— Racja — stwierdziła jedna z kobiet. — Od czasu ataku na Pokątnej Voldemort nie wykonał żadnego ruchu. Nie widziano również żadnej większej aktywności śmierciożerców. Jakby rozpłynęli się w powietrzu.

— Mówię wam, że on planuje coś dużego — odezwał się mężczyzna z przepaską na oku. — Tylko patrzeć jak zrobi wielkie wejście. Ludzie Dumbledore’a są zupełnie nieprzygotowani na niespodziewany atak. Jak czarnoksiężnik zaatakuje, to my pójdziemy na pierwszy ogień. Bronimy Zakonu, a gdy przyjdzie co do czego nie mamy pewności, że sami dostaniemy pomoc.

— Co masz na myśli? — zapytała młoda dziewczyna.

— Moim zdaniem niepotrzebnie to wszystko robimy — odparł starszy mężczyzna. — Walka na Pokątnej, ochrona Hogwartu, po co to? Mało mamy swoich zmartwień? Na cholerę nam jeszcze wściekły Voldemort na karku? To wojna Dumbledore’a, niech sam ją prowadzi. Potter powinien siedzieć tutaj i bronić Tytanu przed naszym odwiecznym wrogiem, a nie wtrącać się w wojny innych.

— Jakim odwiecznym wrogiem? — zapytała dziewczyna z uniesionymi brwiami.

   Młodzieniec, siedzący wraz z nimi, zaśmiał się krótko.

— Nasz przyjaciel za bardzo wziął sobie do serca bajkę dla dzieci.

— To nie jest bajka — syknął jego towarzysz. — Ale kogo ja próbuje przekonać. Wy, młodzi, macie pstro w głowie. Nic sobie nie robicie z dawnych opowieści.

— Proszę cię — zaśmiał się chłopak. — Więc wierzysz w czarnoksiężnika o boskiej mocy, który dawno temu chciał rzucić cały świat na kolana? Kogoś, kto przeżył tysiące lat i ukrywa się w podwodnym mieście, czekając na swoją wielką szansę? Kogo własne dzieci pozbawiły magicznej mocy i uczyniły charłakiem? Przecież to niedorzeczne!

— W takim razie, dlaczego przedmiot, który znajduje się w Sanktuarium jest tak cenny, że każdy z nas przed przyjęciem do Cieni musi złożyć Wieczystą Przysięgę, że nigdy nie będzie próbował go wykraść i nikomu świadomie nie zdradzi miejsca jego pobytu? Dlaczego wielu poległo w jego obronie? A słyszeliście, co się dzieje na świecie? Jasne, że nie.

— No to nas oświeć — powiedziała dziewczyna, opróżniając swoją szklankę.

— Na Atlantyku jest pewien obszar, w którym z niewyjaśnionych powodów znika wszystko, co znalazło się na jego terenie. Mugolskie statki, samoloty, jachty. Nikt nie potrafi powiedzieć, jaka jest tego przyczyna. Mugole oczywiście wyjaśniają wszystko po swojemu, ale ja wiem swoje. Mieszkańcy podwodnego miasta nie życzą sobie gości, nawet przypadkowych, i eliminują wszystkich, którzy wkroczą na ich terytorium. I jest jeszcze coś.  Słyszeliście o Salamandrach, prawda?

   Dziewczyna i chłopak pokiwali głowami.

— Mam tam znajomego. Niedawno się spotkaliśmy i powiedział mi, że jakiś czas temu ktoś ich zaatakował. Nie byli to śmierciożercy. Rzucali zaawansowane czarnomagiczne zaklęcia, a część z nich nie była w pełni ludźmi. Podobno jeden zabijał wzrokiem jak bazyliszek. Pokonała ich trójka dzieciaków, a jednym z nich był Harry Potter.

   Grace zakrztusiła się kremowym piwem, a słuchacze starszego mężczyzny wytrzeszczyli oczy.

— Tak, Connor nie wie o tym, że jego brat jest członkiem jednej z trzech potężnych organizacji. W zasadzie to już dwóch, bo Strażniczki Równowagi zostały zniszczone pod koniec wakacji. To kolejna dziwna rzecz. Każdy sądzi, że Strażniczki zostały rozgromione przez Voldemorta i jego armię, ale powiedzcie mi jak człowiek, który nie potrafi opanować Hogwartu, mógłby bez przeszkód zniszczyć starożytne Bractwo? Tym bardziej, że jeden z klejnotów, którego pilnowały, zniknął bez śladu. Niech mnie tu na miejscu piorun strzeli, jeśli to wszystko nie ma związku z tym „boskim czarnoksiężnikiem”, jak go nazwałeś Daizo.

   Jednoooki mężczyzna wypił zawartość swojej szklanki. W końcu młodzieniec, zwany Daizo, odezwał się:

— Faktycznie dziwna sprawa, ale na pewno istnieje jakieś sensowne wyjaśnienie. Nie musimy od razu przypisywać tych wydarzeń postaciom z legend. Na Merlina, Akinori, nie ma nawet żadnego dowodu na to, że upiorny doktor faktycznie kiedykolwiek istniał.

   Starszy mężczyzna westchnął i dopił swojego drinka.

— Jak mówiłem, wy młodzi macie gdzieś zamierzchłe czasy. Żyjecie we własnym świecie i nie chcecie dopuścić do siebie myśli, że nie wszystko jest tym, czym się wydaje. Ja wierzę w dawne opowieści i uważam, że powinniśmy przygotować się na jego nadejście, a nie ganiać za tą żałosną imitacją czarnoksiężnika, jaką jest Voldemort. Bo to, że on kiedyś nadejdzie jest bardziej niż pewne. Wszystko, co wam tutaj powiedziałem zdaje się to potwierdzać, mimo to wy wolicie być ślepi i głusi. Wasza wola, ale ja nie zamierzam obudzić się z ręką w nocniku. Powiedziałem to wszystko Connorowi, lecz zareagował tak jak wy. Też twierdził, że to tylko legenda. Jak mówiłem, woli uganiać się za psem, kiedy istnieje ryzyko ataku tygrysa. Moim zdaniem nie nadaje się na naszego przywódcę. Uważam, że mieszkańcy Tytanu wybrali go zbyt pochopnie i właściwie na jakiej podstawie? Tylko dlatego, że był najzdolniejszym rekrutem Cieni, wychowankiem Hirohiko i potrafi wygłosić płomienną mowę o poświęceniu. Nie ma żadnego doświadczenia wojennego, żadnej większej wygranej bitwy, żadnych osiągnięć, które mieli jego poprzednicy. Na dodatek teraz bardziej troszczy się o brata i siostrę niż o nas wszystkich. Myślicie, że gdyby musiał wybierać między nimi a nami, wybrałby nas? Connor jest wspaniałym wojownikiem, nie kwestionuję tego, ale rządzić powinien kto inny!

   Starszy mężczyzna podniósł nieco głos, tak że Grace miała wrażenie, że ostatnie słowa kieruje do wszystkich zebranych w barze. Chwilę później grupka opuściła lokal, a Grace wyszła po nich.


***


   Wreszcie nastał wieczór. Ludzie udali się na najwyższy poziom miasta, gdzie wszystko było już przygotowane. Na dziedzińcu stały teraz stoiska kupieckie z najróżniejszymi przedmiotami. Dzieci piszczały i krzyczały wesoło, wymachując zimnymi ogniami. Co i rusz rozlegał się huk wystrzelanych fajerwerków, a różnokolorowe iskry rozświetlały niebo. Handlarze nawoływali klientów, z ochotą pokazując im swoje towary.

   Grace z zaciekawieniem ruszyła w stronę stoisk, ciekawa co tam zobaczy. Na pierwszym widziała szereg artefaktów, które podobno miały potężne magiczne właściwości. Były tam różne pierścienie, naszyjniki z drogocennymi kamieniami, coś co wyglądało jak żwir, którym zwykle posypuje się ścieżki w ogrodach i wiele innych rzeczy. Wzrok dziewczyny przykuł sztylet, zawieszony na jednej z belek podtrzymujących stoisko. Ostrze było przyrdzewiałe, a wyryte na nim runy migotały w blasku świecy. Złota rękojeść miała kształt szkieletu okrytego płaszczem, a na środku jego głowy widniał sporej wielkości rubin. Pulchna handlarka natychmiast do niej podeszła i zaskrzeczała:

— Piękna rzecz, prawda? To mityczny sztylet Dagorath. Daje niesamowitą moc temu, kto go użyje. Mówią, że ci, którzy używali go w walce, zawsze wracali cało do domu. Należał do mojego zmarłego męża. Niestety, nawet to cudo nie mogło powstrzymać smoczej ospy. Ale każdą walkę wygrał.

— Dziękuję, tylko się rozglądam — odpowiedziała uprzejmie Grace.

   Kobieta odeszła od niej mrucząc coś pod nosem i zajęła się inną klientką. Ślizgonka tymczasem przeszła do drugiego stoiska, gdzie znajdowały się zioła i eliksiry. Rozpoznała eliksir wielosokowy, amortencję i kilka innych, ale większość była dla niej nieznana. Dalej znajdował się piekarz wraz ze swoimi domowymi wypiekami. Grace obeszła wszystkie stoiska, oglądając przedmioty, a gdy skończyła, podeszła do małej grupki, skupionej wokół pomarszczonego staruszka siedzącego na małym taboreciku.

— Opowiedzcie coś, dziadku! — wołały dzieci tłoczące się wokół niego. — Jakąś ciekawą historię!

— Dawno, dawno temu — zaczął dziadek, a dzieci uciszały się wzajemnie i słuchały wpatrując się w niego. — W pewnej wiosce na drugim końcu świata, żyła sobie pewna wieśniaczka. Poczciwa z niej była kobieta, zawsze chętna do pomocy, nie brała niczego w zamian za swoją pomoc. Inne dziewczęta zazdrościły jej urody, a wszyscy chłopcy zabiegali o jej względy. Ona jednak spędzała całe dnie na polach, gdzie zbierała kwiaty i nuciła wesołe melodie. Pewnego dnia zauważyła samotnego konia, który błąkał się po łące. Podeszła do niego i spostrzegła, że zwierzę jest zakrwawione. Zrozumiała, że jego właściciel musi być gdzieś niedaleko, najprawdopodobniej ciężko ranny. Zaczęła przeszukiwać okolicę, aż w końcu znalazła wyczerpanego młodzieńca, opierającego się o drzewo. Prędko pobiegła po innych i z ich pomocą przetransportowała rannego do swojej chaty. Jej ojciec opatrzył rany i nakazał córce pielęgnować go, aż nie odzyska sił. Dziewczyna słuchała ojca i, najdokładniej jak umiała, wykonywała jego polecenie. Po kilku dniach młodzieniec wyzdrowiał na tyle, że mógł odpowiadać na pytania. Okazało się, że jest synem bogatego arystokraty, który został oskarżony o zdradę. Na niego i całą rodzinę wydano wyrok śmierci. Chłopak uciekł, lecz strażnicy zdołali go zranić. Błąkał się bez celu, aż w końcu padł z wyczerpania w miejscu, gdzie znalazła go dziewczyna. Jej ojciec, widząc że młodzieniec nie ma gdzie się udać, zaproponował mu izbę w jego domu w zamian za pomoc przy roli. Zgodził się i wkrótce stał się jednym z nich, porzucając swoje arystokratyczne korzenie.

   Dziadek umilkł, aby zaczerpnąć powietrza. Przepłukał zaschnięte usta wodą i kontynuował.

— Między dziewczyną i chłopakiem stopniowo rodziło się uczucie. Utrzymywali to w tajemnicy wiedząc, że ojciec nie będzie chciał wydać córki za syna zdrajcy i parobka. Pewnego dnia chłopak musiał wyjechać z wioski, aby zawieźć pszenice do miasta. W tym czasie przybył pewien mężczyzna, odziany na czarno. Szata okrywała go szczelnie, tak że widać było tylko jego oczy. Mieszkańcy, jako że z nieufnością traktowali obcych, krzywo na niego patrzyli. I słusznie, bowiem ten mężczyzna to było zło wcielone. Był wampirem, mieszkającym w zrujnowanym zamku na szczycie wielkiej góry. Przybył do wioski, aby znaleźć sobie dziewkę, którą przemieni w potwora i pojmie za żonę. Już od początku jego wzrok przykuła nasza bohaterka. Zasiadł w karczmie i czekał na zachód słońca. Kiedy nadeszła noc, zrzucił szatę odsłaniając ohydną twarz i zaczął zabijać. Tego dnia spokojna wioska, w której niewielu doświadczyło przemocy, spłynęła krwią niewinnych. Nigdy nie spotkano wampira, ludzie nie wiedzieli jak mają się bronić, a on rozrywał ich na strzępy, jednego po drugim.

   Grace zaczęła się zastanawiać, czy tej historii powinny słuchać dzieci, ale one były zapatrzone w staruszka jak w obrazek i kiedy urwał, aby znów zaczerpnąć powietrza, zaczęły pytać:

— I co? I co dalej, dziadku?

— Ano wampir zabił wszystkich poza dziewczyną. Rzucił na nią urok, zabrał do swojego zamku i przemienił w wampirzyce. Tymczasem młodzieniec wrócił do wioski i zastał tam jedynie martwe ciała swoich przyjaciół. Odnalazł ojca dziewczyny, który ostatkiem sił opowiedział mu, co się stało. Zrozpaczony i wściekły, uzbrojony jedynie w kosę i mały nóż, ruszył do siedziby wampira, aby uwolnić swoją ukochaną. Potwór, widząc że nadchodzi, wyszedł mu naprzeciw i spotkali się przed bramą do zamku. Dzielny człowiek zażądał, aby oddał mu dziewczynę, na co wampir jedynie się zaśmiał i odparł, że może to zrobić jedynie wtedy, gdy ten go pokona. I tak wywiązała się między nimi walka. Ale jakąż szanse miał człowiek przeciw wampirowi, w dodatku uzbrojony w tak prymitywną broń? Żadną, toteż wynik bitwy był z góry przesądzony. Gdy młodzieniec leżał pokonany u stóp przeciwnika, ten szykował się do zadania ostatniego ciosu. Lecz wtedy wydarzyło się coś niespodziewanego. Dziewczyna, która przypatrywała się pojedynkowi z murów zamku, widząc porażkę swego ukochanego zeskoczyła na dół oraz w mgnieniu oka dotarła do tego, który zmienił ją w potwora. Chwyciła go mocno za głowę, a potem wgryzła się w jego szyję. Wampir padł martwy. Podeszła do ukochanego i przyglądała mu się pustym wzrokiem, a on dźwignął się na nogi i mocno przytulił. Niestety, jako że wampirzyca była na pierwszym etapie przemiany, to jej apetyt na ludzką krew był nie do okiełznania. Wiedziona instynktami i chęcią ugaszenia pragnienia, wpiła się w szyje tego, którego kochała nad życie. Chłopak, nie mając sił aby się obronić, mógł jedynie czekać na śmierć. Wkrótce jego martwe ciało wysunęło jej się z rąk, a ona dopiero teraz uświadomiła sobie co zrobiła. I zapłakała straszliwie z żalu nad swoim i jego losem, a płakała tak długo, dopóki noc nie zmieniła się w dzień. Czuła jak promienie słoneczne palą jej skórę, lecz nie próbowała się przed nimi schować. Krzycząc w agonii, niedługo potem stała się dymiącą kupką popiołu. I tak połączyła się ze swoją miłością w innym świecie, ponieważ w tym nie było im dane zaznać spokoju.

   Staruszek skończył swoją opowieść. Grace westchnęła, stwierdzając w duchu, że to najlepsza historia jaką kiedykolwiek słyszała. Żałowała dziewczyny i zastanawiała się, czy to kiedykolwiek wydarzyło się naprawdę. Natomiast dzieci, jak to dzieci, nie zaprzątały sobie tym głowy i natychmiast zaczęły prosić dziadka o jeszcze jedną historię. Kiedy starzec znów zaczął opowiadać, Ślizgonka dyskretnie wzięła kolejny łyk eliksiru i poszła dalej. Na drugim końcu dziedzińca grupa akrobatów pokazywała swoje umiejętności. Nagle Grace zobaczyła wielkie ognisko na polanie przed miastem i skierowała się w tamtą stronę. Po dotarciu na miejsce ujrzała kilku Cieni na koniach, którzy skakali przez wielkie ognisko. Jednym z nich był Connor, dosiadający kasztanowego wierzchowca. Akurat w tym momencie przypadła jego kolej, więc Ślizgonka obserwowała z zafascynowaniem, jak zmierza w stronę ognia z twardą miną. Grace zdawało się, że chłopak nie zdąży i wpadnie prosto w szalejące płomienie, lecz w ostatniej chwili koń skoczył nad ogniskiem. Wyglądało to fantastycznie, tak jakby obaj, i koń, i jeździec nagle powstali z płomieni. Zwierzę, którego brzuch dosięgły języki ognia, zarżało z bólu, ale Connor wyciągnął różdżkę, pochylił się nad końskim łbem i zaczął coś szeptać, przyciskając patyk do poparzonego miejsca. Koń przestał wierzgać i po chwili stał zupełnie spokojne. Potter tymczasem rozejrzał się i dostrzegł Grace. Uśmiechnął się, zeskoczył z wierzchowca i podszedł do niej.

— Podobało ci się? — zapytał, ściągając rękawice.

— Nie boicie się? — odpowiedziała pytaniem Grace. — Ten ogień jest ogromny.

— To tradycja — odparł Connor i razem skierowali się do miasta. — W czasie święta Samhain wszyscy wojownicy Cieni skaczą przez oczyszczający ogień. To nasza forma rozgrzeszenia za wszystkie złe uczynki, które zrobiliśmy przez cały rok. Stare grzechy palą się w wielkim ogniu podczas skoku, a my dostajemy nowe, nieskalane niczym sumienie. Wierzymy, że ten kto wyjdzie z tego bez szwanku, nie jest potępiony i wciąż cieszy się wsparciem naszych przodków. A ten, który doznał poparzeń, ma na swoim sumieniu zbyt wiele występków i musi z nimi żyć przez kolejny rok. I przy okazji odbyć kurację u Lilith, ale to już inna historia. Jak ci się podoba w Tytanie?

— Tu jest inaczej — odparła Grace zgodnie z prawdą. — Ta atmosfera robi naprawdę piorunujące wrażenie. Człowiek ma wrażenie, że jest tu akceptowany bez względu na to kim jest. Nie ma tu norm społecznych, z góry narzuconych zachowań, nikt tu nie decyduje o cudzym losie.

— To prawda. — Connor kiwnął głową z uśmiechem na twarzy. — Chronimy się nawzajem i wspólnie staramy się rozwiązać każdy problem. W zamian za to oczekujemy od siebie tylko jednego. Lojalności. Wszyscy są chronieni przez wszystkich, to jeden z powodów dla których przetrwaliśmy tyle lat. Jesteśmy też mocno związani z naszymi przodkami, szczególnie tymi którzy polegli w walce. W końcu to dzięki nim mamy to, co mamy i jesteśmy im za to dozgonnie wdzięczni.

   Connor spojrzał na Grace i odkrył, że ona również się w niego wpatruje. Noc okryła już w całkowitej ciemności Tytan i jego okolice, a jedynym źródłem światła było wielkie ognisko na polanie, pochodnie na murach i rozbłyski fajerwerków. Na widok jej fiołkowych oczu, Potter poczuł jak jego serce zaczyna mocniej bić. Zaschło mu w gardle, a w brzuchu czuł dziwne łaskotanie. Nigdy czegoś takiego nie odczuwał, ale musiał przyznać, że było to cudowne uczucie. Chciał coś powiedzieć, lecz w tym momencie ciszę nocy przerwał dźwięk dzwonu. Oboje odwrócili od siebie wzrok, speszeni zaistniałą sytuacją i Connor powiedział:

— Za chwilę zaczną się wspominki, a potem wszyscy udadzą się do kapliczki, aby spotkać się ze swoimi zmarłymi bliskimi. Chodźmy na dziedziniec!

   Grace kiwnęła głową i ruszyła za Potterem. Nie wiedziała, co przed chwilą odczuwał chłopak, a on nie zdawał sobie sprawy, że Ślizgonka czuła to samo.
Mrs Black bajkowe-szablony