poniedziałek, 20 lipca 2020

Rozdział 34 „Upokorzenie i furia"



Rozdział sprawdzony przez: 0_Maggie_0  Dziękuję :*
    



   Głośne krzątanie w dormitorium obudziło Harry’ego. Leniwie otworzył oczy i zobaczył Rona szperającego w swoim kufrze. Rudzielec mamrotał coś pod nosem, gorączkowo rozrzucając rzeczy po podłodze. Harry usiadł, założył okulary i zapytał:

— Co ty robisz?

    Ron uniósł głowę, spoglądając na niego.

— Wybacz, że cię obudziłem. Szukam mojej koszulki, dam głowę, że ją spakowałem, a teraz jakby zniknęła.

— Widziałem jedną wiszącą w toalecie — rzekł Harry, opadając z powrotem na poduszki.

    Ron wszedł do łazienki, a po chwili wrócił z triumfalną miną. Ubrał się i zaczął niedbale wkładać do kufra wyjęte przed chwilą ubrania. W międzyczasie Harry odrzucił kołdrę na bok i poczuł chłód na bosych stopach. Nałożył skarpetki i przeciągnął się z głośnym jękiem. Jego współlokatorzy również zaczęli się budzić i po chwili w dormitorium panował standardowy ranny rozgardiasz. Po porannych czynnościach Harry i Ron zeszli do pokoju wspólnego, gdzie spotkali Hermionę i Ashley. Ashley wyglądała na podekscytowaną.

— Widzieliście? — zapytała, wskazując ręką na tablicę ogłoszeń.

    Na przypiętym zwitku pergaminu widniała informacja:


Klub Pojedynków

Zgodnie z rozporządzeniem dyrektora w przyszłym tygodniu otwarty zostanie Klub Pojedynków. Chętni proszeni są o stawienie się w Wielkiej Sali w godzinach wieczornych. Zajęcia będą podzielone na dwie grupy zgodnie z poniższym harmonogramem:


Klasy 1-4

Klasy 5-7

Prowadzący: Harold Carter

Prowadzący: Severus Snape

Dni spotkań: środy i piątki od 18 do 20

Dni spotkań: wtorki i soboty od 18 do 20




Aktywność na zajęciach będzie premiowana dodatkowymi punktami dla domów



Minerwa McGonagall

Zastępca dyrektora



    Harry westchnął cierpiętniczo i przeniósł wzrok na Rona.

— Dlaczego niemal każde świetne zajęcia musimy mieć ze Snape’em? Jestem pewny, że ten nietoperz będzie się na nas wyżywał.

    Ron kiwnął głową z taką samą miną, a potem powiedział:

— Ale idziemy, co nie? Po treningach GD sporo umiemy. Możemy skopać tyłki kilku Ślizgonom.

    Wybraniec skinął głową z wyszczerzem i przybił piątkę z Ronem. Dziewczyny jedynie wywróciły oczami i cała czwórka udała się na śniadanie. Pierwszą rzeczą jaką zobaczyli po opuszczeniu pokoju wspólnego były patrolujące korytarze Cienie. Najwidoczniej wrócili już z Tytanu. Kiedy dotarli do Wielkiej Sali, Harry dostrzegł Connora rozmawiającego z Cassie. Podeszli do nich i przywitali się. Gryfon zauważył, że starszy brat przypatruje mu się z dziwnym uśmieszkiem.

— Mam coś na twarzy? - zapytał niepewnym głosem.

    Connor pokręcił głową i wypił łyk soku, ciągle mu się przypatrując. Tymczasem Ashley i Ron poruszyli temat klubu pojedynków.

— U nas we Włoszech nigdy czegoś takiego nie było — mówiła Cassie. — Jestem ciekawa, jak to będzie wyglądać.

— Pewnie tak, jak na naszym drugim roku. — Harry wzruszył ramionami. — Podzielą nas na pary i będziemy walczyć między sobą. Nic szczególnego.

— Tak, dla niektórych poznanie nowych zaklęć ofensywnych i defensywnych nie jest niczym szczególnym — parsknął Connor z rozbawieniem i ponownie upił łyk soku. — Zwłaszcza jak ktoś najprawdopodobniej już je zna.

— O co ci chodzi? — zapytał Harry ze zdumieniem.

— O nic. — chłopak uśmiechnął się do niego. — Zupełnie o nic braciszku.

    Nie czekając na odpowiedź Harry’ego, zajął się rozmową z Ronem i Hermioną. Wypytywali go o święto Samhain, a on opowiadał ze szczegółami, jak się wszystko potoczyło, pomijając niektóre wydarzenia. Pogawędkę przerwało im nadejście poczty. Gryfon nie spodziewał się żadnego listu, więc lekko się zdziwił, kiedy Hedwiga wylądowała przed nim i wyciągnęła nóżkę. Odebrał kopertę, zastanawiając się kto do niego napisał. Nie rozpoznawał nieco koślawego charakteru pisma. Jednak kiedy otworzył kopertę coś ścisnęło go w żołądku i momentalnie stracił apetyt.


Witaj Harry


    Pergamin jest tak zaczarowany, że tylko Ty możesz odczytać te słowa. Karrypto, Dartan i Meredith kazali Ci przekazać, że Twoje zadania, będące równocześnie sprawdzianem przed oficjalnym przystąpieniem do nas, zostaną ci przekazane w przyszłą sobotę. Po południu masz stawić się w zamku, aby wysłuchać szczegółów.


Aidan



    Harry wpatrywał się tępo w pergamin. Zupełnie zapomniał o trzech zadaniach mistrzów. Wyglądało na to, że zamek Salamandry został już odbudowany po ataku. Poczuł jak łapie go lekki stres. Zupełnie nie wiedział, czego się spodziewać. Z drugiej strony cieszył się, że znów spotka Martina i Kaspara, ponieważ już zaczął za nimi tęsknić. Od czasu do czasu wymieniali się listami, ale to nie było to samo, co spotkanie twarzą w twarz. Z zamyślenia wyrwał go głos Connora:

— Od kogo?

    Harry popatrzył na niego i znów zobaczył ten błysk rozbawienia w jego oczach.

— Od Syriusza — skłamał naprędce modląc się, by nie zaczął drążyć. Ale to w końcu był Connor.

— Ooo, pokaż co tam naskrobał — rzucił chłopak sięgając po list, ale Harry szybko schował go do kieszeni.

— Nic ważnego — odparł. — Pyta co u nas i takie tam. Później odpiszę.

— Oczywiście — powiedział Connor. — Ciekawe, czy napiszesz mu wszystko co u nas słychać — dodał ze znaczącym uśmieszkiem.

    Harry znów poczuł się nieswojo pod wpływem jego spojrzenia. Pozostali byli zbyt zajęci rozmową między sobą i niczego nie zauważyli.

— A co to ma znaczyć? — zapytał Harry, patrząc na niego podejrzliwie. — O co ci chodzi?

— Nic, chcę tylko powiedzieć, że przed rodziną nie powinno mieć się żadnych tajemnic — odparł brat, akcentując ostatnie słowo — Sam mi to powiedziałeś w wakacje.

    Przez chwilę Harry poczuł dreszcze, kiedy nagła myśl wpadła mu do głowy. Szybko się otrząsnął i powiedział:

— Nie wiem, o co ci chodzi, więc jeśli nie zamierzasz udzielić wyjaśnień, skończmy ten temat.

— Uwierz, że nie chciałbyś, abym tu i teraz udzielał ci wyjaśnień — odparł Connor i wstał od stołu. — Pogadamy później.

    Connor już miał odchodzić, ale zatrzymał się i wyszeptał Harry’emu do ucha, jednocześnie wskazując leżącą na stole kopertę.

— A Syriusz nie ma takiego charakteru pisma.

    Zanim Harry zdążył odpowiedzieć, starszy brat wyszedł z Wielkiej Sali.

***

    Dzień minął bardzo szybko. Harry zdążył zarobić szlaban u profesora Cartera za kłótnie z Rosalie i Malfoyem, zaprosić Ashley na kolejną randkę (coraz częściej właśnie tak nazywał ich spotkania) oraz zostać obsztorcowanym przez Filcha za wniesienie błota do zamku. Wracał właśnie z treningu quidditcha, marząc o łóżku, kiedy usłyszał jak ktoś go woła. Odwrócił się i zauważył Connora, który wspinał się po schodach.

— Jak trening? — zapytał brata, kiedy stanął obok niego.

— Jak tak dalej pójdzie to puchar mamy w kieszeni — odparł Harry z uśmiechem. — Krukoni nie mają żadnych szans.

— Świetnie — powiedział Connor. — Masz chwilę? Chciałem pogadać.

    Harry dość niechętnie kiwnął głową. Miękkie łóżko stało się nagle odległą perspektywą.

— Chodźmy do Pokoju Życzeń — zaproponował Connor.

    Razem udali się na siódme piętro nie zamieniając ze sobą ani słowa. Nie wiedzieć czemu, Harry czuł się dość niepewnie. Weszli do pomieszczenia, a kiedy drzwi się zamknęły, Connor zażyczył sobie dwa fotele i butelkę Ognistej Whiskey. Harry uniósł brwi i powiedział:

— Okej, teraz naprawdę zaczynam się bać.

    Starszy Potter jedynie zaśmiał się w odpowiedzi. Wskazał Harry’emu fotel i polał alkohol do dwóch szklanek.

— Jutro jest sobota, więc nie masz żadnych lekcji. Możesz sobie pozwolić. Ostatnio, prócz kilku słów na posiłkach, nie mieliśmy czasu, aby porozmawiać.

    Harry nie odpowiedział, tylko wypił zawartość swojej szklanki. Jego brat również opróżnił swoją i ponownie je napełnił, a potem zapytał od niechcenia:

— Ty i Ashley to coś poważnego?

    Harry przez chwilę milczał. Dziwnie się czuł rozmawiając z kimś o tych sprawach. Wreszcie odparł:

— Spotkaliśmy się parę razy i to wszystko. Nie ukrywam, że mi się podoba, ale nie mam pewności czy ona też tak na to patrzy. Być może dla niej jestem tylko kumplem.

    Connor przetarł twarz. Wprawdzie pytanie o Ashley miało być tylko na przełamanie lodów, ale logika Harry’ego go załamała. Wypił kolejną szklankę alkoholu i powiedział:

— Dziewczyna ciągle się na ciebie gapi i nie odstępuje cię nawet na krok. Zgadza się na wieczorne spacery z tobą, a nawet przyjęła twoje zaproszenie do Hogsmeade. Już nie wspomnę o tym jak niby to przypadkiem łapie cię za rękę lub prawi ci komplementy. A ty zastanawiasz się, czy ona traktuje cię tylko jak kumpla? Nie zachowuj się jakbyś zamienił się mózgami z gumochłonem, proszę cię. Bądź Gryfonem i zrób ten pierwszy krok, bo zapewniam cię, że ona na pewno go nie zrobi.

— Dlaczego? — zapytał Harry. — Skoro coś do mnie czuję, może powiedzieć.

— Dziewczyny zazwyczaj czekają, aż to facet wyjdzie z inicjatywą. Jonathan twierdzi, że to dlatego, że boją się kompromitacji, gdyby dostały kosza.

— Tak, bo faceci wcale się tego nie boją — sarknął Harry, polewając do szklanek.

— Łatwiej zrozumieć bełkot Voldemorta niż ich logikę.

    Harry kiwnął głową, w pełni zgadzając się z tym stwierdzeniem. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, aż w końcu starszy Potter zapytał:

— A skoro już wspomnieliśmy Voldemorta, to jak widzisz swoje szanse na pokonanie go?

— Nie wiem, może marnie? — odparł Harry ironicznie. — Powiedzmy sobie szczerze, jak mogę się z nim równać?

    Connor uniósł lekko kącik warg i zapytał prosto z mostu:

— Chcesz powiedzieć, że Salamandra dała ciała, jeśli chodzi o przygotowanie cię do walki z nim?

    Harry zakrztusił się Ognistą Whiskey. Z trudem łapał oddech, pomiędzy napadami kaszlu. Oczy zaszły mu łzami i przez kilka sekund był niezdolny do prowadzenia jakiejkolwiek konwersacji. Connor obserwował jego reakcję z rozbawieniem. Czuł jakąś dziwną przyjemność z patrzenia na wstrząśniętego Wybrańca. Kiedy Harry doprowadził się do porządku wykrztusił:

— Skąd ty…?

— Mam swoich informatorów — odparł Connor. — A więc to prawda? Harry Potter ma bardzo ciekawe tajemnice. Muszę przyznać, że czuję się rozczarowany tym, że nie pisnąłeś ani słowa. Tym bardziej, że w wakacje niemal się ze mną pobiłeś, kiedy ja nie chciałem ci nic powiedzieć o sobie.

— Zachowałem się tak samo, jak ty wtedy — bronił się Harry. — Wypominanie mi tego, to hipokryzja z twojej strony.

    Connor wzruszył ramionami, wcale się tym nie przejmując. Nalał ostatnią kolejkę do szklanek i powiedział:

— Nie mam ci tego za złe w przeciwieństwie do Cassie, która chyba obedrze cię ze skóry, jak się o tym dowie. Masz zamiar jej to powiedzieć? I innym?

— Na razie niech zostanie tak, jak jest — oświadczył Harry. — Niech mnie piorun strzeli jeśli wiem, jak się o tym dowiedziałeś.

— Dzisiejszy list był od nich? — zapytał Connor, gdy wypili ostatnią porcję Ognistej Whiskey.

— Taak. — Harry westchnął. — Czekają mnie trzy zadania, zanim zostanę oficjalnie przyjęty.

— I nie wiesz, czego się spodziewać. — Connor trafnie odgadł jego mimikę.

    Harry kiwnął głową i odchylił głowę na oparcie. Przymknął oczy czując, jak alkohol coraz bardziej uderza mu do głowy. Usłyszał klaśnięcie w dłonie, więc uchylił powieki. Zobaczył Connora, który ściągał swoją szatę, zostając w samej koszulce. Spojrzał na Wybrańca i rzekł:

— No to chodź. Odświeżysz sobie wiadomości, a przy okazji sprawdzę, czego te płazy cię nauczyły.

    Harry uniósł brwi. Brat właśnie wyzwał go na pojedynek. Do tej pory Harry tylko raz widział go w trakcie walki i doskonale pamiętał to wrażenie, jakie na nim wywarł. Zdawał się wtedy absolutnie poza jego zasięgiem. Czy teraz ma jakieś szanse? Stwierdził, że nie dowie się tego siedząc, toteż wstał i również pozbył się szaty. Przeszli na drugi koniec pokoju i stanęli naprzeciwko siebie z uniesionymi różdżkami.

— Jeśli wygram, zdradzisz mi, kto powiedział ci, że miałem trening u Salamandry — powiedział Harry z błyskiem w oku.

— A jeśli ja wygram, przestaniesz zachowywać się jak cipa i powiesz Ashley, co do niej czujesz — odrzekł Connor, parskając śmiechem na widok oburzonej miny Harry’ego. — Wszystkie chwyty dozwolone, oprócz zaklęć powodujących trwałe urazy.

    Wybraniec skinął głową i bez ostrzeżenia zaatakował. Wystrzelił serię zaklęć ogłuszających, nie dając Connorowi szansy na wyprowadzenie kontrataku. Nagle wycelował pod stopy Connora, a z podłogi wystrzeliły srebrne łańcuchy, próbujące skrępować starszego Pottera. Chłopak przetoczył się na bok i posłał w stronę Harry’ego dwie ogniste kule, które w połowie drogi zmieniły się w grad płonących strzał. Harry rzucił Protego, a w międzyczasie Connor podbiegł do brata i próbował wyrwać mu różdżkę. Wybraniec, pamiętając naukę walki wręcz z Aidanem, podbił rękę Connora i próbował trafić go kolanem w brzuch, jednak został przyblokowany. Szarpali się przez parę minut, aż wreszcie odskoczyli od siebie i jednocześnie wystrzelili w swoją stronę zaklęcia ogłuszające. Dwa czerwone promienie zderzyły się z wielkim hukiem. Connor zyskiwał przewagę, a Harry, widząc, że przegrywa, z wysiłkiem skierował promień w bok. Dwa zaklęcia zrobiły dziurę w kamiennej ścianie, lecz żaden z nich nie zwrócił na to uwagi. Ponownie na siebie natarli, a różnokolorowe promienie wylatywały z ich różdżek jak z karabinu maszynowego. Harry odbił urok, powodujący tymczasową ślepotę, ale nie zdążył uniknąć zaklęcia cięcia. Poczuł ból na lewym policzku oraz czuł wypływającą z niego krew. Starszy Potter pierwszy przelał krew.

    Harry stwierdził, że brat jest zbyt szybki, aby trafić go w bezpośredniej walce, więc uciekł się do podstępu. Wyczarował chmurę dymu i rzucił na siebie zaklęcie bąblogłowy. Słyszał krztuszącego się Connora, a na jego twarzy zagościł uśmiech. Transmutował kawałki gruzu ze ściany w małe igły i posłał je tam, gdzie wcześniej stał Connor. Usłyszał głośne przekleństwo i zauważył niebieski błysk. Oznaczało to, że przeciwnik musiał użyć zaklęcia tarczy. Po chwili dym opadł i Gryfon zobaczył brata. Z prawego ramienia wystawały igły, a na białej koszulce Connora pojawiły się szkarłatne plamy. Jeden do jednego.

    Connor spojrzał na swoją rękę i pokiwał z uznaniem głową. Szybko się uleczył i przeniósł wzrok na Wybrańca. Stali naprzeciw siebie i analizowali dalsze kroki. Igły wyczarowane przez Harry’ego leżały na podłodze między nimi.

— Całkiem sprytnie, Harry — powiedział starszy Potter. — Jestem ciekaw, jak poradzisz sobie z tym. Parazytos!

    Harry rozszerzył oczy i umknął na bok. Wiedział, że tego zaklęcia nie można odbić tarczą, a kiedy go trafi będzie drapał się opętańczo, mając wrażenie że chodzą po nim mrówki. Niestety, nie dane mu było odpowiedzieć, ponieważ w tej samej chwili poczuł, że jest dosłownie wciągany przez podłogę. Spojrzał w dół i zobaczył, że stoi na piasku, który uformował się w dwie olbrzymie dłonie, trzymające jego kostki. Próbował się wyrwać, lecz bez skutku. Connor nie tracił czasu i obchodził Harry’ego dookoła tworząc po obu jego stronach dwie drewniane półkule. Wybraniec zorientował się, o co chodzi i podjął natychmiastową decyzję. Wiedział, że to, co za chwilę zrobi całkowicie go odsłoni, ale nie miał wyboru. Poza tym w głowie zaświtał mu plan, jak pokonać brata. Nie wymagał jakichś niezwykłych umiejętności, ale dużej dozy szczęścia. Gryfon jednak postanowił zaryzykować. Podniósł różdżkę i krzyknął:

— Ascendio!

    Poczuł, jak coś z ogromną siłą pcha go w górę. Wystrzelił w powietrze dokładnie w tej samej chwili, w której dwie półkule zderzyły się ze sobą z hukiem, tworząc okrągła klatkę, w której miał znaleźć się Harry. Wybraniec wylądował na ziemi i poczuł coś twardego pod lewym butem. Okazało się, że to jedna z kamiennych igieł wciąż leżących na podłodze. Kopniakiem odtrącił ją w bok i wycelował w Connora, który najwidoczniej nie spodziewał się takiego obrotu spraw, ponieważ stał w miejscu z zaskoczoną miną.

— Twoja chęć zwycięstwa jest niesamowita, Harry — powiedział Connor z lekkim uśmiechem. — Wiesz, że gdybym trzymał cię mocniej, mogłoby ci to urwać nogi?

— Wiem — odparł Potter, obserwując jak za plecami Connora powoli pojawiają się grube sznury. — Tak samo jak wierzyłem, że zaklęcie nie jest silne.

— Tak bardzo mi ufasz? — odparł Connor z uniesioną brwią. — Jestem wzruszony.I co zamierzasz teraz zrobić? Masz jakiś pomysł?

— W zasadzie, to już coś zrobiłem — odparł Harry i nagle szarpnął różdżką do tyłu.

    Nim Connor zdążył zareagować sznury oplotły mu ręce.. Następnie sięgnęły do nóg i tułowia, przez co starszy Potter runął na ziemię, nie mogąc nic zrobić. Wierzgał się skrępowany, lecz nic to nie dało, a różdżka wypadła mu z dłoni. Harry uśmiechnął się z zadowoleniem.

— Właściwe pytanie brzmi, co ty teraz zrobisz? — powiedział w stronę brata. — Nie widzę, żebyś miał jakąś alternatywę.

    Gryfon miał rację. Connor z całych sił, próbował się uwolnić, ale był związany tak mocno, że ledwo mógł chociażby obrócić głowę. Harry, pewien zwycięstwa, założył ręce na piersi i obserwował poczynania brata.

— I co o tym myślisz? Nie wysilaj się, w życiu się nie wydostaniesz.

    Ku zdumieniu Harry’ego, Connor uśmiechnął się z lekką ironią i odpowiedział:

— Myślę, że powinieneś zwracać większą uwagę na otoczenie.

    Zanim zdążył odpowiedzieć poczuł, jak w jego bok uderza zaklęcie odpychające. Pozbawiony tchu runął na ścianę, z której natychmiast wystrzeliły kajdany, przykuwając mu ręce i nogi. Różdżka potoczyła się posadzce. Harry zobaczył drugiego Connora, podchodzącego do skrępowanego sobowtóra i uwalniającego go. Natychmiast zrozumiał co się dzieje. Connor stworzył klona, który zaatakował Wybrańca, gdy ten stracił czujność. Ale kiedy do cholery? I dlaczego wcześniej go nie widział?

    Drugi Connor zniknął, a oryginał podniósł różdżkę Harry’ego z ziemi i schował ją do kieszeni spodni. Następnie popatrzył na uwięzionego brata.

— Zastanawiasz się pewnie, co się właściwie stało. Na początku walki popełniłeś olbrzymi błąd. Dym jest przydatny, kiedy próbujesz uciec przed wrogiem, ale w bezpośredniej walce bywa zdradliwy. Nie widzisz, co przeciwnik wtedy robi. Kiedy nasłałeś na mnie te kamienne igły, swoją drogą bardzo interesujące zaklęcie, transmutowałem swojego klona w jedną z nich. Następnie musiałem tylko czekać na odpowiedni moment, w którym mój sobowtór będzie mógł wkroczyć do akcji. Nigdy nie trać czujności Harry, nawet jeśli pozornie twój przeciwnik jest pokonany. No cóż, wygląda na to, że wygrałem.

    Harry niechętnie musiał przyznać mu rację. Wciąż walczył, aby uwolnić się z pułapki, lecz w końcu westchnął pokonany. Connor machnął różdżką i kajdany zniknęły. Oddał bratu różdżkę i podniósł swoją szatę. Ubierając ją powiedział:

— Powodzenia w wyznawaniu uczuć.

— Spadaj — mruknął zakłopotany Wybraniec.

— Chodź, odprowadzę cię do Pokoju Wspólnego.

***

    Kiedy Harry i Connor toczyli między sobą pojedynek, Ron i Hermiona wracali z biblioteki. Dziewczyna z irytacją mówiła do rudzielca:

— Zrozum, że jeżeli chcesz zdać SUM-y, to musisz w końcu wziąć się do pracy. Jeśli myślisz, że pozwolę ci olać tak ważne egzaminy, to grubo się mylisz.

— Ale Hermiono — jęknął Ron. — Jest dopiero listopad. Mam jeszcze czas na ślęczenie całymi dniami w bibliotece.

— Ty i Harry mówicie tak co rok, ale potem błagacie mnie na kolanach, abym wam pomogła. Teraz będzie inaczej. Od samego początku macie uczyć się programu na bieżąco, albo zapomnijcie o jakiejkolwiek pomocy z mojej strony.

— Szantażowanie przyjaciół jest podłe, wiesz? — burknął Ron, patrząc na nią z ukosa.

— Wykorzystywanie przyjaciółki, aby nie uwalić roku również — odcięła się Hermiona. — Nie wiem, dlaczego nie chcesz poświęcić nawet durnej godziny na naukę. I tak nie robisz w tym czasie niczego pożytecznego. Popatrz na Harry’ego, w tym roku wziął się do pracy i widać efekty. Nawet na eliksirach Snape znajduje coraz mniej powodów, aby mu dopiec.

— Ale ja nie jestem Harrym. — Ron wywrócił oczami. — Nie lubię uczyć się całymi dniami. Chcę mieć też czas dla siebie.

— I tak ci nie popuszczę — odparła Hermiona. — Albo weźmiesz się za naukę, albo zapomnij o moich notatkach przed egzaminami.

    Ron mruknął coś pod nosem. Przez chwilę szli w milczeniu, aż nagle na końcu korytarza ujrzeli Draco Malfoya w towarzystwie jakiejś Ślizgonki. Udali, że go nie widzą, ale Malfoy nie byłby sobą, gdyby ich nie zaczepił.

— A ja zastanawiałem się, dlaczego na tym korytarzu tak czuć chlewem. Nic dziwnego skoro tu jesteś, Weasley.

    Ron zacisnął pięści i chciał rzucić się na Malfoya, ale Hermiona przytrzymała go za rękę.

— Daruj sobie, Ron — powiedziała, patrząc na Ślizgona jak na wyjątkowo obrzydliwego robaka. — Nie warto brudzić sobie rąk. Najgłośniej szczekają tylko najmniejsze pieski.

— Granger, myślę, że Weasley już ma brudne ręce, skoro dotyka go taka szlama jak ty — odparł Malfoy z drwiącym uśmiechem.

— Jeszcze jedno słowo, Malfoy — wycedził Ron, czerwony na twarzy. — Odezwij się jeszcze raz, a przysięgam, że pani Pomfrey będzie układała z ciebie puzzle przez miesiąc.

— Ojej, ale się przestraszyłem — zaśmiał się Draco. — Co ty możesz mi zrobić, Weasley? Wszyscy wiedzą, że bez pomocy Granger nie jesteś w stanie rzucić nawet zaklęcia rozbrajającego.

    Ron wyciągnął różdżkę i chciał przekląć Malfoya, ale nagle jak spod ziemi wyrósł Snape.

— Weasley! — warknął, podchodząc do nich. — Minus piętnaście punktów od Gryffindoru za próbę sprowokowania bójki. Natychmiast schowaj różdżkę, albo zarobisz miesięczny szlaban.

    Ron powstrzymał przekleństwo, cisnące mu się na usta i schował różdżkę. Severus popatrzył na niego ze złośliwym uśmiechem, skinął Malfoyowi głową i poszedł dalej, spoglądając przez ramię. Ron tymczasem zabijał wzrokiem Ślizgona.

— Przyjdzie dzień, w którym spotkamy się, gdy Snape’a ani twojego zawszonego tatusia nie będzie w pobliżu — wycedził Ron w stronę blondyna. — A wtedy zapłacisz mi za wszystkie obelgi.

    Na wzmiankę o swoim ojcu przez twarz Malfoya przemknął grymas wściekłości.

— Zdrajca krwi nie ma prawa mówić o czystokrwistym czarodzieju w ten sposób — wycedził w jego stronę.

— Wolę być synem zdrajcy krwi niż kogoś, kto z radością wypiąłby się dla swojego pana, gdyby ten go o to poprosił.

    Hermiona i Ślizgonka Maria wciągnęły głęboko powietrze. Natomiast w tęczówkach Malfoya eksplodowała furia.

— Prosisz się o grób, Weasley — warknął, przybliżając się do niego, tak że niemal stykali się czołami. — Uważaj, żebyś nie powiedział o jedno słowo za dużo.

— Myślisz, że się ciebie przestraszę, Malfoy? — prychnął Ron, twardo patrząc mu w oczy. — Czasy, w których mogłeś bezkarnie obrażać mnie, moją rodzinę i przyjaciół już dawno minęły.

    Hermiona i Maria były zbyt zszokowane, aby wtrącić się w tą dyskusję, mimo że ewidentnie zmierzała ona w bardzo złym kierunku. Malfoy nagle uśmiechnął się szyderczo i powiedział:

— Rzucasz mi wyzwanie, Weasley? W takim razie przyjmuję je. Najwyższy czas, abym nauczył cię, gdzie jest twoje miejsce.

— Pewnie polecisz do Snape’a, jak tylko wyciągnę różdżkę, co?

— Nie, Weasley — odparł Malfoy spokojnym tonem. — Nie odpuściłbym sobie osobistego złojenia ci skóry. A więc uważasz, że taka zakała jak ty, może mierzyć się z czystokrwistym czarodziejem? Przekonajmy się. Za tydzień, podczas trwania Klubu Pojedynków. Cała szkoła zobaczy, jak zgniatam cię niczym robaka. Jestem ciekaw, czy starczy ci jaj, aby się tam zjawić.

    Po tych słowach Maria i Malfoy odeszli. Hermiona natychmiast naskoczyła na rudzielca.

— Kompletnie ci odbiło?

— O co ci chodzi? — warknął na nią Ron. — Miałem spokojnie słuchać jak ten skurwiel obraża ciebie i mnie? Dosyć tego! Och, jak ja czekałem na dzień, w którym wreszcie zamknę mu tę wężowatą gębę.

— Jeśli tylko on nie zamknie twojej! — odparowała Hermiona. — A jak nie dasz mu rady? Dopiero wtedy nie da ci żyć!

— Uważasz, że jestem zbyt słaby, aby mierzyć się z tą fretką?! — oburzył się Ron. — a może też myślisz, że nic nie potrafię, co?!

— Nie — odpowiedziała Hermiona, urażona że Ron mógł tak pomyśleć. — ale zrozum, że się o ciebie boję. Ojciec Malfoya jest śmierciożercą. On sam przez całe lato pewnie obracał się w ich kręgach. Na pewno zna jakieś paskudne klątwy i wykorzysta je na tobie, tym bardziej, że Snape będzie w pobliżu, a wszyscy wiemy, że Malfoy ma u niego fory. Poza tym, czy tego chcesz czy nie, ma lepsze stopnie z zaklęć niż ty. Do cholery Ron, nic nie wiesz o jego możliwościach, a mimo to, chcesz z nim walczyć!

— Nie musisz się o mnie bać — odparł Ron z duża pewnością siebie. — Malfoy od zawsze chwalił się, że dużo umie, a jak przychodziło co do czego zawsze brał nogi za pas. Zobaczysz, już niedługo ta łajza dostanie za te wszystkie lata upokorzeń.

    Ron poszedł w kierunku wieży Gryffindora, a Hermiona podążyła za nim, czując w sercu niepokój. Miała bardzo złe przeczucia.

***

— Muszę przyznać, że pomimo tej wpadki z dymem, byłeś naprawdę niezły — powiedział Connor, kiedy zmierzali do pokoju wspólnego Gryfonów. — Gdyby nie ten błąd, kto wie jak potoczyłby się ten pojedynek.

— Dzięki. — Harry uśmiechnął się z zadowoleniem.

    Nagle zatrzymali się raptownie, gdy zobaczyli przed sobą dwie postacie. Harry rozpoznał Jonathana i Cassie. Najwyraźniej tamci ich nie zauważyli, ponieważ wciąż rozmawiali. Obaj bracia unieśli brwi, kiedy Jonathan przysunął się bliżej dziewczyny i objął ramieniem. Spojrzeli po sobie i ruszyli w ich stronę. Siostra jako pierwsza ich zobaczyła i odsunęła się od chłopaka.

— Cześć — rzekła lekko speszona. — Co tu robicie?

— Wracamy do pokoju wspólnego — odpowiedział Harry, patrząc jej w oczy. — A wy?

— Wpadliśmy na siebie i rozmawialiśmy — odpowiedziała. — Opowiadałam mu o Florencji. Właśnie mieliśmy się rozchodzić, prawda?

    Zwróciła się do Jonathana, oczekując potwierdzenia z jego ust, ale chłopak najwyraźniej jej nie usłyszał. Nerwowo przestępował z nogi na nogę, czując jak wzrok Connora niemal przebija go na wylot.

— Nie ściemniaj siostra — odpowiedział Harry, ledwo powstrzymując wybuch śmiechu. Doprawdy, zachowywali się jakby przyłapali ich nie wiadomo na czym. — Naprawdę, nie mam nic przeciwko, że się spotykacie.

— Wcale się nie spotykamy! — oburzyła się, a Harry zrobił powątpiewającą minę.

— Jaaasne — powiedział z przekąsem. — a ten rumieniec to dlatego, że jest tu tak gorąco, tak? Nie wstydź się, Jontahan to naprawdę fajny chłopak.

    Jontahan przeniósł wzrok na Harry’ego, a Wybraniec zobaczył w jego oczach niemą prośbę, aby się zamknął. Trochę zdziwiło to Harry’ego, ale wszystko zrozumiał, kiedy usłyszał głos Connora.

— Jonathan, możemy pogadać?

    Cień westchnął i kiwnął głową. Rudzielec pożegnał się z dziewczyną i odszedł ze starszym Potterem. Harry zwrócił się do siostry.

— Nie przejmuj się. Pewnie za bardzo wczuł się w rolę starszego brata. Na pewno ochłonie i nie będzie robił wam problemów.

— Harry! — warknęła Cassie, wywracając oczami. — Między mną a Jonathanem naprawdę nic nie ma! Opacznie zinterpretowaliście to, co widzieliście!

    Harry parsknął śmiechem i pokręcił głową. Nie miał serca wprawiać siostry w jeszcze większe zakłopotanie, więc odpuścił ten temat.

— Muszę już iść. Zbliża się cisza nocna, a ja nie mam zamiaru znowu dostać szlabanu. Lepiej też zmykaj do dormitorium.

— Masz rację. — Pokiwała głową z ulgą. — Dobranoc, Harry!

    Pocałowała go w policzek i szybko odeszła. Zanim zniknęła za rogiem korytarza, Harry krzyknął:

— Hej! — panna Potter odwróciła się, pytająco unosząc brwi. — Ja naprawdę nie mam nic przeciwko, więc jeśli będziesz chciała pogadać, to jestem do dyspozycji!

    Cassie znowu się zarumieniła, ale pokiwała głową na znak, że zrozumiała. Harry wyszczerzył się do siebie, kiedy dziewczyna nie zaprotestowała. Odwrócił się i pognał do salony Gryfonów, nie chcąc spotkać Filcha.

***

    Connor i Jonathan weszli do pokoju tego pierwszego. Potter wskazał przyjacielowi krzesło i powiedział:

— Siadaj.

    Sam usiadł po drugiej stronie stolika i wpatrzył się w twarz przyjaciela. Nabrał nieco pewności siebie i popatrzył na chłopaka.

— Chcesz mi coś powiedzieć? — zapytał Potter, zakładając ręce na piersi.

— Nie robiliśmy nic złego — oświadczył rudzielec. — Tylko rozmawialiśmy.

— I mam rozumieć, że moja siostra wcale ci się nie podoba? Myślisz, że nie zauważyłem jak robisz maślane oczka, ilekroć jest w pobliżu? Udawałem, że nic nie widzę, ale po incydencie sprzed chwili, chyba nadszedł czas, abyśmy coś sobie wyjaśnili.

    Cóż, to była prawda i nie miał zamiaru bezsensownie zaprzeczać. Faktycznie, siostra jego najlepszego przyjaciela niesamowicie mu się podobała.

— Znamy się od dziecka, Johnny — ciągnął Potter. — Potrafię rozpoznać, kiedy jakaś dziewczyna ci się podoba. Tak samo jak wiem, jaki masz do nich stosunek i co myślisz o trwałych związkach.

    Chłopak dopiero teraz zrozumiał. On myślał, że zabawi się jego siostrą i zostawi jak miał w zwyczaju. Nigdy nie traktował związków poważnie i zazwyczaj porzucał partnerkę bez słowa wyjaśnień, kiedy zaczynała go nudzić. Rudzielec wcale się nie dziwił, pewnie sam zareagowałby tak samo.

— Możesz być spokojny, nie mam zamiaru skrzywdzić jej w jakikolwiek sposób — oświadczył pewnym tonem. — Nawet nie jesteśmy razem, choć nie ukrywam, że chciałbym, aby tak było. To naprawdę fajna laska.

— Pamiętaj, że mówisz o mojej siostrze — Connor zmarszczył brwi. — Nie będę ci zabraniał umawiania się z kimś, kto ci się podoba. Tak samo, jak nie zabronię tego jej. To wasza sprawa i mnie nic do tego. Ale pamiętaj, że jeśli zaczniecie się spotykać, a ty złamiesz jej serce, to nawet fakt, że jesteś moim przyjacielem, nie uchroni cię przede mną. Rozumiemy się?

— Nie jesteś wściekły? — zapytał Jonathan, zerkając na niego.

— Nie. — Connor pokręcił głową. — Nawet nie zaskoczony. Doskonale widziałem, że ci się podoba. Chciałem tylko żebyś wiedział, że nawet tobie nie pozwolę jej skrzywdzić. Zastanawia mnie tylko, dlaczego jej o tym nie powiedziałeś?

— To nie jest takie proste — skrzywił się. — Nie jestem pewny, czy ona też coś do mnie czuję, a jak jej powiem, mogę wszystko zniszczyć.

— Bo lepiej się męczyć i żyć w nieświadomości, co? — sarknął Potter i wyjął z szafki dwie puszki puszki piwa. — Jak nie zaczniesz działać, ktoś ci ją zwinie sprzed nosa. Przecież moja siostra cię nie zabiję, jak spróbujesz.

— Wybacz, ale nie jesteś chyba najlepszą osobą, aby doradzać mi w temacie związków — odpowiedział rudzielec, biorąc łyk napoju.Przyjaciel zrozumiał aluzję.

— Ja i Grace to zupełnie inna historia. Ona ma chłopaka, nie mogę od niej wymagać, aby go rzuciła i związała się ze mną. Cassie natomiast jest wolna i jeśli znajdzie sobie kogoś innego, będziesz mógł za to winić jedynie siebie.

    Po raz kolejny Jonathan musiał przyznać mu rację. Sam się dziwił swojej nieśmiałości. Nigdy nie miał problemu z wyznawaniem dziewczynom swoich uczuć i wzruszał ramionami na ich ewentualne odmowy. W tym przypadku było inaczej. Obawiał się odrzucenia i dlatego nie wykonał żadnego kroku. Obiecał sobie, że to zrobi, ale najpierw wybada grunt. Zacznie spędzać z nią więcej czasu i jak tylko dostrzeże jakieś znaki, że nie jest jej obojętny, natychmiast skorzysta ze sposobności. Na razie niech zostaną przyjaciółmi.

— Zrobisz jak uważasz, mimo to wiedz, że macie moje błogosławieństwo. — Connor mrugnął do niego i obaj się zaśmiali.

***

    Tydzień minął bardzo szybko. Wreszcie nadszedł dzień, w którym miał odbyć się Klub Pojedynków. Hermiona była zła na Harry’ego, że jej nie poparł, a zamiast tego pochwalił Rona za wyzwanie Malfoya. Twierdził, że rudzielec bez przeszkód spuści manto Ślizgonowi i wreszcie nauczy go, gdzie jest jego miejsce. W tej chwili ćwiczył z przyjacielem najpotrzebniejsze zaklęcia, a Hermiona patrzyła na to ze zdegustowaniem. Oczywiście kibicowała przyjacielowi, ale była realistką i wiedziała, że Malfoy jest od niego o wiele lepszy. Nie powiedziała tego na głos, przekonana, że Weasley obraziłby się na to stwierdzenie, ale nie zmieniało to faktu, że była to prawda. Nigdy nie widziała Malfoya w bezpośredniej walce, lecz wystarczyło spojrzeć na jego oceny, aby dowiedzieć się, że nie wolno go lekceważyć. A Ron i Harry właśnie to robili.

    Kiedy nadszedł wieczór przyjaciele udali się do Wielkiej Sali. Severus Snape już tam był i czekał na uczniów. Standardowo obrzucił pogardliwym spojrzeniem wszystkich, poza Ślizgonami. Harry zauważył blondyna, który tłumaczył coś nauczycielowi, a Snape kiwnął głową i powiedział coś, co niezmiernie rozbawiło Ślizgona (kolejne). W Harrym zawrzało, kiedy zorientował się, że na pewno obgadują Rona. Zerknął na przyjaciela, który nie wykazywał żadnych oznak niepokoju. Najwyraźniej był tak pewny siebie, że nie dopuszczał innej możliwości niż wygrana. Potter skinął z aprobatą na taką postawę, choć miał lekki niepokój. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Ron jest co najwyżej przeciętnym czarodziejem. Pozostało tylko mieć nadzieję, że Malfoy również nie popisze się niczym szczególnym.

    Kiedy wszyscy już się zgromadzili, Snape wyczarował podest i wszedł na niego. Na Sali zaległa cisza, gdy przemówił:

— Witam, na zajęciach z pojedynków. Nie spodziewam się, aby cokolwiek zostało wam po nich w głowach, ale może kilku z was mnie zaskoczy — po tych słowach zerknął na Ślizgonów. — Zajęcia podzielimy na dwie części. W pierwsze poznacie różne pozycje, które ułatwią wam pojedynek, a także przedstawię co ciekawsze zaklęcia, których będziecie mogli używać. Drugą część stanowić będą pojedynki między wami. Dwoje z was będzie przeze mnie losowanych i stanie naprzeciw siebie. Pozostali będą ich obserwować i na podstawie błędów, jakie popełnią, wyciągną odpowiednie wnioski. Mam nadzieję, że wszyscy zrozumieli, bo nie będę tracił czasu na powtarzanie.

    Po Sali rozszedł się zgodny pomruk. Nietoperzowi to wystarczyło, ponieważ machnął różdżką, a w ich rękach pojawiły się pergaminy.

— Na pergaminach macie napisane różne pozycje, jakie możecie przyjmować, aby zwiększyć wasze szanse w pojedynku z dokładnym objaśnieniem w jakiej sytuacji, jaka postawa jest najlepsza. Oczekuję, że nauczycie się ich wszystkich w miesiąc. Jeżeli po tym czasie, ktoś nie będzie umiał ich wykonać, wyleci stąd z hukiem. Czyli patrząc na waszą inteligencję, jaką popisujecie się na eliksirach, wnioskuję, że w grudniu nie będzie tu już tak tłoczno — dodał złośliwie, nie mogąc się powstrzymać.

— Na drugiej stronie pergaminu — kontynuował, gdy uczniowie zapoznali się z opisem pozycji. — są zaklęcia, których możecie używać podczas pojedynków. Większośc z nich powinniście znać z lekcji, inne są dostępne w bibliotecznych księgach. Liczę, że błyśniecie czymś więcej niż zaklęciem rozbrajającym. — Spojrzał złośliwie na Harry’ego, na co Gryfon prychnął w myślach. — Jeżeli będzie jakaś trudność, możecie pytać, w końcu po to tu jestem.

    Snape przebiegł po nich wzrokiem, który wyraźnie sugerował, że jeśli ktoś odważy się poprosić go o pomoc, najprawdopodobniej nie dożyje do końca semestru. Nie słysząc żadnych pytań, oznajmił:

— Zaczniemy od ćwiczenia pozycji. Przez pierwsze dni możecie zaglądać do kartki, potem oczekuję, że pergaminy nie będa wam już potrzebne.

    Na Sali zrobił się gwar, kiedy uczniowie stawali w wyznaczony sposób. Harry doskonale znał wszystkie pozycje ze szkolenia Salamandry, ale dla niepoznaki również ćwiczył, udając że mu nie wychodzi. Jakoś nie chciał, aby profesor nabrał podejrzeń, że zastanawiająco łatwo mu idzie, tym bardziej, że pewnie liczył, iż to Harry wyleci jako pierwszy. Nauczyciel krążył po Sali, w swoim stylu komentując ich poczynania.

— Corner, przestań się wyginać jak jakiś paralityk. Napisane masz wyraźnie, że plecy mają być proste jak struna, a nie powykręcane na wszystkie strony. Brown, w takie pozycji możesz co najwyżej zacząć tańczyć balet, a nie atakować przeciwnika. Fantastycznie, panno Parkinson, idealny kąt nachylenia. Panie Zabini, ramiona odrobinę wyżej i będzie dobrze.

    Harry starał się unikać wzroku nauczyciela, nie mając ochoty na słuchanie docinek. Po godzinie, Severus nakazał im przestać. Wszyscy ciężko dyszeli, a pot spływał im po twarzach. Omiótł ich wzrokiem i powiedział:

— Było naprawdę fatalnie. Wielu z was wyglądało jak osoby z różnymi ułomnościami. Naprawdę czytanie ze zrozumieniem przerasta wasze możliwości? Wszystko jest dokładnie opisane, a i tak popełniacie olbrzymie błędy. Macie to ćwiczyć w każdej wolnej chwili, jeśli poważnie myślicie o tych zajęciach. I nie myślcie sobie, że wam to odpuszcze. Teraz przechodzimy do drugiej części. Osoby wyznaczone przeze mnie wchodzą na naszą prowizoryczną arenę. Zaczynacie walczyć, kiedy dam sygnał. Pojedynek kończy się, gdy przeciwnik zostanie rozbrojony, ogłuszony lub sam zrezygnuje. Walczycie nie używając żadnych uroków, powodujących trwałe urazy. Nadmierna brutalność będzie przeze mnie surowo karana. To mają być sparingi przygotowujące was do prawdziwej walki, a nie okazja, aby wyrównać rachunki, czy to jasne?

    Wszyscy kiwnęli głowami, a Snape wytypował pierwszą parę. Dwóch Puchonów walczyło przez kilka sekund, aż w końcu jeden z nich stracił różdżkę. Następnie padło na Hermionę i Pansy Parkinson. Gryfonka zwyciężyła po świetnym zaklęciu porażenia ciała, co spotkało się z kwaśną miną nauczyciela. Jeden Krukon wyleciał z Sali z hukiem, kiedy podpalił skraj szaty przeciwnika. Co chwila na arenie pojawiały się kolejne osoby, aż w końcu profesor wytypował osoby, na które Harry czekał.

— A teraz walczyć będą Draco Malfoy i Ronald Weasley.

— Powodzenia stary — mruknął Harry, kiedy Ron zmierzał w stronę areny. — Dojedź gnoja.

    Ron uniósł kciuk do góry i wkroczył na arenę. Malfoy już tam był i patrzył z pogardą na rudzielca. Chłopcy ukłonili się, a raczej lekko kiwnęli sobie głowami, po czym Snape dał znak, że mogą zaczynać.

— Rictusempra!

    Ron nie tracił czasu i natychmiast zaatakował, ale Malfoy odbił zaklęcie. Harry uniósł brwi, gdy zdał sobie sprawę, że Ślizgon zrobił to niewerbalnie. Ron natomiast atakował z coraz większą zawziętością, ale Draco spokojnie odbijał jego klątwy, czekając na swoją kolej. Wreszcie zobaczył swoją szansę, kiedy rudzielec przerwał, aby zaczerpnąć powietrza. Błyskawicznie rzucił w kierunku Rona zaklęcie tłukące. Ron padł na ziemię, łapczywie walcząc o oddech.

— Wstawaj Weasley! — warknął w jego stronę Malfoy. — Tylko na tyle cię stać? Przecież chciałeś sprać mnie na kwaśne jabłko!

    Ron podniósł się i wystrzelił Drętwotę, lecz Ślizgon tylko się zaśmiał i stworzył tarczę. Następnie kolejnym precyzyjnym zaklęciem sprawił, że nogi rudzielca rozjechały się, jakby był na lodowisku. Podczas gdy chłopak łapał równowagę, Malfoy rzucił na niego zaklęcie odpychające. Stopy Rona oderwały się od ziemi i z impetem wleciał w barierę stworzoną przez Snape’a. Obserwujący to Ślizgoni zaczęli wiwatować. Hermiona z niepokojem wyciągała szyję, aby zobaczyć w jakim stanie jest chłopak, a Harry zaciskał pięści. Wiedział, że nie docenili Ślizgona. Wyglądało na to, że Malfoy jest całkiem niezły w pojedynkach i Wybraniec zaczął poważnie martwić się o przyjaciela.

    Ron tymczasem był coraz bardziej wściekły. Ciskał w Draco jednym oszałamiaczem za drugim. Jego przeciwnik nic sobie z tego nie robił, spokojnie odbijając zaklęcia oraz od czasu do czasu wyprowadzając celny cios. Kiedy zaklęcie tnące ugodziło Rona w bark.

— Jesteś żałosny, Weasley — podsumował Draco, bawiąc się swoją różdżką. — Nie potrafisz rzucić nic innego tylko Drętwotę? Czy do twojego opóźnionego mózgu nie dociera, że tym mnie nie pokonasz? Wysil się, albo kończ tę komedię.

    Ron spurpurowiał i wrzasnął:

— Petrificus Totalus!

    Draco wywrócił oczami i znowu odbił czar, ale nie zdążył uchronić się przed Impedimentą. Poczuł, że jego ruchy są opóźnione, a w jego stronę już nadlatywał pomarańczowy promień, w którym rozpoznał zaklęcie żądlące. Chwilę później poczuł piekący ból w prawym boku. Tym razem to Gryfoni wrzasnęli z uciechy, a od strony Ślizgonów rozległy się przeraźliwe gwizdy. Malfoy podnosił się na nogi i jednym machnięciem różdżki wyleczył się.

— Nieźle, Weasley — powiedział w jego stronę. — Ale będziesz w stanie to powtórzyć, czy to po prostu łut szczęścia?

    W jego stronę poleciało zaklęcie wybuchające, lecz odskoczył w bok i krzyknął:

— Czas to kończyć! Nie mam więcej czasu, aby się z tobą bawić!

    Malfoy wycelował w Rona, a z jego różdżki wystrzeliła lina, która owinęła się wokół rudzielca jak    lasso. Szarpnął, przyciągając Gryfona w swoją stronę, a gdy ten był przed nim, rąbnął go pięścią w nos. Z tłumu rozległy się oburzone krzyki, lecz nie zwrócił na to uwagi. Rudzielec padł na ziemię z krwawiącym nosem, ale Malfoy nie zamierzał na tym poprzestać. Ponownie rzucił zaklęcie tłukące, które uderzyło chłopaka w żebra. Stęknął, lecz zaraz znów wpadł z impetem na barierę, gdy oberwał Expulso. Malfoy dobił go zaklęciem pełnego porażenia ciała. Unieruchomiony Ron leżał na ziemi, patrząc na Ślizgona z nienawiścią.

— Tak właśnie kończy się nasz pojedynek, Weasley — rzucił Malfoy z ironią. — Chciałeś być ode mnie lepszy? Takie zero jak ty, chciało pokonać czystokrwistego czarodzieja? Jesteś niczym, Weasley! Wie to niemal każdy na tej sali. Nie potrafisz rzucić poprawnie nawet najprostszych klątw. Dziwne, że jesteś czystej krwi. Nie nadajesz się do niczego! Najgorszy w szkole, najgorszy w domu! Ty i twoja parszywa rodzinka hańbicie całą czarodziejską społeczność. Gdzie twoja brawura, Weasley? Czyż nie zarzekałeś się, że skopiesz mi dupę? Wstań i zamień słowa w czyny! — Malfoy podszedł do Rona i syknął mu w twarz. — Oto gdzie jest twoje miejsce. U moich stóp. Zwykłe zero. Zero! — powtórzył głośniej, prostując się. — Zero! Zero!

    Z tłumu Ślizgonów napływały coraz głośniejsze okrzyki „Zero! Zero!”, które wypełniły salę. Hermiona zatykała sobie usta dłonią, patrząc na Rona, który leżał upokorzony i pokonany. Fred i George wyglądali, jakby chcieli rozszarpać Ślizgonów na kawałki. Uczniowie z innych domów obserwowali całą sytuację z napięciem. Natomiast Harry zamknął oczy i z trudem powstrzymywał drżenie całego ciała. Był zły, nie, był wściekły tak bardzo, że przed oczami widział czerwone plamy. Furia zalała mu umysł, przysłaniając zdrowy rozsądek. Błyskawicznie przepchał się przez tłum, niewerbalnym zaklęciem usunął barierę Snape’a i celując różdżką w Malfoya wrzasnął na całą salę:

— Poventum Ignus!*

    Malfoy odwrócił się zaskoczony, a następnie poczuł silne uderzenie w brzuch. Walnął plecami w kamienną ścianę z głośnym jękiem. Następnie usłyszał świst i poczuł krew, wypływającą mu z rany na policzku. Harry najpewniej zabiłby Malfoya na miejscu, jednak Snape odepchnął go i rozbroił. Wybraniec stał w miejscu z trudem łapiąc powietrze i patrzył na Malfoya z taką furią, że ta niemal przygwoździła go do ziemi. Wokół zaległa głucha cisza, a uczniowie patrzyli na Pottera z podziwem i przerażeniem. Tymczasem Draco, który chwiejnie podszedł do nauczyciela, powiedział:

— Panie profesorze, Potter zaatakował mnie w czasie walki. Złamał zasady pojedynku. Powinien zostać ukarany.

— Istotnie — mruknął Snape, sprawdzając czy Malfoy nie doznał poważniejszych urazów.

— Istotnie? — syknął Harry, patrząc na nauczyciela eliksirów. Jego głos miał temperaturę zera bezwzględnego, na co niektórym uczniom przeszły po plecach ciarki. — A mnie się wydawało, że nadmierna brutalność miała być przez pana surowo karana. Tymczasem przez całą walkę odwracałeś wzrok, Snape!

— Profesorze Snape! — warknął nauczyciel. Nie pozwoli Potterowi tak szargać jego autorytetu.

— Nie zasługujesz na ten tytuł — wycedził Harry w jego stronę. — Profesor ma obowiązek dbać o bezpieczeństwo wszystkich uczniów, a nie tylko swoich ulubieńców! Jeżeli masz z tym problem, to najwyższy czas abyś znalazł sobie inną pracę!

    Severus szybkim krokiem podszedł do Harry’ego, przybierając najbardziej groźną minę, na jaką było go stać. Wielu uczniów wciągnęło głośno powietrze, widząc wyraz twarzy profesora, ale Harry twardo stał na swoim miejscu. Minął już czas, kiedy ze strachu przed tym człowiekiem, brał nogi za pas.

— Wynoś się stąd, Potter! — twarz Snape’a miała tak przerażający wyraz, że śmiało mógł konkurować z Voldemortem. — Przysięgam, jeszcze jedno słowo, a życie w tej szkole będzie dla ciebie wyjątkowo uciążliwe. I masz szlaban, a Gryffindor traci pięćdziesiąt punktów.

    Harry prychnął na to stwierdzenie, ale nie wchodził w dalsze dyskusje z nauczycielem. Wyrwał swoją różdżkę z jego ręki i podszedł do Rona. Odczarował go i pomógł mu wstać. Chciał zaprowadzić go do Skrzydła, ale rudzielec warknął coś w jego stronę i wyszedł z Wielkiej Sali. Harry i Hermiona zrobili to samo.

    Nie mogli znaleźć Rona, więc skierowali się do pokoju wspólnego Gryfonów. Potter pobiegł po mapę Huncwotów i po chwili odnalazł przyjaciela. Znajdował się na piątym piętrze. Szybko udali się w tamto miejsce i zobaczyli rudzielca, stojącego na małym balkonie.

— Idźcie stąd — powiedział Ron, nawet na nich nie spoglądając. Harry zauważył, że przetarł oczy rękawem. — Chcę być sam.

— Ron — Hermiona położyła mu rękę na ramieniu. — Dobrze wiesz, że nikt z nas tak nie myśli.

— Nie słuchaj tego blondwłosego pedała — dodał Harry, ignorując oburzone spojrzenie Hermiony. — Jesteś od niego sto razy lepszy.

— Faktycznie — prychnął Ron, zaciskając pięści. — Dzisiaj okazało się, jak bardzo jestem od niego lepszy.

— Przejmujesz się jedną nieudaną walką? — zapytał Harry, podchodząc do niego. — To jeszcze nie oznacza, że jesteś do niczego.

— Nic, co powiesz nie zmieni faktu, że przegrałem, Harry — oświadczył rudzielec, zerkając na niego. — Malfoy miał rację, do niczego się nie nadaję. Nawet na spotkaniach Gwardii mam problemy.

    Hermiona uspokajająco głaskała go po plecach, a Harry powiedział:

— Powiedz mi, kto wygrał z zaczarowanymi szachami McGonagall na pierwszym roku? Kto znokautował trolla, mając jedenaście lat? Kto zszedł do Komnaty Tajemnic, choć doskonale wiedział, co tam siedzi? Kto pomógł mi odkryć prawdę o Syriuszu? Najwidoczniej mam kłopoty z pamięcią, bo nie przypominam sobie, aby Malfoy uczestniczył w tych wydarzeniach. Mówisz, że jesteś do niczego, bo przegrałeś jedną walkę? Voldemort dał ciała, kiedy byłem niemowlęciem. Potem miał więcej okazji, aby mnie wykończyć i mu się nie udało. Myślisz, że stoi teraz na balkonie i użala się nad sobą lub któryś śmierciożerca mu to wypomina?

— Naprawdę przyrównujesz mnie do niego?

    Harry wywrócił oczami.

— Chodzi mi o to, że wygrana czy przegrana nie umniejsza twojej wartości. Nie możesz pozwolić Malfoyowi, aby decydował jaki jesteś. Zachowując się w ten sposób jeszcze bardziej go nakręcasz. Pokaż mu, że w nosie masz opinię tego kretyna i wszystkich Ślizgonów. Ja, Hermiona oraz cały Gryffindor nie uważamy cię za nieudacznika. Kiedy przyjdzie odpowiedni moment, sam zobaczysz, że jesteś więcej wart niż cały Slytherin razem wzięty.

    Hermiona pokiwała głową, zgadzając się z Harrym. Ron popatrzył na nich i lekko się uśmiechnął. Wiedział, że nie ważne co się stanie, ta dwójka zawsze przy nim będzie. Niezależnie, co się stanie zawsze będą w niego wierzyć, nawet jeśli on sam zwątpi, tak jak teraz. A skoro tak, to w nosie miał opinię Ślizgonów. Chwilowe załamanie przeszło mu jak ręką odjął, pojawiła się determinacja tak silna, że aż sam się zdziwił.

— Macie rację — powiedział Ron, biorąc głęboki wdech. — Nie pozwolę, aby taka gnida jak Malfoy mnie złamała. A jak spotkam się z nim po raz drugi — zacisnął złowrogo pięści. — Wtedy przyjdzie czas na rewanż.

— I o to chodzi! — Harry klasnął w dłonie z uśmiechem. — Chodź, wracajmy do wieży. Robi się późno, nie mam zamiaru dostać dwóch szlabanów jednego dnia.

— Harry — Hermiona nagle zwróciła się w jego stronę. — W zasadzie, co to było za zaklęcie, które rzuciłeś na Malfoya? Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego.

— Connor mi je pokazał — skłamał gładko Harry.

    Hermiona nie drążyła tematu, przekonana że i tak niczego się nie dowie. Nie mogła jednak zignorować faktu, że gdy Wybraniec odpowiadał na pytanie, unikał jej wzroku jak ognia. Czuła, że coś jej umyka i nie miała zamiaru tak łatwo odpuścić. Harry ostatnio bardzo się zmienił, a ona zamierza odkryć, co jest tego przyczyną. Na razie jednak Ron był ważniejszy.

***

    Draco siedział na swoim łóżku i smarował maścią rozcięcie na policzku. Był wściekły na Pottera, że wtrącił się w jego walkę. Od dawna czekał na okazję, aby publicznie upokorzyć Weasleya i wreszcie nadarzyła się sposobność, a ten Gryfiak ze szramą na czole mu to zepsuł. Nie zamierzał mu tego popuścić.

— Trzeba coś zrobić z Potterem — odezwał się Blaise Zabini, który dzielił z nim pokój. — Czas pokazać mu, gdzie jest jego miejsce.

— Zgadzam się — odparł Teodor Nott, kolejny z jego współlokatorów. — Przez niego nasi ojcowie mieli sporo kłopotów. On, Weasley i ta szlama ciągle wtykają nos w nie swoje sprawy. Głupio zrobiliśmy, że odpuściliśmy sobie, kiedy za pierwszym razem nas pokonał.

— Co proponujesz Teo? — zapytał Malfoy, prostując się. — Mówię to niechętnie, ale Potter, w przeciwieństwie do Weasleya, potrafi się bronić. Nie będzie łatwo go pokonać.

— Damy sobie radę — oświadczył Blaise z mocą. — Zaczaimy się na niego, kiedy niczego nie będzie się spodziewał. Musimy tylko poczekać na okazję.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo mam ochotę dać nauczkę Złotemu Chłopcu — powiedział Malfoy. — Musimy obmyślić jakiś plan.

    Blaise i Teodor kiwnęli głowami, a potem trójka Ślizgonów zajęła się ustalaniem, jak pokonać Pottera.

***

    Harry, Ron i Hermiona weszli do pokoju wspólnego. Natychmiast podeszła do nich Ashley, która z troską spojrzała na Rona. Po zapewnieniu, że wszystko jest w porządku, odetchnęła z ulgą. Harry patrzył na nią, przypominając sobie przegrany zakład z Connorem. W zasadzie chciał to zrobić już dawno, więc nie ma sensu tego odwlekać. Policzył w myślach do dziesięciu i powiedział:

— Ashley, możemy porozmawiać?

    Kiwnęła głową i oboje odeszli na bok. Harry zdążył jeszcze zauważyć szeroki uśmiech Hermiony. Kurczę, czy ona czyta mu w myślach?

— O co chodzi? — zapytała Ashley, kiedy usiedli na sofie w rogu pokoju.

— Bo ja… — zająknął się Harry, ale natychmiast przywołał się do porządku. Odetchnął i spróbował jeszcze raz. — Chodzi o to, że spędziliśmy ze sobą trochę czasu i zdążyłem cię polubić. Bardziej niż kogoś innego, jeśli wiesz o co mi chodzi.

— Och — Ashley domyśliła się, o co chodzi i lekko się zarumieniła.

— Chciałem, żebyś to wiedziała i czy w związku z tym…

— Harry — Gryfonka przerwała Potterowi. — Zanim skończysz, muszę ci o czymś powiedzieć. Właściwie chciałam to zrobić już dawno, ale…

    Ashley zająknęła się i nie wiedziała jak kontynuować. Harry patrzył na nią niepewnym wzrokiem.

— Tak?

— Chodzi o to, że… — przez chwilę było widać w jej oczach wahanie, lecz potrząsnęła głową i wykrztusiła. — Ja też coś do ciebie czuję. Sama nie wiem, kiedy to się zaczęło, ale stało się.

    Harry poczuł jak jego usta rozciągają się w uśmiechu. Nie potrzebowali więcej słów. Potter złapał ją za rękę i lekko ścisnął. Ashley odwzajemniła uścisk, choć wciąż była lekko zestresowana. Harry był przekonany, że to przez zaistniałą sytuację, w końcu dla niego to również było coś nowego. Czuł szybkie bicie swojego serca i przyjemne łaskotanie w brzuchu. Nie bardzo wiedział, jak ma się teraz zachować, dlatego zareagował instynktownie. Powoli zbliżył swoje usta do jej ust, a po chwili złączyli się w pocałunku. Kiedy Gryfonka odwzajemniła pocałunek, miał wrażenie, że jego wnętrzności wykonują jakiś dziwny taniec. Euforia była tak silna, że aż sapnął zaskoczony. Szybko się opamiętał i znowu pocałował Ashley, nie zważając na szeroki uśmiech na twarzy Hermiony, zdziwione spojrzenie Rona i szepty innych uczniów w pokoju wspólnym. To była najszczęśliwsza chwila w jego życiu i chciał żeby trwała wiecznie. Wszystko nagle przestało mieć znaczenie; Voldemort, Malfoy, przepowiednia, nadchodzące zadania od mistrzów. Liczyła się tylko ona, jej dłoń głaszcząca go po policzku, uśmiech na jej twarzy i szczęście w oczach. Wciąż uśmiechnięci i zarumienieni wrócili do przyjaciół, którzy natychmiast im pogratulowali. Tej nocy Harry długo nie mógł zasnąć, wspominając pocałunek. Gdy wreszcie mu się udało, przez całą noc w jego snach pojawiała się uśmiechnięta twarz Ashley.







*Zaklęcie tworzące silny podmuch wiatru, który odrzuca przeciwnika.


To zdecydowanie najdłuższy rozdział, jaki kiedykolwiek napisałem, całe 17 stron w Wordzie, rany aż oczom nie wierzę :D W sumie zostało jeszcze około 16 rozdziałów do końca pierwszej części. Jak zaczynałem pisać to opowiadanie, nie spodziewałem się, że aż tak daleko posunę tę historię, serio :D Świetne uczucie.









2 komentarze:

  1. Cześć!

    Zanim przejdę do właściwej i zarazem ważniejszej części niniejszego komentarza, chciałbym przeprosić, że dopiero dzisiaj zostawiam po sobie jakiś ślad. Rozdział przeczytałem już w lipcu, niestety z uwagi na wystąpienie pewnych niesprzyjających okoliczności musiałem sobie zrobić przerwę od wirtualnego świata. Nie będę w tym miejscu tłumaczyć powodów mojej nieobecności, bo nie jest to szczególnie istotne – ważne, że wreszcie znalazłem trochę wolnego czasu, by wypowiedzieć się na temat zaprezentowanych powyżej wydarzeń. :)

    Podoba mi się sposób, w jaki Connor podpuszczał Harry’ego. W sumie sam nie raz zachowałem się niemal identycznie. Kiedy zdawałem sobie sprawę, że byłem okłamywany, a kłamstwo dotyczyło stosunkowo błahych spraw, nigdy nie dążyłem do bezpośredniej konfrontacji. Wolałem spokojnie obserwować, jak dana osoba z każdym wypowiedzianym słowem coraz bardziej plątała się w swoich kłamstwach. Bawiło mnie to, choć generalnie nie znoszę, jak wszyscy zresztą, gdy ktoś próbuje wcisnąć mi kit. Wracając jednak do Twojego opowiadania… Nie będę ukrywać, ale obstawiałem raczej, że Connor w odpowiednim momencie przypili Harry’ego do ściany i wykrzyczy mu prosto w twarz, czego się o nim dowiedział. Cieszę się, że ostatecznie moje przypuszczenia się nie sprawdziły, bo wymyślona przez Ciebie wersja okazała się o wiele bardziej interesująca niż ta, którą ja sobie wyobraziłem.

    Masz ode mnie olbrzymiego plusa za opis walki Connora z Harrym. Co prawda po cichu liczyłem na to, że mimo wszystko w pojedynku zwycięży młodszy Potter, ostatecznie jednak nie mam Ci za złe tego, że tak się nie stało. Na tę chwilę najważniejsze jest dla mnie to, że walka była wyrównana, a Harry przestał być chłopcem do bicia, którego jest w stanie pokonać nawet średnio uzdolniony czarodziej. No i nie oszukujmy się, na miejscu Harry’ego nikomu nie udałoby się odgadnąć, że igła to nie igła, bo Connor stworzył klona. Fakt, młodszy Potter został pokonany swoją własną bronią, trzeba mu jednak przyznać, że i tak jest lepiej niż było. I to się chwali.

    Jakkolwiek brutalnie to nie zabrzmi, niemal w ogóle nie jest mi szkoda Rona. Nie darzę go szczególną sympatią, o czym już zresztą wielokrotnie pisałem, poza tym jestem zdania, że lekcja, którą otrzymał, może mu wyjść na dobre. Zgadzam się również z Harrym – Ron jest miernym czarodziejem. A czyja to wina? Rona. Przeciętność Weasleya jest wynikiem jego lenistwa, beztroskiego podejścia do nauki i zbyt wysokiego mniemania o sobie. Jasne, nie ma co zakładać, że Ron mógłby kiedykolwiek osiągnąć poziom Voldemorta czy Dumbledore’a. Gdyby jednak wziął się w garść i choć trochę przyłożył do nauki, byłby w stanie pokonać niemal każdego czarodzieja. W końcu Ron jest doskonałym graczem w szachy, więc czego jak czego, ale akurat braku strategicznego myślenia nie można mu zarzucić.

    Nie jestem jednak człowiekiem bez serca i zdecydowanie nie popieram publicznego upokarzania innych – a już na pewno nie w taki sposób, w jaki zrobił to Malfoy. Nie spodobało mi się również zachowanie Snape’a, choć akurat w tej kwestii nie jestem szczególnie zaskoczony. Mając powyższe na uwadze, wielki szacunek dla Harry’ego – jego zachowanie wymagało niemałej odwagi i, mówiąc kolokwialnie, olbrzymich jaj. Być może Gryfon był przy tym zbyt bezczelny, ale kogo to obchodzi, skoro ktoś musiał wreszcie wygarnąć Snape’owi. Dumbledore zbyt długo mu pobłażał, więc tylko kwestią czasu było to, aż któryś z uczniów weźmie sprawy w swoje ręce.

    Mam nadzieję, że kiedy Ślizgoni zasadzą się na Harry’ego, Ron będzie w pobliżu i razem z przyjacielem zmasakrują Draco i resztę. Im także przydałoby się utarcie nosów, bo niesamowicie irytuje mnie wykręcania się od odpowiedzialności i oskarżania innych za błędy, które samemu się popełniło.

    To tyle ode mnie.

    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są sprawy ważne i ważniejsze, więc nie ma powodu do przeprosin. Nie mam w zwyczaju wypytywać o powody nieobecności kogokolwiek, więc pomińmy ten temat milczeniem :D

      Akurat fragment podpuszczania Harry'ego przez Connora jest najmniej przeze mnie lubianym fragmentem w tym rozdziale. Zupełnie nie wiedziałem, jak doprowadzić do ujawnienia tych informacji Harry'emu, w rezultacie czego akurat ten fragment powstał całkowicie spontanicznie, bez żadnego przemyślenia. Długo nad nim kręćiłem nosem, aż wreszcie wypuściłem go w takiej formie, w jakim jest teraz :D Chociaż tobie się podoba, bo ja nadal nie jestem do niego przekonany :P

      Nawet przez chwilę nie przyszło mi na myśl, żeby Harry mógł wygrać z Connorem. Jeszcze nie teraz. W końcu starszy Potter od dziecka przechodził przez trening bojowy, a Harry niedawno zaczął wchodzić na wyższe szczeble magii. Nie oszukujmy się, ale według mnie nie miał szans z bardziej doświadczonym bratem, mimo poprawy swoich zdolności magicznych. To jeszcze nie jest jego czas, ale jeśli bęzie dalej ćwiczył i wciąż się doskonalił to kto wie? W przyszłości taka walka mogłaby się potoczyć różnie.

      Pojedynek Rona z Malfoyem był kulminacją wieloletniego obrażania rodziny rudzielca przez tego pierwszego. Jest naturalne, że Ron w końcu nie wytrzymał i zdecydowanie postawił się Draco, mimo że nie wszystko poszło po jego myśli. W końcu ile można to znosić? Brakowało mi porządnego utarcia nosa Draconowi w oryginale, bo Ślizgon z pewnością na to zasłużył. Chciałem również, aby ta scena była jakby przełomem w życiu Rona, który mam nadzieję, że wreszcie się ogarnie i weźmie za siebie. To był również dla niego kubeł zimnej wody, który przekonał go, żę musi zacząć poważniej traktować naukę.

      Cóż Draco nie byłby sobą, by publicznie nie upokorzyć Weasleya. Nigdy nie przekonywała mnie wizja innych autorów, którzy twierdzili że Draco żywił nienawiść do szlam i zdrajców krwi tylko przez ojca. Może nie chciał okazywać tego w takim stopniu jak Lucjusz, ale na pewno nigdy ich w pełni nie akceptował i czuł do nich niechęć. Jeżeli coś miałoby zmienić stosunek Draco do mugolaków i zdrajców krwi, to musiałaby być to sytuacja, która bezpośrednio by go dotyczyła. Jakiś impuls, całkowicie zmieniający jego światopogląd, a nie nagły rachunek sumienia, po którym stwierdza, że w zasadzie to lubi szlamy i nie chce ich już gnębić, a takie uzasadnienie jest w większości opowiadań o nawróconym Draco. I jak Dracuś będzie grzeczny i nie bęzie za bardzo denerwował czytelników, to może mu taki impuls w przyszłości dam :D

      Scena Snape'a i Harry'ego jest jedną z moich ulubionych. Długo czekałem na moment, w którym wreszcie Harry przełamię swój strach przed nauczycielem eliksirów i powie mu to, co myślą o nim niemal wszyscy uczniowie. Dobrze, że Snape'owi trochę zrzedła mina, choć znając go, pewnie wybuch złości Harry'ego nie zmieni jego sposobu bycia.

      Tak, Ślizgoni zaczynają porządnie wkurzać wszystkich i na pewno dostaną nauczkę. Sto razy może im się udać, a za sto pierwszym w końcu dostaną nauczkę. Lub wcześniej :P Zobaczymy.

      Dzięki za komentarz :)

      Czołem!

      Usuń

Mrs Black bajkowe-szablony