sobota, 17 grudnia 2016

Rozdział 4 „Connor Potter”




    Powoli cały świat zaczęły spowijać ciemności nadchodzącej nocy. Na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy, a gdzieś w oddali dało się słyszeć pohukiwanie sów. Wiał mocny wiatr oraz wszystko wskazywało na to, że będzie padać. Wysoka postać stojąca na skraju lasu otaczającego małą wioskę Gensokyo, położoną na południowym krańcu Japonii, patrzyła na budynki niknące w oddali. Był to szesnastoletni chłopak, ubrany w czarny płaszcz z kapturem, który doskonale zlewał się z panującym dookoła mrokiem. Na ziemię spadały pierwsze krople deszczu, a już wkrótce ulewa rozszalała się na dobre. Nieznajomy wcale się tym nie przejmował, tylko stał nieruchomo i dalej wpatrywał się w majaczące przed nim osiedle ludzkie. Jedynym ruchem, jaki wykonywał, było odgarnianie mokrych włosów z czoła, a także zerkanie od czasu do czasu na zegarek. Co jakiś czas rozglądał się dookoła z uniesioną różdżką. Nic nie dostrzegając, wracał do poprzedniej pozycji. Tkwił tak jakiś czas, a przez ten okres na twarzy nie drgnął mu ani jeden mięsień. Nagle podskoczył jak oparzony, gdy w jego głowie rozległ się głos.
— Spóźniają się. Jesteś pewien, że gnojek nas nie wykiwał?
— Nie wiem — odpowiedział telepatycznie chłopak. — Poczekajmy jeszcze jakiś czas. Jak w ciągu dwudziestu minut nic się nie wydarzy, to wracamy. Jonathan, jak wygląda sytuacja w twoim sektorze?
— Cisza. Kompletnie nic się nie dzieje, pomijając sprzeczkę jakichś mugolskich gówniarzy.
— Lou?
— U mnie też spokój.
— Azami?
— Tak samo. Connor, wracajmy, nie wygląda, żeby śmierciożercy mieli się tu zjawić.
— Powiedziałem, że czekamy. Dosyć tej gadki. Przerwijcie telepatię. Musimy mieć siły na ewentualną walkę.

    Połączenie zostało zerwane. Tymczasem z ulic znikały ostatnie grupki ludzi. Wioska pogrążała się we śnie, a cztery postacie stojące po różnych stronach osady czuwały niczym kamienni strażnicy. Nagle ciszę rozdarł głośny trzask, po czym na jednej z dróg pojawiło się około dwudziestu zakapturzonych postaci. Przybysze natychmiast się rozdzielili i gwałtownie wchodząc do mieszkań, wywlekli zdezorientowanych i przerażonych mieszkańców. Chłopak, zwany Connorem, poruszył się oraz wyjął zdobiony miecz z pochwy na plecach. Wycelował w niego różdżką, mrucząc coś pod nosem, aż nagle zimna stal przybrała zielony odcień. Zamknął oczy, wytężając umysł i porozumiał się z towarzyszami.
— Widzicie ich?
O tak — odpowiedzieli podnieceni. — Wchodzimy.
Czekajcie! — powstrzymał ich Connor. — Jonathan, masz najlepszy widok z nas wszystkich. Ilu ich jest?
— Na oko dwudziestu. Bułka z masłem, po pięciu dla każdego.
Dobra, przygotujcie się! – Chłopak znowu się odezwał. — Azami, kiedy zaatakujemy, bierzesz mugoli oraz odstawiasz ich w bezpieczne miejsce. Masz na to cztery minuty, w tym czasie będziemy cię osłaniać. Potem biegnij do nas i pomóż nam. Pamiętajcie, nikogo nie oszczędzamy. Wszystko jasne?
Jak słońce! — odkrzyknęli.
No to jazda!
    Znowu przerwał połączenie, po czym zaczął biec w kierunku wioski. Wbiegł do niej i od razu miotnął zaklęciem tnącym pierwszego śmierciożercę. Zamaskowana postać złapała się za gardło oraz osunęła na ziemię. Zanim poplecznicy Voldemorta zorientowali się, że nie są sami, już trzech ich towarzyszy pożegnało się z tym światem. Zaczęli ciskać zaklęciami w cztery osoby nadbiegające z różnych kierunków, jednak oni odbijali je bez problemu. Klątwa uśmiercająca Jonathana wyłączyła kolejnego z walki. Connor tymczasem walczył z dwoma przeciwnikami naraz, rzucając czary z taką szybkością, że poplecznicy Voldemorta nie byli w stanie skutecznie się bronić. A tymczasem on, rozprawiwszy się z wrogami, wskoczył w zbitą grupkę czterech wrogów oraz kilkoma ruchami miecza rozpłatał im brzuchy. Zobaczył lecący w jego stronę promień Avady, więc błyskawicznie padł na ziemię.
    Śmierciożercy po początkowym szoku zorganizowali się oraz zaczęli stawiać coraz zacieklejszy opór. Spychali trójkę czarodziei w jedną z uliczek, odcinając im drogę ucieczki. Chłopcy bronili się dzielnie, jednak to nie wystarczyło. Mocny Cruciatus powalił blondyna na ziemię, a mężczyzna uśmiechał się z triumfem. Nie trwało to długo, gdyż nóż rzucony przez Connora zakończył jego życie. Nagle rozległ się ogłuszający huk i napastnicy odwrócili się stając oko w oko z niebieskowłosą dziewczyną. Skoczyła na nich i nim zdążyli się zorientować, leżeli martwi. Niedobitki widząc, że przegrywają walkę, chcieli się deportować, jednak nic z tego nie wyszło:
— To na nic, chłopcy — powiedziała dziewczyna o imieniu Azami. — Rzuciłam zaklęcie antydeportacyjne.
    Śmierciożercy wpadli w panikę. Jeden z nich podniósł różdżkę oraz celując w dziewczynę, zawołał:
— Avada Kedavra!
    Connor pociągnął ją na ziemię, dzięki czemu śmierć minęła Azami o cal. W tym samym czasie z różdżki rudowłosego chłopaka wyleciał pomarańczowy promień, który trafił w niedoszłego mordercę. Przez chwile nic się nie działo, lecz zaraz potem śmierciożerca zaczął miotać się rozpaczliwie i pluć krwią. Po pewnym czasie jego oczy zaświeciły pustką, po czym padł bez życia na ulicę. Dwaj żywi czarodzieje zaczęli w panice uciekać, ale chłopak biegł tuż za nimi:
— O nie. Nie myślcie, że stąd uciekniecie!
    Sieknął mieczem w plecy bliższego mężczyzny. Następnie podniósł rękę, wykonał nią dziwny gest i drugi uciekający runął na ziemię. Chłopak podszedł do niego oraz przewrócił na plecy. Pokonany przeciwnik, patrząc na niego przerażonymi oczami, zdołał jedynie wyszeptać:
— Litości, błagam litości.
    Connor uśmiechnął się, lecz jego oczy pozostały zimne.
— Nie ma litości — powiedział, po czym wyciągnął nóż oraz poderżnął śmierciożercy gardło. Odnalazł trójkę towarzyszy, po czym zapytał. — Wszyscy cali? Lou, jak się czujesz po tym Cruciatusie?
— Przeżyję — odpowiedział jasnowłosy chłopak.
— Azami, mugole bezpieczni?
— Tak, zmodyfikowałam im pamięć. Siedzą zamknięci w miejscowym kościele.
— To teraz zajmiemy się ciałami i spływamy stąd. — Connor podszedł do trupa na ulicy oraz rzucił jakieś zaklęcie, pod którego wpływem ciało zaczęło stopniowo znikać. Potem popatrzył na towarzyszy. — Co tak stoicie? Chyba znacie formułę, prawda?
— Tak jest, kapitanie Potter! — zasalutowali, na co tylko wywrócił oczami.
    Pozbycie się ciał z ulicy zajęło im pięć minut. Potem wszyscy zebrali się na rynku z zamiarem opuszczenia tego miejsca, gdy nagle rudowłosy chłopak wykrzyknął:
— Stójcie!
    Pobiegł w kierunku jednego z budynków. Cała trójka wybuchnęła śmiechem, widząc, z czym wraca. Pod pachą niósł paczkę czipsów, zajadając się równocześnie pączkiem.
— No co? — zapytał pod rozbawionymi spojrzeniami pozostałych. — Zgłodniałem po tej całej jatce.
— Jonathan, jesteś niemożliwy! – Lou poklepał go po plecach.
    W końcu cała czwórka deportowała się.

***

    Wylądowali na wielkim marmurowym dziedzińcu. Przed nimi górował ogromny zamek z dębowymi drzwiami. Wokół nich było mnóstwo ludzi, wykonujących codzienne obowiązki. Jakiś staruszek z miotłą w ręce ukłonił im się i rzekł:
— Dobry wieczór, panie Potter.
    Connor lekko skinął głową. Skierowali się w stronę zamku i przeszli przez wrota. Znaleźli się w holu wejściowym, gdzie widniały obrazy przedstawiające słynnych japońskich czarodziejów, łącznie z ich krótką biografią. Kamienna podłoga sprawiała, że ich kroki dudniły w cichym wnętrzu. Po pewnym czasie przyjaciele się rozdzielili. Chłopak przechodził przez kolejne pomieszczenia, aż dotarł do spiralnych schodów prowadzących w dół. Zszedł po nich i zaraz ogarnął go chłód. Znajdował się w lochach, a jedynym źródłem światła były pochodnie na ścianach. Wyciągnął różdżkę oraz szepcząc Lumos zaczął iść krętymi korytarzami. Po paru minutach stanął przed drzwiami, pilnowanymi przez dwóch wartowników. Kiedy go zobaczyli, pozdrowili go skinieniem, po czym odsunęli się, robiąc mu przejście. Potter wszedł do środka oraz znalazł się w małej celi z jednym łóżkiem i okratowanym oknem. Na materacu siedział wychudzony człowiek, mający liczne zadrapania oraz siniaki na twarzy. Prawa ręka spoczywała na temblaku, natomiast lewą trzymał się za brzuch. Kiedy go zobaczył, odruchowo skulił się, ale ten tylko powiedział:
— Witaj Rowle. Zapewne ucieszy cię wieść, że twoje informacje były prawdziwe. Twoi kumple faktycznie zjawili się w Gensokyo. Zadbaliśmy o to, by czuli się tam dobrze.
    Rowle przełknął ślinę.
— Wypełniłeś swoją część umowy. Teraz ja dotrzymam swojej.
    Po tych słowach uderzył w drzwi i natychmiast pojawił się jeden z wartowników.
— Doprowadźcie go do porządku i przyprowadźcie do głównego holu.
    Wyszedł, zostawiając ich z więźniem. Wrócił na górę, zmierzając do swojej komnaty. Wystrój wnętrza stanowiły tu dwa krzesła, wielkie dębowe biurko, olbrzymia szafa oraz bogato zdobione łoże. Connor zdjął miecz z pleców, po czym zaczął się przebierać. Spojrzał na siebie w lustrze. Krótkie, czarne włosy oraz szare oczy nadawały mu wygląd zbira. Wrażenie to potęgowała mimika, która nie zdradzała żadnych emocji. Miał lekko wysunięty podbródek i delikatny zarost. Wieloletnie treningi walki mieczem oraz ćwiczenia siłowe sprawiły, iż jego sportowej sylwetki mógłby pozazdrościć mu niejeden nastolatek. Nie dziwiło więc nikogo, że szesnastolatek cieszył się dużym zainteresowaniem płci przeciwnej. Przebrawszy się w granatową bluzę oraz dżinsowe spodnie, zszedł do sali wejściowej i zobaczył Rowla w towarzystwie dwóch strażników. Skinął na nich głową, a oni zrozumiawszy nieme polecenie odeszli. Connor przechodząc obok niego, rzucił krótkie „za mną” nie zwalniając kroku. Wyszli na marmurowy dziedziniec, przystając na szczycie schodów.
— Tam — rzekł Potter, wskazując na coś palcem. — Jest brama wejściowa do miasta. Nałożona jest tu bariera antydeportacyjna, więc będziesz musiał wyjść poza mury, by opuścić to miejsce. Możesz wrócić do Voldemorta albo rodziny. Nie obchodzi mnie to, to twój wybór. Dotrzymałem swojej części umowy. Jesteś wolny. A teraz spieprzaj.
    Jednak Rowle nie ruszył się z miejsca, wpatrując się z przerażeniem w wielki tłum przed nim. Śmierciożerca doskonale zdawał sobie sprawę, że każdy w tym mieście chce jego głowy przez to, komu służył. A teraz ma przejść przez obok tych wszystkich ludzi? Popatrzył na Connora Pottera, który stał, przyglądając mu się z ironicznym uśmiechem:
— Jak ja niby mam stąd wyjść?
— Proponowałbym na nogach, ale nic nie stoi na przeszkodzie żebyś się czołgał — odpowiedział Connor, z zainteresowaniem lustrując zgrabną Japonkę, która obok nich przeszła.
— Nie o to mi chodzi! — warknął Rowle. — Przecież oni mnie zabiją, jak tylko zejdę z tych schodów.
— Z pewnością — odparł Potter. — W takim razie sugeruję ci nie zatrzymywać się i biec ile sił w nogach.
— W co ty pogrywasz, Potter!? — zezłościł się mężczyzna. — Obiecałeś, że darujesz mi życie, jeśli powiem ci o kolejnym ataku Czarnego Pana.
— Nie, Thorfinie. – Celowo zwrócił się do śmierciożercy po imieniu, by jeszcze bardziej go sprowokować. — Przyrzekłem jedynie, że cię nie zabiję. Nic nie mówiłem, że nie zrobi tego ktoś inny.
    Rowle popatrzył na dziedziniec. Wszyscy oderwali się od swoich zajęć i z zainteresowaniem wpatrywali się w dwie postacie na szczycie schodów. Niektórzy uśmiechali się drapieżnie, jeszcze inni wyciągnęli różdżki, kilku też ostrzyło noże. Wszyscy czekali na to, co ze śmierciożercą zrobi Connor Potter. Mężczyzna, widząc że nie ma żadnych szans na przeżycie, poczuł, jak ogarnia go furia.
— Niech cię szlag, Potter! — wykrzyknął. — Mam nadzieję, że Czarny Pan dorwie ciebie, twojego skretyniałego brata i zdzirowatą siostrę!
    W tym momencie oczy Connora niebezpiecznie zabłysły. Odwrócił się do Rowla z szybkością dźwięku i grzmotnął go pięścią w nos. Złapał go za głowę, poprawił mu kolanem w brzuch, a na koniec jeszcze raz uderzył. Pochylił się nad śmierciożercą i wysyczał głosem, od którego słudze Voldemorta przeszły ciarki.
— Możesz mnie obrażać do woli, ale nigdy nie szkaluj mojej rodziny. Ciesz się, że zgodnie z naszą umową nie mogę cię zabić, bo najpierw trochę byś pocierpiał.
    Po tych słowach złapał go za kołnierz szaty, a potem zepchnął ze schodów. Rowle spadał, boleśnie obijając się o stopnie. W pewnym momencie coś chrupnęło i poczuł przeraźliwy ból w nodze, która wygięła się pod różnym kątem. Upadł na sam dół. Próbował wstać, ale złamana kończyna mu to uniemożliwiała. Natomiast Connor wykrzyknął do zebranych na dziedzińcu ludzi:
— Zostawiam go w waszych rękach. Zabijcie go albo wypuśćcie. Wasz wybór.
    Zniknął za drzwiami prowadzącymi do zamku. Natomiast na dziedzińcu zapanowało wielkie poruszenie. Wszyscy powoli zbliżali się do leżącego, otaczając go kołem. Zewsząd posypały się wyzwiska pod jego adresem. Rowle próbował jeszcze wstać, lecz po kilku próbach dał za wygraną. Krąg ludzi coraz bardziej się zacieśniał, aż w końcu ktoś złapał go za włosy i wbił mu nóż między żebra. Osunął się na kolana, plując krwią, ale inni także zadawali już ciosy. Po kilku sekundach straszliwego bólu, oczy mężczyzny stały się puste.

***

    W tym samym czasie, kiedy Rowle umierał, Connor zamknął się w swojej komnacie i zaczął nerwowo chodzić po pokoju. Raz po raz klął pod nosem i wyzywał od najgorszych śmierciożercę. Jego tyradę przerwał Jonathan, który nie wiadomo kiedy znalazł się w pomieszczeniu.
— Nieładnie, panie Potter, nieładnie — rzekł do przyjaciela z rozbawieniem. — Wy nie przeklinacie.
— Ta gnida mnie wkurzyła!
— A czym?
— Pojmujesz, że ta żałosna imitacja człowieka odważyła się obrazić Harry'ego i Cassie?!
    Jonathan gwizdnął, współczując w myślach śmierciożercy. Doskonale wiedział, że jego przyjaciel łatwo wybucha, gdy chodzi o jego rodzinę. Pamiętał doskonale jego niedawną furię, jak dowiedział się o postępowaniu Dursleyów z jego bratem.
— Tak w ogóle co z nim zrobiłeś?
— Zostawiłem go na łasce mieszkańców — westchnął Connor, powoli się uspokajając.
— Mhm. – Jonathan pokiwał głową. — Czyli co? Mam rozumieć, że pan Chang będzie musiał znowu machać łopatą?
— Pewnie tak. Po dzisiejszej akcji w Gensokyo mam ochotę się schlać.
    Jonathan roześmiał się. Cały Connor, pomyślał z rozbawieniem, przypatrując się przyjacielowi. Mimo trudnego charakteru najstarszego Pottera chłopcy zaprzyjaźnili się już jako dzieci. Zawsze walczyli ramię w ramię i trzymali się razem. Mimo swojej przyjaźni ciągle ze sobą rywalizowali, spierając się o to, który z nich jest silniejszy. Pamiętał, że jako dziecko był zawsze chętny do psot i rozśmieszał swoim zachowaniem wszystkich. Chętnie pomagał starszym ludziom w mieście nosić ciężkie torby z zakupami lub robiąc za przewodnika. Jego poczucie humoru oraz chęć pomocy sprawiły, iż nastolatek zjednał sobie przychylność wszystkich mieszkańców. Każdy uważał go za szlachetnego i dzielnego czarodzieja, który ma przed sobą świetlaną przyszłość.
    Wszystko jednak zmieniło się, kiedy Hirohiko, opiekun Connora zginął z rąk śmierciożerców pozostałych na wolności po upadku Czarnego Pana. Wydarzenie to sprawiło, że chłopak zbyt szybko wydoroślał. Stał się bardziej poważny oraz poprzysiągł zemstę wszystkim poplecznikom Voldemorta. Zaczął uczyć się coraz potężniejszych zaklęć, aż w końcu zabrnął w kierunku czarnej magii. Trenował coraz bardziej zaawansowane uroki, powoli stając się najsilniejszą osobą w mieście. Nawet Jonathan wiedział, że go nie pokona. Ludzie obawiali się, iż kiedyś mroczna siła nim zawładnie i stanie się taki sam jak Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Jednak okazało się, że wielka moc wcale nie zmieniła Pottera. Zdawał on sobie sprawę, że praktykując ten rodzaj magii, nie należy przekraczać pewnej granicy. Mimo że dla swoich wrogów był zimny i bezlitosny, to przyjaciołom oraz mieszkańcom nadal służył pomocą i radą. Kiedyś nawet publicznie zadeklarował, że ochroni ich wszystkich przed siłami zła, a każdego zabitego pomści dwukrotnie. Powiedział wtedy, że oni wszyscy są dla niego jedną wielką rodziną. Charyzmatyczny chłopak stał się dla nich symbolem wolności. Wszyscy wierzyli, że pod jego opieką zarówno miasto, jak i oni są całkowicie bezpieczni, dlatego w wieku czternastu lat został wybrany na przywódcę Cieni.
    Była to organizacja założona już w czasach starożytnych, mająca za zadanie strzec bezpieczeństwa na świecie. Walczyli ze złem bardzo skutecznie. Działali z ukrycia i niewielu wiedziało o ich istnieniu, dlatego budzili grozę w najpotężniejszych czarnoksiężnikach na przestrzeni lat. Przywódca Cieni władał jednocześnie całym miastem. Wszyscy byli gotowi bronić swojego wodza, gdyby groziła mu utrata życia, lecz umiejętności Connora zawsze ratowały go z opresji. Kiedy rozeszła się wieść, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać powrócił, bractwo wznowiło swoją działalność. Bronili niemagicznych przed terrorem we wszystkich krajach, nierzadko wyręczając w tym aurorów. Tak więc Potter, mimo bardzo młodego wieku udowodnił, że nie jest kimś, kogo należy lekceważyć. Wielu dziwiło się, dlaczego nie zebrał swoich oddziałów i nie rzucił wyzwania Czarnemu Panu, którego z pewnością mógł łatwo pokonać. Jonathan niedawno zapytał go o to, lecz chłopak powiedział tylko, że zabicie Voldemorta nie jest przeznaczeniem jego, tylko jego brata. Wspomnienia chłopaka o przeszłości przyjaciela przerwało pojawienie się domowego skrzata.
— Wiadomość dla pana, sir — rzekł, podając Connorowi kopertę.
— Dziękuje, Hektorze — Potter uśmiechnął się do skrzata i wyjął zapisaną kartkę pergaminu.
    Czytał kolejne zdania listu z kamienną twarzą. Kiedy skończył, odłożył pergamin na biurko i wyjrzał przez okno. Wyglądał, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. Więc w końcu Dumbledore uznał, że trzeba zorganizować rodzinny zjazd, pomyślał Connor nie bez ironii. Czemu nie? Może być ciekawie. A poza tym, będzie można się dowiedzieć jakie działania podjął Zakon Feniksa. Odwrócił się i spojrzał na Jonathana, który ciągle mu się przypatrywał.
— Co to za list? — zapytał rudowłosy. Szesnastolatek odpowiedział mu pytaniem.
— Masz może ochotę spędzić wakacje w Londynie?
— W Londynie? Po co?
— Dumbledore chce zorganizować rodzinny zjazd. Chcę zapoznać mnie z Cassie i Harrym. Oczywiście wybieram się tam. Jedziesz ze mną?
— Pewnie — roześmiał się Jonathan. — Za nic nie przegapiłbym widoku nieustraszonego Connora rzucającego się w ramiona rodzeństwa.
    Chłopak prychnął, ale nic nie powiedział. Usiadł za biurkiem i napisał list do Albusa z potwierdzeniem przybycia oraz informacją, że nie będzie sam, równocześnie podając miejsce, skąd będzie można go odebrać. Po wypuszczeniu sowy na zewnątrz skierował się do wyjścia z komnaty, rzucając przez ramię do Jonathana:
— Chodź przyjacielu. Jak już powiedziałem, mam ochotę się dzisiaj upić.
    Jonathan wyszczerzył się i z ochotą poszedł z Connorem. Wyszli z zamku, a po chwili obaj zniknęli między budynkami olbrzymiego miasta.

2 komentarze:

  1. Hmm... Niestety nie mogę napisać za wiele dobrego o tym rozdziale, więc spróbuję go ograniczyć do niezbędnego minimum.

    Nie podoba mi się Connor, a dokładnie jego charakter. Uważam, że za bardzo poniosła Cię fantazja i po prostu przesadziłeś. Oczywiście nie chodzi mi o to, że Potter jest bezwzględną świnią. Wręcz przeciwnie, „ciemna strona” jego osobowości jest naprawdę interesująca. Ale telepatia? Serio? Myślę, że na razie wstrzymam się od dalszego komentarza. Postaram się dokładniej wytłumaczyć, dlaczego uważam, że przesadziłeś, kiedy skomentuję jeden z późniejszych rozdziałów. Na konkretnym przykładzie będzie mi łatwiej. xd

    Tymczasem pozdrawiam i idę spać, bo nie wiem, o której zwlekę się z łóżka. xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za szczery komentarz :) Miło, że ktoś mówi, iż niektóre rzeczy w opowiadaniu mu się nie podobają, ponieważ wtedy wiem, że jest to szczera opinia, a nie czcze pochwały, które mają sprawić, bym poczuł się mile połechtany. Jeśli chodzi o telepatię to wydawała mi się ona jedynym sensownym sposobem komunikacji czarodziei, będących na misji. Oczywiście mogłem wprowadzić walkie talkie albo słuchawki w uszach, ale wtedy za bardzo zajeżdżałoby mi Bondem :D Każdy ma inne gusta, więc to co jednym się podoba, drugim wcale nie musi :) No cóż nie można zadowolić wszystkich prawda? :) Jeszcze raz dziękuje za opinię i pozdrawiam :)

      Usuń

Mrs Black bajkowe-szablony