środa, 21 sierpnia 2019

Rozdział 30 „Hogsmeade, Gwardia i neutralne rozmowy"


Wróciłem! :D Nie chcę, ale muszę się wytłumaczyć z tej długiej nieobecności. Nie będę ściemniał i mówił, że nie miałem czasu, byłem zajęty, Internet mi nie działał, tylko zgodnie z prawdą powiem, że tak długo mnie nie było, ponieważ najzwyczajniej w świecie straciłem i wene, i zapał do pisania tego opowiadania. Potrzebowałem naprawdę dłuższej chwili, aby odpocząć od Rodzeństwa Potterów i ogólnie od pisania. Tak więc zniknąłem z literackiej części Internetu, zająłem się pracą, rozrywkami i czekałem, aż te chęci wrócą. I wróciły, przynajmniej na jakiś czas i nie gwarantuje, że teraz już będzie tylko lepiej, bo tego nie wiem. Na razie jest dobrze i miejmy nadzieję, że ten stan rzeczy utrzyma się długi czas :) Prawda jest też taka, że przez pracę mam bardzo mało czasu na pisanie, zazwyczaj w weekendy znajdę godzinkę lub dwie, więc rozdziały na pewno będą pojawiały się w dłuższych odstępach czasu :) Mam jednak nadzieję, że ktoś jeszcze tu zagląda i serdecznie zapraszam na 30 rozdział ;)  

PS   Rozdzialik krótki, oficjalnie pisany po to, aby kontynuować fabułę, nieoficjalnie po to, aby ponownie złapać ten pisarski rytm i rozruszać wyobraźnie :D





   Sobotni poranek przywitał wszystkich intensywną ulewą. Harry nie był z tego powodu zadowolony, ponieważ deszcz psuł jego plany, co do przebiegu dzisiejszego wypadu do Hogsmeade wraz z Ashley. Przeklinając w myślach ten niefortunny kaprys pogody, ubrał się i zszedł na śniadanie. W Wielkiej Sali siedziało raptem kilkoro uczniów. Harry zauważył Ashley i Hermionę, które pochylały się nad gazetą zawzięcie o czymś dyskutując. Gdy usiadł naprzeciwko, dziewczyny podniosły wzrok i przywitały się.

— Widziałeś? — zapytała Ashley, podsuwając mu gazetę pod nos.

   Harry od niechcenia wziął pismo i zerknął na dużą fotografię znajdującą się na okładce. Przedstawiała wysokiego mężczyznę z długimi brązowymi włosami i niezwykle poważnym wzrokiem. W prawej dłoni trzymał jakiś dokument, opatrzony jego podpisem oraz pieczęcią Ministerstwa Magii. Wielki nagłówek głosił:


Pierwszy krok ministra w walce z Sami-Wiecie-Kim!

   Wczoraj, w późnych godzinach wieczornych, minister magii podjął pierwsze czynności, które według niego mają znacznie osłabić pozycję Sami-Wiecie-Kogo. Charles Osbourne podpisał ustawę, według której każdy pracownik Ministerstwa Magii będzie musiał poddać się obowiązkowej kontroli polegającej między innymi na sprawdzeniu, czy dana osoba nie posiada Mrocznego Znaku lub nie ma rażącej kryminalnej przeszłości, która mogłaby być powiązana ze Śmierciożercami. Przepis ma wejść w życie w trybie natychmiastowym i już dzisiaj w godzinach popołudniowych pierwsze osoby zgłoszą się do gabinetu pana ministra. Nasz informator z najbliższego otoczenia Osbourne'a oświadczył, zastrzegając sobie anonimowość, że w najbliższych dniach kontrola zostanie rozszerzona na inne publiczne placówki w Anglii. Możemy się zatem spodziewać, że pracownicy Ministerstwa Magii niebawem zjawią się m.in. w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart lub w ściśle tajnym ośrodku szkoleniowym dla aurorów.

Komentarze po zatwierdzeniu ustawy str.3

Wywiad z Charlesem Osbournem str.6

Przewidywane dalsze kroki ministra str.8


   Harry skończył czytać i spojrzał na przyjaciółki. Wyczuł, że oczekują od niego jakiejś reakcji, toteż odchrząknął i powiedział:

— Według mnie to nie jest zły pomysł. Na pewno Osbourne w jeden wieczór zrobił więcej niż Knot przez kilka miesięcy.

— Masz rację — oświadczyła Hermiona. — Chociaż uważam, że minister popełnił olbrzymi błąd ogłaszając to w mediach. Przecież jeśli ktoś w Ministerstwie faktycznie jest powiązany z Voldemortem, to na pewno nie przyjdzie na kontrolę bez żadnego zabezpieczenia. Jeśli w ogóle na nią przyjdzie.

— Śmierciożercy mają swoje sposoby, aby nikt nie odkrył ich sekretów — powiedział Harry. — Na przykład taki Lucjusz Malfoy. Po upadku Voldemorta wmówił wszystkim, że był pod Imperiusem i pewnie sypnął groszem tu i ówdzie. Albo Barty Crouch pijący eliksir wielosokowy.

— To nie to samo — powiedziała Ashley, kręcąc głową. — Tym razem nie uda im się wywinąć. W wywiadzie Osbourne powiedział, że jeśli u kogoś zostanie ujawniony Mroczny Znak, to ta osoba natychmiast trafi do Azkabanu. Nawet nie będą się zastanawiać, czy przyjął go z własnej woli czy też nie. Nawet jeśli rzucą na niego zaklęcia maskujące to inspektorzy wiedzą, jak pokonać takie sztuczki.

— Obyś się nie myliła — oświadczył Harry, chociaż miał przeczucie, że to i tak nic nie da — Ja tam wolę nie ufać zbytnio Ministerstwu.

— Chcą to zrobić także w szkole — oświadczyła Hermiona. — Naprawdę sądzą, że Sami-Wiecie-Kto brałby w swoje szeregi dzieciaki?

    Wzrok Harry'ego automatycznie powędrował ku siedzącym przy stole Ślizgonów Malfoyowi i jego paczce. Draco zajęty był rozmową z Blaisem. Na moment uniósł wzrok i ich spojrzenia się skrzyżowały. Obaj przybrali na twarz wyraz pogardy i sztyletowali się wzrokiem. Przestali dopiero, kiedy Ron zajął miejsce obok Harry'ego. Rudzielec spojrzał na gazetę i pokiwał z aprobatą głową.

— Wreszcie zrobią porządek z tymi Śmierciożercami — oświadczył, sięgając po dzbanek z sokiem. — Mówiłem, że ten Osbourne lada chwila weźmie się do roboty. Chętnie spojrzę w oczy tej fretce, kiedy jego tatuś zacznie oglądać świat zza krat.

   Ron spojrzał mściwie w stronę Malfoya, który aktualnie pałaszował jajecznicę. Harry wzruszył ramionami i począł planować z Ashley ich wspólny wypad do Hogsmeade. Dziewczyna stawiała na tradycyjny wyskok do Trzech Mioteł oraz ewentualnie do sklepu Zonka. Harry odetchnął z ulgą na taki obrót spraw, gdyż podświadomie obawiał się, że Gryfonka mogłaby wymagać od niego jakiejś kreatywności. Jak widać Ashley nie była tym typem człowieka, który ciągle musi robić coś nowego. Wystarczyła jej rutyna, oczywiście o ile nie była piekielnie nudna.

   Po południu wszyscy uczniowie zebrali się przed głównym wejściem do zamku. Filch już stał na środku dziedzińca z jakimś dziwnym przyrządem w ręce i sprawdzał, czy nie próbują przemycić czegoś nielegalnego. Harry zmarszczył brwi widząc, jak woźny niezbyt delikatnie dźga Ashley czujnikiem, ale nic nie powiedział. Obok niego stał Snape i naprawdę nie zamierzał dostawać szlabanu za głupie awantury. Nie w tym dniu. Wreszcie mogli opuścić dziedziniec i wejść na kamienną dróżkę, prowadzącą wprost do wioski.

   Harry, Ashley, Ron, Hermiona i Cassie dobrze bawili się w swoim towarzystwie. Obładowani słodyczami z Miodowego Królestwa opowiadali sobie dowcipy, wygłupiali się i beztrosko spędzali czas. W pewnym momencie rozdzielili się. Harry poszedł z Ashley do Trzech Mioteł, natomiast Hermiona zaciągnęła Rona do małej księgarni na drugim rogu ulicy. Harry czuł się niezręcznie zostawiając siostrę samą sobie, ale z opresji wybawił go Jonathan, który ni stąd ni zowąd pojawił się przy nich. Zaofiarował się towarzyszyć dziewczynie, na co Harry uśmiechnął się lekko pod nosem. Od jakiegoś czasu zauważył, że przyjaciel Connora chce spędzać zdecydowanie za dużo czasu z Cassie. W tych okolicznościach było mu to na rękę, więc zgodził się, ale obiecał sobie, że będzie miał chłopaka na oku.

   Harry i Ashley siedzieli przy małym stoliku w Trzech Miotłach, popijając piwo kremowe. Rozmawiali o wszystkim i niczym. Harry wylewał swoją złość na Snape'a, a dziewczyna gorliwie mu wtórowała. W końcu kierunek rozmowy niespodziewanie zszedł na aktywność pozalekcyjną. Ashley chwaliła się, że zapisała się do klubu gargulkowego oraz czasami pomaga profesor Sprout przy pielęgnowaniu roślin w cieplarni. Harry jej nie przerywał, chociaż bardziej niż na jej słowach skupiał się na podziwianiu jej twarzy. Otrząsnął się, kiedy Ashley wzięła łyk kremowego piwa i zapytała:

— A ty co lubisz robić po lekcjach?

— Zazwyczaj uczę się nowych zaklęć lub odwiedzam Hagrida. W sumie wypadałoby się do niego wybrać.

— Hagrid to naprawdę porządny facet. — Ashley pokiwała głową. — Kilka razy wstawił się za mną u Snape'a. Tylko ta jego fascynacja niebezpiecznymi zwierzętami mnie przeraża.

— Tak, Hagrid ma zupełnie inną definicję domowego pupila niż my — odparł Harry, przypominając sobie Puszka i Aragoga.

— Nie lubię zwierząt — oświadczyła Ashley. — Jakoś nigdy za nimi nie przepadałam. Owszem, niektóre koty i psy są słodkie i w ogóle, ale to ciągłe wyprowadzanie ich, karmienie i pielęgnowanie nie jest dla mnie. Nie nadaję się do takich rzeczy.

   Harry zamiast odpowiedzieć upił łyk piwa. Po chwili milczenia Ashley zapytała od niechcenia:

— Masz jakiegoś nauczyciela? Czy sam ćwiczysz te zaklęcia?

— Przeważnie sam — odparł Harry. — Mam specjalną książkę i powoli odhaczam w niej rożne pozycje. Raz idzie mi dobrze, raz nieco gorzej.

— Skąd ta nagła zmiana? Hermiona kiedyś mi mówiła, że nauka do egzaminów zawsze wywoływała u ciebie mdłości już nie mówiąc o dobrowolnych ćwiczeniach.

— Pewne wydarzenia i osoby uświadomiły mi dobitnie, że zbyt długo polegałem na samym szczęściu. Trzeba było w końcu wziąć się za siebie.

— A mogę wiedzieć któż taki cię olśnił? To musi być ciekawa historia.

— W zasadzie widziałem go tylko jeden raz w życiu. Raczej już się nie spotkamy.

   Ashley chciała jeszcze o coś zapytać, ale przerwał jej głośny krzyk dobiegający z sąsiedniego stolika. Okazało się, że dwójka siedzących tam chłopaków o coś się pokłóciła. Mało brakowało, a skoczyliby sobie do gardeł, lecz madame Rosmerta prędko wyprosiła ich za drzwi. Mamrocząc pod nosem o gwałtowności współczesnej młodzieży chwilę patrzyła przez okno na wypadek, gdyby winowajcy chcieli wrócić do jej lokalu. Harry zapłacił za napoje i wraz z dziewczyną również opuścili gospodę. Reszta czasu w Hogsmeade minęła im na zwiedzaniu pobliskich sklepów.

***

   W czasie, kiedy Harry i Ashley miło spędzali czas w czarodziejskiej wiosce, Connor przebywał w gabinecie Albusa Dumbledore'a. Dyrektor ze spokojnym wyrazem twarzy słuchał szesnastolatka, który oświadczył, że w Noc Duchów będą musieli wrócić do Tytanu na uroczystości. Kiedy najstarszy Potter skończył, starzec pokiwał głową.

— Naturalnie, że nie będę miał nic przeciwko jeżeli na jedną noc nas opuścicie. Tradycję należy szanować zawsze i wszędzie.

— Następnego dnia wszyscy będą z powrotem na swoich posterunkach — zapewnił Connor.

— Rozumiem — odparł Dumbledore. — Cóż, prawdopodobieństwo, że akurat w tym dniu coś się wydarzy jest właściwie znikome, ale lepiej dmuchać na zimne. Poproszę członków Zakonu Feniksa, aby was zastąpili.

   Connor skinął głową, a kiedy Dumbledore pozwolił mu odejść, ukłonił się grzecznie i wyszedł. Po ciężkiej nocy jedyne o czym marzył to miękkie łóżko w swoim pokoju. Zmierzał tam szybkim krokiem, lecz nagle zatrzymał się raptownie, bowiem zauważył Grace, która siedziała na parapecie, czytając jakąś książkę. Ślizgonka wyczuła, że nie jest sama i podniosła wzrok. Rozpoznała Pottera i wesoło pomachała mu ręką, na co on odpowiedział podobnym gestem. Stanął obok niej i zapytał:

— Nie jesteś w Hogsmeade?

— Już tyle razy tam byłam, że raz mogę sobie odpuścić. W końcu ileż razy można oglądać te samy rzeczy na sklepowych półkach. Tu jest cisza i spokój, mogę w spokoju poczytać. A ty? Wracałeś od Dumbledore'a?

— Byłem powiadomić go, że w Noc Duchów będziemy musieli wrócić do siebie.

— Zostawiacie nas? — spytała Grace z ciekawością.

— Tylko na jedną noc — odparł Potter. — Potem znów będziecie musieli pokornie przyjmować od nas szlabany.

   Grace parsknęła śmiechem i schowała książkę do torby. Zsunęła się na ziemię oraz ruszyła z Connorem korytarzem. Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało, aż w końcu dziewczyna przerwała milczenie.

— Jak obchodzicie Noc Duchów? Jeśli oczywiście nie jest to tajemnicą.

— Nie, nie jest. Na początku wydajemy coś w rodzaju przyjęcia dla wszystkich mieszkańców miasta. Każdy wspomina na nim swoich bliskich, którzy odeszli. Mimo tego, że są różne atrakcje, jak na przykład zabawy dla dzieci, pokazy i konkursy to i tak da się odczuć atmosferę smutku i przygnębienia. W końcu to dzień zmarłych. Na końcu przyjęcia puszczamy fajerwerki, które układają się w podobizny osób z naszego zgromadzenia, którzy wsławili się wielkimi czynami. I w zasadzie to koniec. Po zabawie ci, którzy mają na to ochotę udają się do specjalnej kapliczki położonej w górach za miastem. Zapalają tam gałązkę zerwaną z rosnącego nieopodal drzewa i przywołują duchy swoich bliskich.

— Przywołują duchy? — zapytała Grace marszcząc brwi.

— Tak. — Connor pokiwał głową. — Proszą ich o rady, opowiadają jak minął im rok, no ogólnie rozmawiają z nimi. Dzięki temu, hmmm, rytuałowi podnoszą się na duchu. Zdają sobie sprawę, że tak naprawdę nie stracili rodziny i przyjaciół na zawsze. W ten jeden dzień w roku mogą ponownie się z nimi spotkać i porozmawiać.

— Na czym polega ten rytuał?

— Jest bardzo posty. Przynosisz jakiś przedmiot należący do osoby, z która chcesz się zobaczyć, zapalasz gałązkę i skupiasz się na tym, aby ten ktoś przybył.

— Szkoda, że w Hogwarcie nie ma czegoś takiego — powiedziała Ślizgonka. — Chciałabym znów zobaczyć się z tatą. Został zabity parę lat temu.

— Przykro mi — Potter zerknął na nią kątem oka. — Pewnie jest ci ciężko.

— Wychowuje mnie babcia, ale nie mam z nią dobrego kontaktu. Zbyt wiele ode mnie wymaga.

   Connor nie próbował dociekać, co Grace miała na myśli. Podejrzewał też, że i tak dziewczyna nic by mu nie powiedziała. Nie był wybitnym znawcą psychologii, ale zdawał sobie sprawę, że ludzie niechętnie mówią o swoich problemach rodzinnych przed przyjaciółmi, a co dopiero przed obcymi. Chcąc zboczyć z niewygodnego tematu zapytał:

— Co czytałaś?

— Kupiłam w Esach i Floresach powieść historyczną. Coś na zrelaksowanie się.

— Nienawidzę książek, są długie, nudne i robią ludziom wodę z mózgu.

— No wiesz?! — oburzyła się dziewczyna. — To właśnie dzięki nim poznajemy otaczający nas świat.

— Poznajemy go dzięki naszym zmysłom i doświadczeniu. Książki są odrealnione, a niektórzy autorzy piszą o czymś, o czym wcale nie mają pojęcia.

— Każdy ma prawo do własnego zdania, ale uważam, że się mylisz.

   Zanim Connor zdążył odpowiedzieć, ktoś za ich plecami wykrzyczał imię Ślizgonki. Odwrócili się i zobaczyli Malcolma, który zmierzał ku nim szybkim krokiem. Potter westchnął w duchu i popatrzył na Grace, chcąc się pożegnać. Jeśli wcześniej miał podejrzenia, że między tą dwójką nie układa się dobrze, to teraz zyskał całkowitą pewność. Grace miała zniesmaczoną minę i wyraźnie nie cieszyła się z widoku swojego chłopaka. Malcolm tego nie zauważał lub nie chciał zauważyć. Zamiast tego przytulił Grace i musnął utami jej policzek mówiąc:

— Tutaj jesteś. Wszędzie cię szukam. Przyniosłem ci coś z Hogsmeade.

— Miło z twojej strony — odparła Grace obojętnym tonem. — Wybacz, jestem teraz trochę zajęta.

— Może jednak znalazłabyś chwilkę? Stęskniłem się za tobą.

— Na mnie już czas — wtrącił się Connor. — Nie będę wam przeszkadzał.

— Słuszna decyzja.

— Malcolm! — warknęła Grace trzepiąc go w ramię.

   Wzrokiem przeprosiła Pottera za zachowanie chłopaka. Connor pokręcił lekko głową i odszedł, zostawiając ich samych.

***

   Wreszcie odbyło się długo wyczekiwane przez wszystkich pierwsze spotkanie grupy Harry'ego. Razem z przyjaciółmi długo rozmyślał nad sensowną nazwą, aż w końcu wybór padł na Gwardię Dumbledore'a. Sam dyrektor zdawał się nie mieć nic przeciwko, chociaż zaciekawiony zapytał, skąd właściwie pomysł na użycie jego nazwiska. Harry nie czarował go w żaden sposób i prosto z mostu powiedział, że miał do wyboru albo to, albo Wojowników Pottera. Albus jedynie zachichotał po jego słowach i więcej nie poruszał tego tematu, pozwalając im funkcjonować w spokoju. Teraz wszyscy siedzieli na poduszkach w Pokoju Życzeń, patrząc na Harry'ego. Wybraniec był lekko zestresowany wizją przemowy do tylu ludzi jednocześnie, ale odetchnął głęboko i zaczął:

— Witajcie na pierwszym spotkaniu Gwardii Dumbledore'a. Zanim zaczniemy muszę wyjaśnić wam kilka rzeczy. Po pierwsze, to czego wszyscy się tu nauczymy przyda nam się nie tylko na lekcjach czy egzaminach, lecz również w życiu poza szkołą. Nie muszę wam mówić, co mam na myśli, prawda? To, czego się nauczycie, być może w przyszłości ocali wam życie. Po drugie, musicie wiedzieć, że nie tylko znajomość większej ilości czarów przesądzają o wygranym pojedynku. Ważna jest również siła fizyczna, dlatego każde spotkanie będziemy zaczynać od małej rozgrzewki. — Tu i ówdzie rozległy się niezadowolone pomruki, które szybko zostały uciszone. — I ostatnia sprawa. Wszystko, co będziemy tu robić ja umiem bardzo dobrze. Mówię to, abyście wiedzieli, że poświęcam dla was swój wolny czas, który mógłbym wykorzystać na coś innego, więc bardzo was proszę, abyście poważnie podchodzili do tych zajęć. Nie chcę sytuacji, gdy ktoś będzie sobie przychodził na spotkania kiedy mu się spodoba lub gdy nie będzie miał nic innego do roboty. Zawsze będę się starał tak dobierać terminy, aby wszyscy w tym czasie mogli bez przeszkód poświęcić te kilka godzin. To chyba wszystko, co miałem do powiedzenia. Macie jakieś pytania?

— A jeżeli ktoś naprawdę nie będzie mógł przyjść to co wtedy? — zapytał jakiś gruby Krukon w okularach.

— Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że nie będziecie żyć jedynie zebraniami Gwardii. Jeżeli ktoś będzie miał naprawdę ważny powód niech powie mi o tym przed spotkaniem.

— Jakich zaklęć będziemy się uczyć? Tych co będą na SUM-ach i owutemach?

— Przeważnie tak, chociaż nie ukrywam, że planuję również dodać coś od siebie.

   Nikt więcej się nie odezwał, więc Harry powiedział:

— Skoro nie ma dalszych pytań to zacznijmy. Dzisiaj chcę zobaczyć na jakim poziomie w ogóle jesteście. Dobierzcie się w pary. Zrobimy sobie małe pojedynki.

   Harry uważnie obserwował walczące pary. Czasami podchodził do pojedynczych osób i udzielał im cennych rad na temat postawy lub koncentracji wykorzystując wiedzę, jaką przekazał mu Aidan. Zauważył, że Hermiona radzi sobie całkiem nieźle, ale zbyt wolno reaguje na kontrataki, natomiast Ron całkiem sprytnie omija uroki, lecz ma problem ze zdecydowaną odpowiedzią na atak. Harry badawczo przypatrywał się Ashley, która bez przerwy zasypywała niską Puchonkę gradem uroków. Wybraniec z uznaniem patrzył na jej szybkie i zdecydowane ruchy. Przyszło mu na myśl, że nie on jeden ćwiczył poza Hogwartem. Ruchy dziewczyny były zbyt perfekcyjne, takiego czegoś nie uczą w szkole. Będzie musiał podpytać o to Gryfonkę przy następnej okazji.

   W drugim końcu sali wybuchł nagle głośny śmiech. Harry odwrócił się i zobaczył Zachariasza leżącego na ziemi. Stojąca nad nim Rosalie wskazywała na jego stopy i rechotała wniebogłosy. Kiedy Harry zobaczył, co tak rozbawiło grupkę sam o mało nie parsknął śmiechem. Na miejscu stóp Zachariasza pojawiły się lśniące końskie kopytka. Puchon był cały czerwony na twarzy i niemiłosiernie klął pod nosem. Harry jednym przeciwzaklęciem przywrócił jego nogom dawny wygląd. Spojrzał na Rosalie karcącym wzrokiem, ale nie skomentował tego w żaden sposób. Nie chciał, aby dziewczyna zauważyła, że nawet mu zaimponowała. Nie sądził, że będzie umiała rzucić jakiekolwiek zaklęcie transmutujące człowieka. Nawet on miał z tym poważne problemy. Stwierdził w duchu, że w Gwardii niektóre osoby mają naprawdę wielki potencjał. Są jak nieoszlifowane diamenty i był ciekaw, kto jeszcze posiada ukryty talent, który być może na tych spotkaniach w pełni wykiełkuje.

   Wreszcie Harry przerwał pojedynki i oznajmił, że to koniec na dzisiaj. Następnym razem przejdą już do nauki konkretnych zaklęć. Niestety nie umiał powiedzieć, kiedy ten następny raz będzie. Obiecał, że jeszcze w tym miesiącu postara się wszystko zorganizować. Podekscytowani uczniowie opuszczali Pokój Życzeń dziękując mu za wspaniałe zajęcia. Harry również był z siebie zadowolony. Może nie uważał, że perfekcyjnie i profesjonalnie poprowadził spotkanie, lecz nie sądził również, aby poszło mu fatalnie. Nieoczekiwanie ktoś wsunął mu rękę pod ramię. Spojrzał w bok i zobaczył uśmiechniętą Ashley.

— I jak było? Według mnie całkiem nieźle ci poszło.

— Też myślę, że nie było źle.

— A widzisz, niepotrzebnie tak się obawiałeś. Jeszcze trochę i profesor Carter nie będzie nam do niczego potrzebny.

   Harry roześmiał się i ruszył z Ashley korytarzem.

— Mogę cię o coś zapytać? — zapytał, patrząc na dziewczynę.

— Pewnie — odparła, pogwizdując pod nosem.

— Ćwiczyłaś zaklęcia gdzieś indziej niż tylko w szkole? Widziałem jak walczysz, wyglądało to tak, jakbyś robiła to od bardzo dawna.

— Cóż, jak w wakacje nie mam co robić to trenuję trochę z wujkiem, aby później w szkole mieć nieco luźniej. Zresztą nie jestem jedyna, która ma nauczyciela na boku.

— Co masz na myśli?

— Oj Harry, nie jestem idiotką. Wiem, że ty też nie nauczyłeś się wszystkiego sam. Nie chcesz to nie mów, ale nie wmawiaj mi, że całą wiedzę posiadasz jedynie z lekcji i książek.

— Cóż, masz rację. Jest ktoś, kto pomógł mi bardziej niż nauczyciele z Hogwartu.

— Stop! — Ashley podniosła rękę. — Nie chcę abyś poczuł się zobowiązany do zwierzeń przede mną. Masz prawo posiadać własne tajemnice.

    Harry był wdzięczny Ashley za te słowa. Doceniał to, że dziewczyna nie naciskała go w żaden sposób i rozumiała, że nie z każdym może dzielić się swoimi sekretami. Resztę drogi do pokoju wspólnego przebyli rozmawiając na zupełnie neutralne tematy.

12 komentarzy:

  1. Witam, bardzo cieszy Pana powrót do twórczości. Mam nadzieję, że to nie koniec i pojawi się kiedyś, gdy uznasz za stosowne, stosowna wiadomość w Informacjach o dacie publikacji rozdział 31.
    Sam rozdział bardzo mi się podobał, w szczególności początkowa wzmianka o nowych decyzjach ministra i wynikająca z niej późniejsza rozmowa Harry'ego, Hermiony i Ashley. Małą rzecz, a cieszy bo i to ciekawe i popychające wątek przewodni do przodu. Drugim świetnym momentem był "pojedynek" z Blaise'm - wątek konfliktu ze Ślizgonami w końcu po dłuższej przerwie powrócił... Ron występ epizodyczny, ale jak zwykle w formie (chociaż kultowego tekstu o schudnięciu nie pobił) :)
    Bardzo podoba mi się postać Ashley, cieszę się, że nie zdecydowałeś się na sparowanie Harry'ego z Ginny. Bardzo podobała mi się jej decyzja kończąca ten rozdział. Sama randka również, choć krótka bardzo ciekawa. A reszta "romansów"... niestety nie przekonuje mnie z kilku powodów. Po pierwsze wyglądają nudno, zupełnie jak wątek Rosalie. Po drugie... korzystając z dłuższej przerwy przeczytałem cały blog jeszcze raz. Będąc na świeżo mogę powiedzieć, że nawet, gdyby były tak ciekawe jak randkowanie Harry'ego z Ashley, to z racji wielku kapitalnych wątków po prostu brakuje na nie już miejsca. Brakuje ostatnio czy to Tytanu, czy Silvestra (wnioskuję, że to będzie główny wróg), nawet sam wątek Śmierciożerców czy działań ZF gdzieś się zgubił. Mam nadzieję, że Pan nie poczuł się urażony - po prostu np. zamiast zbędnej rozmowy Connora z Grace preferuję opis jakiejś "akcji" Connora, retrospekcji z jego życia, czy cokolwiek o Tytanie...
    Sam pomysł z "grupką korepetycyjną" (tak to wolę nazywać) ciekawy, był element humoru (pomysł z racicami :) ). Szkoda trochę, że przemowa Harry'ego była krótka i bardziej w stylu nauczyciela niż kogoś wyjaśniającego realia w świecie zewnętrznym ( bo Harry jednak ma ją większą niż np. Cassie czy Zachariasz) czy zagrzewającego do kształcenia się w zakresie samoobrony.
    Pozdrawiam i życzę udanej końcówki wakacji!

    OdpowiedzUsuń
  2. Siemanko!

    Zanim przejdę do właściwej i zarazem ważniejszej części niniejszego komentarza, chciałbym przeprosić, że dopiero dzisiaj zostawiam po sobie jakiś ślad. Rozdział przeczytałem niedługo po jego opublikowaniu, nie skomentowałem go jednak z dwóch powodów. Po pierwsze, przez dłuższy czas miałem utrudniony dostęp do komputera lub nie miałem go wcale, a na telefonie nie znoszę pisać komentarzy. Po drugie, zważywszy na odstęp pomiędzy tym i poprzednim rozdziałem, postanowiłem odświeżyć sobie całe opowiadanie. A skoro udało mi się wreszcie wygospodarować trochę wolnego czasu i przeczytać „Rodzeństwo Potterów” od deski do deski, to przybywam. W końcu!

    Ale, ale... jest jeszcze jedna kwestia, którą chciałbym poruszyć we wstępie. Korzystając z okazji, że przeczytałem ciągiem wszystkie rozdziały, mój dzisiejszy komentarz będzie się różnić od poprzednich. Nie odniosę się w nim wyłącznie do ostatniego postu, tylko do całej Twojej dotychczasowej twórczości. Oczywiście nie będę powtarzać tego, co kiedyś już napisałem, myślę jednak, że teraz mam o wiele lepszy pogląd na tę historię i przez to czuję się zobowiązany do dopowiedzenia paru rzeczy. Zaznaczam także, że nie przywiązywałem szczególnej uwagi do ewentualnych błędów, czasami jednak coś mimowolnie rzuciło mi się w oczy.

    Jeśli chodzi o PROLOG, to w tym przypadku nie mam za wiele do powiedzenia. Chciałem tylko zwrócić uwagę na to, że w liście do Harry'ego nie wszystkie zaimki napisałeś wielką literą.

    W PIERWSZYM ROZDZIALE pojawiły się natomiast niepotrzebne apostrofy przy odmianie nazwiska Dursley. Czuję również zawstydzenie po przeczytaniu swojego komentarza. Mam wrażenie, że z jakiegoś powodu byłem wtedy wściekły i przez to oberwałeś rykoszetem. Pamiętam te nieszczęsne kropki w dialogach, nie uważam jednak, by były one wystarczającym powodem do wysuwania tak krzywdzących wniosków. Tym bardziej, że z moich słów zalatuje niemałą hipokryzją - Tobie zwróciłem uwagę na niedociągnięcia, a sam nie byłem lepszy. O tyle dobrze, że chociaż jeden błąd poprawiłem... Mimo to i tak niedowierzam swoim oczom.

    DRUGI ROZDZIAŁ odznacza się większą ilością „rażących” błędów, ale nie będę się ich teraz czepiać. Po pierwsze, obaj wiemy, że początki bez dobrej bety zawsze są trudne. Po drugie, jestem pewien, że gdybyś miał więcej czasu, to spokojnie byś się ich pozbył. Jedyne, co nie jest związane z merytoryczną częścią „Prawdy”, a o czym chciałbym wspomnieć, to to, że użyłeś dwóch czcionek - na początku „Arial”, potem „Times New Roman”. A przynajmniej tak mi się wyświetla tekst na komputerze.

    W tym miejscu chciałbym rozwinąć swoją wcześniejszą wypowiedź i jeszcze raz zastanowić się nad postępowaniem Dumbledore'a. Mówiąc prosto z mostu, nie rozumiem go. Naprawdę go nie rozumiem. Po tylu latach wciąż nie mogę pojąć, dlaczego Dumbledore pozwolił Dursleyom pomiatać Harrym i traktować go w taki sposób. Zdaję sobie sprawę, że przy podjęciu decyzji o pozostawieniu Pottera na Privet Drive kolosalne znaczenie miała magia ochronna wokół domu. Nie mam jednak zielonego pojęcia, jak wytłumaczyć fakt, że później Dumbledore nie starał się polepszyć sytuacji Harry'ego. Dlaczego nie wymusił na Dursleyach zmiany zachowania, skoro tak bardzo mu na nim zależało? No i dlaczego rodzeństwo Harry'ego wiedziało o nim, a Harry o nich nie? Mam rozumieć, że Dumbledore przewidział, że Voldemort w niedalekiej przyszłości zacznie bawić się umysłem Harry'ego? A może bał się, że Harry zacznie o nich opowiadać i prawda wyjdzie na jaw? Jakiekolwiek motywy mu przyświecały, nie zachował się w porządku. A już na pewno nie można uznać, by podjęte przez niego decyzje świadczyły o jego rzekomej sympatii do Harry'ego. Jeśli ktoś w taki sposób okazywałby mi swoją troskę, to chyba długo byśmy się nie lubili.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W komentarzu pod SIÓDMYM ROZDZIAŁEM napisałem, że nie mogę przeboleć, jak Harry się w nim zachowywał. Zwróciłem uwagę przede wszystkim na jego ciapowatość, czarnowidztwo i powściągliwość w nawiązaniu relacji z rodzeństwem. Po ponownym zapoznaniu się z opisem pierwszego zjazdu rodzinnego moje odczucia w ogóle się nie zmieniły. Chciałbym jednak odnieść się jeszcze do dwóch krótkich fragmentów, które nieco mnie rozbawiły. Pokazują one absurdalność myślenia Harry'ego, choć zdaję sobie sprawę, że po tylu nowościach i zmianach w życiu logiczne rozumowanie nie zalicza się do najprostszych... wyzwań.

      „Harry poczuł się pewniej słysząc jej słowa. »Z tego wynika, że chciała mnie poznać.«” Po przeczytaniu tego fragmentu na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech, choć potem rozbawienie jeszcze długo przeplatało się z politowaniem. Dlaczego? Po pierwsze, trudno wyobrazić mi sobie aż tak zakompleksionego Pottera. Okej, nie przeczę, że Harry zawsze charakteryzował się pewną dozą niepewności w kontaktach z innymi ludźmi i w zasadzie nie ma mu się co dziwić. Najpierw Dursleyowie wmawiali mu, że jest podrzędnym gatunkiem człowieka, później natomiast okazało się, że w świecie czarodziejów jest rozpoznawalną postacią, którą szanuje się i podziwia. Myślę, że na jego miejscu każdy odczułby co najmniej lekki dysonans. W każdym razie zabawne jest to, że chyba wszyscy czarodzieje chcieli go poznać (w mniejszym lub większym stopniu), a on obawiał się, że akurat jego siostra takiej chęci nie wykaże. Po drugie, gdyby Cassie nie miała ochoty na spotkanie z nim, to po prostu nie przyjechałaby do Londynu. Czasem aż przeraża mnie fakt, jak kuriozalne myśli może podesłać nam umysł. Przy okazji, przed „słysząc” powinien być przecinek.

      Pytanie o to, czy Syriusz znał Connora i Cassie niemal powaliło mnie na łopatki. Roztargnienie roztargnieniem, skołowanie skołowaniem, no ale bez przesady... Szczerze mówiąc, nie wiem, jak coś takiego mogło przejść Harry'emu przez usta. Nawet przypadkiem. Serio. No bo przecież Syriusz był najlepszym przyjacielem Jamesa. A skoro Łapa od początku angażował się w życie Harry'ego, to raczej nie ma możliwości, by nie znał jego rodzeństwa.

      Kiedy po raz pierwszy przeczytałem DZIESIĄTY ROZDZIAŁ, w mojej głowie pojawiły się pytania odnośnie do prezentu, który Harry dostał od Connora. Uważałem, że w tekście zabrakło odpowiedniego wytłumaczenia, dlatego liczyłem, że w komentarzu rozwiejesz moje wątpliwości i zaspokoisz moją ciekawość. Ponieważ nie doczekałem się żadnej odpowiedzi, a wątek ten nadal mnie interesuje, chciałbym ponownie poruszyć tę kwestię. Jak to jest z tymi z różdżkami z Tytanu? Tak jak napisałem w komentarzu pod rozdziałem, Ollivander twierdził, że to różdżka wybiera sobie czarodzieja, nie czarodziej różdżkę. Jeśli to prawda, to jaką gwarancję miał Connor, że Harry będzie mógł korzystać ze swojego urodzinowego prezentu? Ponieważ wiemy, że podarunek ostatecznie okazał się trafiony, moje pytanie brzmi: jak to wyjaśnić? Czy w grę wchodzi zupełnie inny proces tworzenia różdżek? Jakiś dodatkowy składnik? Rdzeń? Rytuał? Zaklęcie?

      „Że fajnie byłoby wyłożyć się nago na słońcu i zajarać sobie fajeczkę, leżąc na sierści kota perskiego” *Gothic 3 vibes* Nie wiem, czy to tylko przypadek, czy jednak celowo odniosłeś się do gry, w każdym razie mi od razu przyszedł do głowy Sibur z Lago, bagienne ziele i zadanie polegające na zdobyciu skór lodowych wilków. :)

      Usuń
    2. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo cieszy mnie fakt, że poprawiłeś fragment pojedynku Connora z Voldemortem. Co prawda nie pamiętam już wszystkich szczegółów tej „wyjątkowej” sceny, wiem natomiast, że byłem nią mocno zirytowany. Na szczęście dzisiaj, czytając ten rozdział po raz trzeci, nie miałem ochoty wyrzucić monitora przez okno, co świadczy tylko o tym, że wprowadzone przez Ciebie zmiany sprawdziły się w stu procentach. Connor albo unikał zaklęć uśmiercających, albo odbijał je wykorzystując materialne tarcze. Dzięki niech będą Merlinowi, że z tekstu zniknął... smok. W tej wersji pojedynku podkreśliłeś potęgę Connora, ale jej nie przedobrzyłeś. Voldemort nie został pokonany, w zasadzie walka zakończyła się remisem. I dobrze. Brawo!

      Muszę natomiast przyczepić się do innego fragmentu, na który dwa lata temu nie zwróciłem uwagi, a który dzisiaj lekko kłuje mnie w oczy. Chodzi mi o tę część, w której opisałeś atak na kryjówkę śmierciożerców w Tatrach. „Odwróciła się i to co zobaczyła, zmroziło jej krew w żyłach. Connor leżał na ziemi z lewą noga przygniecioną olbrzymim głazem. Podbiegła do niego, próbując go wyciągnąć, ale na nic się to zdało.” Już sam fakt, że głaz był ogromny, świadczy o tym, że kości w nodze Connora powinny być zmiażdżone, a przynajmniej połamane. Obracamy się w świecie magii, więc teoretycznie możemy uznać, że Connor szybko poradził sobie z tego typu urazem. Problem w tym, że w tekście nie ma o tym mowy. Jest natomiast opis walki z trollem, podczas której Connor podskakuje i wymachuje mieczem („chłopak uskoczył w bok, by uniknąć kolejnego ciosu”). Trochę nie trzyma się to kupy, nie uważasz? Swoją drogą, to paradoksalne, że jedenastoletni Harry znokautował górskiego trolla (wiem, tak naprawdę to był Ron, co w zasadzie jest jeszcze bardziej ujmujące dla starszego Pottera), a szesnastoletni przywódca Cieni, który jak równy z równym walczył z dwoma najpotężniejszymi czarodziejami na świecie, miał z nim problem. Oczywiście nie napisałem tego po to, żeby się o coś przyczepić, po prostu myśl ta tak nieoczekiwanie pojawiła się w mojej głowie, że poczułem się wewnętrznie zobowiązany, aby o niej wspomnieć.

      W ROZDZIALE CZTERNASTYM po raz pierwszy pojawił się Silvestro (chyba), a ja dopiero teraz połączyłem pewne związane z nim fakty. Miałem się co prawda odnieść do tego dopiero pod koniec niniejszego komentarza, myślę jednak, że w tym miejscu też będzie dobrze. Kiedy na bieżąco czytałem Twoje opowiadanie, wiedziałem, że Connor należy do Cieni, Cassie jest Strażniczką Równowagi, a Harry - członkiem Salamandry. Zapomniałem jednak o legendzie na temat Pradawnych i bursztynie, w którym Akasha, Ejnar i Eladiera uwięzili moc swojego ojca. Rozumiem więc, że Salamandra, Cienie i Strażniczki są odpowiedzialni za ochronę trzech, w zasadzie już dwóch, fragmentów bursztynu?

      Swoją drogą, gadanina Silvestra jest niczym więcej, jak robieniem ludziom sieczki z mózgu. „Swoje kontrolowanie wszystkich ludzi nazwą prawem. Prawem, rozumiesz? Będą się kryli za sądami i sprawiedliwością, lecz jeśli przyjrzeć się głębiej będzie dokładnie to samo, co wtedy, gdyby rządził Voldemort. Tylko bez publicznych egzekucji lub czegoś w tym stylu. Nie chcesz się podporządkować? Nie chcesz słuchać Ministerstwa? W takim razie będziesz aresztowany za złamanie prawa oraz zesłany do więzienia”. Najzabawniejsze jest jednak to: „Chcę wyrwać ludzi z krępujących ich kajdan oraz sprawić, że będą mogli żyć tak, jak im się spodoba. Bez żadnych praw, bez skrępowanych rąk, bez kogoś, kto będzie im rozkazywał”. I to ma być ta utopijna wizja świata? Ludzie naprawdę wierzą w takie bzdury? Nie ma gwarancji, że nawet najbardziej prawemu człowiekowi nigdy nie odbije palma. Brak jakichkolwiek praw, a w tej chwili myślę przede wszystkim o prawie niepisanym, nie może prowadzić do niczego dobrego. To działa na zasadzie, że jak coś chcę, to musisz mi to dać, bo przecież nie masz prawa mi odmówić. Bo gdybyś odmówił, to nie żylibyśmy w przyjaźni i miłości. Już nie będę mówić, kogo i co przypomina mi takie gadanie...

      Usuń
    3. Oglądałeś Naruto, prawda? :) Może inaczej, bardzo lubiłeś oglądać Naruto, prawda? Kiedy po raz pierwszy czytałem Twoje opowiadanie, niektóre podobieństwa do tej kultowej mangi nie rzuciły mi się w oczy. Pomijając oczywiście Zboczonego Mądrale, choć przyznam, że Jiraiya nie był pierwszą osobą, o której wówczas pomyślałem. Teraz, kiedy miałem przyjemność odświeżyć sobie opublikowane dotąd rozdziały, stwierdzam, że mocno wzorowałeś się na niektórych wydarzeniach z Naruto. U Ciebie mogliśmy przeczytać o rywalizacji trzyosobowych grup, które walczyły ze sobą na placu treningowym numer 7. W Naruto, podczas drugiego etapu egzaminu na chunina, było podobnie (trzyosobowe zespoły i Las Śmierci). U Ciebie - dwa klucze (zielony i czerwony), w Naruto - dwa zwoje (Nieba i Ziemi). Każda drużyna otrzymała jeden klucz/zwój i musiała pokonać co najmniej jedną wrogą im grupę, by zdobyć drugi klucz/zwój. I u Ciebie, i w Naruto okazało się, że na plac treningowy/egzamin dostała się trójka „fałszywych” uczniów. Nie wiem, czy w grę wchodzi celowe działanie, czy zupełny przypadek. W zasadzie mało mnie to obchodzi. Dlaczego? Z dwóch powodów. Po pierwsze, sam również czasami wzoruję się na grach, filmach, serialach itd. Po drugie, w jednym z komentarzy napisałeś, że „kiedyś mój nauczyciel z technikum powiedział, że bardzo ciężko jest stworzyć coś własnego, ponieważ istniej duże prawdopodobieństwo, iż ktoś był szybszy i już kiedyś wykorzystał stworzony przez nas pomysł”. I tego się trzymajmy. Amen. :)

      W komentarzu pod ROZDZIAŁEM DWUDZIESTYM PIĄTYM napisałem, że zastanawia mnie fakt, kim są najeźdźcy, którzy zaatakowali Salamandrę. Nie wiem, czy Silvestro jest ojcem Akashy, Ejnara i Eladiery, czy tylko „wcieleniem” ich ojca, nie mam natomiast wątpliwości (no dobra, prawie nie mam; nie mogę być tego pewien na sto procent), że Żniwiarze Dusz zaatakowali Salamandrę w celu jej zniszczenia (zemsta za dawne lata) i zdobycia kolejnej części bursztynu. Nie wykluczam także możliwości, że nie był to prawdziwy atak, a działania o charakterze wywiadowczym - sprawdzenie przez Silvestra swojej mocy i potęgi jego bractwa, siły członków Salamandry oraz zabezpieczeń ich siedziby.

      Zaczynam się zastanawiać, czy Błysk próbował przeciągnąć Harry'ego na swoją stroną, bo faktycznie mu na tym zależało, czy jednak prawdziwy cel tej propozycji nie został przez niego wyjawiony. Tak sobie właśnie pomyślałem, że być może Silvestro postanowił przekabacić Harry'ego, żeby potem dogadać się z Connorem. Czy to na drodze dyplomacji, czy siły. Wiemy w końcu, że bardzo mu na tym zależało i mimo że na razie temat ten ucichł, czuję, w zasadzie jestem pewien, że w przyszłości powróci na główny plan.

      Dobra, już wiem, że Silvestro to ojciec Akashy, Ejnara i Eladiery. Przynajmniej tak wywnioskowałem ze słów Ejnara (ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY). Mam też wątpliwości odnośnie do pewnego fragmentu, z którego wynika, że... sam sobie zaprzeczyłeś. No bo ile czasu Harry spędził w siedzibie Salamandry? Na początku była mowa o dwóch miesiącach, prawda? W rozdziale dwudziestym Martin zapytał Harry'ego: „Długo tu będziesz?”. Potter odpowiedział: „Przez dwa miesiące, a potem zobaczymy”. Niedługo później dodał: „Mówiono mi, że w Hogwarcie miną tylko dwie godziny”. Kiedy jednak nadszedł czas powrotu do Hogwartu, Ejnar powiedział: „Pamiętaj, że ze względu na nałożona pętlę czasu, pojawisz się w Hogwarcie dokładnie w tym samym momencie, w którym go opuściłeś”. Więc jak to w końcu było? :)

      Usuń
    4. Jestem zaskoczony, że mój komentarz pod dwudziestym siódmym rozdziałem był taki... krótki. Powiedziałbym nawet, że ubogi i wyjątkowo mizerny. Oczywiście nie chodzi mi tylko o jego długość, a o ilość poruszonych przeze mnie wątków. Nie licząc dyskusji na temat zachowania Rona, odniosłem się w zasadzie tylko do zmiany w myśleniu Harry'ego. Dziwne... W każdym razie teraz chciałem się wypowiedzieć na temat przepowiedni Trelawney. „To uczucie prawdziwe i głębokie, ale niestety krótkie i zakończone niespodziewanie”. To o Jennifer, tak? „Druga linia jest długa. (...) Będzie to miłość spokojna, która połączy dwie osoby cierpiące przez samotność.” To o Ashley, prawda? „Ostatnia jest najciekawsza. Bardzo nieregularna i przerywana. Uczucie gwałtowne, wybuchowe, nieprzewidywalne, zrodzone z gniewu i nienawiści.” A to o Rosalie, tak? Szczerze mówiąc, nie jestem pewien jedynie Ashley; reszta jest raczej oczywista. No chyba że Harry spotka na swojej drodze jeszcze jedną dziewczynę, z którą będzie się żarł jak z Krukonką. Bo domyślam się, że nie chodziło Ci o Malfoya, co? :D

      No dobra, w zasadzie mam jeszcze jedną teorię. Czasami mam nieodparte wrażenie, że to Ashley jest szpiegiem Voldemorta. I że ostatnia część przepowiedni Trelawney odnosi się właśnie do niej. Rosalie natomiast, pomimo burzliwych relacji z Harrym, zdaje się być wyjątkowo samotna, więc równie dobrze to o niej mogła być druga część przepowiedni. Jeśli te rozważenia okażą się prawdziwe, to mam w zanadrzu kolejne teorie spiskowe. Na razie jednak zachowam je dla siebie, bo mam wrażenie, że i tak poniosła mnie fantazja. Jak zacznę pisać o wszystkim, co właśnie dzieje się w mojej głowie, to obaj pogubimy się w plątaninie moich dziwnych pomysłów.

      Jeśli chodzi o poprzednie części, to chyba wszystko, co miałem do dodania. Nie pozostaje mi nic innego, jak odnieść się do ostatniego rozdziału. Zanim jednak to zrobię, chciałbym jeszcze raz przeprosić, że dodaję komentarz po tak długim czasie. Odświeżenie sobie Twojej historii trwało stosunkowo krótko - dłużej zeszło mi się z zebraniem myśli i przelaniem ich na „papier”.

      Przy komentowaniu poprzednich rozdziałów zdarzało mi się napisać, że dana część bardzo mi się podobała, ale z uwagi na mniejszy dynamizm nie byłem nią przesadnie usatysfakcjonowany. Nie wiem, co miałem wówczas w głowie, bo nigdy mi to jakoś szczególnie nie przeszkadzało, ba, w zasadzie bardzo lubię czytać o „zwykłym” życiu Harry'ego. Jak już zapewne się domyślasz, ten rozdział w pełni mnie zadowolił, mimo że nie opisałeś w nim żadnej bitwy, spektakularnego pojedynku czy czegoś w tym rodzaju.

      Szczerze mówiąc, mam ogromne wątpliwości odnośnie do nowego ministra magii i działań, które wyszły z jego inicjatywy. Generalnie wszystko jest w porządku, tyle że moim zdaniem Charles to nie Charles. W jednym z pierwszych rozdziałów, podczas zebrania Zakonu Feniksa, Snape powiedział, że Voldemort kazał mu uwarzyć spory zapas eliksiru wielosokowego. Potem poplecznicy Sam-Wiesz-Kogo zaatakowali wioskę, w której Charles mieszkał. Nie chcę mi się wierzyć, że po tym wszystkim śmierciożercy puściliby go wolno, tym bardziej, że Voldemort chciał się z nim... spotkać. Najprawdopodobniej po to, by mieć stały dostęp do jego włosów. Zastanawia mnie więc tylko to, kto tak naprawdę podszywa się pod Charlesa i co wyniknie z działań planowanych przez Ministerstwo Magii. Bo nie wątpię, że problemy będą mieć ludzie, którzy z Voldemortem nie mają za wiele wspólnego, a nie jego mniej lub bardziej skryci sympatycy.

      Usuń
    5. Swoją drogą, jestem lekko zaskoczony, że nikomu nie zapaliła się czerwona lampka. Charles zapowiedział, że będzie starał się zwalczyć terror Voldemorta, nic więc dziwnego, że Czarny Pan „próbował” odesłać go do innego świata. Ale czy to nie dziwne, że w czasie ataku na dom Charlesa to właśnie jego w nim akurat nie było? Okej, takie rzeczy się zdarzają, no ale to trochę podejrzane. Tym bardziej, że po jednej nieudanej próbie Voldemort nagle zaniechał swoich działań. Tak, wiem, że kandydat na ministra magii dostał potem ochronę, no ale w końcu Czarny Pan to nie jakaś tam zwykła płotka, która po pierwszej porażce dałaby sobie spokój. Gdyby tak było, to Harry nie musiałby tak często z nim walczyć. Reasumując, dziwi mnie euforia „jasnej strony”, bo teraz, kiedy Osbourne został następcą Knota, Sam-Wiesz-Kto raczej nie pozwoliłby mu swobodnie działać. Szczególnie, że w grę wchodzą tak poważne zmiany.

      „Nienawidzę książek, są długie, nudne i robią ludziom wodę z mózgu.” Connor mocno pogrążył się w moich oczach. ^^

      Na koniec chciałbym jeszcze wypowiedzieć się na temat opinii, którą pozostawił mój przedmówca. Prawdę powiedziawszy, nie zgadzam się z nią niemal w stu procentach, co więcej, uważam, że jest odrobinę krzywdząca. Nie wiem, jak Ty na nią zareagowałeś, w każdym razie ja poczułem się częściowo urażony. Oczywiście nie mam zamiaru „zmuszać” nikogo do zmiany zdania, ani tym bardziej nakłaniać do wyrażania wyłącznie pochlebnych opinii (jakbym w ogóle był w stanie), postaram się jednak wytłumaczyć, dlaczego uważam, że przytoczone argumenty są całkowicie bezzasadne.

      Nie bardzo rozumiem, jak wątek z Rosalie można nazwać nudnym. Gusta gustami, tyle że konflikt na linii Gryfon-Krukonka wprowadza dynamizm do rozdziałów, które bez tego mogłyby być zbyt monotonne. Pomijając ten fakt, Rosalie jest interesująca także z psychologicznego punktu widzenia. Bo to, w jaki sposób Krukonka się zachowuje, pokazuje nam, jak silny psychicznie jest Harry. Oboje mają ze sobą wiele wspólnego: samotni, wychowujący się wśród ludzi, którzy nie mieli o nich dobrego zdania. Ich rodziny, zamiast okazać im miłość i wsparcie, dobitnie pokazywały im, że są podrzędnym gatunkiem człowieka - Harry w porównaniu do Dudleya, a Rosalie w porównaniu do Harry'ego. Moim zdaniem to bardzo interesujący wątek, który pokazuje, że podobne wydarzenia mogą wpływać różnie na różne osoby.

      Trudno powiedzieć, o jakich „romansach” wspomniał mój przedmówca (obstawiam, że chodzi o Connora i Grace), w każdym razie nie uważam, by brakowało na nie miejsca. Zdaję sobie sprawę, że pozornie wydają się one bez znaczenia, jednak w rzeczywistości są równie ważne, jak ważne było np. szkolenie w siedzibie Salamandry. Pierwsze miłości i związki, szczególnie w nastoletnim wieku, bardzo mocno wpływają na zachowania ludzi. Czasem powodują zaślepienie, czasem wydobywają z nas najgorsze cechy, a czasem naprowadzają na właściwą drogę. Motywują, ale i odbierają chęci do działania. Podnoszą na duchu, ale i smucą. Dodają „nadludzką siłę”, ale i tłamszą radość z życia. Czy rozmowa Connora z Grace była zbędna? Moim zdaniem nie, bo czuję, a w zasadzie jestem pewien, że Grace odegra jeszcze swoją rolę, która nie byłaby możliwa, gdyby ten „romans” nie był przez Ciebie kontynuowany.

      Usuń
    6. Nie uważam także, by brakowało Tytanu i Silvestra, a już na pewno nie śmierciożerców i działalności Zakonu Feniksa. Trudno oczekiwać, by co chwilę pojawiały się relacje z zebrań, skoro Harry nie jest pełnoprawnym członkiem tej organizacji. Rowling także nie raczyła nas takimi scenami zbyt często, a w zasadzie nie raczyła nas nimi wcale. Jeśli chodzi o Voldemorta i jego popleczników, to moim zdaniem ten wątek przewinął się w tym rozdziale, choć nie było o tym mowy wprost. Silvestro natomiast królował już w co najmniej pięciu rozdziałach, nawet jeśli nie pojawił się w nich osobiście. Co więcej, dość niedawno mieliśmy okazję zapoznać się z trzema następującymi po sobie postami, w których działalność tego człowieka była wątkiem głównym.

      „Szkoda trochę, że przemowa Harry'ego była krótka i bardziej w stylu nauczyciela niż kogoś wyjaśniającego realia w świecie zewnętrznym ( bo Harry jednak ma ją większą niż np. Cassie czy Zachariasz) czy zagrzewającego do kształcenia się w zakresie samoobrony.” Cóż, nie pojmuję zasadności tych słów. Po pierwsze, GD zostało stworzone między innymi po to, by uczyć się nowych zaklęć. Podczas trwania tych zajęć Harry, chcąc nie chcąc, pełni rolę mentora. Trudno więc oczekiwać, by wyzbył się całkowicie „stylu nauczyciela”. Po drugie, nie bardzo rozumiem, co jeszcze Potter mógłby powiedzieć w odniesieniu do realiów świata zewnętrznego. Żaden członek GD nie jest raczej amebą umysłową, która nie wiedziałaby, co dzieje się na świecie. A nawet jeśli, to Harry wyjaśnił, że będą uczyć się takich zaklęć, które być może uratują im kiedyś życie. Gdyby tego było mało, Potter wspomniał o tym, że poza znajomością magii ważna jest także siła fizyczna i ogólna sprawność. GD to nie kółko dyskusyjne, więc to chyba oczywiste, że nikt nie będzie tam rozmawiał o tym, w jak ciężkich czasach przyszło im żyć. Zamiast marnować czas na nic nieznaczące dyskusje, będą ćwiczyć zaklęcia i uroki, czyli uczyć się, jak bez problemów odnaleźć się w realiach świata zewnętrznego. Po trzecie, czy uczestnictwo w dodatkowych zajęciach nie jest wystarczającym dowodem na to, że członków GD nie trzeba zagrzewać do dokształcania się we własnym zakresie? Jasne, rozumiem, że zawsze warto podnosić morale żołnierzy, no ale nie wariujmy. Jestem przekonany, że w razie potrzeby Harry nie poskąpi nikomu kilku słów otuchy.

      Koniec!

      Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział! :)

      PS Rozdziały od dwudziestego trzeciego do dwudziestego piątego nie wyświetlają się prawidłowo na telefonach.

      Usuń
    7. Hejka!

      Jako, że to moje debiutanckie opowiadanie, to z pewnością pierwsze rozdziały odbiegają jakością od teraźniejszych. W niektorych pomniejszych wątkach popełniłem błędy, nad którymi się nie zastanawiałem, przez co kilka kwestii może wydać się niezrozumiałych. Na przykład sprawa z różdżką Connora. Przyznam, że kiedy napisałem o pomyśle na prezent Connora, to ani przez chwilę nie pomyślałem nad hasłem, że to różdżka wybiera czarodzieja. W rezultacie powstały Twoje wątpliwości na ten temat. Tak samo było przy pierwszej wersji pojedynku Connora z Voldemortem. Teraz, w miarę zdobywania doświadczenia, nad każdym zdaniem zastanawiam się kilkakrotnie, czy aby na pewno może pojawić się w tekście i nie wzbudzić wątpliwości. Wracając do sprawy z różdżką, nie będę wymyślał teorii i po prostu zgodnie z prawdą powiem, że wypadły mi z głowy relacje różdżka-czarodziej. To najnormalniejszy błąd.

      Ja również nie rozumiem, dlaczego Dumbledore trzymał tam Pottera. Nie przypominam sobie, żeby w którymkolwiek wywiadzie z Rowling ktoś zadał jej to samo pytanie, więc nie znam jej wersji na ten temat. Natomiast jeśli chodzi o to, dlaczego rodzeństwo wiedziało o Harrym, a Harry o nich nie, to można to wytłumaczyć tym, że opiekunowie Cassie i Connora po prostu powiedzieli im całą prawdę. Mogli nie posłuchać prośby Dumbledore'a i wyjawić swoim wychowankom prawdę o ich pochodzeniu.

      Jeśli chodzi o walkę z trollem, to można uznać, że jako doświadczeni wojownicy wszyscy wzięli ze sobą eliksiry przeciwbólowe lub nawet użyli czarów leczniczych. Złamane kośści można łatwo naprawić zaklęciem, które Azami znała, a resztę zrobił eliksir i adrenalina. Wypicie eliksiru to kilka sekund, mogli to zrobić nawet w biegu. Nie zawarłem tego w tekście, gdyż chciałem aby czytelnik sam wywnioskował jak to się mogło stać. Tak samo jak pisałem, że Harry zjadł śniadanie, ale nie powiedziałem, żę trzymał w rękach nóż i widelec, więc każdy raczej się domyśli, że nie jadł palcami :) Co do paradoksów to je uwielbiam. Tak, tutaj paradoks z górskim trollem jest niesamowicie widoczny, ale pamiętam też równie zabawny paradoks z jednej z Twoich miniaturek, gdzie jakiś mugol zabił Harry'ego na śmietniku, a Voldemort próbował tyle lat i mu nie wychodziło :D

      Poruszając Silvestra i jego wizję świata muszę zapytać, który antagonista z jakiegokolwiek uniwersum zorientował się, że głoszone przez niego poglądy są bez sensu? Są oni tak zaślepieni swoimi racjami, że nawet nie przyjmują do wiadomości tego, że mogą nie mieć racji a ich poglądy brzmią absurdalnie. Chociaż Silvestro ma swój własny plan zrealizowania swoich zamiarów i kiedy dowiesz się zz późniejszych rozdziałów, co chce zrobić, być może powiesz, że w jego mniemaniu i z jego punktu widzenia brzmi to nawet sensownie. :)

      Ależ oczywiście, że oglądałem Naruto. Nawet w komentarzu pod jednym z postem, chociaż nie pamiętam czy tutaj czy na Wattpadzie, wspomniałem, że inspiruje się niektórymi postaciami i wydarzeniami z tej serii. To naprawdę była bajka mojego dzieciństwa ( wiem, żę to nie bajka tylko anime, ale dla mnie jako dziecka to była bajka xD) i doskonale pamiętam moje rozczarowanie w końcowych odcinkach xD Tym bardziej uważam, żę w tej serii jest tak dużo poruszanych przeróżnych wątków, że oprócz wymyślania własnych można inspirować się także nimi.

      Teraz odniose się do twoich teorii. Naliczyłem ich siedem (cele ataku na Salamandrę, dopasowanie osób do przepowiedni Trelawney, Ashley jako szpieg Voldemorta, Charles to nie Charles, jakaś większa rola Grace, Silvestro jako ojciec Eladrieli, Ejnara i Akashy oraz chronienie przez bractwa bursztynów) Powiem tylko tyle, że z tych siedmiu teorii nie wszystkie są złe :P Ale które, to już sam musisz do tego dojść :D

      Usuń
    8. Ja też nie wiem, po co Harry miał wygłaszać jakieś poruszające przemowy. Przecież Gwardia powstała przede wszystkim, aby nauczyć się przydatnych zaklęć, Harry objaśnił pokrótce co i jak będą tam tam robić. Oni się tam tylko uczą, a nie idą na wojnę, więc nie było sensu, aby wypowiadał motywujące slogany. Na to jeszcze przyjdzie czas.

      Również pozdrawiam i do usłyszenia!

      Usuń
    9. Szczerze mówiąc, cieszy mnie fakt, że otwarcie przyznałeś się do błędu. Nie znoszę, gdy ludzie idą w zaparte, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że zrobili coś źle. W każdym razie nie zamierzam linczować Cię za nietrafiony pomysł z różdżką, bo błąd, który popełniłeś, nie jest aż tak oczywisty (nadal mógłbyś wyprostować ten wątek, nawet bez wprowadzania jakichkolwiek zmian w poprzednich rozdziałach). Poza tym doskonale Cię rozumiem, bo jestem w takiej samej sytuacji. Co więcej, mam świadomość, że niejednokrotnie popełniłem podobne błędy. W jednym z początkowych rozdziałów, na przykład, napisałem, że Harry rzucił dość skomplikowane zaklęcie. Tymczasem później sam sobie zaprzeczyłem, bo Potter przyznał się Malfoyowi, że akurat z tym zaklęciem ma spore problemy. :D

      Nie chcę być upierdliwy i przyp***dalać się o szczegóły, uważam jednak, że w tym konkretnym przypadku nie powinieneś pomijać takich informacji. Wiem, możemy założyć, że Connor uleczył się sam lub ktoś mu w tym pomógł, ale nie o to chodzi. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego mam z tym fragmentem taki problem. Spróbuję to wyjaśnić z wykorzystaniem Twojego drugiego przykładu. Dla czytelnika nie ma większego znaczenia, w jaki sposób Harry jadł śniadanie. Żyjemy w takich czasach, że każdy choć odrobinę cywilizowany człowiek podczas jedzenia używa sztućców (oczywiście nie mówię tu o posiłkach, które zazwyczaj spożywa się rękami). Z tego powodu łatwo wywnioskować, że Harry jadł śniadanie, używając noża i widelca (ewentualnie łyżki). Jeśli zaś chodzi o scenę w jaskini, to wytłumaczeń uzdrowienia Connora mogło być co najmniej kilka. „Nie zawarłem tego w tekście, gdyż chciałem aby czytelnik sam wywnioskował jak to się mogło stać.” Równie dobrze mógłbym pomyśleć, że to trollowi zrobiło się smutno i postanowił najpierw pomóc Connorowi, a dopiero potem stoczyć z nim prawdziwą walkę. No bo dlaczego nie? Chcę przez to powiedzieć, że niedopowiedzenia w stosunkowo ważnych fragmentach mogą prowadzić do zgrzytów i dezorientacji czytelników. Zwróciłem Ci uwagę na tę scenę, bo kiedyś możesz się trochę zapędzić i dasz nam tyle swobody w interpretacji tekstu, że fabuła nie będzie się trzymała kupy. Więc po prostu uważaj, okej? :)

      Nieskromnie mówiąc, do dzisiaj jestem niesamowicie dumny ze swojego pomysłu. :) Chyba tylko z jednej rzeczy jestem bardziej zadowolony, no ale na to będziecie musieli trochę poczekać. O ile dobrze sprawdziłem, to pomysł ten wykorzystałem dopiero w pięćdziesiątym czwartym rozdziale.

      Jeśli chodzi o antagonistów, to masz rację. Tyle że poglądy Silvestra i jego cel, przynajmniej na tę chwilę, naprawdę nie mają w sobie żadnego sensu. To już nawet w paplaninie Sam-Wiesz-Kogo można dostrzec oznaki logicznego rozumowania, nawet jeśli większość czarodziejów nie zgadza się z jego planami i marzeniami.

      Jeśli chodzi o moje teorie spiskowe, to myślę, że poniosła mnie fantazja w odniesieniu do Ashley i przepowiedni Trelawney. Zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że Charles to naprawdę Charles. Większa rola Grace to ogólnik, więc tutaj ciężko będzie stwierdzić, czy miałem rację, czy jednak się pomyliłem. Co do reszty jestem raczej pewien swoich racji, no ale to się okaże. :)

      Jeszcze raz pozdrawiam!

      Usuń

Mrs Black bajkowe-szablony