czwartek, 9 września 2021

Rozdział 43 „Schizma¹”



    W Tytanie panowało wielkie poruszenie spowodowane niedawnym atakiem. Mieszkańcy zostali zebrani w wydzielonej strefie ewakuacyjnej, a liczne oddziały Cieni dokładnie sprawdzali każdy kąt, aby upewnić się, że nikt niepowołany się nie ukrył. Gońcy biegali tam i z powrotem, informując dowódców o rezultatach poszukiwań. Wysłano również kilkunastoosobowy patrol poza granice miasta, żeby sprawdzić, czy w okolicy nie ma większej ilości nieprzyjaciół. Po jakimś czasie wrócili z wiadomością, że nikogo nie widzieli.
    Ludzie stłoczeni w wielkiej grocie szeptali między sobą gorączkowo, próbując zrozumieć, co się w ogóle stało. Wszyscy byli w niemałym szoku. Trudno było się dziwić, wszak od bardzo dawna nikt nigdy nie napadł na Tytan. Wymieniali się różnymi hipotezami, przedstawiając dowody na poparcie swoich tez. Jedni twierdzili, że wśród nich jest zdrajca, który zdradził lokalizację miasta, inni uważali, że grupa Cieni zbuntowała się i próbowała uciec ze zrabowanymi kosztownościami, a pozostali przekonywali, że to po prostu ćwiczenia. Jeden z pomarszczonych staruszków usiłował udowodnić, że za atakiem stał ich największy wróg, czyli nawiedzony doktor, który odzyskał swoją siłę oraz przybył, żeby zemścić się na potomkach Akashy, ale ci, którzy go słuchali, jedynie przewracali oczami z politowaniem. Niezależnie od tego, jak bardzo niektóre teorie były niedorzeczne, każdy czuł lekkie przerażenie na myśl, że nie są tak bezpieczni, jak im się do tej pory wydawało. Wkrótce zaczęli się zastanawiać, dlaczego ich przywódca nie był obecny przy tym wszystkim.
— Gdzie on w ogóle jest? — pytali młodsi buntowniczym tonem. — Napadnięto nas, a on urządza sobie wakacje.
— Właśnie! — Poparł go ktoś inny. — Powinien tu być i szukać sprawców z pozostałymi!
— Zamilcz, chłystku! — warknął barczysty mężczyzna, mierząc go wzrokiem. — Nic nie wiesz, a zachowujesz się tak, jakbyś wszystkie rozumy pozjadał!
— A pan może wie?! — odpyskował tamten wojowniczo.
— Nie, dlatego nie miele jęzorem na prawo i lewo. Wolę poczekać na więcej informacji, zanim wyciągnę wnioski.
    Niestety, mężczyzna był w zdecydowanej mniejszości. Coraz więcej ludzi było oburzonych faktem, że najważniejsza osoba w mieście nie była obecna, kiedy doszło do napaści, a co więcej, nawet po fakcie nie stawił się na swój posterunek. Ci racjonalniejsi próbowali ich uspokajać, lecz z marnym skutkiem. Złość na Connora i innych nieobecnych rosła w nich z każdą minutą.
    Na najwyższych szczeblach również było pełno roboty. Czworo członków Rady kręciło się po pałacu, wydając rozkazy oraz próbując posprzątać ten cały bałagan. Inuzuki oraz Mifune przejęli kontrolę nad grupami poszukiwawczymi i wysłuchiwali raportów z przeszukań kolejnych dzielnic Tytanu. Po każdym stwierdzeniu Cieni, że nikogo nie znaleźli, kiwali głowami z zadowoleniem i oddychali z ulgą, ale nie stracili czujności nawet na chwilę. Kazali im zaglądać w coraz to nowsze miejsca. Niektórzy mamrotali pod nosem, że mają do czynienia z parą paranoików, ponieważ nie wyobrażali sobie, jak człowiek mógłby wcisnąć się do studzienki kanalizacyjnej, skoro nawet szczury wchodziły tam z wysiłkiem. Jednak nie sprzeciwiali się, skrupulatnie wypełniając powierzone im obowiązki.
    Pani Tsurimi zajęła się oczyszczaniem dziedzińca z ciał poległych członków Błękitnego Lotosu. Po kolei transmutowała wszystkie trupy w małe przedmioty i pakowała je do wielkiego czarnego worka, który na koniec spaliła. Następnie zaczęła naprawiać szkody powstałe w wyniku walki. Po pewnym czasie dołączyli do niej Inuzuki oraz Mifune.
— Jak postępy, pani Tsurimi? — zapytała staruszka, przyglądając się jej pracy.
— Już prawie kończę, Mifune — odparła tamta, reperując ławkę na dziedzińcu. — A u was?
— Grupy poszukiwawcze niczego nie znalazły. Wysłaliśmy je jeszcze, aby sprawdzili kapliczki w górach, ale wątpię, czy kogokolwiek tam spotkają. Wygląda na to, że wszyscy byli tutaj.
— Skandaliczna historia, prawda? — zaskrzeczał pan Inuzuki. — Okradać nas pod osłoną nocy. Dobrze, że mieliśmy wystarczająco dużo ludzi, aby odeprzeć najazd. Nie spodziewałem się tego po Błękitnym Lotosie.
— Dlaczego? Przecież to zwykli kryminaliści. Bardziej mnie zastanawia, skąd wiedzieli o tym, gdzie nas szukać i jak obejść zabezpieczenia.
— Jest tylko jedno wyjaśnienie. — Mężczyzna zmarszczył brwi. — Wśród nas jest zdrajca. Bez informacji z wewnątrz nie byliby tak dobrze zorganizowani.
— To poważne oskarżenie, drogi kolego. Będziemy musieli przeprowadzić szczegółowe śledztwo w tej sprawie i zdemaskować winnych.
— A niby po co ich szukać, skoro doskonale wiemy czyja to wina? — Rozległ się głos za ich plecami.
    Odwrócili się oraz zobaczyli pana Kashiko, który do nich podchodził. Z jego twarzy biła wściekłość oraz determinacja. Wyglądał, jakby atak na Tytan dotknął go osobiście. Stanął przed nimi i rzekł:
— Kto tak lekkomyślnie ujawnił nas zewnętrznemu światu? Kto zapraszał do nas obcych oraz pokazywał im nasze sekrety? Kto zabrał stąd prawie połowę wojowników? Jest tylko jeden winny tej sytuacji i wcale nie potrzeba dochodzenia, aby to odkryć!
— Jeśli myśli pan o Potterze… — zaczęła pani Mifune.
— A o kim innym? — przerwał jej Kashiko. — Wszystko zaczęło się od niego. Już dawno mówiłem, że trzeba się go jak najszybciej pozbyć, bo prędzej czy później ściągnie na nas niebezpieczeństwo. No i proszę, stało się.
— Ja również za nim nie przepadam, ale nie wierzę, że mógł wyjawić nasze sekrety Lotosowi — powiedział Inuzuki z powątpiewaniem.
— Świadomie może nie. — Staruszek kiwnął głową. — Ale skąd mamy pewność, czy nie dowiedzieli się wszystkiego od osób, które wtajemniczył? Nie znamy ich, jak więc możemy być pewni ich lojalności? Tak w ogóle to gdzie on jest? — zapytał, rozglądając się wokół, jakby spodziewał się, że zobaczy Connora na zamkowym dziedzińcu. — Dlaczego go tu nie ma?
— Wysłałam patronusa z wiadomością o tym, co się stało — odparła Tsurumi, kończąc usuwać krew. — Z pewnością przybędzie lada chwila.
— On powinien tu być przez cały czas, a nie tylko wtedy, gdy wydarzy się coś złego! — syknął mężczyzna.
— Może lepiej przejdźmy do sali narad, dobrze? — zaproponowała jedna z kobiet, widząc, że na placu pojawiają się Cienie. — To nie jest najlepsze miejsce na takie rozmowy.
    Zgodzili się z nią i po wydaniu odpowiednich poleceń strażnikom weszli do zamku. Skierowali się do małej sali z okrągłym stołem oraz czterema krzesłami. Mifune podeszła do kredensu i wyciągnęła butelkę wina oraz kieliszki. Podała każdemu naczynia, a oni wypili zawartość duszkiem. Po chwili odezwała się Tsurimi:
— Musimy coś zrobić z Błękitnym Lotosem. Nie możemy pozwolić, żeby ta sytuacja się powtórzyła.
— Już się tym zająłem — wtrącił Kashiko.
    Rzucił na stół kawałek pergaminu. Pozostali odczytali zapisane na nim słowa:

    Błękitne chwasty zostały wyrwane.

— Błękitny Lotos przeszedł już do historii. — Kashiko odpowiedział na niezadane pytanie. — Nie będą nas więcej niepokoić. Jeden z moich ludzi odnalazł ciało Hanzo i odzyskał zrabowane kosztowności. Są już w naszym skarbcu.
— Szybko działasz — powiedziała z uznaniem Mifune. — Jednak mam wątpliwości, czy konieczne było rozlanie takiej ilości krwi.
— Ekstremalne sytuacje wymagają takich samych metod — odparł staruszek, polewając do kieliszków. — Nie jesteśmy Izbą Magii, która swoje tchórzostwo nazywa prawem. Oko za oko, ząb za ząb. Tylko tak przetrwaliśmy tyle lat. Nie możemy bać się podejmować kontrowersyjnych działań. Nawet wobec swoich.
— Do czego zmierzasz?
— Drogie koleżanki i oczywiście kolego. — Mężczyzna skłonił głowę przed panem Inuzukim. — Tak jak mówiłem na dziedzińcu, powinniśmy wreszcie zrobić coś z Potterem. To właśnie on jest odpowiedzialny za to wszystko, a każdy, kto myśli inaczej jest głupcem. Odkąd objął swoje stanowisko, żyjemy z nożem na gardle, a sprawa z jego bratem i siostrą jeszcze bardziej skomplikowała naszą sytuację. To pewne, że przestał być obiektywny i nie stawia już dobra miasta na pierwszym miejscu. Musimy położyć temu kres. Oficjalnie żądam odebrania mu funkcji głównodowodzącego naszymi oddziałami oraz nadanie mu statusu wyklętego.
    Po zebranych przeszedł szmer. Wyklętymi nazywano tych mieszkańców Tytanu, którzy w rażący sposób złamali prawo oraz wystawili na niebezpieczeństwo ich społeczność. W całej ich historii tylko jeden człowiek dostał ten status, bardzo dawno temu. Oznaczał odebranie wszelkich przywilejów, wygnanie z miasta, a nawet śmierć, jeśli taka była decyzja sędziów. Nie było to coś, co dawano za byle przewinienie i Rada doskonale o tym wiedziała.
— To chyba zbyt daleko idące restrykcje — odezwała się niepewnie pani Mifune. — Zgadzam się, że młodego Pottera należy ukarać za jego lekkomyślność, ale wątpię, czy to kara stosowna do jego winy.
— Naraził nas na niebezpieczeństwo — tłumaczył pan Kashiko. — Jaki wyrok ma być bardziej adekwatny? W ciągu kilku miesięcy złamał niemal wszystkie najważniejsze zasady.
— Nie mamy żadnych dowodów, że to faktycznie przez niego. — Staruszka twardo stała przy swoim zdaniu. — Nie lubię go, przyznaje, ale nie zniszczę życia młodemu chłopakowi, jeśli nie będę miała stuprocentowej pewności.
    Kashiko wyczarował patronusa. Srebrny lis wyskoczył przez okno, a pozostali patrzyli na mężczyznę z zainteresowaniem. On jednak milczał, bębniąc palcami po stole. Po kilku minutach do pomieszczenia wszedł jeden z Cieni, prowadząc wystraszonego domowego skrzata. Mężczyzna skinął głową czarodziejowi, na co ten opuścił pokój. Troje członków Rady patrzyło na stworzenie z niezrozumieniem. Staruszek podszedł do niego i zapytał:
— Jak się nazywasz?
— Hektor, sir! — zapiszczał skrzat, kłaniając się nisko.
— To skrzat przydzielony do Pottera, kiedy przejął rządy w mieście — wyjaśnił im staruszek, po czym odwrócił się do przerażonego stworzonka. — Czy widziałeś, jak Connor łamał nasze prawo?
— Hektor nie może zdradzać tajemnic swojego pana, sir! — zawołał, zatykając sobie uszy. — Hektor nie może działać na szkodę pana.
— Członkowie Rady są twoimi właścicielami — oświadczył Kashiko. — Zostałeś jedynie pożyczony chłopakowi, ale zgodnie z obowiązkiem twojej rasy, służysz nam. Kazaliśmy ci wypełniać jego polecenia, ale to nam jesteś bezwzględnie posłuszny. Zaprzeczysz?
— Nie, sir! — Potrząsnął głową.
— Więc mów to, co masz powiedzieć!
— Hektor sprzątał pokój pana w czasie święta Samhain — zaczął sługa, okładając się pięścią po głowie. — Hektor złamał zakaz, bo pan zabronił mu wchodzić do jego kwatery, dopóki go nie zawoła, ale Hektor nie chciał, żeby w pomieszczeniu było brudno. Kiedy pan wszedł, Hektor przestraszył się kary i schował się, tak żeby nikt go nie widział.
    Skrzat zaciął się i spojrzał ze strachem na stojącego przed nim mężczyznę. Kashiko dał mu znak ręką, aby kontynuował.
— Hektor widział, jak pan Potter wszedł razem z jakąś dziewczyną, sir — wyjąkał skrzat, przez cały czas bijąc się po głowie. — Chwilę rozmawiali, a potem pan Potter dał jej coś do picia. Kiedy to wypiła zmieniła się w inną osobę, sir. Pan Potter powiedział, że teraz jest bezpieczna i nikt jej nie pozna oraz nie zauważy, że nie jest stąd.
— Widzicie? — Kashiko zwrócił się do swoich towarzyszy. — W czasie jednego z naszych najważniejszych świąt sprowadził pod nasz dach obcą osobę. Napoił ją eliksirem wielosokowym, żeby nikt się nie poznał, a potem oprowadzał ją po mieście jak turystę. Najpierw Dumbledore, teraz ona. Co było dalej?
— Kiedy wyszli, Hektor szybko posprzątał pokój i opuścił go, sir. Hektor widział potem, jak wchodzili do głównego skarbca, sir. Ta panienka zachwycała się skarbami Cieni. Potem odeszli gdzieś razem, ale Hektor nie wie gdzie. Hektor wrócił do swojej kwatery i tam spędził resztę wieczoru, sir.
— Możesz odejść.
    Kiedy Hektor zniknął, Kashiko nalał wina oraz powiedział:
— Sami słyszeliście. Zaprowadził ją do głównego skarbca, pokazał jak obejść nasze zabezpieczenia. Podczas ataku drzwi nie zostały zniszczone zaklęciami, otwarto je zgodnie z naszą procedurą. Dla mnie wniosek jest oczywisty.
— Dla mnie również — odezwała się pani Tsurumi. — To nie może być zbieg okoliczności. Błękitny Lotos wiedział, jak otworzyć te wrota.
    Widząc, że pan Inuzuki oraz pani Mifune wciąż się wahają, Kashiko wyjął z kieszeni szaty zwój pergaminu. Rozłożył go na stole oraz rzekł:
— To plan zamku oraz całego miasta. Znaleziono go przy zwłokach Hanzo. Bardzo szczegółowy, pokazujący wszystkie zakamarki. Uważacie, że ktoś mógłby stworzyć coś takiego bez informacji z wewnątrz?
    Członkowie Rady uważnie studiowali pergamin. W międzyczasie Kashiko sączył swoje wino, obserwując ich zza kieliszka. W końcu pan Inuzuki zabrał głos:
— To mi absolutnie wystarczy. To skandal. Uważałem go za człowieka honoru, a tymczasem zrobił coś takiego. To niewybaczalne. Kara musi być surowa!
    Pani Mifune westchnęła, pocierając skronie.
— Według relacji świadków, Yamada ulotnił się przez świstoklik. Skąd się tam wziął?
— Droga koleżanko, to akurat proste do wyjaśnienia — prychnął pan Kashiko. — Ta dziewczyna była tu przez całe Samhain. Miała dość czasu, aby je zostawić.
— To się w głowie nie mieści. Ciężko mi uwierzyć, że Potter mógłby się dopuścić tak haniebnej zdrady.
— Prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy, że jego nowa przyjaciółka jest powiązana z Błękitnym Lotosem. Nie umniejsza to jednak jego winy. Powinien był to sprawdzić.
— Wiadomo, gdzie ją poznał?
— Najprawdopodobniej w Hogwarcie — mruknęła pani Tsurimi.
— I tam znalazłby się ktoś powiązany z największa japońską organizacją przestępczą? — zapytała z powątpiewaniem Mifune. — Co miałby tam robić?
— Szukać zemsty, na przykład. — Staruszek uśmiechnął się chytrze.
— Na nas?! Za co?! — pytali wzburzeni.
— Za morderstwo ojca — odparł mężczyzna. — Jak tylko usłyszałem opowieść tego skrzata, poszedłem do kwater chłopaka, aby poszukać jakichś wskazówek, kim ona mogła być. Znalazłem jej włos na biurku. Zaniosłem go do naszego oddziału badawczego, wysłałem kilku ludzi na przeszpiegi, a rezultaty były naprawdę interesujące.
— Czego się dowiedziałeś?
— Jego znajoma nazywa się Grace Riley — poinformował, nalewając ostatnią kolejkę. — Córka Harveya RIleya, śmierciożercy, który kilkanaście lat temu zamordował Hirohiko. — Członkowie Rady wytrzeszczyli na niego oczy pełne szoku. — Wszyscy wiemy, że jego mordercę zabił Connor. Według mnie wyglądało to tak. Po upadku Voldemorta niedobitki jego zwolenników znalazły schronienie w szeregach Błękitnego Lotosu. Hirohiko i Potter natknęli się na nich, a wśród nich był ojciec tej panienki. Chłopak chciał pomścić swojego opiekuna i po jakimś czasie dopadł zabójcę. Córka Harveya, małe dziecko wychowujące się pod okiem Lotosu, została oddana pod opiekę babci, która mieszkała w Anglii. Poszła do szkoły, załamana utratą taty, a wartości, które przez ten czas wbili jej Błękitni, kazały jej pielęgnować w sobie chęć odwetu. Jestem pewien, że dowiedziała się od Hanzo, kto uczynił ją sierotą. Jak tylko zobaczyła, że Cienie pojawili się w zamku, ułożyła chytry plan. Zbliżyła się do niego, sprawiła, że biedak się w niej zakochał, a kiedy wiedziała już, że owinęła go sobie wokół palca, zaatakowała. Nie wiem, jakimi prośbami skłoniła go, aby ją tu przyprowadził, ale dokonała tego. Będąc w środku, skrupulatnie zapamiętywała wszystko, co jej pokazywał. Po zakończeniu święta skontaktowała się z dawnymi kolegami ojca, którzy wraz z Błękitnym Lotosem ułożyli plan działania. Przekazała im dokładne mapy Tytanu i poprosiła, aby nas okradli. Liczyła, że jako przywódca miasta, poniesie wszelkie konsekwencje, jeśli ktoś wedrze się do pałacu, a jak dobrze wiemy, za takie przewinienie karą jest śmierć.
    Kashiko zakończył swój wykład oraz przypatrywał się zebranym. Kiedy nikt nic nie mówił, dodał:
— Na koniec powiem, że dziewczyna jest Ślizgonką, a mieszkańców tego domu cechuje przebiegłość.
    Członkowie Rady trawili usłyszane rewelacje. Nawet pani Mifune musiała przyznać, że opowieść Kashiko ma sens, chociaż jedna rzecz nie dawała jej spokoju.
— I to wszystko zaplanowała nastolatka? Byłaby w stanie to zrobić?
— Przy pomocy dorosłych przyjaciół ojca, którzy na dodatek są przestępcami? Jak najbardziej — oświadczył Kashiko.
    Pani Mifune zdjęła okulary, przetarła oczy, po czym oświadczyła:
— Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, to Potter padł ofiarą manipulacji.
— Owszem. — Kashiko pokiwał głową. — Ale nie zmienia to faktu, że złamał nasze prawa, a my, jako Rada, musimy wyciągnąć z tego konsekwencje. Żal mi go. To naturalne, że się zakochał, w końcu to nastolatek, a z miłości popełnia się najróżniejsze głupstwa, lecz prawo to prawo. Dlatego nie wnioskuje o karę śmierci dla niego, a tylko o degradację. Pozbawienie go funkcji naszego przywódcy na rzecz kogoś rozmyślniejszego. Jestem gotów nawet cofnąć swój wniosek o wyklęcie go, jeśli okaże skruchę i zacznie respektować nasze wartości. Więc jak, moi drodzy? Zgadzacie się ze mną, że usunięcie go ze stanowiska będzie najlepszym wyjściem? Szanuje go za to, co potrafi i czego dokonał w tak młodym wieku, ale zrozumcie, że tu chodzi o nasze bezpieczeństwo.
— Jestem za — powiedział Inuzuki, podnosząc rękę.
— Ja również — dodała Tsurimi, powtarzając gest kolegi.
— Mifune? — Staruszek zapytał kobietę, siedzącą po jego prawej stronie.
— Macie całkowitą rację — westchnęła, unosząc dłoń. — Popieram twój pomysł.
— Jednomyślna decyzja, świetnie — stwierdził mężczyzna, wstając. — Pójdę do swojego gabinetu, żeby napisać oficjalne pismo, które potem mu wręczymy. Niedługo powinien tu być.

***

    Głośny tupot kroków rozbrzmiewał na opustoszałych korytarzach Hogwartu. Światło księżyca, wpadające przez okna, oświetlało drogę chłopakowi, który biegł, jakby ścigał go legion piekielnych ogarów. Osoba, do której zmierzał, przechadzała się po błoniach, nucąc pod nosem jakąś melodię. Jak tylko zobaczył rudą czuprynę, przyspieszył kroku i po chwili stanął przed zdziwionym młodzieńcem. Kilka razy wciągnął powietrze, a potem wysapał:
— Jonathan… Zbierz ludzi… Tytan… Niebieski Lotos…
— Uspokój się. — Chłopak próbował doprowadzić go do porządku. — Weź głęboki wdech i powiedz na spokojnie, co się stało.
    Connor zrobił to, o co poprosił go przyjaciel. Po jakimś czasie był w stanie składać sensowne zdania.
— Tytan został zaatakowany przez zbirów z Błękitnego Lotosu.
    Rudzielec wytrzeszczył na niego oczy, podczas gdy Potter kontynuował:
— Przed chwilą dostałem patronusa. Próbowali splądrować główny skarbiec. Zbierz naszych ludzi, musimy jak najszybciej tam ruszać.
    Jonathan nie pytał o szczegóły, tylko skinął głową, po czym zniknął w ciemnościach. Connor tymczasem opuścił osłony Hogwartu, a następnie deportował się do miasta. Doszedł do głównej bramy i od razu zobaczył, że wiadomość była prawdziwa. Liczne patrole Cieni przeczesywały okolicę, zaglądając w każdy kąt oraz podchodząc do swoich kapitanów, żeby zdać raporty. Niektórzy napotkani ludzie rzucali w jego stronę rozzłoszczone spojrzenia i szeptali coś za jego plecami, lecz on był zbyt pochłonięty atakiem, aby zwracać na to uwagę.
    Po jakimś czasie dotarł na główny dziedziniec, gdzie stała spora grupa ludzi. Jak tylko go zobaczyli, zaczęli coś krzyczeć w jego stronę. Wśród niewyraźnych zdań rozróżniał słowa „zdrajca”, „winny” i „wydalić”. Już miał zapytać, o co im chodzi, ale w tym momencie dostrzegł czterech członków Rady stojących na szczycie schodów. Podszedł do nich, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Nie zdziwił go fakt, że patrzyli na niego z wrogością oraz zaciętymi minami. Zawsze mieli taki wyraz twarzy, kiedy był w pobliżu nich.
— Panie Potter — odezwała się Mifune, kiedy stanął przed nimi. — Zapewne wie pan, co się stało.
— Jak do tego doszło? Rozumiem, że miasto zostało już przeszukane, ale co z Błękitnym Lotosem? Czy ich posłaniec przekazał jakieś wyjaśnienia?
— Ta sprawa została już wyjaśniona, proszę się tym nie martwić. Mamy znacznie poważniejszy problem.
    W tej samej chwili pojawił się Jonathan razem z pozostałymi Cieniami. Widząc ewidentną wrogość mieszkańców Tytanu, uniósł brwi i spojrzał na przyjaciela, stojącego na szczycie schodów.
— Co pani ma na myśli, mówiąc „poważniejszy problem”?
— Bandyci posiadali szczegółowe plany miasta oraz informacje o zabezpieczeniach skarbca — rzekł Kashiko, świdrując go wzrokiem. — Oznacza to, że wśród nas jest zdrajca.
— W takim razie trzeba go natychmiast znaleźć! — krzyknął Connor już układając w głowie plan działania. — Przesłuchać wszystkich podejrzanych, podać każdemu veritaserum. Jeśli szpieg jest w Tytanie, długo nie pożyje.
— Jeszcze ma czelność udawać, że nie ma o niczym pojęcia! Od razu go wywalić! Po co z nim dyskutować?! — wrzasnął ktoś z tłumu, gromadzącego się na dziedzińcu.
    Jonathan oraz inni, którzy przybyli z Hogwartu spojrzeli z zaskoczeniem w stronę źródła głosu. Rudzielec miał bardzo złe przeczucia. Wyglądało na to, że wszyscy uważają ich za intruzów, choć nie miał pojęcia dlaczego.
— O co im chodzi? — zapytał Potter. — Dlaczego są wobec mnie tacy wrodzy?
— Dlatego, że wszystkie dowody, jakie posiadamy, wskazują, że to pan jest odpowiedzialny za tę sytuację — odparł Inuzuki.
    Pottera, Jonathana oraz innych Cieni z Hogwartu jakby piorun strzelił. Connor patrzył na mężczyznę tak, jakby zobaczył go po raz pierwszy w życiu. Gdyby Inuzuki miał chociaż minimalne poczucie humoru, chłopak pomyślałby, że robi sobie z niego żarty, ale jego twarz była poważna. Spojrzał na pozostałych członków Rady oraz zobaczył te same potępiające spojrzenia. Nic z tego nie rozumiał.
— Ja? Że niby ja zdradziłem? Na jakiej podstawie twierdzi pan, że jestem winny?
— Na podstawie zeznań świadka, który widział pana oraz obcą dziewczynę w dniu święta Samhain.
    „O kurwa” — przeszło przez myśl Jonathanowi. „Oni wiedzą!”. Rudzielec spojrzał na swoich towarzyszy. Azami stała z szeroko otwartymi oczami, natomiast twarz Lou stężała, a chłopak zaciskał pięści. Próbował wysłać telepatyczną wiadomość Connorowi, lecz coś go blokowało. „No tak” — pomyślał zirytowany. — Zaklęcia zabezpieczające. Standardowa procedura na wypadek, gdyby byli tu szpiedzy, którzy chcieliby ustalić plan działania”. Nie miał żadnej możliwości, aby go ostrzec. Gdyby podszedł do przyjaciela, byłoby to jak potwierdzenie oskarżenia. Pozostało mu tylko czekać na rozwój wypadków.
    Potter również zręcznie zamaskował zaskoczenie oraz postanowił grać na zwłokę.
— Nie wiem, o czym pan mówi. Nikt obcy się tu nie kręcił.
— Kłamstwo tylko pogarsza sytuację, panie Potter. — Tsurimi pokręciła głową niezadowolona. — Chyba pan nie zaprzeczy, że uczennica Hogwartu, niejaka Grace Riley, była obecna w mieście przez całą noc, prawda?
    Panu Kashiko zabłysły oczy, kiedy tym razem chłopakowi nie udało się powstrzymać zaskoczenia. Od razu przystąpił do ataku.
— W trakcie święta Samhain napoił ją pan eliksirem wielosokowym, abyśmy nic nie zauważyli. Nie przewidział pan jednak, że nie jesteście sami w pokoju. Następnie oprowadzał ją pan po zamku, pokazując między innymi nasz główny skarbiec, a także sposób na jego otwarcie. Niedługo po tym incydencie mamy atak członków Błękitnego Lotosu, którzy posiadają informację jak obejść zabezpieczenia. Czy nie uważa pan, że to dziwny zbieg okoliczności?
— To kłamstwo — powiedział Connor przez zaciśnięte zęby. Był wściekły, że ten staruch śmie oskarżać ją o coś takiego. — Przyznaję, przyprowadziłem ją tu, ale nawet nie zbliżyliśmy się do tamtej części pałacu. A już na pewno nie rozmawialiśmy o środkach ochrony.
— Czyli jednak sprowadził tu obcego! — Oburzył się ktoś z tłumu. — Wywalić go!
— Nie odzywaj się, jak nie wiesz, o co chodzi! — warknął na niego Jonathan. — Sprawa wygląda zupełnie inaczej, niż myślisz!
— Ach tak?! Pewnie miał jakiś bardzo ważny powód, przez który już kilka razy od wakacji złamał regulamin, tak?!
— SPOKÓJ! — ryknął pan Kashiko, kiedy rudzielec już zaczął odpowiadać. — Wasze prywatne poglądy są teraz nieważne. Panie Potter, przymknęliśmy oko na wizytę Dumbledore’a w wakacje, ale już po raz drugi okazał pan brak szacunku dla naszych reguł. Chyba pan wie, co to oznacza, prawda?
— Grace jest niewinna — powtórzył chłopak. — Wasz świadek się pomylił. Ona nie wiedziała nic o sejfie.
— Zapewniam pana, że zeznania są całkiem wiarygodne i wszyscy członkowie Rady podzielają to zdanie.
— W takim razie chcę je usłyszeć. Niech ten donosiciel tu przyjdzie i przy mnie powie, co widział.
    Kashiko patrzył na niego przez chwilę, a potem skinął głową w kierunku jednego z Cieni.
— Przyprowadźcie skrzata.
    Mężczyzna oddalił się, a Connor zamrugał. Czy on dobrze usłyszał? Ten ich świadek to domowy skrzat? Istota, która należy do nich i skłamię, jeśli tylko dostanie taki rozkaz? Coraz bardziej mu się to wszystko nie podobało. W jego głowie kiełkowało podejrzenie, że to wszystko jest świetnie zaplanowaną manipulacją, aby osiągnąć inny cel. I chyba domyślał się jaki.
    Jonathan wiedział, że ta noc wszystko zmieni. Doskonale znał członków Rady, ich niechęć do Connora oraz pragnienie, aby się go pozbyć. Rozumiał także, że jego przyjaciel sam ukręcił na siebie bat w chwili, kiedy przyprowadził tę Ślizgonkę do Tytanu. Jego przeciwnicy dowiedzieli się o tym i świetnie to wykorzystali. Szczerze mówiąc, nie widział żadnego szczęśliwego zakończenia tej sytuacji.
    Azami otrząsnęła się już z szoku i teraz stała ze spuszczoną głową. Nie było tajemnicą, że podkochiwała się w Connorze. Słyszała, jak Jonathan nabijał się, że chłopak całkowicie stracił głowę dla pewnej uczennicy Hogwartu, ale myślała, że to tylko czcze gadanie. Skoro jednak złamał dla niej regulamin i naraził się na wydalenie, a nawet na otrzymanie statusu wyklętego, to faktycznie coś musiało być na rzeczy. Serce kłuło, ale postanowiła, że cokolwiek się stanie, nie zostawi go. Skoro nie może być dla niego tym, kim chciała, będzie chociaż najlepszą przyjaciółką. Musiało jej to wystarczyć.
    Lou gotował się z wściekłości. Od jakiegoś czasu podobała mu się Azami, ale widział jak ugania się za Connorem. Przez to nie darzył już Pottera sympatią, tym bardziej że jego dotychczasowe działania pokazywały, że przestał być obiektywny w swoich działaniach. Denerwowało go to, że chłopak nie tylko ukradł mu dziewczynę, ale również złamał regulamin Tytanu. Ten sam, za który jego ojciec oddał życie.
    Wreszcie, po kilku minutach czekania, Cień wrócił i szepnął coś do ucha panu Kashiko. Mężczyzna najpierw rozszerzył oczy, a potem spuścił głowę oraz klepnął się w czoło. Następnie przeniósł wzrok na pozostałych członków Rady oraz Pottera, mówiąc:
— Niestety, doszło do wypadku. Skrzat, o którym mówiliśmy, został znaleziony martwy w piwnicy. Najprawdopodobniej dostał ataku serca.
    Po zebranych przeszedł szmer. Connor roześmiał się szyderczo i przeniósł wzrok na mężczyznę.
— Dostał ataku serca? Akurat w tę noc, tak? Nigdy nic mu nie było, ale dzisiaj dostał ataku serca? Tak sam z siebie?
— Takie rzeczy się zdarzają, panie Potter — oświadczył pan Kashiko, mrużąc oczy. — Na szczęście przed śmiercią zdążył podzielić się z nami tym, co widział. A zobaczył to, co powiedziałem. Panie Potter, czy pan dobrze zna wspomnianą już Grace Riley?
— A co to ma do rzeczy? — Wojowniczo zapytał Connor.
— Czy wie pan, kim był jej ojciec?
    Chłopaka nieco zaskoczyło to pytanie. W zasadzie nie wiedział o nim nic, prócz tego, że umarł, kiedy dziewczyna była mała. Po krótkiej chwili pokręcił przecząco głową.
— Ustaliliśmy, że był śmierciożercą.
    Potter lekko się zdziwił. Nie spodziewał się tego, ale nie rozumiał, co to ma do rzeczy.
— Wybaczy pan, ale nie rozumiem, co ojciec Grace ma wspólnego z tą sprawą. Z tego, co pan mówi, wynika, że służył Voldemortowi, a nie Błękitnym, więc jak niby miała nawiązać z nimi kontakt? Skąd wam w ogóle przyszło do głowy, że niepełnoletnia uczennica Hogwartu mieszkająca na co dzień w Anglii zna lub w ogóle wie o istnieniu takiej organizacji?
— Wspomniany śmierciożerca po upadku swojego pana razem z córką ukrywał się w szeregach Lotosu przed aurorami. Właśnie tam zawarł nowe znajomości. Po jego śmierci dziewczyna w ramach zemsty napuściła dawnych znajomych na nas, wykorzystując informację, które jej pan przekazał.
    Absurdalność tego stwierdzenia była tak wielka, że Connor musiał użyć całej swojej woli, żeby nie ryknąć śmiechem.
— Po pierwsze, mówię po raz kolejny, że nic jej nie powiedziałem. A po drugie, jakiej zemsty do cholery? Za co miałaby się mścić?
— Za śmierć ojca. Harvey Riley to ten sam śmierciożerca, który zabił Hirohiko.
    Potter poczuł, jak wnętrzności dziwnie mu się skręcają. Zaczęło mu szumieć w głowie, a słowa pana Kashiko ryły się w jego mózgu jak taran. To nie może być prawda. Nie wierzył, że los może być aż tak okrutny. Przecież to on zabił człowieka, który pozbawił życia jego opiekuna! A skoro był nim ojciec Grace to… Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje, kiedy to wszystko zrozumiał, lecz nagle do jego umysłu wkradła się myśl, że mówi to jeden z członków Rady, a doskonale wiedział, że ci ludzie powiedzą wszystko, byleby tylko postawić na swoim. Nie zamierzał uwierzyć w ani jedno ich słowo, a przynajmniej dopóki ktoś inny tego nie potwierdzi. Mimo to ziarno niepewności zostało w nim zasiane.
— Panie Potter, sam pan widzi, że dowody są jednoznaczne — kontynuował pan Kashiko. — Poważnie naruszył pan nasz regulamin, a konsekwencje tego występku były dla nas opłakane. Niestety, kara może być tylko jedna. Jednomyślną decyzją wszystkich członków Rady zostaje pan usunięty ze stanowiska przywódcy miasta Tytan oraz oddziałów Cieni. Zdajemy sobie również sprawę, że został pan zmanipulowany, toteż nie zamierzamy nałożyć na pana statusu wyklętego, jeśli okaże pan skruchę i bez problemu zrzeknie się sprawowanej przez pana funkcji. Zostanie pan zdegradowany do roli kapitana jednego z naszych oddziałów zwiadowczych. Do czasu wyboru nowego władcy, jego obowiązki będziemy tymczasowo pełnili my.
    Te słowa podziałały na Connora jak płachta na byka. A więc o to chodziło! Chcieli się go pozbyć! W zasadzie mógł się tego spodziewać. Teraz miał już pewność, że to wszystko zostało ukartowane przez tych czterech staruchów, patrzących na niego ze szczytu schodów. Jeśli ktokolwiek w tym mieście był zdrajcą, to właśnie oni. Chłopak zacisnął pięści, a kiedy spojrzał w oczy panu Kashiko, tamten aż się wzdrygnął.
— Więc taki był wasz plan, tak? — zapytał zimno. — Sfabrykowaliście dowody przeciwko Grace, żeby jeszcze bardziej mnie pogrążyć, tak? Pewnie kazaliście temu skrzatowi skłamać, a kiedy powiedział to, co miał wyznać, pozbyliście się go, żeby nic się nie wydało, tak? I myślicie, że tak po prostu oddam Tytan w wasze brudne, zdradzieckie łapska?
— Proszę liczyć się ze słowami! — krzyknął pan Inuzuki, czerwieniejąc gwałtownie. — Popełnił pan błąd, więc musi pan ponieść jego konsekwencje. Jak pan śmie?! Zostaliśmy powołani, żeby działać w jak najlepszym interesie wszystkich mieszkańców!
— Rada może tak, ale jej członkowie na pewno tego nie robią! — wrzasnął Connor, postępując krok naprzód. — Od samego początku rzucacie mi kłody pod nogi! Kim byliśmy, zanim nie przejąłem dowództwa nad miastem?! Garstką świetnie wyszkolonych wojowników, których mogła unicestwić każda większa armia. Naszym jedynym atutem było to, że pozostawaliśmy w ukryciu! A co by było, gdyby ktoś nas znalazł?! Nie dalibyśmy rady sami się obronić! Dzięki mnie mamy teraz kogoś, kto w razie potrzeby może przyjść nam z pomocą! Nie znosicie mnie, bo pokazuje wam, że zwykły szesnastolatek może zrobić coś, co dla was jest zupełnie nieosiągalne!
— DOSYĆ! — ryknął pan Kashiko, wyciągając różdżkę. — Chcieliśmy dać panu szansę, ale nawet teraz nie potrafi pan przyznać się do pomyłki! Niech tak będzie! Panie Potter, od dzisiaj jest pan wydalony z naszej społeczności oraz otrzymuje pan status wyklętego! Członkowie Cieni, którzy uczestniczyli w ochronie Hogwartu mają natychmiast powrócić na swoje posterunki! Proszę natychmiast opuścić nasze terytorium albo potraktujemy pana obecność jako próbę ataku!
    Mężczyzna skinął głową, a niektórzy Cienie znajdujący się na dziedzińcu wyciągnęli różdżki oraz wycelowali nimi w Pottera. W odpowiedzi na ten gest Jonathan oraz Carter wyciągnęli swoją broń, po czym zasłonili chłopaka, celując w swoich towarzyszy. Na placu wybuchło zamieszanie. Wojownicy podzielili się na dwie grupy. Jedna z nich, wciąż widząca w Connorze swojego przywódcę, stanęła przed nim murem z zaciśniętymi zębami, natomiast druga, posłuszna Radzie oraz jej ideałom, skierowała się przeciw nim. Teraz nie byli dla nich przyjaciółmi oraz kompanami, lecz buntownikami, którzy zagrażają bezpieczeństwu miasta. Wśród mieszkańców Tytanu również rozgorzała kłótnia. Przekrzykiwali się między sobą, broniąc lub atakując młodzieńca. Kashiko najwyraźniej nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, ponieważ tkwił w bezruchu, patrząc ze zdumieniem na pobratymców strzegących tego młokosa. Jego zaskoczenie trwało jednak krótką chwilę, ponieważ zaraz ryknął:
— Wszyscy mają się natychmiast uspokoić! — ryknął, strzelając iskrami z różdżki. — Co to ma znaczyć?! — Zwrócił się do Cartera, Jonathana, Azami oraz innych. — Macie natychmiast wracać na swoje miejsce! To jest zdrada!
— To jest zwykła przyzwoitość! — wrzasnął do niego rudzielec. — Nie pozwolimy wam zrobić z niego kozła ofiarnego!
— Pamiętaj, do kogo mówisz! Zapominasz, gdzie jest twoje miejsce!
— Właśnie tutaj! — Chłopak hardo spojrzał na Kashiko. — Między wami a Connorem!
    Chłopak splunął na ziemię, a potem wycelował w czwórkę staruszków. Na ten gest wojownicy stojący po stronie Rady utworzyli szyk bojowy. Connor stwierdził, że musi to jak najszybciej przerwać, ponieważ lada chwila może dojść do jatki. Już widział, jak końce różdżek Cieni rozbłyskują różnymi kolorami.
— Przestańcie! — krzyknął, niemal siłą zmuszając Jonathana do opuszczenia różdżki. — Zwariowaliście?! Chcecie walczyć między sobą?!
— Mamy biernie przyglądać się temu, jak te lisy próbują cię wrobić?! — warknął rudzielec, spoglądając na przyjaciela. — Nawet ślepy i głuchy pozna, że te kanalie kłamią!
— Wiem o tym, ale jest nas za mało — syknął do niego Potter, tak żeby nikt inny tego nie usłyszał. — Jak zaczniemy rozróbę, zginiemy tu. Poza tym — zawahał się, rozglądając się po tej garstce ludzi, która pozostała wobec niego lojalna. — Oni chcą pozbyć się mnie. Do was nic nie mają. Możecie dalej tu żyć.
— Przestań bawić się w Harry’ego i pokazywać, jaki jesteś szlachetny. — Chłopak wywrócił oczami. — Nikt z nas cię nie zostawi i koniec tematu. A spróbuj tylko jeszcze coś powiedzieć, to rzucę na ciebie Silencio. Teoretycznie nie jesteś już moim szefem, więc nic mi za to nie zrobisz.
    Potter poczuł przypływ wdzięczności do swojego najlepszego przyjaciela. To miasto było jedną z najważniejszych rzeczy w jego życiu. Teraz kiedy je stracił, czuł ulgę, że nie wszyscy widzą w nim wroga. Wciąż ma tu ludzi, którzy są wobec niego lojalni oraz pomogą mu w razie potrzeby. Trochę żałował decyzji Lou, który stanął po stronie Rady, ale na pozostałych zawsze będzie mógł liczyć. Dzisiaj udowodnili to, jak nigdy wcześniej.
— Jeżeli natychmiast nie wrócicie na swoje miejsca... — zaczęła Mifune głosem, w którym kryła się złość. — ...skończycie jak Potter.
— Niech tak będzie — odparł Jonathan, nie ruszywszy się nawet o milimetr. — I tak w Hogwarcie mają lepsze jedzenie.
— I pensja też niczego sobie — dodał Carter ironicznym głosem.
— Wszyscy otrzymujecie status wyklętych — poinformował ich mężczyzna. — Macie pięć minut na opuszczenie miasta. Jeżeli po tym czasie dalej tu będziecie, otworzymy ogień.
— Jeszcze tu wrócę — zapowiedział Connor, patrząc na Radę. — Pewnego dnia zapłacicie za wszystko, co zrobiliście. To jeszcze nie koniec. Obiecuję, że nie spocznę, póki cała wasza czwórka nie wyląduje pod ziemią.
— PIĘĆ MINUT! — ryknął staruszek, czerwieniejąc z wściekłości.
    Pozostała trójka zerknęła na siebie niepewnie, ale Connor skinął na swoich towarzyszy i gestem nakazał im opuszczenie dziedzińca. Wyszli, odprowadzani zwartym kordonem innych Cieni oraz spojrzeniami mieszkańców. Kiedy przeszli przez osłony antydeportacyjne, ostatni raz spojrzeli na Tytan. Na miasto, które było ich domem. Na miasto, za które bez wahania oddaliby życie, a które tak im się odpłaciło. Dopiero teraz uświadomili sobie, że najprawdopodobniej już nigdy tu nie wrócą. Niektórzy poczuli, jak łzy spływają im po policzkach. Jeden po drugim deportowali się do Hogwartu, który teraz był ich jedynym miejscem pobytu. Zastępczym mieszkaniem, bo z prawdziwego wyrzucili ich ci, których do dzisiaj uważali za rodzinę.
    Kiedy wylądowali przy bramie prowadzącej do szkoły, nikt nie ruszył się z miejsca. Wszyscy tępo patrzyli przed siebie, jak gdyby jeszcze do końca nie zrozumieli, co przed chwilą się stało. W końcu Carter przerwał tę przygnębiającą ciszę.
— I co teraz?
    Właśnie, co teraz? Mieli ot tak wrócić do poprzednich obowiązków, jak gdyby nic się nie stało? Nikt nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Spojrzeli na Connora, który oddalił się od nich. Wyczuwając, że na niego patrzą, odwrócił się wolno i powiedział:
— Ci, którzy mieli wartę, niech ją dokończą, a reszta… Niech czymś się zajmie.
    Ruszył ścieżką w stronę wioski Hogsmeade. Emocje buzowały w nim niczym wrząca woda. Wściekłość przeplatała się z rozgoryczeniem. Nie mógł uwierzyć, że ci, za których był gotów oddać życie, dla których dobra podejmował wszystkie decyzje oraz dla których wyrzekł się swojego prywatnego życia, tak łatwo pozwolili mu odejść. Kashiko, Mifune, Tsurimi oraz Inuzuki od zawsze chcieli się go pozbyć, więc tu nie był zaskoczony, ale mieszkańcy? Kilka dni temu zwracali się do niego z szacunkiem, a dzisiaj? Gdyby mogli rozszarpaliby go na tym dziedzińcu jak kiedyś Rowle’a. I przez co? Przez zwykłe pomówienia i wymysły tych staruchów. Usłyszeli historyjkę i nie zadali sobie nawet trudu, aby sprawdzić, czy jest prawdziwa, tylko od razu stanęli po stronie Rady. Poczuł, jak łzy zaczynają cisnąć mu się do oczu. Ostatni raz płakał, kiedy stał nad trumną Hirohiko. Ale jak tu być niewzruszonym po takim ciosie w plecy?
    W jego myślach nagle pojawiła się Grace. Wciąż nie mógł z całą pewnością stwierdzić, że to, co mówił o niej Kashiko było całkowitą nieprawdą. Doskonale wiedział, że to nie ona napuściła na Tytan Błękitny Lotos, bo nigdy nie pokazywał jej skarbca. Nie był jednak pewny, czy kłamstwem jest również sprawa jej ojca. Jeśli to prawda, to już nigdy się do niego nie odezwie. No bo jak mogłaby znieść w swoim życiu człowieka, który uczynił ją sierotą? Czy on mógłby wybaczyć Voldemortowi, nawet gdyby ten okazał skruchę? Albo jej ojcu, jeśliby stwierdził, że żałuje tego, co zrobił? Szczerze w to wątpił. Co za popieprzony świat! Dlaczego robi mu takie problemy? I na co mu było zgrywanie bohatera? W nagrodę otrzymał cios w plecy i solidnego kopniaka w tyłek.
    Nagle w jego głowie zadźwięczały słowa pustelnika, którego spotkał w wakacje: „A poza tym, czymże jest świat obecny, co? Walczysz dla niego, ze wszystkich sił starasz się, by nie został opanowany przez takich szaleńców jak Voldemort, by nie zmienił się w jałową ziemię pełną popiołów i krwi ludzi go broniących, a jak ci się odwdzięcza? Zabiera ci wszystko, co dla ciebie najważniejsze. Każdą bliską osobę, każde miejsce, które nazywasz domem. To jest właśnie jego nagroda, za twoje próby ocalenia go”. Kiedyś to był dla niego jedynie niezrozumiały bełkot, ale teraz zaczynał się z nim zgadzać. Już stracił dom, a lada moment może utracić Grace. Czy naprawdę jest sens za niego walczyć? Może faktycznie wymaga on gruntownej przemiany, tak żeby stworzyć wszystko od nowa? Może plan tego człowieka wcale nie jest tak szalony, jak na początku uważał? W każdym razie wygląda na to, że mężczyzna poznał się na ludziach o wiele lepiej niż on.
    Natychmiast jednak zganił się za te myśli. Przecież on chciał wyeliminować wszystkich ludzi na świecie, a dopiero potem zacząć realizować swój plan! Jak może myśleć, że pomaganie mu to coś dobrego? Utrata Tytanu nie była wystarczającym powodem, żeby skazać na zagładę całą ludzkość. Poza tym nie stracił go na dobre. Tak jak zapowiedział, pewnego dnia wróci tam i odbierze to, co mu odebrano. Skarcił się mentalnie i wyrzucił ze swojej głowy pustelnika oraz jego nierealne wizje.
    Poczuł, jak na głowę spadają mu krople deszczu. Westchnął, po czym zawrócił w kierunku Hogwartu. Uznał, że trzeba poinformować Dumbledore’a o zaistniałej sytuacji, toteż skierował się do jego gabinetu. Po kilkunastu minutach był już na miejscu. Zapukał, a po usłyszeniu zaproszenia wszedł do środka. Dyrektor najwidoczniej szykował się do spania, gdyż miał na sobie szlafrok, a na biurku stał kubek z parującą herbatą.
— Connor? — zapytał lekko zdziwiony. — Co cię do mnie sprowadza o tak późnej porze?
— Zaatakowano Tytan — odparł chłopak, kiedy Albus gestem zaprosił go, aby usiadł. — Właśnie wróciliśmy.
— Voldemort? — Zaniepokojony starzec splótł palce.
    Potter pokręcił głową.
— Nie, pewna organizacja przestępcza z Japonii.
— Potrzebujesz pomocy? Mam zwołać Zakon?
— Wszystko jest już pod kontrolą — odpowiedział. — Winą za całą sytuację obarczono mnie. Każdy, kto był w Hogwarcie został wygnany z miasta.
    Opowiedział dyrektorowi o wydarzeniach dzisiejszej nocy. Dumbledore słuchał uważnie, a kiedy chłopak skończył, sięgnął pod biurko, skąd wyjął butelkę Ognistej Whisky razem z dwiema szklankami.
— Ani słowa Minerwie, ani tym bardziej Molly — rzekł, nalewając brązowy płyn.
    Connor lekko uniósł kąciki ust. Obaj wypili trunek, a potem Albus rzekł:
— Oczywiście ty i reszta możecie zostać w Hogwarcie. Rozumiem, że w związku z zaistniałą sytuacją nie mamy co liczyć na pomoc Tytanu w ewentualnej walce ze śmierciożercami?
— W tej chwili nie — odparł chłopak. — Rada pewnie zabarykadowała bramy tak jak kiedyś. Cholerni kretyni.
— Starsi ludzie mają opory z dostosowywaniem się do zmian oraz nowych sytuacji. Wiem z doświadczenia. Na pewno myśleli, że skoro za ich młodości system izolacji działał, to teraz też tak będzie.
— Kto racjonalnie myślący odcina się od potencjalnych sojuszników? Jeśli Voldemort jakimś cudem dowie się o tym, gdzie nas szukać i wyśle swoją armię, to będzie koniec. Miasto przetrwało kilkaset lat, a może upaść przez kaprysy szaleńców.
— Myślę, że nie będzie aż tak źle — pocieszył go Albus. — Toma bardziej interesuje teraz Anglia. Wydaje mi się, że to tutaj skupia swoje główne siły.
— Mimo wszystko istnieje ryzyko.
    Porozmawiali jeszcze chwilę i po kolejnym zapewnieniu Dumbledore’a, że są mile widziani w Hogwarcie, chłopak skierował się do wyjścia. Dochodząc do drzwi, uznał, że musi załatwić jeszcze jedną sprawę, która nie dawała mu spokoju. Odwrócił się do dyrektora.
— Mam jeszcze jedną prośbę. Czy mógłby mi pan podać hasło do pokoju wspólnego Ślizgonów?
    Zaskoczony Dumbledore chciał dowiedzieć się o powód tak dziwnego życzenia, ale Connor nic nie powiedział, powtarzając jedynie, że to bardzo ważna sprawa. Wreszcie starzec podał mu hasło. Potter podziękował oraz ruszył w stronę lochów. Dobrze, że Harry opowiedział mu, gdzie dokładnie jest wejście. Po jakimś czasie stanął przed kamienną ścianą i powiedział:
— Uroboros².
    Mur rozsunął się, ukazując przejście. Connor zrobił krok, po czym zawahał się. Zastanawiał się, czy jest gotowy na prawdę. Jeśli okaże się, że faktycznie zamordował ojca Grace, to dzisiaj ostatecznie zaprzepaści swoją szansę na utrzymanie przyjacielskich relacji z dziewczyną. Chciał tego czy nie? Powiedzieć jej wszystko, czy przemilczeć to oraz liczyć, że nigdy się tego nie dowie? Co robić?
    Wziął kilka wdechów na uspokojenie. Raz kozie śmierć. Musi poznać prawdę, bo już chyba nigdy nie będzie spał spokojnie. Grace też zasługuje na to, aby wiedzieć. Dodał sobie odwagi, a potem wszedł do pokoju wspólnego Slytherinu. Pomieszczenie było dokładnie takie, jak opisał je Harry. Przeczesał je wzrokiem i znalazł jedną dziewczynę, siedzącą przy stoliku i najprawdopodobniej piszącą zaległe wypracowanie. Podszedł do niej.
    Ślizgonka lekko się zdenerwowała, widząc wyraz jego twarzy. Kiedy stanął przed nią, przełknęła głośno ślinę, czekając, aż się odezwie.
— Jesteś na piątym roku? — zapytał najbardziej formalnym tonem, na jaki było go stać.
— Cz-czwartym — wyjąkała. — Coś się stało? Zrobiłam coś?
— Znasz Grace Riley?
— Tylko z widzenia. Ja nic nie wiem! — wypaliła, zanim zdążył zadać jej kolejne pytanie.
— Przyprowadź ją tutaj. Powiedz, że Connor musi z nią natychmiast porozmawiać.
    Dziewczyna pobiegła do sypialni dziewcząt, a chłopak z ciekawości zerknął na jej pracę. Wyglądało na to, że wypracowanie dotyczyło sposobów obrony przed najpopularniejszymi urokami. Uśmiechnął się z politowaniem, widząc, że do każdego punktu, jej jedynym pomysłem były uniki i chowanie się za osłonami. „No tak, pewnie nie przerabiali jeszcze zaklęcia tarczy”. — pomyślał. Machnął różdżką, dopisując ochronę czarem Protego oraz innymi sztuczkami, które znał. „Niech ma dobrą ocenę. Jestem ciekaw miny Cartera, kiedy to przeczyta”. Czekał jeszcze kilka minut, aż w końcu Ślizgonka wróciła w towarzystwie całkowicie zaspanej Grace.
— Co ty tu robisz? — burknęła, podchodząc do chłopaka. — Dlaczego budzisz mnie w środku nocy? I czemu tak na mnie patrzysz?
— Jesteś piękna — wypalił, zanim zdążył się powstrzymać.
    W innej sytuacji z pewnością by się zarumieniła, ale teraz była zaspana i trochę zła, że przerwano jej sen. Zmrużyła oczy i pokręciła głową.
— Obudziłeś mnie tylko po to, żeby mi to powiedzieć? Nie mogłeś zrobić tego rano?
— Nie, przepraszam — odparł szybko chłopak. — Obudziłem cię, bo muszę cię o coś zapytać. Możemy gdzieś pogadać na osobności? — zapytał, patrząc znacząco na czwartoklasistkę, która gapiła się na wypracowanie, próbując ogarnąć, jakim cudem zrobiło się takie długie.
    Grace westchnęła, a potem pociągnęła go w stronę małej salki, odchodzącej od pokoju wspólnego. Zamknęła drzwi, odwracając się w jego kierunku.
— No to słucham — powiedziała, siadając na krześle oraz patrząc na zegarek. — O co musisz mnie zapytać o drugiej w nocy?
— Może to zabrzmieć dziwnie, ale proszę cię o szczerość. Czy twój ojciec był śmierciożercą?
    Grace uniosła brwi. Nie spodziewała się takiego pytania. Patrzyła na chłopaka przez chwilę, a potem kiwnęła głową.
— Tak, to prawda, a dlaczego chcesz to wiedzieć?
— Masz jego zdjęcie?
    Ślizgonka patrzyła na niego, jakby zwariował, ale sięgnęła po medalik wiszący na jej szyi. Wyciągnęła małą fotografię, po czym podała ją chłopakowi. Connor drżącymi palcami odwrócił ją. Jego serce zaczęło bić szybciej, a kiedy spojrzał na osobę, która się tam znajduje, poczuł, jakby wcale go nie miał. A więc to prawda. Wszędzie rozpoznałby człowieka, który pozbawił go najważniejszej osoby w jego życiu. Te rysy twarzy, te znienawidzone oczy i ten uśmiech. Zaczął ciężko oddychać i mocniej ścisnął zdjęcie, przypominając sobie śmierć Hirohiko oraz moment swojej zemsty. W duchu złorzeczył na złośliwy los. Kiedyś przeklinał go i życzył, aby całą jego rodzinę trafił szlag, a kilka lat później zakochał się w jego córce. Zapomniał, że dziewczyna również znajduje się w pomieszczeniu. Oprzytomniał dopiero wtedy, gdy strzeliła przed nim palcami.
— Hej! — krzyknęła. — Możesz oddać mi to zdjęcie? I wyjaśnić, dlaczego interesuje cię mój ojciec?
— Ja… — wyjąkał chłopak, patrząc w jej fiołkowe oczy. — Przepraszam, nie powinien był przychodzić. Wybacz, że cię obudziłem. Zapomnij o tej rozmowie.
    Nie mógł powiedzieć jej prawdy. Opuścił pomieszczenie, chcąc jak najszybciej uciec z lochów. Wyszedł z pokoju wspólnego i niemal przebiegł korytarz, ale zatrzymał go krzyk:
— Stój!
    Odwrócił się i ujrzał Grace w szlafroku, zmierzającą ku niemu. Stanęła przed nim i założyła ręce na biodrach.
— Najpierw budzisz mnie w środku nocy i wypytujesz o mojego ojca, a potem uciekasz, jak gdyby nic się nie stało — powiedziała z pretensją w głosie. — Chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia, prawda?
    Spojrzał w jej oczy. Wszystko wskazywało na to, że to ostatni raz, kiedy patrzą na niego z sympatią. Wiedział, że ma rację. Zasługiwała na to, żeby wszystkiego się dowiedzieć. Choćby miało go to kosztować ich znajomość.
— Grace, ja… — zaczął, prowadząc ją w stronę jednego z bocznych korytarzy. — Ja zrobiłem coś strasznego. Coś, przez co mnie znienawidzisz i będziesz miała do tego prawo.
— Co ty pleciesz? — zdziwiła się. — Dlaczego miałabym to zrobić?
    Chłopak westchnął, po czym wyczarował dwa krzesła. Gestem nakazał jej usiąść, a kiedy spełniła jego prośbę, zaczął opowiadać. Z początku wyraźnie się wahał, ale potem słowa wylatywały z jego ust. Powiedział jej o Hirohiko, o tym, jak jej ojciec zamordował go z zimną krwią, a potem jak on dokonał zemsty. Dziewczyna na początku myślała, że robi sobie z niej żarty, ale po wyrazie jego twarzy poznała, że to wszystko prawda. Zaczęła płakać, nieświadomie odsuwając się od niego coraz dalej, a w jej oczach Connor coraz częściej dostrzegał błyski nienawiści. Kiedy skończył swoją historię, Ślizgonka przemówiła płaczliwym głosem:
— Powiedz, że to nieprawda! Powiedz! — Niemal krzyknęła.
— Przykro mi — odparł smutno, zwieszając głowę.
— Tobie jest przykro?! — Dziewczyna zerwała się z krzesła. — Wiesz, co czułam, kiedy babcia powiedziała mi, że mój ojciec nie żyje?! Po śmierci mojej matki był jedynym człowiekiem, którego kochałam! Masz pojęcie, ile nocy przepłakałam, przeklinając cały świat?! Nie musiałeś go zabijać! Mogłeś go złapać, postawić przed sądem, ale nie miałeś prawa pozbawiać go życia! Przez tyle lat nienawidziłam Voldemorta, bo myślałam, że to on mi go zabrał, a teraz dowiaduje się, że sierotą uczynił mnie ktoś, w kim zaczęłam się zakochiwać!
    Connor patrzył na nią z szokiem na twarzy. Czy ona właśnie wyznała mu, że go kocha? Grace również zauważyła, że powiedziała kilka słów za dużo, bo na moment speszyła się, ale złość wzięła nad nią górę. Szybko zapomniała o swoim zakłopotaniu i teraz patrzyła na Pottera z chłodem w oczach. Chłopak niemal skulił się pod jej spojrzeniem.
— Nie chcę cię znać — powiedziała przez łzy. — Nie chcę cię pamiętać. Od teraz masz trzymać się ode mnie z daleka, rozumiesz?
— Grace... — Connor położył jej rękę na ramieniu, ale strzepnęła ją ze złością.
— Nie dotykaj mnie! — krzyknęła. — Nic więcej do mnie nie mów! Nienawidzę cię!
    „Nienawidzę cię” — te słowa tłukły mu się w głowie. Czuł, że chyba zaraz rozpłacze się z bezsilności. Nie wiedział, dlaczego wciąż chce walczyć o dziewczynę, skoro zdawał sobie sprawę, że wszystko jest stracone.
— Grace, błagam, wysłuchaj mnie — wyszeptał błagalnie. — Gdybym tylko wiedział, że to twój ojciec…
— To co?! — zapytała buntowniczo, odsuwając się od niego jak najdalej. — Zachowałbyś się inaczej?! Darowałbyś mu życie?!
    Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Czy gdyby mógł cofnąć czas, zaniechałby swojej zemsty? Bardzo chciał wykrzyczeć jej potwierdzającą odpowiedź, ale nie mógł. Milczał ze spuszczonym wzrokiem, a ona prawidłowo odczytała mowę jego ciała.
— Tak myślałam — prychnęła, wymijając go. — Od dzisiaj dla mnie nie istniejesz, rozumiesz? A jeżeli nie dasz mi spokoju, to przysięgam na Merlina, że nauczę się Avady tylko po to, aby ją na tobie zastosować.
    Zostawiła go samego. Stał, gapiąc się na zimną ścianę lochów. Już po raz drugi tej nocy łzy zaczęły lecieć z jego oczu. Zacisnął pięść i walnął nią z całej siły w mur. Coś chrupnęło, a ból w ręce tylko utwierdził go w przekonaniu, że to nie jest sen. Zupełnie nie wiedział, co ze sobą zrobić. Czuł się tak, jakby znalazł się w próżni, gdzie wokół nie ma niczego poza ciemnością. Płakał tak obficie, że aż się dusił. Oddychał głęboko, próbując się uspokoić. Dlaczego świat aż tak bardzo go nienawidzi? Nie był aniołkiem, ale wiele osób jest znacznie gorszych niż on, a mimo to prowadzą spokojne i beztroskie życie. Dlaczego on tak bardzo dostaje po dupie za jeden błąd z młodości? Czy los faktycznie jest aż tak niesprawiedliwy? W jego głowie ponownie zadźwięczał głos pustelnika: „Walczysz dla niego, ze wszystkich sił starasz się, by nie został opanowany przez takich szaleńców jak Voldemort, by nie zmienił się w jałową ziemię pełną popiołów i krwi ludzi go broniących, a jak świat ci się odwdzięcza? Zabiera ci wszystko, co dla ciebie najważniejsze. Każdą bliską osobę, każde miejsce, które nazywasz domem. To jest właśnie jego nagroda za twoje próby ocalenia go”.
    „Może to nie taki zły pomysł?” — myślał w akcie desperacji. „Gdyby miał rację, we dwóch moglibyśmy stworzyć rzeczywistość, w której Grace miałaby ojca”. Nagle warknął, potrząsając głową. Już drugi raz poważnie zaczynał rozważać przyłączenie się do tego człowieka. Nie było pewności, gruntowna przebudowa świata cokolwiek da, a pustelnik również nie poparł tego żadnymi dowodami. To był tylko bełkot szaleńca, nic więcej, a on nie będzie tracił czasu na jego roztrząsanie. Teraz miał tylko nadzieję, że pewnego dnia odzyska to, co stracił dzisiejszej nocy. Pogrążony w smutnych rozmyślaniach włóczył się po korytarzach Hogwartu, aż do świtu.

________________________________


¹ Schizma — Rozłam między wyznawcami jednej religii, ideologii lub grupy kulturowej

² Uroboros — Wąż pożerający własny ogon, a potem odradzający się z samego siebie, przedstawiany w starożytnym Egipcie oraz Grecji. Symbolizował nieskończoność oraz zjednoczenie przeciwieństw.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mrs Black bajkowe-szablony