wtorek, 9 marca 2021

Rozdział 40 „Zamach”


Rozdział zbetowany przez 0_Maggie_0
 
 
 
    Harry niemrawo dłubał w swoim talerzu. Za kilka godzin miał odbyć się pierwszy w tym sezonie mecz quidditcha. Członkowie drużyny Gryfonów po raz ostatni mieli możliwość szczegółowo omówić swoją taktykę. Angelina stresowała się najbardziej z nich wszystkich i trudno jej się dziwić, ponieważ była to jej pierwsza gra w roli kapitana. Nakłaniała każdego, aby jadł jak najwięcej, chociaż sama nic nie mogła przełknąć. Wreszcie, pół godziny przed czasem, skinęła głową i cały zespół udał się do szatni. W milczeniu przebrali się w sportowe stroje i usiedli na krzesłach, aby wysłuchać ostatniej odprawy. Dziewczyna stanęła przed nimi i powiedziała:
— Chciałam tylko powiedzieć, że jeśli chcemy liczyć się w rywalizacji o Puchar Quidditcha, musimy wygrać ten mecz. I jestem pewna, że to zrobimy. Żaden dom nie ma tak zgranej i utalentowanej drużyny jak nasza. Wszyscy jesteście fantastyczni. Nawet gdybyśmy grali dziś z główną reprezentacją Anglii, moglibyście napsuć im krwi. Więc chyba nie boicie się Krukonów, co?
— Nie! — krzyknęli.
    Dziewczyna potarła uszy i spojrzała na nich z uśmiechem.
— Chyba nie dosłyszałam. Co mówiliście?
— Nie! — wrzasnęli jak jeden mąż.
— Co nie?
— Nie przegramy z Krukonami!
    Angelina kiwnęła głową z satysfakcją i zaczęła udzielać rad każdemu członkowi drużyny. Wreszcie, kiedy trybuny na stadionie zapełniły się uczniami, dała im znak do wyjścia. Powitał ich ryk Gryfonów oraz głośne wiwaty. Jedynie Krukoni ograniczyli się do kulturalnego klaskania, ale kiedy to ich zespół wszedł na murawę, wstali ze swoich miejsc i ryknęli na całe boisko, wymachując rękami w powietrzu.
    Pani Hooch stanęła między Angeliną a Rogerem Daviesem. Po standardowym uściśnięciu dłoni zabrzmiał gwizdek, a zawodnicy poszybowali w powietrze, wspomagani oklaskami swoich kibiców. Harry usłyszał głos Lee Jordana:
— I wystartowali! Snow zaczyna pierwszą akcję meczu. Zręcznie wymija Johnson, ale zostaje powstrzymany przez tłuczek odbity przez jednego z bliźniaków! Rozpaczliwie próbuje podać do Queena, lecz kafla przechwytuje Weasley! Pędzi w stronę bramek Ravenclawu. Obrońca orłów blokuje drogę do słupków! Ginny przerzuca piłkę do prawej ręki, będzie rzucać! Nie, w ostatniej chwili wyrzuciła go za siebie, prosto w ręce lecącego za nią Thomasa! Dean ma wolną lewą pętlę, rzucaj chłopie! TAK! Dziesięć do zera dla Gryfonów!
    Na trybunach rozległ się wrzask kibiców Gryffindoru. Szkarłatno-złote proporczyki powiewały w powietrzu. Harry krążył nad stadionem, wypatrując znicza. Nie zwracał uwagi na drętwiejące z zimna dłonie. Kątem oka zobaczył szukającego Krukonów, który rozglądał się po drugiej stronie boiska. Na razie obaj nie mieli nic do roboty w przeciwieństwie do innych graczy. Ron popisał się właśnie widowiskową obroną rzutu wolnego i prędko podał piłkę do Angeliny, która zrobiła młynka w powietrzu oraz jak pocisk poszybowała do bramek przeciwników.
— Johnson mknie jak błyskawica po kolejne punkty. Podaje do Thomasa, który od razu przerzuca kafla na prawe skrzydło do Weasley. Wygląda na to, że nowa taktyka lwów opiera się na szybkości i dokładności podań. Krukoni nie nadążają przechwytywać piłki. Tymczasem Ginny bierze zamach, rzuca…
    Kibice wydali jęk rozczarowania, który szybko zmienił się we wrzask radości. Ginny trafiła kaflem w obręcz słupka, ale Angelina zdążyła go złapać oraz przerzucić przez obręcz, zanim obrońca przeciwników przerwał akcję. Harry zaklaskał i wrócił do wypatrywania trzepoczącej piłeczki. Minął się z szukającym rywali. Kiwnęli sobie lekko głowami oraz wrócili do swoich zajęć.
— Davies rozpoczyna kontrę Krukonów. Za jego plecami już czai się Weasley, szukając sposobu na przerwanie zagrania! Prostopadłe podanie do Snowa znacznie skraca dystans do bramek Weasleya! Ten już ustawia się przy najbliższym słupku, Snow będzie rzucał i ach… To musiało boleć! Ravenclaw traci kafla i chyba jednego zawodnika!
    Fred i George posłali oba tłuczki prosto w ścigającego Ravenclawu. Uderzyły go w plecy, sprawiając, że zwalił się z miotły. Przerwano grę, kiedy na boisko wbiegła pani Pomfrey z noszami i zabrała rannego do skrzydła szpitalnego. Kapitan Krukonów wyglądał na zdenerwowanego, kiedy wprowadzał jednego z rezerwowych.
— Davies najprawdopodobniej nie skupiał się na ćwiczeniu ustawienia z rezerwami, więc trudniej będzie im się zgrać, ale dla nas to bardzo dobra wiadomość!
— Jordan, bezstronność! — syknęła McGonagall, przerywając komentatorowi.
— Przepraszam, pani profesor — odparł Lee bez skruchy. — Tak więc Weasley zaczyna. Podaje do Thomasa i Gryfoni ruszają z kolejną akcją! Dean zgrabnie wymija Queena oraz oddaje piłkę Ginny, która przerzuca ją na drugi koniec boiska do Angeliny! Ależ zgranie napastników Gryffindoru, widać, że Johnson świetnie opracowała taktykę! Dobrze, że mamy takiego ładnego i mądrego kapitana! Bez obrazy Geroge, nie zamierzam podrywać ci dziewczyny, stwierdzam tylko fakty!
— Jordan, komentuj mecz! — warknęła Minerwa, łypiąc srogo na chłopaka.
— A tak, tak, mecz! No więc po udanej interwencji obrońcy kafel ponownie w rękach Krukonów! Kapitan orłów ma teraz sporo wolnego miejsca i może się rozpędzić! Queen również naciera z drugiej strony boiska, a w środku rezerwowy ścigający, nie pamiętam, jak się nazywa! Tłuczek odbity przez jednego z bliźniaków chybia, Roger podaje do Queena, ten rzuca i niestety Ron nie dał rady. Dwadzieścia do dziesięciu!
    Krukoni nagrodzili akcje swoich graczy aplauzem.
— Gryfoni mają szansę na odrobienie straty! Thomas już mknie z kaflem w stronę bramek, ale w ostatniej chwili zostaje powstrzymany przez tłuczek, odbity przez jednego z pałkarzy. A, zapomniałem dodać. Ci, którzy chcą jeszcze obstawić wynik meczu niech zgłoszą się do Colina Creeveya, on przyjmuje zakłady.
— Oddaj mi ten mikrofon! — warknęła McGonagall, wyciągając rękę w jego stronę.
— Pani profesor, niech mi pani tak nie przerywa, ja chcę tylko trochę ubarwić to spotkanie — odparł Lee, odsuwając się do nauczycielki.
— Zaraz ja cię ubarwię, Jordan! — syknęła kobieta.
— Dobrze, już dobrze. — Chłopak skapitulował i skupił się na grze. — Drużyna Krukonów ponownie w natarciu. Queen podaje do rezerwowego ścigającego, który próbuje zgubić lecącą za nim Ginny Weasley. Trzeba przyznać, że chłopak umie latać, te piruety wyglądają całkiem fajnie. Niestety, głupi Ślizgon może by się na to nabrał, ale naszemu rudzielcowi udaje się odebrać mu kafla!
    Profesor McGonagall ponownie zbeształa go za obrazę uczniów z innego domu, ale Harry już tego nie słyszał. Dostrzegł właśnie błysk w pobliżu bramek Gryfonów. Podleciał tam, lecz pałkarz Krukonów był czujny. Potter musiał wykonać gwałtowny unik, aby uniknąć spotkania z tłuczkiem. Ta chwila wystarczyła, żeby znicz ponownie gdzieś zniknął. Klnąc pod nosem, wrócił do przeszukiwania terenu.
— Co za podwójny pech Gryfonów! Najpierw Queen strzela wyrównującą bramkę, a potem Potter gubi znicza!
    Kątem oka Wybraniec zauważył Rosalie, która siedziała na trybunach i pokazywała go palcem, śmiejąc się do rozpuku wraz z przyjaciółką. Złośliwy uśmieszek wkradł mu się na twarz i poszybował w jej stronę, udając, że szuka tam znicza. Ustawił się tak, aby jeden z pałkarzy Krukonów mógł go zauważyć. Kiedy ujrzał, jak odbity tłuczek leci wprost na niego, wystrzelił w górę. Niebezpieczna piłka była o wiele mniej zwrotna, toteż pędziła dalej wprost na dziewczynę. Wrzasnęła i zanurkowała pod ławkę, chroniąc się przed uderzeniem. Kiedy tłuczek się oddalił, wychyliła się oraz zaczęła coś krzyczeć, wygrażając pięścią w kierunku Pottera. Chłopak zachichotał i ponownie zajął się swoim zadaniem.
    Minuty mijały, a mała złota piłeczka przepadła bez śladu. W międzyczasie Gryfoni ponownie wyszli na prowadzenie po fantastycznych akcjach Angeliny, Ginny i Deana. Patrząc, jak cała trójka świetnie się ze sobą dogaduje, Harry stwierdził, że Johnson znalazła idealnych zastępców dla Alicji i Katie, które zrezygnowały z grania na początku roku szkolnego. Ron także radził sobie całkiem nieźle. Wybraniec widział kątem oka niektóre jego interwencje i był pod dużym wrażeniem. Uśmiechał się lekko, widząc, że nawet Hermiona go oklaskuje, kiedy bronił trudniejsze strzały. Miał wielką nadzieję, że przyjaciele wytłumaczą sobie to nieporozumienie, które podzieliło ich na kilka dni.
    Nagle zobaczył błysk tuż nad podium dla komentatora. Błyskawicznie wystrzelił w tamtym kierunku, a szukający Krukonów zrobił to samo. Mała piłeczka, jak gdyby przeczuwając, że stała się obiektem ataku, rozpaczliwie uciekała. Obaj chłopcy poszybowali w górę, goniąc złotą piłeczkę. Błyskawica znacznie ułatwiała Potterowi zadanie, toteż wysunął się na prowadzenie oraz wyciągnął rękę. Już czuł muśnięcia małych skrzydełek na swojej dłoni. Zacisnął palce, lecz w ostatniej chwili znicz zapikował w dół. Potter zaklął oraz skierował rączkę miotły ku ziemi. Przeciwnik zagradzał mu drogę, równocześnie goniąc kulkę. Harry starał się go ominąć, ale tamten świetnie przewidywał jego ruchy. Wybraniec stwierdził, że nie ma wyboru i musi zagrać ostrzej. Ustawił się tak, że był lekko nad nim i wyprzedził go nieznacznie. Następnie gwałtownie zniżył lot, pojawiając się tuż przed oczami zaskoczonego chłopaka. Tamten musiał gwałtownie odbić w prawo, aby uniknąć zderzenia, a tym samym zboczyć z toru lotu znicza. Gryfon natychmiast pomknął ku celowi, lawirując między zawodnikami. Usłyszał złowieszczy świst tłuczków, lecz zgrabnie je ominął i po chwili znalazł się tuż przed złotym zniczem. Wyciągnął rękę i po chwili usłyszał:
— Potter złapał znicz! Wygrali Gryfoni!
    Otoczyła go cała drużyna, klepiąc po plecach i czochrając po włosach. Szukający Krukonów kłócił się o coś z panią Hooch, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Końcowy gwizdek rozbrzmiał na stadionie i po chwili zawodnicy schodzili do szatni, żegnani oklaskami. W środku Angelina uściskała każdego, piszcząc:
— Byliście niesamowici!
    Po prysznicu przebrali się w ciepłe szaty oraz usiedli na krzesłach, aby wysłuchać końcowej przemowy swojego kapitana.
— Został tydzień do świąt, dlatego nie będę was już męczyła treningami w tym roku. Wszyscy zrobiliście znacznie więcej, niż mogłabym od was oczekiwać. Jeżeli w kolejnym meczu wygramy ze Ślizgonami, Puchar będzie nasz. Brawo, drużyno!
    Zawodnicy zaczęli wiwatować, a potem opuścili szatnie oraz udali się do pokoju wspólnego, gdzie czekali na nich pozostali domownicy. Po otrzymaniu gratulacji rozpoczęli zabawę, która trwała aż do ciszy nocnej.

***

    Następnego dnia Harry wciąż był w świetnym humorze. Euforia po wygranym meczu była wyczuwalna na każdym kroku. Nawet złośliwe uwagi Rosalie nie były w stanie wytrącić go z równowagi. Od czasu ich ostatniej kłótni dziewczyna wykorzystywała każdą okazję, aby mu dopiec, a porażka Ravenclawu tylko zaogniła jej nienawiść.
    Dzień zaczynał od lekcji historii magii. Stwierdził w myślach, że dobrze się składa, ponieważ będzie mógł uciąć sobie poranną drzemkę. Ron przyjął ten pomysł z entuzjazmem, natomiast Hermiona obrzuciła ich zdegustowanym spojrzeniem, ale nie odezwała się ani słowem. Po skończonym posiłku udali się pod klasę profesora Binnsa. Zajęli swoje miejsca i po odczytaniu listy obecności, nauczyciel powrócił do swojego śmiertelnie nudnego wykładu o szczycie pokojowym w Bexhill, gdzie gobliny i czarodzieje podpisali pakt pokojowy. Standardowo uczniowie mieli to w głębokim poważaniu i przysypiali lub odrabiali zaległe prace domowe. Nagle Harry poczuł, że coś jest nie tak, choć w pierwszej chwili nie miał pojęcia, co takiego. Po chwili zdał sobie sprawę, że moneta w jego kieszeni coraz bardziej się nagrzewa. Poderwał się z miejsca i powiedział:
— Eee, przepraszam, panie profesorze, ale czy mogę iść do toalety?
    Klasa wpatrywała się w niego, jakby oświadczył, że zamierza zostać śmierciożercą. No tak, byli zupełnie nieprzyzwyczajeni do tego, że ktokolwiek zabiera głos na historii magii, nawet w tak błahej sprawie.
— Tylko proszę szybko wrócić, panie O’Flaherty. Niedługo będę odczytywał bardzo ważną część referatu.
    „Ta, jasne” — prychnął Harry w myślach, ale kiwnął głową i prędko wybiegł z klasy. Popędził do tajemnego przejścia, którym dostał się do zamku Salamandry. Ducha Ejnara nie było w pobliżu, więc skierował się do Głównej Sali, gdzie czekali już mistrzowie oraz inni wojownicy. Świeżo upieczeni członkowie organizacji szeptali między sobą z podekscytowaniem. Potter podszedł do jednego z nich.
— Co się dzieje? — zapytał.
— Nie mam pojęcia — odparł zapytany, patrząc przed siebie.
    Do sali wchodziło coraz więcej osób. Trzej mistrzowie gorączkowo szeptali między sobą. Kiedy pomieszczenie było pełne osób, ubranych w bojowe szaty Salamandry, na środek wystąpił Karrypto i powiedział:
— Właśnie się dowiedzieliśmy, że za kilka minut śmierciożercy zrobią zasadzkę na Rufusa Scrimgeoura. Dla niewtajemniczonych dodam, że to szef Biura Aurorów. Przebywa teraz u swojej matki w Castle Combe. Jeżeli Voldemortowi uda się zrealizować ten pomysł, będzie miał okazję umieścić swojego człowieka na jego miejsce, a tym samym przejąć kontrolę nad jedyną zbrojną siłą Ministerstwa Magii. To zbyt poważna sprawa, żebyśmy stali z boku i biernie przyglądali się sytuacji, dlatego przyłączymy się do dzisiejszej walki. Aby uchronić was przed kłopotliwymi pytaniami w przypadku rozpoznania... — Tu Karrypto spojrzał przelotnie na Harry’ego. — Założycie maski, które ukryją wasze twarze. Świstokliki prowadzące na miejsce uaktywnią się za dwie minuty. Weźcie po jednym ze stołu.
    Harry podszedł do stołu, czując dziwne podniecenie. Po raz pierwszy będzie mógł uczestniczyć w prawdziwej bitwie z siłami Voldemorta. Wziął starą puszkę oraz białą maskę i wrócił na swoje miejsce, próbując uspokoić szybko bijące serce. Nigdzie nie widział Martina i Kaspara. Podejrzewał, że stoją w innej części pomieszczenia, a ludzi było tylu, że nie było szans, aby mogli się zobaczyć. Najprawdopodobniej spotkają się dopiero na polu walki. Założył maskę i przeniósł wzrok na mistrza Karrypto.
— Zwracam się głównie do naszych nowych członków. Postępujcie tak, jak uczyliśmy was na szkoleniu. Miejcie również na uwadze fakt, że to nie są ćwiczenia. Kiedy świstoklik się uaktywni, znajdziecie się w sytuacji, która będzie zagrażała waszemu życiu, więc nie chcę od was żadnej niepotrzebnej brawury. Waszym celem nie jest pokonanie jak największej liczby śmierciożerców, ale ochrona i ewakuacja Scrimgeoura. Czy to jasne?
    Odpowiedział mu potwierdzający krzyk. Nagle Harry poczuł szarpnięcie w okolicach pępka. Nie miał czasu, aby dokładnie się rozejrzeć, ponieważ natychmiast usłyszał przekleństwa i huk zderzających się ze sobą zaklęć. Prywatna ochrona Scrimgeoura stawiała opór zamachowcom, lecz popleczników Voldemorta było dwa razy więcej.
— Na nich! — ryknął Dartan i pobiegł w stronę centralnej części wioski.
    Wojownicy wbiegli na pole bitwy. Śmierciożercy nie spodziewali się takiego obrotu sprawy i spanikowani zaczęli rzucać na oślep zaklęciami. Harry ogłuszył jednego z nich w biegu, a potem zaklęciem tnącym wyeliminował kolejnego. Salamandra zaczęła odciągać napastników od szefa Biura Aurorów. Walka stawała się coraz trudniejsza. Początkowe zaskoczenie minęło i poplecznicy Voldemorta stawiali coraz większy opór. Wybraniec uskoczył przed zielonym promieniem i ryknął:
— Confringo!
    Eksplozja wyłączyła z walki trzech śmierciożerców, a kilku zostało rannych. Harry zobaczył Aidana, walczącego z czterema przeciwnikami jednocześnie. Jego były mentor poruszał się z gracją, unikając zaklęć i chlastając swoim mieczem tych, których był w stanie dosięgnąć. W niczym nie przypominał zboczonego dziadka, z zakłopotaniem tłumaczącego się ze swojego niecodziennego hobby. Teraz stał przed nim doświadczony wojownik, który nie pierwszy raz brał udział w takich akcjach oraz udowadniał, dlaczego jest uważany za jednego z najlepszych członków organizacji. Jego czar mumifikacji sprawił, że jeden z napastników zwalił się na ziemię, ciasno opleciony własnymi szatami. Inny przyciskał do piersi krwawiący kikut, który kilka sekund wcześniej był sprawną ręką.
    Gryfon rzucił się na ratunek jednemu z ochroniarzy Scrimgeoura, który ledwo bronił się przed trzema napastnikami. W biegu rzucił zaklęcie boksera. Chybił o cal, czym zwrócił na siebie uwagę swojego niedoszłego celu. Nie dał mu żadnych szans na kontratak, pędząc w jego kierunku oraz zasypując go gradem różnorodnych klątw. W międzyczasie wyciągnął mały nóż i rzucił go w kierunku przeciwnika, który skradał się, próbując zajść od tyłu szefa Biura Aurorów. Ostrze utkwiło w udzie śmierciożercy. Mężczyzna krzyknął z bólu i to wystarczyło, aby Rufus odpowiednio zareagował na zagrożenie. Kilka sekund później wokół nich nie było nikogo.
— Proszę iść za mną, tu nie jest bezpiecznie — powiedział Harry w stronę aurora. Maska tłumiła jego głos.
— Nie jesteście z Ministerstwa — odrzekł tamten, celując w niego różdżką. — Coście za jedni?
— To nie czas ani miejsce na przesłuchanie. Musi mi pan zaufać, chcę pomóc.
    Scrimgeour nie zdążył nic odpowiedzieć, ponieważ w tej samej chwili rozległ się ogłuszający huk. W tej samej chwili Harry usłyszał krzyk:
— Jest ich za dużo! Dołohow, deportuj się stąd i wezwij wsparcie!
    „Dołohow?” — pomyślał Harry. „On nie powinien być w Azkabanie?”. Nie miał czasu, by dłużej się nad tym zastanawiać, ponieważ w tej samej chwili usłyszał głos mistrza Karrypto:
— Zbiórka na placu!
    Potter odwrócił się do mężczyzny i rzekł:
— Może mi pan zaufać i pójść ze mną albo dalej przestrzegać procedur i tu zginąć. Proszę zdecydować szybko.
    Przelatujący nad ich głowami zielony promień ostatecznie go przekonał.
— Po wszystkim żądam wyjaśnień — zastrzegł jeszcze, po czym ruszył za Wybrańcem.
    Pobiegli na plac, gdzie oddziały Salamandry się przegrupowały. Karrypto, widząc Scrimgeoura pod opieką Harry’ego, kiwnął głową i powiedział:
— Będziemy pana eskortować aż na skraj wioski. Tam jest najbliższy punkt deportacyjny.
    Z uliczek zaczęli wybiegać nowi przeciwnicy. Karrypto szybkim zaklęciem poderżnął gardło jednemu ze śmierciożerców, a potem wyczarował coś w rodzaju drewnianego kokonu, który zakrył szefa Biura Aurorów.
— Osłona jest dźwiękoszczelna — oświadczył, odwracając się do Harry’ego. — Potter, weź Frillocka i Burrowsa i idźcie na południowy skraj wioski. Śmierciożercy mają tam furtkę w osłonie antydeportacyjnej, przez którą dostają się do środka. Zablokujcie ją.
    Chłopak kiwnął głową i zaczął szukać przyjaciół. Szybko ich znalazł, po czym razem udali się na wskazane miejsce, przedzierając się przez coraz większe zastępy wrogów. Natknęli się na Amycusa Carrowa, który zaśmiał się szaleńczo, a potem wyczarował kilkanaście noży, które poszybowały w ich kierunku. Martin i Kaspar podnieśli tarczę, a w tym czasie Harry ostrzeliwał go ognistymi pociskami. W pewnym momencie szata mężczyzny się zapaliła, a on syknął z bólu, jednak szybko poradził sobie z zagrożeniem. Warknął rozdrażniony i próbował dosięgnąć ich zaklęciem uśmiercającym, lecz chłopcy odskoczyli na boki. Po chwili dołączyła do niego jego siostra i we dwójkę stawili czoła nastolatkom.
    Gryfon musiał przyznać, że rodzeństwo bardzo dobrze współpracuje w walce. Nie przypominali innych śmierciożerców, którzy chaotycznie rzucali zaklęcia w nadziei, że któreś z nich trafi w cel. Amycus i Alecto odwrócili się do siebie plecami i kręcili w koło, strzelając klątwami. Pottera zmroziło, kiedy Martin ledwo uchylił się od purpurowej klątwy powodującej gnicie narządów. Niestety podczas uniku potknął się i dostał Cruciatusem. Zwalił się na ziemię, ale Kaspar szybko przerwał czar. Kiedy dochodził do siebie, obaj chłopcy skupili uwagę przeciwników na sobie.
— Nie dacie nam rady! — zapiszczała Alecto, chroniąc brata przed ogłuszaczem Harry’ego. — Zmieciemy was z powierzchni ziemi!
    Kobieta wyczarowała olbrzymiego jastrzębia, który zaszarżował na chłopców. W tym samym czasie Amycus otoczył zwierzę ognistym kręgiem. Śmiercionośny pocisk pikował na Kaspara, który salwował się ucieczką. Wbiegł między domy, lecz ptak szybko skręcił oraz kontynuował ściganie swojego celu.
— No to zostaliście we dwójkę — podsumował Amycus, kiedy Martin poczuł się lepiej i mógł kontynuować pojedynek. — Mamy równe szanse.
    Potter nie zamierzał wdawać się w konwersację. Wyczarował dwie kamienne pięści, które próbowały dosięgnąć rodzeństwo. Śmierciożercy szybko rozbili je w drobny mak, ale byli zmuszeni oddalić się od siebie, pozbawiając wzajemnej ochrony.
— Biorę kobietę, ty zajmij się facetem! — krzyknął Martin i ruszył w stronę Alecto. — Nie możemy pozwolić, by ze sobą współpracowali!
    Wybraniec wypuścił w kierunku Amycusa serię zatrutych strzał. Mężczyzna prychnął i unicestwił je jednym ruchem różdżki, ale nie zdążył uniknąć zaklęcia tłukącego. Oczy wyszły mu z orbit, kiedy poczuł mocne uderzenie w brzuch. Zakasłał i na chwilę opuścił gardę, co Harry wykorzystał. Z jego różdżki wystrzeliły liny, które owinęły się wokół nadgarstków mężczyzny. Już miał go ogłuszyć, kiedy eksplozja za jego plecami sprawiła, że stracił równowagę. W tym czasie poplecznikowi Voldemorta udało się uwolnić i natychmiast rzucił na Pottera Cruciatusa. Gryfon poczuł ból w całym ciele, lecz zacisnął zęby oraz próbował uwolnić się od tortur. Tamten zdawał się przewidywać jego ruchy, ponieważ zwiększył siłę czaru. Wybraniec nie mógł dłużej wytrzymać. Krzyknął z bólu. Martin odwrócił się, aby zobaczyć, co się stało i to był jego błąd. Klątwa paraliżująca Alecto błyskawicznie go uderzyła. Rodzeństwo spojrzało na siebie z triumfem w oczach. Już wypowiadali dwa słowa, które miały pozbawić ich życia, kiedy zza jednego z budynków wybiegł Kaspar. Widząc sytuację, zmarszczył gniewnie brwi i ryknął:
— Wara od moich kumpli, śmiecie!
    Nim Alecto i Amycus zdołali zareagować, Burrows machnął różdżką, a ziemia pod ich nogami zamieniła się w ruchome piaski. Kobieta wrzasnęła, kiedy zaczęła zapadać się coraz głębiej. Mężczyzna w tym czasie szybko mruczał przeciwzaklęcie, lecz Kaspar rozbroił go. W tej samej chwili pojawił się płonący jastrząb. Chłopakowi wpadła do głowy nagła myśl. Stanął kilka metrów przed unieruchomionym rodzeństwem i wrzasnął:
— Ej ty! Tutaj jestem!
    Ptak zmierzał w jego kierunku niczym pocisk. Chłopak nie ruszał się z miejsca, czekając na odpowiedni moment. W ostatniej chwili uskoczył w bok. Jastrząb nie zdążył zahamować i z pełną prędkością uderzył we wrzeszczących śmierciożerców. Eksplozja rozerwała Alecto i Amycusa na strzępy. Kaspar odczarował Martina i pobiegł do Harry’ego, który powoli wstawał.
— Nic wam nie jest? — zapytał przejęty, podając Potterowi dłoń.
— Daj mi chwilę, zaraz przejdzie — odparł Wybraniec, walcząc ze skutkami Cruciatusa. — Chyba wiszę ci duże piwo.
    Kaspar prychnął na to stwierdzenie.
— Za coś takiego to minimum Ognista — powiedział urażony tym, że przyjaciel tak umniejsza jego zasługi.
    Wreszcie chłopcy dotarli do dziury w osłonach antydeportacyjnych, po czym pozbyli się jej kilkoma zaklęciami. Następnie, wciąż walcząc z napotkanymi przeciwnikami, powrócili do mistrza Karrypto, który był zajęty prowadzeniem Scrimgeoura do punktu ewakuacyjnego. Nagle stało się coś, co sprawiło, że serce Harry’ego zamarło. Usłyszał głośny ryk mężczyzny:
— PETTIGREW!
    Gryfon natychmiast rozpoznał ten głos. Odwrócił się błyskawicznie oraz zobaczył Syriusza, stojącego po drugiej stronie placu. Wyglądało na to, że Zakon Feniksa również dowiedział się o planach Riddle’a i znalazł się tu w tym samym celu co oni. Powstrzymani przez barierę antydeportacyjną, musieli nadkładać drogi, co wyjaśniało tak późne pojawienie się.
    Kilkadziesiąt metrów dalej stał Peter Pettigrew, odziany w czarne szaty śmierciożercy. Harry nie miał pojęcia, co ten szczur zrobił, że Voldemort pozwolił mu włożyć ten strój, ale nic go to nie obchodziło. Nadeszła chwila, o której marzył od przygody na trzecim roku. Zamierzał schwytać tego zdrajcę, aby wreszcie uwolnić swojego ojca chrzestnego od życia zbiega.
    On i Syriusz ruszyli na niego w tym samym momencie. Black nie miał pojęcia, kim są tajemniczy wojownicy, ale gdy zobaczył, że masakrują sługusów Voldemorta zrozumiał, że są ich sprzymierzeńcami. Remus też to zauważył, lecz nie wszyscy członkowie Zakonu byli tak spostrzegawczy. Salamandra musiała teraz nie tylko walczyć z prawdziwymi przeciwnikami, ale również bronić się przed atakiem zakonników. Lunatyk próbował ich powstrzymać, jednak w ferworze bitwy nikt nie chciał go słuchać.
    Tymczasem Syriusz coraz bardziej zbliżał się do Petera. Na początku Glizdogon próbował powstrzymać go Avadą, lecz kiedy Łapa coraz bardziej zmniejszał dzielący ich dystans, a dodatkowo zauważył, że z drugiej strony biegnie ku niemu jeden z tych zamaskowanych wojowników, spanikował. Zaczął uciekać w stronę granicy osłon antydeportacyjnych, ciskając na oślep klątwami i taranując innych śmierciożerców. Jego przerażenie wzmogło się, gdy odkrył, że nie może zmienić się w szczura. Harry, bogaty w doświadczenie ze swojego trzeciego roku, zawczasu uniemożliwił mu to zaklęciem. Kluczył między domostwami, zdając sobie sprawę z faktu, że gdy znajdzie się na otwartej przestrzeni, to będzie po nim. Potter rzucał mu pod nogi czary wybuchające, jednak tamten chronił się tarczą. Nagle Black zmienił się w czarnego psa, aby móc biec szybciej. Nie zamierzał pozwolić, aby ten zdrajca po raz kolejny mu się wymknął. Cztery łapy dały mu o wiele większą prędkość i już po chwili skoczył na Pettigrewa. Uderzył go w plecy, przez co mężczyzna padł na ziemię. Animag wrócił do swojej ludzkiej formy oraz natychmiast wystrzelił zaklęcie tnące, celując w nogi dawnego przyjaciela. Przestraszony czarodziej zakwilił żałośnie i chwycił się za przecięte ścięgna.
— Cześć, Peter — rzucił Łapa złowieszczo miłym tonem. Kątem oka zauważył, jak zamaskowany czarodziej walczy ze śmierciożercami, próbującymi pomóc Glizdogonowi. — Dawno się nie widzieliśmy. Ostatnio tak nagle zniknąłeś. Nawet nie zdążyłem się z tobą pożegnać.
— S-S-Syriuszu — zajęczał Pettigrew. — Proszę, nie działaj pochopnie. Przecież jestem twoim przyjacielem. Nie możesz mi wybaczyć, tak jak zrobiłby to James?
    Na wzmiankę o zmarłym przyjacielu w Syriuszu zawrzało. Pierwszy raz w życiu użył zaklęcia torturującego i aż sam był zaskoczony, jak skutecznie podziałało. Nie zastanawiał się nad tym, że łamie granicę, którą wyznaczył sobie lata temu. Na wyrzuty sumienia jeszcze przyjdzie czas.
— Jeżeli jeszcze raz jego imię wyjdzie z twoich ust, skończysz jak Longbottomowie — powiedział zimno.
    Glizdogon przełknął ślinę oraz spojrzał ze strachem na byłego przyjaciela.
— Nie martw się, Peter — oznajmił Łapa, stojąc nad nim. — Nie zabiję cię. Jak w Ministerstwie zobaczą cię żywego, natychmiast mnie uniewinnią. Tylko dlatego jeszcze żyjesz, ale nic nie stoi na przeszkodzie, abym odpłacił ci się za te wszystkie lata.
    Pomarańczowy promień ugodził Glizdogona w dłoń. Były Huncwot wrzasnął z bólu, gdy kości w ręce zostały zmiażdżone. Syriusz uważnie go obserwował, co jakiś czas zerkając w stronę walczącego wojownika, lecz widząc, że doskonale radzi sobie ze śmierciożercami, postanowił się nie wtrącać.
— Syriuszu — załkał Pettigrew, kuląc do siebie zranioną dłoń. — Proszę, zlituj się. Ja naprawdę nie chciałem zdradzić Jame… twojego przyjaciela. — Szybko się poprawił widząc, jak Blackowi drgnęła ręka. — Znasz mnie przecież. Znałeś mnie w szkole. Wiesz, że zawsze byłem słaby i tchórzliwy. Nic na to nie poradzę. Kiedy Czarny Pan zażądał, abym zdradził mu ich lokalizację, byłem zbyt przerażony, aby odmówić.
— Daruj sobie, kłamliwy szczurze — warknął Łapa. — Już to mówiłeś i doskonale wiesz, że wtedy nikt ci nie uwierzył. Teraz będzie tak samo.
— Proszę, zlituj się przez wzgląd na stare czasy — zaskomlał były Huncwot, widząc jak Harry pokonał kolejnego śmierciożercę, który próbował się do niego przedostać. — Jeśli to zrobisz, powiem wam wszystko co wiem o planach Sam Wiesz Kogo.
— Jesteś żałosny — odrzekł mężczyzna, patrząc na niego z wyraźną pogardą. — Ciekawe, co powiedziałby Voldemort, gdyby cię teraz usłyszał. Bardzo łatwo przychodzi ci zmienianie stron. Mam dość rozmowy z tobą. Poczekasz tu, aż wszystko się uspokoi i osobiście przetransportuje cię do Ministerstwa.
    W tym momencie gdzieś na skraju wioski, rozległ się krzyk. Łapa odwrócił się instynktownie, a potem rozszerzył oczy, widząc, jak zamaskowany wojownik celuje w niego różdżką i rzuca zaklęcie wybuchające. Na szczęście promień przeleciał obok niego, a czarodziej zniknął mu z pola widzenia. Black na wszelki wypadek otoczył się zaklęciem tarczy, a potem odwrócił do Glizdogona, żeby go związać. Zamarł, kiedy zobaczył byłego Huncwota leżącego na ziemi z wielką dziurą w sercu.

***

    Wybraniec widział, jak jego ojciec chrzestny rzuca na Glizdogona zaklęcie Cruciatus. Słyszał krzyki Petera, ale nie miał zamiaru w żaden sposób mu pomagać. Zamiast tego skupił się na osłanianiu Syriusza przed śmierciożercami, którzy zmierzali na ratunek jednemu z członków Wewnętrznego Kręgu. Na szczęście nadbiegający wrogowie nie byli tak dobrzy, jak Alecto i Amycus, więc Gryfon pokonywał ich bez większych trudności. Kiedy padł ostatni przeciwnik, zobaczył, jak jeden z wojowników Salamandry pokonuje swojego rywala, posyłając w jego stronę strumień gorącego oleju, przez co tamten wrzasnął z bólu. Potter ponownie spojrzał w kierunku zaułka, gdzie znajdowali się dwaj Huncwoci i poczuł, jak gniew oraz przerażenie rozsadza go od środka. Zaalarmowany krzykiem Łapa odwrócił się, a Pettigrew wykorzystał ten moment, by spróbować pozbyć się zagrożenia. Chłopak widział jego srebrną dłoń wędrującą za pazuchę i wyciągającą długi, błyszczący nóż. Natychmiast wycelował w niego różdżką i rzucił pierwsze zaklęcie, jakie mu przyszło do głowy. Zaklęcie Confringo ugodziło mężczyznę w pierś w tej samej chwili, w której poruszył się, chcąc poderżnąć Blackowi gardło. Jego ciało osunęło się na ziemię, a Harry opuścił to miejsce, aby uniknąć kłopotliwych pytań.
    Śmierciożercy wreszcie zrozumieli, że nie mają żadnych szans przeciwko połączonym siłom Zakonu i Salamandry, więc zdjęli osłony antydeportacyjne i ratowali się ucieczką. Udało się pochwycić kilku z nich, ale ci najważniejsi zdążyli umknąć. Wreszcie, na rynku w Castle Combe, zapanowała głucha cisza. Kiedy wszyscy poplecznicy Voldemorta zostali związani i oczekiwali na transport do ministerstwa, stało się to, co musiało się wydarzyć. Zakonnicy wycelowali różdżkami w zamaskowanych wojowników.
— Kim jesteście? — zapytał Kingsley, patrząc na nich z zainteresowaniem. — Gdzie jest Rufus Scrimgeour?
    Mistrz Karrypto wystąpił na środek i schował różdżkę, chcąc pokazać, że nie ma złych zamiarów.
— To, kim jesteśmy, nie ma żadnego znaczenia — powiedział. — Liczy się tylko to, że walczymy po tej samej stronie. Szef Biura Aurorów został przez nas przeniesiony w bezpieczne miejsce. Jest z nim dwójka naszych ludzi.
    Alastor Moody marszczył brwi, łypiąc na nich swoim magicznym okiem. Wybraniec przełknął głośno ślinę, modląc się, żeby auror nie zobaczył, że Harry Potter jest w tej wiosce. Na szczęście wyglądało na to, że Salamandra przewidziała też taką możliwość, ponieważ mężczyzna nie podniósł rabanu.
— Dlaczego mielibyśmy wam zaufać? — odezwała się Tonks.
— Mogę wezwać swoich ludzi razem ze Scrimgeourem. Przekażemy go wam bez żadnych komplikacji.
    Kingsley kiwnął głową, a Karrypto wyczarował mówiącego patronusa i wysłał go z wiadomością do odpowiednich osób. Po kilku sekundach rozległ się dźwięk deportacji. Szef Biura Aurorów był lekko blady, lecz zdołał utrzymać wyprostowaną postawę oraz dumnie uniesioną głowę. Skinął głową czarnoskóremu aurorowi, a potem powiedział:
— W porządku, Shacklebolt, nic mi nie jest. Myślę, że powinieneś powiadomić pozostałych. Przekaż im, że mają tu przyjść, aby przejąć pojmanych śmierciożerców.
    Kiedy mężczyzna deportował się, Rufus zwrócił się do pozostałych członków Zakonu Feniksa:
— Nawet nie muszę zgadywać, kim jesteście, choć część z was dobrze znam — powiedział. — Nareszcie na własne oczy widzę członków Zakonu Feniksa. Jestem pewien, że Dumbledore powiedział wam o stosunku, jaki ma do was minister. Myślę, że wkrótce się tu pojawi, więc radziłbym wam stąd znikać. Jestem waszym dłużnikiem i dlatego was nie zatrzymam.
    Zakonnicy posłuchali jego prośby oraz opuścili wioskę. Na placu pozostali wojownicy Salamandry. Szef Biura Aurorów zwrócił się do Karrypto:
— A jeśli chodzi o was, chcę wiedzieć, kim jesteście.
— Nasza historia jest długa i bardzo zagmatwana — odpowiedział Karrypto. — Myślę, że dziś udowodniliśmy, po czyjej stronie stoimy. Mylicie się, sądząc, że tylko Ministerstwo Magii stara się obalić Lorda Voldemorta. Jesteśmy organizacją wojowników, którzy również starają się zaprowadzić porządek.
— Uratowaliście mi życie i jestem wam za to wdzięczny. Skąd jednak mogę wiedzieć, że możemy wam ufać?
— Musi pan zdać się na swoją intuicję — odrzekł mistrz, poprawiając swoje szaty. — Świat, który pan znał, szybko się zmienia. Nieprzyjaciel za bardzo się rozpanoszył. Coraz więcej sekretnych stowarzyszeń wychodzi z ukrycia, aby jawnie mu się przeciwstawić. Będzie pan podważał wiarygodność każdego z nich? Na pana miejscu cieszyłbym się z każdego nowego sojusznika, który może mnie wesprzeć, kiedy wybuchnie otwarta wojna.
    Nie czekając na odpowiedź Scrimgeoura, Karrypto dał znak swoim ludziom, aby się deportowali. Po chwili w wiosce zostali tylko szef Biura Aurorów i kilku jego ludzi. Po chwili przybyły posiłki z ministerstwa na czele z Charlesem Osbournem. Minister podszedł do mężczyzny.
— Usłyszałem, że zorganizowano na ciebie zamach — powiedział, rozglądając się wokół. — Nic ci się nie stało, Scrimgeour?
— Nie — odparł mężczyzna, chowając różdżkę. — Na szczęście ze wszystkim sobie poradziliśmy.
— Nie spodziewałem się, że masz aż tak dobrze wyszkolonych ludzi. Mówili mi, że była was garstka, a śmierciożercy mieli znaczną przewagę liczebną. Przybyłbym z pomocą szybciej, ale ta cholerna papierologia wszystko przedłużyła. Muszę chyba ograniczyć biurokrację do minimum. W każdym razie jestem zaskoczony, że udało wam się odeprzeć szturm.
— Miałem drobną pomoc — przyznał Rufus.
— Jaką pomoc? — Charles spojrzał na niego przenikliwie. — Zakon Feniksa?
    Auror pokręcił głową.
— Nie znam ich. Mieli szkarłatne płaszcze i maski zakrywające twarze. Gdyby nie oni byłoby z nami krucho. Zauważyłem na ich piersiach naszywki z salamandrą.
— I nie zatrzymałeś ich? — W głosie ministra czaił się gniew. — Jak mogłeś puścić ich wolno?
— Zanim cokolwiek zrobiłem, deportowali się.
— Co się dzieje z tym światem? — westchnął Osborne, pocierając skronie. — Coraz więcej dziwacznych organizacji wypełza jak robaki. Wszyscy mówią, że są po naszej stronie i myślą, że tylko oni robią coś, aby wygrać tę wojnę. Uważają, że skoro przeciwstawiają się Sam Wiesz Komu, to mogą robić, co im się żywnie podoba i nie spotkają ich żadne konsekwencje. Rozejrzyj się, Rufus. Bestialsko zamordowali większość śmierciożerców, zamiast ich pojmać i oddać w ręce władz. Czym się od nich różnią? Chyba tylko kolorem płaszcza. A opinia publiczna będzie kręcić nosem, jeśli zacznę ich ścigać, bo przecież pomogli, więc są naszymi przyjaciółmi. Tylko jaką mamy gwarancję, że dzisiaj nas ratują, a jutro nie pozabijają?
    Rufus milczał. W zasadzie minister miał trochę racji. Nie mieli żadnej pewności, czy to na pewno ich sojusznicy. Tymczasem Charles przetarł dłonią twarz i mruknął:
— Nikomu nie wolno stać ponad prawem, nikomu. To rodzi chaos i tworzy szaleńców, przekonanych o swojej bezkarności. — Spojrzał na Scrimgeoura. — No dobrze, widzę, że moja obecność tutaj jest zbędna. Niech twoi ludzie posprzątają ciała, a żywych przetransportują do Azkabanu. Jak najszybciej zbiorę Wizengamot, aby ich osądzić. Potem przyjdź do mnie, będę chciał dowiedzieć się wszystkiego, co wiesz o tych Salamandrach.
    Minister opuścił wioskę, a szef Biura Aurorów razem ze swoimi ludźmi zabrali się do usuwania skutków niedawnej bitwy.

***

    Po krótkiej odprawie mistrza Karrypto Harry wrócił do Hogwartu. Miał świadomość, że lekcje już minęły, więc będzie musiał wytłumaczyć swoją nieobecność nie tylko nauczycielom, lecz także Ronowi i Hermionie. Westchnął oraz skierował się do pokoju wspólnego Gryfonów, analizując wszystkie wymówki. Po przekroczeniu dziury za portretem natychmiast doskoczyli do niego przyjaciele.
— Harry, gdzie ty byłeś?! Zniknąłeś na kilka godzin, wiesz, jak się martwiliśmy?! Miałeś iść tylko do toalety!
— Byłem w Skrzydle Szpitalnym — odparł, siadając na kanapie.
— Co się stało? — Ron patrzył na niego wyczekująco. — Stary, jak Malfoy coś zrobił, powiedz mi. Weźmiemy Mapę Huncwotów, znajdziemy go i nauczymy go szacunku.
— Nie, tym razem to nie on.
— To o co chodzi? — Hermiona wyglądała na bardzo przejętą. — Dlaczego poszedłeś do pani Pomfrey?
— Miałem kłopoty… z żołądkiem — wymyślił na poczekaniu. — Siedziałem w toalecie kilkanaście minut, ale nie przechodziło, więc poszedłem po jakieś krople. Znacie naszą pielęgniarkę. Przetrzymała mnie aż do tego czasu.
— Och. — Dziewczyna pokiwała głową. — Ale już wszystko w porządku?
— Tak, myślę, że tak. — Potter położył głowę na oparciu kanapy. — Jestem po prostu zmęczony. Cały dzień spędziłem nad miską.
— W porządku — oświadczyła szatynka. — Kiedyś też przez to przechodziłam, paskudna sprawa. Binns nic nam nie zadał, Snape wlepił ci szlaban i odjął punkty za nieobecność, a profesor Sprout kazała nam opisać trujące właściwości zębatego geranium. Jak będziesz chciał moje notatki, to ci dam.
— Dzięki. — Wybraniec uśmiechnął się do niej. — Jesteś kochana.
— Hej, ja też skorzystałbym z tych zapisków — rzucił Weasley, patrząc błagalnie na przyjaciółkę.
— Ty nie byłeś chory, tylko leniwy — odparła Gryfonka, odsuwając od niego swoje pergaminy. — Mogę ci pomóc, ale sam masz to napisać.
    Harry otworzył jedno oko oraz popatrzył na Weasleya.
— Czy ja dobrze słyszę? — mruknął tak, by Gryfonka go nie usłyszała. — Hermiona zaoferowała ci pomoc?
— Przeprosiłem ją — odszepnął Ron. — Nadal nie wiem za co, ale Fred poradził mi, żebym się nad tym nie zastanawiał i po prostu to zrobił.
— I podziałało?
— Jak widać. — Weasley puścił do niego oko, po czym powrócił do pisania wypracowania.
    Potter nie cieszył się długo odpoczynkiem, ponieważ poczuł, jak ktoś siada mu na kolanach. Otworzył oczy i ujrzał Ashley, która uśmiechała się do niego.
— Stęskniłam się za tobą — powiedziała, dając mu krótkiego buziaka.
— Ja za tobą też. Daj mi kilka minut, trochę odpocznę i możemy coś porobić.
— Co cię tak zmęczyło? — zapytała, zerkając na zawalony pergaminami stół. — Prace domowe?
— Kłopoty żołądkowe — wtrąciła się Hermiona.
    Ashley się skrzywiła.
— Współczuje — powiedziała, patrząc na niego z troską. — Wiem, jakie to nieprzyjemne.
— Nie umieram, nie musicie patrzeć na mnie z takim współczuciem — zachichotał Harry, przyciągając bliżej swoją dziewczynę. — Czuję się przez was niezręcznie.
    Kilkanaście minut później Harry spełnił swoją obietnicę i zabrał Ashley na przechadzkę. Ukryci pod peleryną niewidką dotarli na szczyt wieży Astronomicznej. Patrząc na pokryte śniegiem błonia Hogwartu, zbliżali się do siebie coraz bardziej. W następnej chwili ich usta złączyły się w pocałunku, a kiedy się od siebie oderwali, Potter powiedział:
— Wiesz, ja… Od jakiegoś czasu wydaje mi się, że cię kocham — wyznał Harry, gładząc jej policzek.
    Gryfonka zaniemówiła, a potem rzuciła mu się na szyję i ponownie pocałowała.
— Ja ciebie też — odparła poważnie.
    Tkwili w swoich objęciach, kiedy nagle zaczął prószyć śnieg. Ashley westchnęła i odsunęła się na tyle, aby móc popatrzeć mu w oczy.
— Harry — zaczęła. — Sam widzisz, że między nami zaczyna robić się naprawdę poważnie. Zależy mi na tobie i nie chcę mieć przed tobą żadnych tajemnic. Musisz coś o mnie wiedzieć. Już od jakiegoś czasu zbierałam się, by ci to powiedzieć.
— Nie musisz — przerwał jej chłopak. — Szanuje to, że masz swoje sekrety. Nie wymagam od ciebie, abyś mi je zdradzała.
— Tak, ale… — Dziewczyna zawahała się. — To nie jest zwyczajny sekret, tylko coś naprawdę ważnego i lepiej byłoby, gdybyś o tym wiedział.
— Nie dzisiaj. — Wybraniec pocałował ją namiętnie. — Miałem naprawdę ciężki dzień. Chcę tylko…
    Ashley nie dowiedziała się, czego chce, ponieważ w tej samej chwili za ich plecami rozległo się miauczenie. Odwrócili się błyskawicznie oraz zobaczyli panią Norris, która przyglądała im się swoimi wielkimi oczami. Oboje zdawali sobie sprawę, że nadejście woźnego to tylko kwestia kilku sekund, toteż prędko nałożyli pelerynę niewidkę oraz opuścili wieże Astronomiczną, kierując się do pokoju wspólnego. Będąc na miejscu, Potter ostatni raz pocałował swoją dziewczynę i zniknął za drzwiami prowadzącymi do sypialni chłopców. Szybko się przebrał, po czym rzucił na łóżko, rozmyślając o niedawnych wydarzeniach. Czuł podekscytowanie, kiedy pomyślał, że po raz pierwszy tak znacznie przyczynił się do osłabienia Riddle’a. Wspominał przebieg walki z najdrobniejszymi szczegółami. Wreszcie dotarł do momentu, w którym pozbawił Glizdogona życia. Lekko zaskoczył go fakt, że nie odczuwał z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Kiedy zabił Błyska, przez jakiś czas chodził jak struty, a teraz? Zupełna pustka i obojętność. Nie miał pojęcia, dlaczego śmierć mężczyzny w ogóle go nie ruszyła. Jednak nie rozpaczał nad takim stanem rzeczy. Cieszył się, że nie musiał ponownie słyszeć głosiku w swojej głowie, powtarzającego mu, że jest mordercą. Nadal mając przed oczami starcie w Castle Combe, zasnął.
    Następny dzień zaczął się od informacji o odwołaniu porannych lekcji zielarstwa z powodu śnieżycy. Harry i przyjaciele siedzieli w Wielkiej Sali, nie śpiesząc się ze śniadaniem. Potter zauważył Rosalie i już szykował się na kolejną słowną potyczkę, lecz dziewczyna jedynie uśmiechnęła się do niego drwiąco i z dumnie uniesioną głową usiadła przy stole Krukonów. Nie podobało mu się, że zbyt spoufalała się z Cassie, ale nie zamierzał zakazywać siostrze zadawania się z tą wiedźmą. Nagle usłyszał szum skrzydeł, a po chwili chmary sów krążyły po pomieszczeniu, roznosząc pocztę. Wybraniec zdziwił się, gdy zobaczył Hedwigę, która miała list przymocowany do nóżki. Szybko go rozwiązał, dał ptakowi coś do jedzenia i otworzył kopertę. Spojrzał na swoich przyjaciół i powiedział:
— To od Łapy.
    Ron i Hermiona przysunęli się bliżej i cała trójka przeczytała:


Drogi Harry,

    Nie uwierzysz, co wydarzyło się dzisiaj rano. Ja sam w to nie wierzę i dalej myślę, że to tylko piękny sen, z którego zaraz się obudzę. Otóż ja, Syriusz Black, dzisiejszego ranka zostałem oficjalnie uniewinniony. Jestem wolnym człowiekiem, Harry! Wreszcie mogę pokazać się ludziom na oczy bez obawy, że ktoś powiadomi aurorów.
    Ale zacznijmy od początku. Wczoraj miał miejsce nieudany zamach na szefa Biura Aurorów, Rufusa Scrimgeoura. Na pewno przeczytasz o tym w Proroku Codziennym. Zakon przybył na miejsce, lecz okazało się, że ktoś nas ubiegł. Kiedy znaleźliśmy się w Castle Combe, śmierciożercy walczyli już z jakimiś ludźmi, ubranymi w szkarłatne szaty. Z początku pomyślałem, że to Connor i Cienie postanowili zabrać nam całą zabawę, lecz okazało się, że to ktoś zupełnie nowy. Nie mam pojęcia, kim byli, ale sprawiali wrażenie, że są po naszej stronie. Jeden z nich nawet uratował mi życie, o czym zaraz napiszę. Naprawdę, nigdy nie widziałem tak wyszkolonych czarodziejów, butolizy byli wobec nich całkowicie bezsilni. Od wczorajszego wieczoru próbujemy dowiedzieć się o nich czegoś więcej, ale wygląda na to, że pojawili się znikąd. Dziwna sprawa, prawda? Dumbledore powiedział, że popyta starych znajomych oraz spróbuje ich namierzyć. Chce ich wybadać i jeśli faktycznie okażą się godni zaufania, zaproponuje im dołączenie do nas. No, ale najpierw trzeba ich znaleźć, co może nie być takie łatwe.
    Wróćmy do wydarzeń z wczorajszego dnia. Podczas walk zorientowałem się nagle, że wśród butolizów Voldemorta znajduje się Glizdogon. Mówię ci, Harry, już dawno się tak nie wściekłem. Natychmiast ruszyłem w pogoń za tym zdradzieckim szczurem. Udało mi się go dogonić, a Pettigrew błagał mnie o darowanie mu życia. Tak jakby myślał, że po tym wszystkim, co zrobił, wybaczę mu i pozwolę odejść. Niedoczekanie jego! Na chwilę straciłem go z oczu, a ta podstępna glizda chciała to wykorzystać i poderżnąć mi gardło. Na szczęście jeden z tych wojowników był w pobliżu i uratował mnie przed zbyt wczesną podróżą w zaświaty.
    Dzisiaj rano, na Grimmauld Place, jak burza wpadł Kingsley oraz kazał mi udać się z nim do Ministerstwa. Okazało się, że aurorzy odnaleźli ciało Glizdogona oraz, po identyfikacji potwierdzili, że to faktycznie on. Osborne nie miał innego wyjścia. Wezwał mnie do swojego gabinetu, gdzie oficjalnie oczyścił mnie ze wszystkich zarzutów i przeprosił za tę okropną pomyłkę. Dwanaście lat w Azkabanie nazwał pomyłką! A jaki był wściekły! Starał się to ukryć, lecz ja widziałem gniew w jego oczach. Nie dziwię mu się. Ciągle próbuje naprawiać błędy Knota i kiedy wydawało się, że zrobił wszystko, co miał do zrobienia, nagle pojawia się ta sprawa. Też bym się wściekł na jego miejscu! W każdym razie wszystkie listy gończe z moją podobizną zostaną jeszcze dziś usunięte.
    Zatem, mój drogi chrześniaku, uroczyście informuję, że te święta spędzę z Tobą w Norze już jako w pełni wolny człowiek.

Pozdrawiam
Wolny Syriusz Black!



— Super! — wykrzyknęła Hermiona, kiedy skończyła czytać.
    Ron tymczasem odebrał Proroka Codziennego jakiemuś drugoklasiście i nie zwracając uwagi na jego oburzoną minę, znalazł artykuł o ataku na szefa Biura Aurorów. Prędko go przeczytał, a potem podał Hermionie, która zmarszczyła brwi.
— To naprawdę niesamowite — powiedziała. — Ciekawe, kim byli ci ludzie. Jak myślicie?
— A czy to ważne, Hermiono? — zapytał Ron, niemal podskakując w miejscu. — Liczy się tylko to, że śmierciożercy dostali od nich porządne manto i są po naszej stronie. Cienie, Zakon a teraz oni. Mamy coraz więcej sojuszników.
— Masz rację. — Gryfonka kiwnęła głową. — Jak Dumbledore ich znajdzie, powinni bez przeszkód wstąpić w szeregi Zakonu.
— Chyba że chcą być niezależni i prowadzić tę wojnę po swojemu — wtrącił się Harry. — Mogą mieć inny pomysł na rozwiązanie kwestii Voldemorta niż dyrektor, a to może rodzić konflikty.
— Wydaje mi się, że dojdą do względnego porozumienia. W końcu cele mamy takie same. — oświadczyła dziewczyna.
— Założę się, że z radości Syriusz prawie rozniósł dom, a Lunatyk dwoi się i troi, aby go uspokoić — zaśmiał się Potter.
    Ron i Hermiona parsknęli śmiechem, a Wybraniec napotkał wzrok Connora. Jego brat siedział przy stole z gazetą w ręce. Mrugnął do niego porozumiewawczo, a potem podniósł puchar oraz skinął mu głową. Gryfon zrobił to samo, po czym obaj wychylili swoje napoje w niemym toaście na cześć pierwszej prawdziwej bitwy Harry’ego. Cassie również podbiegła do Gryfona i rzuciła mu się na szyję, ciesząc się jak dziecko. Przez cały dzień uniewinnienie Syriusza Blacka było tematem numer jeden dla wszystkich uczniów w szkole.




7 komentarzy:

  1. Dużo Weny życzę Łuki , oby tak dalej!.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć!

    Bardzo dobry początek rozdziału! Potrafiłem wyobrazić sobie przebieg tego spotkania, czasami nawet czułem się tak, jakbym siedział na trybunach i kibicował Krukonom (uwielbiam Harry'ego, nie mógłbym jednak zdradzić „swojego” domu i wspierać Gryfonów), więc za to ogromny plus. Doceniam tę część jeszcze bardziej, bo sam nie przepadam za opisywaniem meczów quidditcha. Marnie mi to idzie, dlatego zazwyczaj okrajam te fragmenty do niezbędnego minimum.

    Plus za utarcie nosa Rosalie. Lubię, kiedy Harry adekwatnie reaguje na zaczepki i nie daje wejść sobie na głowę.

    Historia magii z profesorem Binnsem przypomina mi niektóre zajęcia ze studiów. Kiedy prowadzący wykład/ćwiczenia rozpoczynał swój monolog, wszyscy od razu się wyłączali i zajmowali się swoimi sprawami. Przyznaję się bez bicia, że czasami zdarzało mi się przysnąć.

    Naprawdę uwielbiam Twoje opisy walki. Są pełne realizmu i dynamizmu, co więcej, nie ograniczasz się wyłącznie do zaklęć znanych nam z kanonu. Doceniam również fakt, że Harry – mimo odbytego szkolenia – nadal musi się nagimnastykować, żeby pokonać swoich przeciwników. Cieszę się także, że z walki na walkę coraz częściej zaczyna myśleć kreatywnie i nie rzuca się z przysłowiową motyką na słońce.

    „Harry, bogaty w doświadczenie ze swojego trzeciego roku, zawczasu uniemożliwił mu to zaklęciem”. Za każdym razem, kiedy czytam Więźnia Azkabanu lub oglądam jego ekranizację, krzyczę w myślach, żeby ktoś rzucił na Petera oszałamiacza, zaklęcie paraliżujące lub coś w tym stylu. Rozumiem powody, dla których Rowling pozwoliła mu uciec, nie dowierzam natomiast w to, że nikt nie wpadł na to, żeby chociaż spróbować go unieruchomić. Jakby tego było mało, nie pojmuję, dlaczego Remus i Syriusz zgodzili się na to, żeby przykuć Petera do rannego w nogę Rona... GŁUPOTA!

    Zastanawiam się, jak długo Harry'emu uda się ukrywać prawdę przed przyjaciółmi. Nie będę teraz za bardzo rozwodzić się nad tym tematem, bo mylą mi się wątki szkoleniowe z Twojego opowiadania i z opowiadania Any Potter. Wiem tylko tyle, że Hermiona prędzej czy później połączy fakty i zorientuje się, że Harry znika akurat wtedy, kiedy w świecie czarodziejów dzieje się coś złego.

    Czy muszę pisać, że Fred zrobił to, co powinien był zrobić Harry? :D

    Dobra, przyznaję, jestem ciekawy, co takiego ukrywa Ashley. W tym momencie naprawdę nie mam pojęcia, o co może chodzić, nawet jeśli zdaję sobie sprawę, że kiedyś napisałem, że „czasami mam nieodparte wrażenie, że Ashley jest szpiegiem Voldemorta”. Nie wiem tylko, czy gdyby to była prawda, to Ashley tak otwarcie chciałaby się do tego przyznać. :D

    „Czuł podekscytowanie, kiedy pomyślał, że po raz pierwszy tak znacznie przyczynił się do osłabienia Riddle'a”. Skromność się chwali, ale w tym momencie Harry ujmuje swoim zasługom. Czasem dobrze jest się pochełpić jak Malfoy. :) Poza tym nie oszukujmy się – my, faceci, lubimy podbudowywać swoje ego.

    Jakkolwiek źle to nie zabrzmi, cieszę się, że Harry nie miał wyrzutów sumienia po zabiciu Glizdogona. Oczywiście nie popieram morderstw i innych przestępstw, wychodzę jednak z założenia, że lepiej zabić swojego przeciwnika, niż być przez niego zabitym. Harry odcierpiał swoje po starciu z Błyskiem, nie ma więc potrzeby, żeby po raz kolejny się samobiczował. I dobrze, że tego nie robił.

    Propsy za neologizm: butolizy. :D Swoją drogą, nie dziwię się, że konieczność uniewinnienia Syriusza wprawiła Ministra Magii we wściekłość. Ktoś wyżej od niego na pewno nie był z tego zadowolony.

    Na koniec chciałbym jeszcze dodać, że dwa fragmenty wzbudziły we mnie mordercze instynkty. Nie będę tłumaczyć dlaczego, bo kiedy je zacytuję, zrozumiesz moją postawę. :) Oczywiście żartuję z tymi morderczymi zapędami, błędy jednak popraw, bo nie pasują mi do Twojego opowiadania. Zbyt dobrze piszesz, żeby miał nie zwracać uwagi na takie potknięcia.

    „Jedynie Krukoni ograniczyli się jedynie do kulturalnego...”

    „Dzisiejszy dzień zaczynał od lekcji historii magii”.

    „Szybko się przebrał, po czym rzucił na łóżko, rozmyślając o dzisiejszym dniu”.

    To tyle ode mnie!

    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!

      Cieszę się, że podobał ci się mecz qudditcha :) Nie ukrywam, że opisując go dosyć mocno wzorowałem się na prawdziwych meczach piłki nożnej i to, co robili piłkarze na boiskach po prostu przekładałem tak, aby pasowało do meczu na latających miotłach. Na przykład początkowa akcja meczu była żywcem wyjęta z jednego z meczów Ligi Mistrzów, więc można powiedzieć, że nie wszystko ja stworzyłem :D Według mnie takie wybranie ciekawych meczowych akcji, a potem opisywanie ich w świecie Pottera to dosyć fajna metoda, jeśli ktoś nie potrafi samodzielnie wymyślić przebiegu meczu :)

      Jeśli lubisz jak Harry pyskuje Rosalie i w ogóle cały wątek ich napiętych relacji to następny rozdział powinien Ci się spodobać :)

      Mnie czasem zdarzało się przysnąć jeszcze w technikum już nie mówiąc o studiach :D Niestety, ale nie każdy nauczyciel ma zdolność ciekawego prowadzenia lekcji i zainteresowania swoim przedmiotem. Do tej pory pamiętam lekcje chemii w technikum, gdzie moja nauczycielka nic od siebie nie dodawała i przez całe 45 minut dyktowała regułki z podręcznika, które przepisywaliśmy. Koszmar! :/

      Przyznam, że przy opisach walk w większości walk pomaga mi muzyka, a zwłaszcza jakiś typowo rockowy bit. Im bardziej dynamiczna melodia tym lepiej mi się wszystko opisuje. Z każdą kolejną nutą w głowie pojawia mi się obraz, jak taka walka mogłaby się potoczyć. Co ciekawe ta metoda sprawdza się jedynie przy opisywaniu walk, bo w trakcie tworzenia spokojniejszych wątków wole robić to w ciszy, ponieważ wtedy muzyka bardziej mnie rozprasza niż pomaga :)

      Tak, mnie również raziło to rozwiązanie w Więźniu :D Ale nie oszukujmy się w całej serii Pottera jest wiele nielogicznych zachowań bohaterów :D W zasadzie nie tylko w Potterze, gdyż wiele popularnych serii na to cierpi. Odnoszę wrażenie, że niestety czasem trzeba wyłączyć mózgi bohaterom, aby popchnąć fabułę do przodu.

      Nie, nie musisz o tym pisać. Wystarczająco Harry od Ciebie oberwał w komentarzu pod poprzednim rozdziałem :D

      Temat Ashley przemilczę z wiadomych powodów :)

      No, mimo że Harry wielokrotnie krzyżował plany Tomowi, to pierwszy raz brał udział w poważnej bitwie przeciw jego zwolennikom, gdzie realnie przyczynił się do pokonania śmierciożerców. Oczywiście walczył też na Pokątnej, ale mówiąc delikatnie nie poszło mu tam najlepiej :D Swojego czasu też za to od Ciebie oberwał haha :D

      Glizdogon wyrządził mu zbyt wiele krzywdy, żeby Harry miał go żałować. Chociaż jego morderstwo zostawiło pewnie jakiś ślad na jego psychice. W końcu dla piętnastolatka zabicie człowieka, nawet wroga, to nie byle co i pewnie Wybraniec ma jakieś lekkie wyrzuty sumienia, które jednak są tłumione przez niechęć, które czuł do Petera. Z drugiej strony zabił go, aby uratować Syriusza. Na pewno zabójstwo Glizdogona było sprawą osobistą, natomiast Błysk był dla niego kompletnie obcym człowiekiem, który przedtem nie zaszedł mu za skórę, więc jego śmierć bardziej nim wstrząsnęła.

      Na temat ministra również nie puszczę pary z ust, więc przejdę dalej :)

      Błędy są poprawione, więc możesz stłumić swoje mordercze zapędy :D

      Dziękuję za komentarz i życzę Wesołych Świąt :)

      Usuń
    2. Nie będę ukrywać, że kiedy przeczytałem m.in. o podaniu prostopadłym, to przeszło mi to przez myśl. W moim przypadku Twój sposób by się jednak nie sprawdził, bo nie jestem zbyt wielkim fanem piłki nożnej (oglądam tylko występy reprezentacji). Ja wychowywałem się na siatkówce – najpierw tylko oglądałem mecze, potem grałem ze znajomymi i chodziłem na treningi (przez jakiś czas). :)

      W liceum moją drugą wychowawczynią była babeczka od chemii, więc akurat ten przedmiot bardzo lubiłem (lekcje były zdecydowanie na plus). Gorsza była fizyka, bo przez dwa lata facet ciągle gadał od tym samym. Miałem 16-kartkowy zeszyt, którego nie zapisałem nawet w połowie. Porażka...

      A ja w zasadzie zawsze słucham muzyki przy pisaniu – stworzyłem sobie specjalną playlistę, którą w miarę regularnie aktualizuję. Tylko przy pisaniu miniaturki, w której Harry zginął (tarzając się w śmieciach), słuchałem depresyjnych piosenek. Prawdopodobnie im zawdzięczamy właśnie takie zakończenie. :D

      Zgadzam się z Tobą w stu procentach. Szkoda, że bohaterowie popełniają tak rażące błędy, bo często psuje to odbiór książki lub filmu. Jeszcze raz posłużę się przykładem Harry'ego Pottera – wystarczyłoby, żeby ktoś rzucił oszałamiacza i najzwyczajniej w świecie chybił. Logika byłaby zachowana, a autor mógłby dalej podążać swoim tokiem myślenia.

      Również życzę Wesołych Świąt! :)

      Usuń
  3. Mam nadzieję, że szybko dodasz kolejny rozdział, bo się wciągnęłam!
    Jedyne o co bym prosiła, to więcej kontaktów Harrego z rodzeństwem i z Syriuszem. Zwłaszcza z Syriuszem!
    Co jeszcze... Piszesz wspaniale, a ten blog jest jednym z moich ulubionych!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy będzie kolejny rozdział. Jest dosyć długi i sprawdzenie go zajmuje sporo czasu, tym bardziej, że są święta i jest na to mało czasu :)

      Wydaje mi się, że odpowiednio dawkuje kontakty Harry'ego z rodzeństwem, a jeśli chodzi o Syriusza to w następnym rozdziale będzie go więcej. Niestety, Syriusz znajduje się poza Hogwartem i ciężko jest doprowadzić do jego spotkania z Harrym. Głupio by było, gdyby Black wpadał co weekend do zamku i razem z Potterem dyskutowali jak im minął tydzień, niczym dwie babki przy kawie :) Robię co mogę :D

      Dziękuję za pochwałę i mam nadzieję, że częściej będziesz zostawiać po sobie ślad :)

      Do usłyszenia i Wesołych Świąt!

      Usuń

Mrs Black bajkowe-szablony